niedziela, 30 listopada 2014

Niezawisły sąd. Od czego i od kogo?

   Nawiedziły mnie dwie refleksje. Dobra i zła.

   Optymistyczna jest taka: coraz rzadziej widać i słychać (p)osłów i innych politycznych durniów, tudzież zwykłych obywateli lubiących być pożytecznymi idiotami, jak perorują wszem wobec, że „z wyrokami sądów się nie dyskutuje”. Jakby to była jakaś prawda objawiona i nie do podważenia.

   Natomiast pesymistyczna jest taka: coraz częściej - ostatnio przy okazji skarg na rzekome sfałszowanie wyników wyborów samorządowych - ludziska te klepią jak zdrowaśki, że obiektywnym arbitrem mogą być tylko i wyłącznie „niezawisłe sądy”. Np. wrocławski, okręgowy, pod prezesurą Ewy Barnaszewskiej? Doświadczyłem i potwierdzam: ten sąd faktycznie jest niezawisły - od ustaw dotyczących meritum sporu, od zdrowego rozsądku, od elementarnej przyzwoitości, od czegokolwiek. Czy od kogokolwiek (zwłaszcza od władzy politycznej) też, tego pewien nie jestem…

sobota, 29 listopada 2014

Kasandrzenie

   Wali się świat, którego fundament stanowi kłamstwo. Kłamstwo, że wyższość kapitalizmu i liberalizmu nad inszymi „izmami” jest pewna jak w banku. Kłamstwo, że demokracja to równość. Kłamstwo, że prawda, prawo i sprawiedliwość mogą zwyciężyć zło. Kłamstwo, że mądrzejszy zawsze da radę - w dwojakim tego pojęcia znaczeniu - głupszemu. Kłamstwo, że opłaca się być uczciwym. Kłamstwo, że nad owym totalnym bajzlem panuje jakiś Bóg.

   Kłamstwo - bezczelne (wmawiające, że czarne jest białe) i bezkarne (tym bardziej, im przez wyżej usytuowanych w hierarchii społecznej głoszone) - nami rządzi. Rzygać się chce…

10.2008

piątek, 28 listopada 2014

ZUS studnią bez dna

Tekst archiwalny

   „Nierentowne Bizancjum” - publikację pod takim tytułem wydrukował tygodnik „Angora” w numerze z 5.10.2008. Opisano tam rozrzutność Zakładu Ubezpieczeń Społecznych w finansowaniu swoich własnych potrzeb oraz skąpstwo w wypłacaniu świadczeń należnych emerytom i innym przymusowym klientom tej instytucji.

   Jej rzecznik Mikołaj Skorupski zareagował na ten tekst żądaniem sprostowania jednego zdania o treści: „Szacunek finansistów ZUS do publicznych pieniędzy doskonale pokazują korty tenisowe wykonane za kilkadziesiąt tysięcy złotych na dachu jednej z siedzib w województwie mazowieckim”. Jest ono nieprawdziwe - stwierdził wspomniany funkcjonariusz.

   Rozumując logicznie, prawdziwe są wszystkie pozostałe zdania z publikacji. Czego z niej można się dowiedzieć?

   Centrala ZUS w Warszawie liczy m.in. 26 departamentów. W całym kraju są 42 oddziały, 221 inspektoratów i 63 biura terenowe. Na etatach pracuje tam około 48 tys. osób. Ich średnia miesięczna pensja w 2007 wynosiła 2825 zł. Prezes Stanisław Rypiński kasował 18.617 zł.

   Wysocy urzędnicy ZUS to miłośnicy podróży. Po Polsce jeżdżą na koszt podatników 372 samochodami służbowymi (pięcioro członków zarządu ma do dyspozycji SuperB - luksusowe auta firmy Skoda), po świecie natomiast często latają samolotami (w ostatnich latach gościli za darmochę nawet w Australii i Korei Południowej).

   - ZUS to instytucja szkodliwa i wyjątkowo kosztowna - mówi Andrzej Sadowski, prezes Centrum im. Adama Smitha.

   - ZUS przypomina studnię bez dna, do której możemy wrzucić dowolną ilość pieniędzy, a w zamian dostajemy ochłapy - dodaje Jeremi Mordasiewicz, prezes Konfederacji Pracodawców Prywatnych „Lewiatan” (i - o czym „Angora” nie wspomina - także członek Rady Nadzorczej ZUS).

   Warto jeszcze zacytować postscriptum do owej publikacji. Jej autor Leszek Szymowski pisze:

   „Dane przywołane w artykule po wielu naleganiach uzyskałem od rzecznika prasowego ZUS - Mikołaja Skorupskiego. Nie było to łatwe, choćby dlatego, że na stronie internetowej ZUS nie było ani telefonu, ani e-maila do rzecznika, a połączenie się z nim przez centralę zajęło kilkadziesiąt minut (linia była albo zajęta, albo nikt nie podnosił słuchawki).

   - Dziennikarze współpracujący z ZUS znają moje namiary - zapewnił rzecznik. - Nie podajemy ich do publicznej wiadomości na stronie internetowej, bo wówczas mogliby z nami kontaktować się interesanci, a nie dziennikarze.

  - A to mogłoby sparaliżować pracę rzecznika i utrudnić dostęp do informacji publicznych - wytłumaczył elegancko Skorupski”.

10.2008

czwartek, 27 listopada 2014

Prochy i fochy

   Stały Czytelnik, pan Tomasz G. z Poznania, zachęcił mnie do lektury najnowszego wpisu w blogu „Sub iudice”, autorstwa młodego warszawskiego sędziego o pseudonimie artystycznym Falkenstein (jakiś czas temu pisałem o nim wielokrotnie). Tekst opublikowany 19.11.2014 ma tytuł „Szlachetne zdrowie”.

   „Sędziowanie - komentuje Tomasz G. w przesłanym mi esemesie - pod wpływem prochów (jakichkolwiek) to kpina z nas wszystkich! Nawet leki bez recepty mają potężne skutki uboczne, które wpływać mogą pośrednio na stan psychiczny i fizyczny”.

   W krytykowanej notce Falkenstein przyznaje, że orzekał ostatnio przeziębiony, z bolącą głową i plecami. W pracy „ratował się” kolejnymi tabletkami. Przewodnicząc rozprawom nie potrafił się skoncentrować. „Całe szczęście miałem dobrego protokolanta” - bagatelizuje własną niedyspozycję.

   „Który to już raz - wywnętrza się Falkenstein z rozbrajającą szczerością - służyłem w myśl hasła "ibuprofen i do przodu", żeby tylko sesja nie spadła, żeby zaległość się nie zrobiła, żeby termin nie przepadł. Ileż to razy siedziałem na sali nafaszerowany przeciwgrypowcami, zmieniając tylko co jakiś czas ibuprofen na paracetamol żeby nie przekroczyć maksymalnych dawek. Ileż razy próbowałem zachować kamienną twarz gdy przy każdym ruchu głową prąd kopał mnie w rękę, ewentualnie krasnoludki waliły mnie młotkami w kark albo słoń deptał po nodze, w zależności od tego jakie były aktualnie konsekwencje uprawiania zdrowego trybu życia. Pamiętam sesję, na którą poszedłem rano wyczerpany nocnymi modłami do porcelanowej bogini będącymi konsekwencją wizyty w przydrożnym barze, do którego zajechałem wracając znad morza. Nafaszerowany węglem i takimi tam wytrzymałem wtedy prawie cały dzień, w tym przesłuchanie stron w strasznie spornym podziale majątku chociaż - jak mi potem mówiono - wyglądałem jak żywy trup”.

   Bulwersują nie tylko wynurzenia Falkensteina, także niektóre komentarze jego koleżanek i kolegów po fachu. Np. internautka o nicku Rose („jestem sędzią, pracowo-ubezpieczeniowym” - przedstawiła się) wtrąciła:

   „Co tam choroby i zmęczenie – większość sędziów co miesiąc ma okres i wtedy też niestety musimy wychodzić na salę. I siłą woli powstrzymywać chęć okazywania swojego PMSowego [premenstrual syndrome, czyli zespół napięcia przedmiesiączkowego - przypisek mój] focha wszystkim stronom procesu ;-)”.

   Przypomniałem sobie w tym momencie, że w sprawie moich roszczeń finansowych wobec ZUS, niezawiśle od ustaw orzekało dziewięcioro wrocławskich sędziów, w tym aż osiem kobiet. Czyżby wszystkie miały akurat „focha”, a jedyny mężczyzna był na „prochach”?

środa, 26 listopada 2014

Wymiotna dziesiątka

   Nie jestem alkoholikiem ani gównojadem, puszczanie pawia powinno więc być mi obce. A mimo to często miewam odruchy wymiotne. Rzygać mi się chce na widok większości polskich polityków. W społeczeństwie stanowią nadreprezentację kłamców i hipokrytów. Te gadające głowy co innego mówią, co innego robią. Konstytucja i inne ustawy służą im głównie w interesie partyjnym i prywatnym. Zwykłemu obywatelowi gwarantują oni prawo do głosowania na nich.

    Wedle rankingu na listopad 2014, szczególnie niedobrze robi się mi już na sam dźwięk głosów następującej dziesiątki w kolejności alfabetycznej: Michała Boniego, Bogdana Borusewicza, Ryszarda Czarneckiego, Romana Giertycha, Ryszarda Kalisza, Michała Kamińskiego, Beaty Kempy, Janusza Korwin-Mikkego, Jacka Kurskiego, Stefana Niesiołowskiego i Julii Pitery. Co napisawszy, spieszę do kibla…

wtorek, 25 listopada 2014

Dokopali rządowi

Tekst archiwalny

   Ukochany przez dominującą obecnie część narodu premier Donald Tusk dał się poznać jako piłkarz, grający z politycznymi kumplami w czasie wolnym od pracy (?) w rządzie. Dał się także poznać jako kibic, komentujący niczym stadionowy chuligan kontrowersyjną decyzję sędziego o rzucie karnym przeciwko „naszym”. Dał się również poznać jako patron akcji budowy gminnych boisk, które często osobiście - takie ma hobby - uroczyście otwiera.

   Tuskowi zachciało się ponadto zademonstrować swoją stanowczość wobec niezależnych od rządu władz Polskiego Związku Piłki Nożnej - z jego bossem Michałem Listkiewiczem, mającym cwaniactwo wymalowane na buźce. Lekarstwem na uzdrowienie tej skorumpowanej organizacji miało być powołanie kuratora. Wystarczył jednak łatwy do przewidzenia szantaż światowych i europejskich centrali futbolowych, by pozujący na twardziela Tusk okazał się zwyczajnym mięczakiem. Zamiast spektakularnego sukcesu, zanotował upokarzającą klęskę.

   Po co mu to było? Nie lepiej zająć się np. porządkowaniem innego, też niemal powszechnie krytykowanego, państwa w państwie, jakim jest Zakład Ubezpieczeń Społecznych, nad którym, w przeciwieństwie do PZPN, premier ma realną władzę, ale dziwnie brakuje mu zdecydowania, by ukrócić panoszącą się tam biurokratyczną samowolę? O ileż miałby większe pole do popisu. I jak zyskałby dodatkowo na popularności w sondażach opinii publicznej!

10.2008

poniedziałek, 24 listopada 2014

I Tusk może się potknąć nie widząc przeszkód

Tekst archiwalny

   Obecny rząd z uporem lansuje kontrowersyjny program 50+, mający na celu aktywizację zawodową ludzi po pięćdziesiątce. Zarazem przyzwala na sabotowanie polityki prozatrudnieniowej państwa przez funkcjonariuszy ZUS-u, długotrwale represjonujących bezrobotnego za podjęcie przez niego pracy.

   Postawa ta przypomina mi starego i już cokolwiek ślepego konia, który na pytanie dżokeja: „Czy wystartujesz w Wielkiej Pardubickiej?”, odpowiada: „Nie widzę przeszkód”. Co prawda premier Donald Tusk nie ogier, ale też może się potknąć - o własny, bezrozumny aparat biurokratyczny.

10.2008

niedziela, 23 listopada 2014

Ordynacyjne przekręty

   Niejednokrotnie pisałem, że porządki w politycznym burdelu, zwanym III RP, trzeba zacząć od zmian ordynacji wyborczych. Zwracałem zwłaszcza uwagę, że w przypadku ordynacji do Sejmu o przydziale mandatów poselskich decydują przede wszystkim partyjni wodzowie i głosujący pod ich dyktando pożyteczni idioci.

   Ogłoszone dopiero 22.11.2014 wyniki wyborów samorządowych sprzed 6 dni uzmysławiają, jak wolę obywateli potrafi wypaczyć obowiązująca ordynacja do 16 sejmików wojewódzkich. Na jej podstawie możliwe było przydzielenie 179 mandatów radnych kandydatom Platformy Obywatelskiej, a 171 - kandydatom Prawa i Sprawiedliwości, mimo że w bilansie ogólnopolskim PiS zebrało 26,85 proc. głosów, a PO - 26,36 proc. Do myślenia daje też aż 17,93 proc. głosów nieważnych. Prawidłowe zaznaczanie nazwisk „iksami” było tak skomplikowane, czy jesteśmy - powtarzając za Józefem Piłsudskim - narodem idiotów?

   PS. Ja nie głosowałem. Nie miałem na kogo, by się potem nie wstydzić swojego wyboru.

sobota, 22 listopada 2014

Sąd przyznaje się do pomyłki

   Wszystko wskazuje na to, że Jacek Wach nie spędzi reszty życia w niewoli.

   21.11.2014 Sąd Najwyższy przyznał, że więziony od ponad 14 lat za włamania, kradzieże i zabójstwo - w najpoważniejszym punkcie oskarżenia jest ofiarą prokuratorsko-sędziowskiej pomyłki. Nie on bowiem zamordował Tomasza S.

   SN wyraził ubolewanie, uchylił Wachowi wyrok dożywocia i nakazał Sądowi Okręgowemu w Suwałkach wznowić proces. Za kilka miesięcy skazany za rzekome zastrzelenie i poćwiartowanie kochanka swojej żony powinien być wolnym człowiekiem.

   Happy end? Głównie dla… sprawców skandalicznej pomyłki, którzy pozostaną całkowicie bezkarni.

piątek, 21 listopada 2014

Obywatelu, zawetuj bezprawie!!!

   Nie chcesz żyć w państwie, które istnieje tylko teoretycznie? Chcesz żyć w rzeczywistym państwie prawnym? Podpisz petycję do władz RP z prezydentem Bronisławem Komorowskim na czele! Zrób przynajmniej to!

czwartek, 20 listopada 2014

Anty-Nobel należny jak idiocie szacunek

Tekst archiwalny

   Właśnie dowiedziałem się, że tegorocznymi głównymi laureatami przyznawanej od 1991 Nagrody Ig Noble, będącej humorystycznym odpowiednikiem Nagrody Nobla, zostali niejacy Marie-Christine Cadiergues, Christel Joubert i Michel Franc. Biolodzy ci odkryli, że pchły pasożytujące na psie potrafią skakać wyżej niż pchły żerujące na kocie.

   Czym prędzej do Nagrody Ig Noble („ignoble” to po angielsku: niegodziwy, nikczemny, podły, haniebny, sromotny) rekomenduję znany mi osobiście kolektyw wrocławskiego ZUS-u w składzie: kierowniczka referatu w jednym z inspektoratów Danuta Marciniszyn (oklaski!), jej bezpośrednia zwierzchniczka Anna Kapucińska (brawa!), naczelnik prawników w całym oddziale Zbigniew Rak (aplauz!) i ich wspólny dyrektor Antoni Malaka (owacja na stojaka!) – za unikatowe zastosowanie przepisu promocyjnego w celu represyjnym. Uzasadnienie: z takiego majstersztyku prawnego byłby dumny niejeden kompletny idiota.

   Obawiam się tylko, że nigdzie indziej - poza Polską, gdzie wszystko, co niedorzeczne, jest jak najbardziej możliwe - ktokolwiek zechce uwierzyć, że coś podobnego wykombinowali decydenci, którym płacą za logiczne myślenie…

   Nagrodami Ig Noble laureaci honorowani są co roku na renomowanym, amerykańskim Uniwersytecie Harvarda. Z dotychczasowych wyróżnionych nimi Polaków dali się zapamiętać zwłaszcza dwaj doktorzy: Karol Kruszelnicki - za badania interdyscyplinarne nad brudami w pępku i Wojciech Kopczuk - za pracę ekonomiczną na temat związków daty śmierci z podatkiem od spadków.

   W 2008 specjaliści od skakania pcheł po psach i kotach mieli mocną konkurencję. Żeby nie być gołosłownym, kilku innych laureatów z protokołu jury.

   Kategoria Pokój: Szwajcarska Federalna Komisja Etyki ds. Biotechnologii Nieczłowieczej i obywatele tego państwa - za przyjęcie zasady prawnej, że rośliny mają godność.

   Dietetyka: Massimiliano Zampini i Charles Spence - za zademonstrowanie na chipsach, że jedzenie lepiej smakuje, jeśli lepiej brzmi.

   Fizyka: Dorian Raymer i Douglas Smith - za stwierdzenie, że sterty sznurków lub włosów muszą się kiedyś poplątać.

   Chemia: Sheree Umpierre, Joseph Hill i Deborah Anderson - za odkrycie plemnikobójczych właściwości coca-coli oraz C.Y. Hong, C.C. Shieh, P. Wu i B.N. Chiang - za udowodnienie, że to nieprawda.

   No to może jeszcze niektórzy laureaci z lat 2005-2007.

   Pokój: Laboratorium sił powietrznych USA w bazie w Dayton w stanie Ohio - za badania nad stworzeniem „bomby homoseksualnej”, która miałaby wywoływać u żołnierzy wroga popęd płciowy do swoich towarzyszy broni.

   Żywienie: Brian Wansink - za badania nad apetytem człowieka, prowadzone poprzez karmienie ludzi z miski ciągle uzupełniającej (bez ich wiedzy) zjedzoną zupę.

   Medycyna: Francis M. Fesmire - za artykuł „Zakończenie uporczywej czkawki dzięki masażowi odbytu przy pomocy palca”.

   Biologia: Benjamin Smith – za wąchanie i skatalogowanie zapachów zestresowanych żab.
 
   Lingwistyka: Juan Manuel Toro, Josep B. Trobalon i Nuria Sebastian-Galles - za wykazanie, że szczury niekiedy nie odróżniają języka japońskiego, odtwarzanego od tyłu, od języka holenderskiego, również odtwarzanego od tyłu.

10.2008

środa, 19 listopada 2014

Zbrodniarz w trójkącie bermudzkim

Tekst archiwalny

   Wygląda na to, że trójkąt bermudzki ma swojego klona w Polsce. W kraju nazywanym przez martwą konstytucję „państwem prawnym”, a przez żywych polityków u władzy - „państwem prawa”.

   Wierzchołki naszego rodzimego trójkąta wyznaczają: Zakład Ubezpieczeń Społecznych oraz bezwolne wobec niego prokuratury i sądy. Gdzieś pomiędzy nimi ginie zdrowy rozsądek, nie sposób też znaleźć elementarną sprawiedliwość. A ja wciąż mam czelność upominać się o to, mimo pokazywania mi przez ów systemowy trójkąt tzw. gestu Kozakiewicza. I mimo że jestem traktowany jak sprawca dwóch zbrodni nie do wybaczenia.

   Pierwszej z nich dopuściłem się przeciwko ZUS-owi, gdy latem 2006 nie skorzystałem na czas (co prawda mogłem, ale wcale nie musiałem!) z przepisu premiującego mnie - bezrobotnego za znalezienie i podjęcie pracy. Nic to, że przyczyną przepuszczenia okazji do wcześniejszego otrzymania świadczenia przedemerytalnego było wprowadzenie mnie w błąd przez nieudolną inspektor Powiatowego Urzędu Pracy we Wrocławiu Ewę Kołaczek. Spotkała mnie zasłużona kara: ponad 9-miesięczne represjonowanie za aktywność zawodową. Dopiero po odbyciu tego „wyroku” bezkarni sabotażyści polityki prozatrudnieniowej państwa, a zarazem jego aparatczycy: Antoni Malaka, Zbigniew Rak, Anna Kapucińska i Danuta Marciniszyn, łaskawie zgodzili się na wypłacenie mi należnych pieniędzy wraz z zaległościami.

   Drugą ze zbrodni popełniłem niedawno przeciwko wymiarowi sprawiedliwości, a konkretnie Wydziałowi Cywilnemu Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Śródmieścia. We wniosku o odpis niezadowalającego mnie wyroku z 10.06.2008 (w pierwszej instancji przyznano mi tylko 3 tys. zadośćuczynienia, co nie rekompensuje nawet samych kosztów procesowania się z ZUS-em) nie dopisałem słów „wraz z uzasadnieniem”. Przestępstwo to asesor Anna Sobczak uznała za tak poważne, że jednoznacznie odmówiła mi (co wprawdzie mogła, ale bynajmniej nie musiała!)  tzw. przywrócenia terminu na podstawie Kodeksu postępowania cywilnego, uniemożliwiając poprawienie uchybienia formalnego. Tym samym usiłuje ona udaremnić pokrzywdzonemu złożenie apelacji od swojego wyroku, występując poniekąd w roli sędziego we własnej sprawie.

   Właściwie to powinienem się cieszyć, że żyję. Że władcy mojego losu: ZUS, prokuratura i sąd jeszcze mnie, podwójnego zbrodniarza, nie aresztowali i nie uwięzili. Tymczasem ja, głupiec, mam im za złe, że robią sobie kpiny z prawa i sprawiedliwości. Przecież już każde rozsądne dziecko w Polsce wie, że co wolno funkcjonariuszowi państwowemu, to wara zwykłemu obywatelowi.

10.2008

wtorek, 18 listopada 2014

Piszmy po nazwiskach!

   Grażynka „Faxe” Romanowa przestała się certolić (albo jak kto woli - cackać) i opublikowała w internecie personalia wszystkich sędziów, którzy w procesie poszlakowym skazali jej brata Jacka Wacha na dożywocie za rzekome zabójstwo Tomasza S. Byli to: Jacek Sowul i Waldemar Malec z Sądu Okręgowego w Suwałkach oraz Tamara Grygoruk, Andrzej Czapka, Andrzej Utilko, Jacek Dunikowski, Nadzieja Surowiec, Janina Domańska-Szerel, Brandeta Hryniewiecka, Alina Kamińska, Zbigniew Panerta i Alicja Sokołowska z Sądu Apelacyjnego w Białymstoku.

    Ofiarom polskiego wymiaru niesprawiedliwości przypominam, że sędziowie są osobami publicznymi. Nie wykonują oni swoich funkcji zawodowych anonimowo. Wyroki orzeka nie tyle jakiś bezimienny sąd, ile konkretni ludzie. Ich nazwiska w takich przypadkach nie tylko mogą, lecz nawet powinny być ujawniane.

   Chyba że np. Sowul,  Malec, Grygoruk, Czapka, Utilko, Dunikowski, Surowiec, Domańska-Szerel, Hryniewiecka, Kamińska, Panerta i Sokołowska zostaliby kiedyś (nieprawdopodobne, ale nie niemożliwe) aresztowani. Wtedy przysługiwałoby im przedstawianie ich: Jacek S., Waldemar M., Tamara G., Andrzej C., Andrzej U., Jacek D., Nadzieja S., Janina D-S., Brandeta H., Alina K., Zbigniew P., Alicja S.

poniedziałek, 17 listopada 2014

Test na inteligencję i na debilizm

Tekst archiwalny

   Kompromitująca wpadka funkcjonariuszy wrocławskiego ZUS-u w mojej sprawie może być interesującym tworzywem do testu na inteligencję lub na debilizm. Do sprawdzenia, czy urzędnik nadaje się do powołania na posadę kierowniczą i do decydowania przez niego o cudzych losach.

   Zadanie do rozwiązania jest takie: zinterpretuj fragmenty - konkretnie ust. 5 pkt 2 w powiązaniu z ust. 3 - art. 2 ustawy o świadczeniach przedemerytalnych z 30.04.2004 bez naruszania konstytucyjnych zasad równości wobec prawa i niedyskryminacji z jakiejkolwiek przyczyny oraz bez narażania się na oskarżenie o sabotaż polityki prozatrudnieniowej państwa, polegający na represjonowaniu bezrobotnego na podstawie przepisu premiującego znalezienie przez niego i podjęcie pracy.

   Pouczające ćwiczenie z logiki. Egzamin z niej zdecydowanie oblali zidiociali urzędnicy ZUS-u, którzy nadużyli władzy, przekraczając swoje kompetencje decyzyjne, a teraz próbują się nieudolnie bronić, poświadczając w sądzie nieprawdę o wyroku innego sądu.

09.2008

niedziela, 16 listopada 2014

Bełkot przymusowy

   Jedno niekorzystne dla mnie orzeczenie sędzi Urszuli Kubowskiej-Pieniążek było jak najbardziej zgodne z przepisami. 9.07.2009 zwróciła ona moją skargę do Sądu Najwyższego z wnioskiem o stwierdzenie niezgodności z prawem prawomocnego wyroku Sądu Okręgowego we Wrocławiu z 29.04.2009.

   Decyzja pośredniczki z SO między mną a SN miała jednoznaczną podstawę formalną. Artykuł 87(1) paragraf 1 Kodeksu postępowania cywilnego obligatoryjnie nakazuje sporządzenie takiej skargi przez adwokata lub radcę prawnego (powód nie może tego zrobić sam).

   Durne to, ale obowiązujące. Tzw. przymus adwokacko-radcowski zakłada, że wszyscy poza mecenasami w szwarckieckach z zielonym lub niebieskim podgardlem są niezdolni do samodzielnego napisania skargi do SN.

   Rozumując równie konsekwentnie, należałoby uchwalić… przymus polonistyczny dla adwokatów i radców prawnych (przy okazji dla sędziów i prokuratorów także). Większość z nich bowiem nie potrafi pisać poprawną polszczyzną, zastępując ją straszliwym bełkotem.

   Przypomnę, że Kubowska-Pieniążek, obecna przewodnicząca Wydziału Cywilnego Odwoławczego SO we Wrocławiu, podpadła mi za uprawianie bezkarnej (póki co) recydywy. Dwukrotnie ukatrupiła moje skargi z wnioskiem o wznowienie postępowania w sprawie roszczeń finansowych wobec Zakładu Ubezpieczeń Społecznych: najpierw uznała za normalkę niezastosowanie przez sędzie litery ustaw dotyczącej meritum moich żądań, a następnie olała wyrok SN z identyczną do mojej interpretacją owych niezastosowanych przepisów.

sobota, 15 listopada 2014

Sędzia o zaufaniu do sądów: "katastrofalnie niskie"

Tekst archiwalny

   Podczas dzisiejszej (26.09.2008) bytności w sekretariacie Wydziału Cywilnego Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Śródmieścia dowiedziałem się, że asesor Anna Sobczak awansowała na sędziego. Jeszcze Polska nie zginęła, ale źle się dzieje w państwie, w którym poszkodowani przez jego aparatczyków obywatele trafiają na takich poniewierających nimi strażników prawa i sprawiedliwości, jak ta perła Temidy.

   Przypadek sprawił, że akurat w tym samym dniu „Gazeta Wyborcza” wydrukowała wywiad z byłym ekspertem Ministerstwa Sprawiedliwości, sędzią z Olsztyna Jackiem Ignaczewskim.

   Stwierdza on wprost, że społeczne zaufanie do sądów jest dziś „katastrofalnie niskie”. Konieczne jest ich „uwiarygodnienie”.

   „Sędziowie - zauważa - są przekonani, że należy się im szacunek i zaufanie z urzędu. Powtarzają, że "sąd nie musi się podobać", "sędziowie nie są od spełniania oczekiwań", a "z wyroku zawsze jedna strona jest niezadowolona". Uważam, że to nieprawda”.

   Ignaczewski opowiada się za interesującym pomysłem, aby obywatele w wyborach samorządowych, oprócz radnych, wybierali także rzeczników interesu publicznego, którzy zajmowaliby się skargami na sędziów. Zwłaszcza że ci - o czym warto pamiętać - nie mają demokratycznej legitymacji, ich władza pochodzi z nominacji.

   Po tej lekturze muszę nieco zweryfikować swoją opinię o Annie Sobczak. W obecnych badziewiastych realiach naszego wymiaru sprawiedliwości to właściwy człowiek na właściwym miejscu!

09.2008

piątek, 14 listopada 2014

Sieroty po Leninie

Tekst archiwalny

   Po raz pierwszy „pożytecznymi idiotami” nazwano wkrótce po 1917 intelektualistów z różnych stron świata, którzy gloryfikowali rewolucję bolszewicką w Rosji. Autorem tego pejoratywnego określenia miał być sam przywódca pierwszego państwa „dyktatury proletariatu” Władimir Iljicz Uljanow Lenin. Oni go chwalili, a on nimi pogardzał. Dobrze im tak.

   We współczesnej Polsce największy wysyp pożytecznych idiotów można zaobserwować przy urnach podczas wyborów parlamentarnych. Głosują zawsze na sondażowych faworytów z pierwszych miejsc list partyjnych: w XXI wieku najpierw na wytypowanych przez Sojusz Lewicy Demokratycznej, następnie - przez Prawo i Sprawiedliwość, a ostatnio - przez Platformę Obywatelską. Cechuje ich naiwność i podatność na polityczne manipulacje. Kłamstewka Leszków Millerów w 2001, Jarosławów Kaczyńskich w 2005, czy Donaldów Tusków w 2007 łykają bez popijania jako prawdy objawione.

   Grupę szczególnie trwałych pożytecznych idiotów stanowią najbardziej odmóżdżeni reprezentanci tzw. moherowych beretów. Żyją w intelektualnym komforcie: za nich myśli i mówi ojciec dyrektor Tadeusz Rydzyk. Obowiązki mają dwa: modlić się i wspierać finansowo Radio Maryja.

   Natomiast niezbyt wierzę w istnienie pożytecznych idiotów - zdeklarowanych miłośników Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Pewnie ktoś zauważy, że kilku dało głos w kolekcjonowanych przeze mnie komentarzach do niniejszego bloga. Widzi mi się jednak, że byli to raczej sami bezpośrednio zainteresowani ratowaniem rozpaczliwego wizerunku tej instytucji, czyli jej aparatczycy, ukryci pod anonimowymi nickami. Nikt z zewnątrz, będąc przy zdrowych zmysłach, dobrowolnie na taki obciach narażać się nie powinien, choć wykluczyć tego nie można. Wystarczy przecież trafić np. na jakiegoś sadomasochistę. Zboczeńca doznającego rozkoszy w dodatkowym dręczeniu ofiar głupoty niektórych ZUS-owskich decydentów. I zarazem spragnionego, aby funkcjonariusze ci zechcieli popastwić się kiedyś choć troszkę także nad nim.

10.2008

czwartek, 13 listopada 2014

Rozbój w majestacie prawa

Tekst archiwalny
 
   Co się dzieje?! Rafał Ziemkiewicz, którego poglądów politycznych nie podzielam, ale publicystyczny profesjonalizm doceniam, opisuje w swoim blogu historię zatrważającą.

   W Nysie ponad dwa tygodnie, aż do skrajnego wycieńczenia i podłączenia do szpitalnej kroplówki, głodował w redakcji Janusz Sanocki, znany lokalny społecznik i dziennikarz niezależnej gazety. Protestował w ten sposób przeciwko bezprawiu, którego ofiarą stał się 92-letni Stanisław Dubrawski, schorowany weteran Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie.

   Staruszek ten podpisał akt notarialny sprzedaży należącego do niego mieszkania. Kupująca jednak nie zapłaciła ustalonej kwoty 270 tys. zł (dała tylko 2 tys. zł zaliczki). Sprawa trafiła do sądu, który nakazał nabywczyni wywiązanie się ze zobowiązań finansowych i jednocześnie odrzucił jej wniosek o usunięcie z lokalu prawowitego właściciela. Jasno więc zdecydował, że transakcja jest nieważna i nieruchomość nadal stanowi własność kombatanta.

   Tymczasem „nabywczyni” bezczelnie wtargnęła do mieszkania Dubrawskiego, wprowadzona do środka siłami - mającej wyroki sądu gdzieś - miejscowej policji. Wspólnie potraktowali gospodarza wręcz bestialsko, usiłując obrzydzić mu życie i zmusić go do opuszczenia swojego domu.

   Ziemkiewicza zaniepokoiła m.in. „kompletna obojętność, jaką wobec tego wstrząsającego draństwa wykazują się media. Zwis. Nic ciekawego, żaden tam news, niech się facet zagłodzi na śmierć, kogo obchodzą przekręty w jakiejś tam Nysie. Na litość Boską, chce mi się wołać do kolegów po fachu, co wy wyrabiacie? Zawracacie milionom widzów, czytelników i słuchaczy de pajacowaniem Niesiołowskich i Palikotów, sejmowymi przepychankami, pierdołami, że ktoś tam coś powiedział o kimś - a wobec takiej sprawy nabieracie wody w usta? Kim wy jesteście, dziennikarzami, czy błaznami, w nastawionym wyłącznie na trzaskanie kasy medialnym cyrku?!”.

   Czytając słowa dziennikarza Ziemkiewicza o dziennikarzach, kwitujących protest dziennikarza Sanockiego milczeniem, coraz bardziej mi wstyd, że sam też jestem - co prawda już emerytowanym, ale jednak - dziennikarzem…

09.2008

środa, 12 listopada 2014

Kłykow, nie bądź taki malaka!

Tekst archiwalny

   Skoro prawo - niby obowiązujące wszystkich Polaków - nie działa wobec aparatczyków ZUS-u, walczę z ich samowolą i głupotą jak się da. Satyra też moim orężem.

   Mam pomysł na happening pod siedzibą wrocławskiego oddziału ZUS. Polegałby najogólniej na zbieraniu podpisów pod obywatelskim projektem nowelizacji Kodeksu karnego, m.in. z takimi ustawowymi zapisami:

   1. Spod art. 231 par. 1 (przekraczanie uprawnień) i art. 271 par. 1 (poświadczanie nieprawdy) wyłącza się funkcjonariuszy ZUS. W tych przypadkach są oni nietykalni przez prawo, a ich arbitralne decyzje mogą być podważone tylko przez Boga i historię.

   2. Szczególnej trosce i ochronie podlegają urzędnicy niepełnosprawni umysłowo, którzy są upoważnieni do bezkarnego represjonowania bezrobotnego na podstawie przepisu premiującego znalezienie przez niego pracy. Stwierdza się, że takie sabotowanie polityki prozatrudnieniowej rządu służy państwu jak najbardziej.

   3. Komu nie podobają się: dyrektorski geniusz Antoni Malaka i jego dorównujący mu intelektem współpracownicy, ten jest malaka (w rozumieniu słownika wulgaryzmów greckich). Krytykowanie tych urzędników - przez Adama Kłykowa i jemu podobnych głupków wierzących w prawo i sprawiedliwość - jest kategorycznie zakazane (włącznie z powoływaniem się na wolność słowa).

   4. Kto uważa sabotowanie polityki prozatrudnieniowej państwa za czyn zabroniony, podlega karze upodlania go przez minimum 9 miesięcy. Dla pokrzywdzonych - dobra rada: morda w kubeł i siedzieć cicho!

   5. Do funkcjonariuszy ZUS-u powinno się zwracać z szacunkiem należnym władcom cudzego losu. Jeśli nawet popełniają oni przestępstwo lub tylko debilny błąd, powinniśmy do nich i o nich pisać grzecznie i pokornie*

   *Wzorcem korespondowania z nimi może być początek pewnego listu paniusi z miasta do swej wsiowej familii: „Do stołu siadam, papier rozkładam, za pióro chwytam i o zdrowie pytam”. Unikać natomiast należy zatruwających biurową atmosferę wycieczek osobistych typu: „Gazu (tu w znaczeniu: ochoty ZUS-owskich pierdzistołków do roboty) mamy wiela, w waszych wsyćkich dupach nie mieści się tyla”.

09.2008

wtorek, 11 listopada 2014

Dziękuję Malace, Barnaszewskiej et consortes. Jest za co

   To już siódma rocznica – premiera była 11.11.2007 – mojego blogowania. Najwyższy czas podziękować inspiratorom swojej internetowej aktywności.

   Nie byłoby tu mnie w roli blogera w ogóle, gdyby nie decyzje funkcjonariuszy wrocławskiego oddziału Zakładu Ubezpieczeń Społecznych pod genialną dyrekcją Antoniego Malaki. Serdeczne im „Biurokracy zapłać” za sabotowanie polityki prozatrudnieniowej rządu, któremu służbowo podlegają. Zastosowanie przez nich przepisu promocyjnego w celu restrykcyjnym uważam – subiektywnie i obiektywnie – wręcz za majstersztyk.

   Nie byłoby mnie w roli blogera aż tak długo, gdyby nie orzeczenia aparatczyków wrocławskiego tzw. wymiaru sprawiedliwości pod równie niezrównaną prezesurą Ewy Barnaszewskiej z Sądu Okręgowego. Serdeczne im „Temido zapłać” za wyrokowanie niezawiśle od litery ustaw, którym podlegają konstytucyjnie. A już arcydziełem jest trzymanie się przez nich dogmatu, że bezprawie po uprawomocnieniu jest prawem nie do podważenia .

   Że co? Że z ZUS-em w sądzie wygrałem? Finansowo więcej na tym „zwycięstwie” straciłem niż zyskałem. Że dziękuję urzędnikom ZUS i sędziom za popełnienie przez nich przestępstw przekroczenia uprawnień? No cóż, skoro żyjemy w „państwie prawnym”, w którym takie postępowanie funkcjonariuszy publicznych pozostaje całkowicie bezkarne, trzeba być obywatelem przyjaznym władzy – jakakolwiek ona jest.

poniedziałek, 10 listopada 2014

Trójlicowość polityków

Tekst archiwalny

   Pomyśl sobie, mój Czytelniku, o jakimkolwiek polskim polityku ze szczytów władzy. Już? No to teraz dowcip:

   - Panie doktorze, co innego myślę, co innego mówię, a jeszcze co innego robię. Co mi pan radzi?

   - Startować w najbliższych wyborach. Sukces murowany!

   Ten pacjent u wiadomego lekarza pasuje do polityka, o którym sobie pomyślałeś? Może nawet na niego głosowałeś? A czy masz świadomość, że śmiejąc się z tego żartu - śmiejesz się z siebie, z własnej naiwności i wiary w obiecanki-cacanki?

   Bez obrażania kogokolwiek, li tylko dla poświadczenia prawdy o nas: jacy wyborcy, taka władza. Czy muszę jeszcze odpowiadać na pytanie, dlaczego ja nie głosuję ani na lewicę, ani na prawicę, ani na centrum; na żadnego z kandydatów na listach układanych przez partyjnych manipulantów?

   Dopóki przeważająca część elektoratu nie uświadomi sobie pozornej demokratyczności obecnej ordynacji wyborczej do Sejmu, dopóty będzie jak było dotychczas w III RP i jest do dziś. Podzielam pogląd, że szansą na korzystniejsze zmiany polityczne byłyby okręgi jednomandatowe i głosowanie nie na partie, lecz na nazwiska.

09.2008

niedziela, 9 listopada 2014

Karykatura trójpodziału władzy

Tekst archiwalny

   Kariera Zbigniewa Ziobry i jej upadek (?) powinny stanowić memento dla wszystkich upojonych władzą tak nieprzytomnie, że aż do utraty kontaktu z rzeczywistością.

   Jeszcze do niedawna tropił nie tylko przestępców, dawał się we znaki także opozycyjnym wówczas politykom. Skupiał przy tym - jak mało kto - trzy rodzaje władzy, które w demokratycznym państwie powinny być od siebie niezależne i jednocześnie nawzajem się kontrolować. Jako poseł był (i jeszcze wciąż jest) władzą ustawodawczą, tworzącą prawo. Jako członek rządu był władzą wykonawczą, realizującą prawo. A jako minister sprawiedliwości był ponadto zwierzchnikiem władzy sądowniczej, która wyrokuje na podstawie obowiązującego prawa. Tymczasem już w pierwszym lepszym bryku można przeczytać, że powierzenie całej władzy jednej osobie niemal zawsze skutkuje nadużyciami.

   Nie minął rok i taki państwowy nadczłowiek ze ścigającego „nie wiadomo za co” stał się ściganym „za niewinność”. Ot, chichot historii!

09.2008

sobota, 8 listopada 2014

Jak sędziowie wierzyciela z dłużnikiem pojednali

   Wszystkich nie zadowolisz - zauważają sędziowie w reakcji na coraz powszechniejszą społeczną krytykę swojego orzecznictwa. Niby prawda, nieprawdaż? Co jednak wszakże sądzić o przypadku kontestowania orzeczeń wrocławskiego „wymiaru sprawiedliwości” przez obie strony sporu: powoda i pozwanego? Tak się dzieje w sprawie wierzyciela Jerzego K. przeciwko dłużnikowi Arkadiuszowi B. (prawnikowi z wykształcenia).

   Obaj panowie spotykają się ze mną nie osobno, lecz razem! I wspólnie wyrażają niezadowolenie z sądów: rejonowego dla dzielnicy Krzyki i okręgowego, zarzucając im m.in. nieprzestrzeganie przepisów kodeksowych i przewlekłość postępowania.

   Już sam ten fakt każe zastanawiać się co najmniej nad jakością pracy zatrudnionych tam sędziów. Tym bardziej, że są wśród nich czołowi reprezentanci Sądu Okręgowego: prezes Ewa Barnaszewska (nazywająca siebie w jednym z postanowień „Banaszewską”), wiceprezes Małgorzata Brulińska, przewodnicząca wydziału cywilnego odwoławczego Urszula Kubowska-Pieniążek oraz wizytatorzy Elżbieta Sobolewska-Hajbert i Czesław Chorzępa - osoby, które w sprawie moich roszczeń finansowych wobec ZUS orzekały niezawiśle od litery prawa dotyczącej meritum sporu lub na to ewidentne przestępstwo przekraczania uprawnień przyzwalały!

piątek, 7 listopada 2014

Tajemniczej "Pomocnej dłoni" ciąg dalszy

   Zdaje się, że 1.08.2014, pytając o to i owo w sekretariacie szefowej Sądu Okręgowego we Wrocławiu, zostałem wprowadzony w błąd. Zatrudniona tam pracownica administracyjna poinformowała mnie, że wnioski adresowane do Fundacji „Pomocna dłoń” trafiają bezpośrednio do wiceprezes SO Małgorzaty Brulińskiej, ale ona sama w składzie zarządu nie jest.

   Tymczasem co innego można wyczytać z dokumentów podrzuconych mi przez jednego z Czytelników bloga. Z Krajowego Rejestru Sądowego wynika, że Brulińska jest prezesem „Pomocnej dłoni”. I że ona osobiście podpisała się pod „Bilansem” oraz pod „Rachunkiem wyników” tej fundacji za rok 2013.

   Tenże Czytelnik podzielił się wątpliwością, czy Brulińska ma prawo stać na czele „Pomocnej dłoni”. Wszak art. 86 ustawy Prawo o ustroju sądów powszechnych stanowi m.in., że „sędzia nie może (…) być członkiem zarządu fundacji prowadzącej działalność gospodarczą”.

   Oficjalnie „Pomocna dłoń” z siedzibą we wrocławskim Sądzie Okręgowym zajmuje się głównie niesieniem pomocy organizacyjnej i finansowej osobom chorym. W kasie fundacji do podziału dla potrzebujących są pieniądze z darowizn, nie ma natomiast ani grosza z własnej - nieprowadzonej zresztą - działalności gospodarczej.

   Jak to się ma do rzeczywistości, sprawdzają  - wiem o tym skądinąd - przedstawiciele ministra zdrowia, który pełni rolę organu nadzorczego „Pomocnej dłoni”. Zdaniem tego, który kontrolę nasłał, nie wszystko w działalności fundacji jest transparentne…

czwartek, 6 listopada 2014

Dłużnik i wierzyciel razem przeciw sędziom

   Po tygodniu spotkałem się ponownie z Jerzym K. i Arkadiuszem B. na ich prośbę. Para o tyle niezwykła, że pierwszy jest wierzycielem, drugi - jego dłużnikiem, a mimo to współpracują ze sobą, połączeni niezadowoleniem z orzecznictwa sądowego. Wrocławscy aparatczycy tzw. wymiaru sprawiedliwości już ponad 7 lat nie tylko nie potrafili zakończyć ich wspólnej - powoda i pozwanego - sprawy, lecz jeszcze bardziej ją skomplikowali. Moja dobra rada dla tutejszych bywalców blogosfery: nie chcesz być stratny finansowo bardziej niż jesteś, dogaduj się jak Polak z Polakiem z ominięciem przybytków tubylczej Temidy.

środa, 5 listopada 2014

Nielegalnie taniej

 Tekst archiwalny
 
   Kontrowersyjny polityk showman Janusz Palikot, poseł rządzącej Platformy Obywatelskiej, wybraniec narodu do Sejmu, stanowi w nim prawo. Bywa, że głupie, niemniej obowiązujące wszystkich obywateli Polski bez wyjątku, a więc tego parlamentarzystę również.

   Poseł Palikot może czuć się uprzywilejowany, gdyż przewodniczy ponadto sejmowej komisji „Przyjazne państwo”, inwentaryzującej od blisko roku prawne buble, które jego poprzednicy i poniekąd on sam uchwalili. Na razie rubryka: „nonsensy zlikwidowane” jest wciąż kompletnie pusta, bo z biurokracją nikomu (wiem coś o tym) łatwo się nie wygrywa.

   Tenże poseł Palikot postanowił z premedytacją postąpić nielegalnie, zabierając się do malowania elewacji swojej zabytkowej kamienicy na lubelskiej starówce bez spełnienia wszystkich wymogów prawa budowlanego. Uważa bowiem niektóre zawarte w nim przepisy za absurdalne.

   Palikota zirytowało, że aby mógł ponownie pomalować należący do niego zabytek (na identyczny kolor, jak dotychczas), powinien najpierw załatwić m.in. pozwolenie na budowę i nowy projekt architektoniczny (mimo posiadania już takiego samego sprzed kilku lat). A po przedłożeniu w magistracie kompletu dokumentów, liczących w sumie co najmniej paręset stron, urząd miałby ponad dwa miesiące na decyzję, pozytywną lub negatywną.

   Palikot z rozbrajającą szczerością oświadczył publicznie, że pogwałcenie takiego „idiotycznego prawa” opłaca się mu bardziej niż jego przestrzeganie. Za samowolę budowlaną grozi kara grzywny do 10 tys. zł, podczas gdy tylko projekt architektoniczny kosztuje około 3-krotnie więcej!

   Co ja sądzę o takim „państwie prawa”? Szkoda gadać i pisać!

   Pointą niech będzie fakt, że na miejscu happeningu posła, oprócz zaproszonych nań dziennikarzy, pojawił się niespodziewanie także powiatowy inspektor nadzoru budowlanego. Obwieścił wszem i wobec, że malowanie zabytku przez Palikota jest… jak najbardziej legalne: - To bieżąca konserwacja, a nie remont - uznał.

   W tym konkretnym przypadku wystarczyła więc zgoda konserwatora zabytków, którą Palikot miał. Czy jednak mógłby on liczyć na taki happy end swojej demonstracji obywatelskiego nieposłuszeństwa, gdyby nie był posłem?

   Żyjemy w ześwirowanym świecie, ale centrala tego wariatkowa znajduje się najprawdopodobniej w Polsce.

08.2008

wtorek, 4 listopada 2014

Uwolnić Jacka Wacha!

   Coraz głośniej o sprawie Jacka Wacha. 2.11.2014 była tematem „Państwa w państwie” w telewizji Polsat, a 21.11.2014 zajmie się nią Sąd Najwyższy.

   Jeśli nie godzisz się na bezprawie i masz taką możliwość, weź tego dnia udział w demonstracji w SN. Szczegóły w opublikowanym w internecie komunikacie, w którym czytamy m.in.:

   „Niewinnie skazany za zabójstwo - dwa ciała tej samej ofiary

   Sprawiedliwość na niby osiąga punkt krytyczny

   Zapraszamy do Sądu Najwyższego

   21 listopada 2014

   Godz. 9.00

   SN rozpatrzy wniosek o wznowienie postępowania w sprawie skazanego na dożywocie Jacka Wacha.

   Został on skazany za morderstwo Tomasza S.

   Rozkawałkowane ciało ofiary znaleziono 15 lat temu w okolicy Olsztyna.

   Czterech biegłych sądowych – patomorfolog, dwóch genetyków i antropolog – fałszując i manipulując dowodami naukowymi, zidentyfikowali znalezione ciało jako Tomasza S.

   15 lat później, w styczniu tego roku, odkopano inne ciało, które również zidentyfikowano jako Tomasza S.

   Prokuratura białostocka, która oskarżała Jacka Wacha, nie widzi podstaw do... wznowienia postępowania. Stąd wniosek, iż uważa za normalkę, że jedna ofiara może mieć dwa ciała”.

poniedziałek, 3 listopada 2014

Uzdrawiają za darmo

   Zasłyszane, bynajmniej nie w maglu:

   - Jesteś poważnie chory i chcesz być cudownie uzdrowiony? Skuteczniejsza od modlitw będzie wizyta u lekarza orzecznika ZUS. Już on cię postawi na nogi, choćbyś nawet nie miał obu. I jeszcze na dodatek wrócisz od niego do domu z wiarą, że a nuż ci odrosną.

niedziela, 2 listopada 2014

Elektorat i wybrańcy

Tekst archiwalny

   Minister zdrowia Ewa Kopacz z Platformy Obywatelskiej dokopała w Sejmie wnioskującym o wotum nieufności dla niej posłom Prawa i Sprawiedliwości, że wygrali oni ostatnie wybory parlamentarne w szpitalach psychiatrycznych. Ma to - jak mniemam - kompromitować PiS bardziej niż zwycięstwo PO w głosowaniach w więzieniach, co z kolei niejednokrotnie przypominali wcześniej w różnych miejscach ludzie Jarosława Kaczyńskiego.

   Za paranoikami i innymi chorymi umysłowo ujął się natychmiast oburzony wyskokiem Kopacz jeden z poprzednich szefów resortu zdrowia, lewicujący lekarz psychiatra Marek Balicki. Póki co, przestępcy pozostali bez obrońcy: niejednokrotnie karani Andrzej Lepper i jego przyjaciele od pewnego czasu na parlamentarnym aucie, liberalizujący minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski akurat za granicą - za przymusowymi lokatorami więzień nie miał więc kto się wstawić.

   W każdym razie Sejm na miejsce pozbawiania człowieka wolności (zwłaszcza słowa) z pewnością nie wygląda, ale na filię psychiatryka z oddziałem otwartym dla osób wymagających specjalnej troski - i owszem.

07.2008

sobota, 1 listopada 2014

Debilni pod ochroną

Tekst archiwalny

   Do urzędowych obrońców funkcjonariuszy ZUS, przekraczających swoje uprawnienia, dołączyła prokurator Karolina Stocka, pełniąca obowiązki kierownika Działu Śledczego Prokuratury Rejonowej dla Wrocławia-Fabrycznej. Wykombinowała, że w fakcie represjonowania mnie przez nich (ponad 9 miesięcy, aż do wyroku sądowego) na podstawie przepisu promocyjnego „brak jakichkolwiek przesłanek” do stwierdzenia „celowego i świadomego” działania na moją szkodę. Niechcąco (a może „chcąco”?) podważyła tą konkluzją kwalifikacje intelektualne aparatczyków państwowych, szykanujących bezrobotnego za podjęcie pracy. Skoro bowiem urzędnicy ci sabotowali politykę prozatrudnieniową rządu nieświadomie - znaczy to, że trafiłem na debili. Nie rozumiejących niedopuszczalności użycia przepisu promocyjnego w celu represyjnym. A mimo to dostających kierownicze posady i decydujących arbitralnie o moim losie!

   Jawną kpiną jest też inny wniosek prokurator Stockiej, że działania pracowników ZUS-u w mojej sprawie „mieściły się w granicach prawa i opierały się na nich”. Czyli - tłumacząc to na konkret - debilni funkcjonariusze tej instytucji, nieświadomi wyrządzanej pokrzywdzonemu szkody, mogli mnie bezkarnie upodlać na podstawie przepisu, który w intencji ustawodawcy miał nagradzać aktywność zawodową bezrobotnego!

09.2008