czwartek, 31 lipca 2014

Weto sądowemu zamordyzmowi!

   Sąd Rejonowy dla Wrocławia-Śródmieścia robi co może, aby zasłużyć sobie na jak najgorszą opinię.

   U mnie ma on ją już od 10.06.2008, kiedy to ówczesna asesor Anna Sobczak, rozpatrując tam moje roszczenia finansowe za bezprawne (fakt bezsporny) decyzje Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, przyznała mi tylko symboliczne zadośćuczynienie za naruszenie dóbr osobistych (nierekompensujące choćby poniesionych kosztów procesu), bez jakiegokolwiek odszkodowania (mimo strat wyliczonych z rzadko możliwą precyzją do jednego grosza). 

   19.05.2014 powstrzymałem się od publicznego skomentowania skandalicznego wyroku sędziego tegoż sądu - Pawła Chodkowskiego. Skazał on dwanaście osób na grzywny od 1 do 6 tys. zł, a siedem kolejnych na areszt od 20 do 30 dni za zakłócenie okrzykami („hańba!”, „precz z komuną!” „raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę!” itp.) oraz gwizdami uniwersyteckiego wykładu profesora Zygmunta Baumana, wybitnego socjologa i filozofa, ale zarazem, w czasach stalinowskich, oficera prosowieckiej bezpieki; człowieka, który - jak podkreślali oskarżeni - „ma na rękach krew polskich patriotów”.

   Przestaję milczeć na wieść o aresztowaniu 29.07.2014 znanego reżysera (m.in. autora filmów dokumentalnych „Towarzysz Generał” o Wojciechu Jaruzelskim i „TW Bolek” o Lechu Wałęsie) i nauczyciela akademickiego Grzegorza Brauna, od 6 lat rozliczanego w tymże sądzie przez sędziego Krzysztofa Korzeniewskiego za rzekome pobicie w pojedynkę sześciu (tak!) policjantów. Na mocy decyzji tego aparatczyka Temidy, oskarżony został doprowadzony do celi w celu odbycia 7-dniowej „kary porządkowej” za demonstracyjne wyjście z sali sądowej podczas trwania rozprawy przeciwko niemu. 

   - Sprawa Grzegorza Brauna to szczególny przypadek. Podczas jego procesu sąd co najmniej trzykrotnie złamał konstytucję oraz Europejską Konwencję Praw Człowieka - powiedział dziennikarzom portalu niezalezna.pl  Wiesław Johann, sędzia Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku.

   Ruszę więc dupsko sprzed kompa i wezmę udział w akcji protestacyjnej przeciwko represjonowaniu „nieprawomyślnych” obywateli przez funkcjonariuszy tzw. wymiaru sprawiedliwości. Manifestacja odbędzie się 2.08.2014 o godz. 16 przed aresztem przy ul. Świebodzkiej we Wrocławiu, gdzie zamknięto Brauna na tydzień.

środa, 30 lipca 2014

Subiektywizm pokrzywdzonego i obiektywizm sędziów

Tekst archiwalny

   Subiektywizm wedle „Słownika języka polskiego PWN”, to „stronniczy stosunek do rzeczywistości, kierowanie się osobistymi przekonaniami”.

   Subiektywizm pokrzywdzonego Adama Kłykowa, to zdaniem prezes Sądu Okręgowego we Wrocławiu, członka Prezydium Krajowej Rady Sądownictwa – Ewy Barnaszewskiej i nadzorowanych przez nią funkcjonariuszy tzw. wymiaru sprawiedliwości, poczucie dodatkowej krzywdy kogoś, kto powinien być im wdzięczny, że dostał 3 tys. zł za bezprawne i skutkujące m.in. znacznie poważniejszymi stratami finansowymi upodlanie go przez ZUS. Cóż z tego, że przyznane mi zadośćuczynienie z tytułu ochrony dóbr osobistych było mniejsze od poniesionych przeze mnie kosztów procesu (po cholerę poszkodowanemu taki sąd, w którym stracił więcej niż gdyby tam sprawiedliwości w ogóle nie szukał)? Cóż z tego, że sędziowie całkowicie pominęli kluczowe przepisy ustawowe (chociaż mieli konstytucyjny obowiązek je zastosować)? Cóż z tego, że stałem się ofiarą oczywistego przestępstwa nadużycia władzy przez bezkarnych (bo chronionych immunitetem) samowybrańców Temidy?

   Obiektywizm wedle tegoż „Słownika…”, to „przedstawianie i ocenianie czegoś w sposób zgodny ze stanem faktycznym, niezależnie od własnych opinii, uczuć i interesów”.

   Obiektywizm w praktyce tejże Barnaszewskiej i jej podwładnych, to orzekanie w imieniu RP wedle własnego niezawisłego widzimisię. Cóż z tego, że poszkodowany (czyli ja) przedstawił ustawowe dowody na zasadność swoich roszczeń odszkodowawczych? Cóż z tego, że orzeczenia były skandalicznie niesprawiedliwie? Cóż z tego, że znamionują one prawniczy debilizm i bandytyzm?

   Gdyby w mojej sprawie cywilnej przeciwko ZUS nie orzekały niemal wyłącznie kobiety - miałbym nieodparte wrażenie, że wyrokowali w niej ludzie o moralności alfonsa. Czerpiący korzyści z nierządu wobec osoby zbiorowo gwałconej przez aparatczyków publicznych reprezentujących polskie państwo.

   I cóż z tego, że obowiązkiem Barnaszewskiej jako członka KRS jest (przynajmniej w teorii) czuwanie nad przestrzeganiem uchwalonego przez ów organ konstytucyjny „Zbioru zasad etyki zawodowej sędziów”?

08.2011

wtorek, 29 lipca 2014

Memento dla skarżypytów

   Były sędzia Janusz Wojciechowski zamieścił 21.03.2010 w swym blogu równie zabawny, co przygnębiający tekst pt. "Poradnik obywatelski w pytaniach i odpowiedziach - skargi":

   "1. Co to są skargi?

   - Skargi są to pisemne bądź ustne niesłuszne zarzuty, które obywatel składa w odniesieniu do instytucji publicznych i osób pełniących funkcje publiczne.

   2. Jakie są rodzaje skarg?

   - Rozróżniamy 3 rodzaje skarg: a) skargi bezzasadne, b) skargi całkowicie bezzasadne, c) skargi oczywiście bezzasadne.

   3. Na kogo i do kogo można wnieść skargę?

   - Skargi nie należy wnosić na nikogo do nikogo, gdyż jest to działanie bezcelowe, a także niebezpieczne dla skarżącego. Dotyczy to również skarg pisanych na Berdyczów.

   4. Kto bada zasadność skarg?

   - Zasadność, a raczej bezzasadność skarg bada ten organ, na który skarga została wniesiona, gdyż jest on najlepiej zorientowany w kwestii niesłuszności skargi.

   5. Jakie konsekwencje mogą spotkać urzędnika, co do którego skarga okazała się zasadna?

   - Urzędnika nie mogą spotkać żadne konsekwencje, bo skargi z natury swej są bezzasadne.

   6. Jakie konsekwencje mogą spotkać autora skargi?

   - Autor skargi może być oskarżony o fałszywe zeznania, o fałszywe oskarżenie, o pomówienie, o zniesławienie oraz o znieważenie funkcjonariusza publicznego (kara łączna - 10 lat pozbawienia wolności). Poza tym może być pozwany za naruszenie dóbr osobistych, gdzie karą może być odszkodowanie i zadośćuczynienie równoznaczne z konfiskatą majątku skarżącego.

   7. Jaki akt prawny zapewnia obywatelom prawo do skargi?

   - Prawo do skargi zapewnia obywatelom Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej".

   Mam nadzieję, że powyższym kawałkiem Wojciechowskiego, znającego skrzeczącą pospolitość naszego „państwa prawnego” i potrafiącego zręcznie opisać tubylcze paranoje, troszkę rozweselę i zatrwożę zarazem wszystkich Czytelników bloga, a tego i owego funkcjonariusza publicznego zapłodnię przy okazji do inteligentnej refleksji. Myślę zwłaszcza o Ewie Barnaszewskiej (prezes Sądu Okręgowego we Wrocławiu) i Marcinie Cieślikowskim (rzeczniku dyscyplinarnym dolnośląsko-opolskich sędziów). O niektórych prokuratorach też. Urzędników ZUS przemilczę. Tak czy owak, tu i teraz natrętnie przypomina mi się ponadczasowo aktualny greps z „Rewizora”: „Z kogo się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie!”.

poniedziałek, 28 lipca 2014

Wariatkowo i jego pasożyci

Tekst archiwalny

   Jakie to polskie… Najpierw prawnicy pomagają napisać projekt, a politycy uchwalają ustawę zakazującą kampanii wyborczej na billboardach. Następnie politycy (ci sami) robią kampanię wyborczą na billboardach, nazywając ją informacyjną, a prawnicy (inni) badają, czy agitujące w ten sposób partie postępują zgodnie z ustawą. Dom wariatów.

   Już kiedyś diagnozowałem, że w naszym fantastycznym kraju najciężej chorzy umysłowo są politycy do spółki z prawnikami. Co najgorsze, pacjenci ci reprezentują wszystkie – ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą – władze w państwie.

   Kto może, niech spierdala stąd do normalności. Za granicę. A kto nie może, niech przynajmniej nie daje się ogłupiać przez polityczno-prawniczych pasożytów. Kiedy dojrzejemy do masowego obywatelskiego nieposłuszeństwa wobec billboardowych kłamców, rządzących narodem i żywiących się jego podatkami?

   Jako politolog mam świadomość, że w dzisiejszym zatomizowanym społeczeństwie III RP bodaj jedynymi siłami, zdolnymi do wymuszenia radykalnych zmian politycznych, są górnicy i… kibole (stoczniowców już skutecznie wyeliminowano, likwidując stocznie). Nieprzypadkowo właśnie ich władze tzw. państwa prawa boją się jak rewolucji i albo im włażą w dupę, albo im dupę leją.

   Dla obecnie rządzących są oni – gdy protestują – zadymiarzami i inszymi chuliganami. Natomiast dla przyszłych rządzących mogą stać nowymi Wałęsami, Frasyniukami i im podobnymi historycznymi bohaterami.

07.2011

niedziela, 27 lipca 2014

Total(itar)na bezkarność orzeczniczej samowolki

  Sędziowie nie są zupełnie bezkarni. Mają nad sobą sądy dyscyplinarne, które jednak trafniej byłoby nazywać koleżeńskimi. Tam na więzienie sami swoi samych swoich nie skazują. Co najwyżej raz na długi czas wydalają kogoś baaardzo podpadniętego z zawodu, niczym gówno z odbytu.

   Za co sędziowie bywają karani w tych nielicznych sprawach, które nie udaje się zamieść pod dywan? Za jazdę po pijaku. Za branie w łapę. Za danie w nos przez jednego czarno-fioletowego drugiemu funkcjonariuszowi Temidy w jej przybytku…

   A za skandaliczne sędziowanie? Najczęściej można skutecznie poskarżyć się na przewlekłość postępowania. Rzadko - na aroganckie zachowanie. Nigdy - na orzeczniczą samowolkę.
  
   Werdykty poszczególnych sędziów pozostają bowiem poza rzetelną kontrolą nie tylko kogokolwiek z zewnątrz, lecz także zwierzchników administracyjnych (pozdrawiam Ewę Barnaszewską) i rzeczników dyscyplinarnych (pozdrawiam Marcina Cieślikowskiego). Autorom nawet najbardziej niedorzecznych wyroków (pozdrawiam zwłaszcza Annę Sobczak i Elżbietę Sobolewską-Hajbert) czy postanowień (a tu pozdrawiam szczególnie Urszulę Kubowską-Pieniążek i Grażynę Josiak) nie grożą żadne sankcje. Bo „każdy z nas jest w swym orzecznictwie niezawisły” - powtarzają równie solidarnie, co bezrefleksyjnie. Jakby konstytucyjna podległość ustawom i kodeksowy paragraf za przekraczanie uprawnień w ogóle nie istniały!

   Dopóki niezdolni do logicznego rozumowania, zdemoralizowani sędziowie III RP będą mieli przy decydowaniu o cudzych losach orzeczniczą władzę absolutną - dopóty ci nietykalni, chronieni immunitetem aparatczycy państwowi będą się śmiać w kułak z krzywd ofiar swego bezprawia.

sobota, 26 lipca 2014

Przyboczna Barnaszewskiej: bezprawie jest subiektywne

Tekst archiwalny
  
   Reakcja na mój ponowny wniosek z 26.06.2010 do prezes Sądu Okręgowego we Wrocławiu i członka Krajowej Rady Sądownictwa, Ewy Barnaszewskiej, z prośbą o wyjaśnienie legalności orzeczeń z 10.06.2008, 29.04.2009 i 10.09.2009 (dotyczyły one roszczeń finansowych, które miałem wobec Zakładu Ubezpieczeń Społecznych), znów była - jak to się elegancko zowie - wymijająca, nie na temat. W otrzymanym piśmie z 5.07.2010 nadal ani słowa o sednie sprawy: popełnieniu przez Annę Sobczak, Elżbietę Sobolewską-Hajbert, Annę Kuczyńską i Izabelę Bamburowicz, a zwłaszcza przez Urszulę Kubowską-Pieniążek, Beatę Stachowiak i Ewę Gorczycę, przestępstwa przekroczenia uprawnień, polegającego na nieuwzględnieniu przez te sędzie, konstytucyjnie podlegające ustawom i muszące je znać, przepisów zawartych w art. 2 ustawy o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy oraz w art. 2 ustawy o świadczeniach przedemerytalnych.

   Barnaszewską drugi raz wyręcza w mataczeniu jej podwładna. Już nie sędzia wizytator Jolanta Solarz, ino wyżej usytuowana w służbowej hierarchii Małgorzata Brulińska. Od tzw. wiewiórek wiem, że to totumfacka Barnaszewskiej darzona przez nią szczególnym zaufaniem. Gdy ona sama została w kwietniu 2010 prezesem wrocławskiego SO, na zwolniony przez siebie stolec wiceprezesa nadzorującego pion cywilny posadziła właśnie Brulińską (która poprzednio była wizytatorem, jak obecnie Solarz).

   Przyboczna Barnaszewskiej kontynuuje ściemę z godnym podziwu oddaniem swej szefowej. Kwestionowane przeze mnie, jako bezprawne, decyzje sądowe są - przypomniała Brulińska - "prawomocne" i - dodała - "nie wymagają dalszych komentarzy ze strony Prezesa Sądu Okręgowego, w związku z Pana subiektywną oceną dotycząca tych orzeczeń", zatem - podsumowała - "prowadzenie dalszej korespondencji w tej sprawie jest bezprzedmiotowe".

   Pani wiceprezes kpi, czy o drogę do egzemplarza "Zbioru zasad etyki zawodowej sędziów" pyta? Za grosz przyzwoitości…

   Doświadczyłem po bliskich kontaktach z polskim "wymiarem sprawiedliwości", że sędziom - chronionym dożywotnim immunitetem, kompletnie bezkarnym, wyjętym spod jakiejkolwiek kontroli zewnętrznej - wolno wszystko. Jednak hucpa, z jaką niektórzy (w moim przypadku ściślej: niektóre) z nich wykorzystują status świętych krów, kompromitując "państwo prawne", niepokoi mnie - obywatela tego dzikiego kraju - coraz bardziej.

piątek, 25 lipca 2014

Kapciowa Bamaszewskiej: prawomocne bezprawie prawem

Tekst archiwalny

   Kapciowy to nie tyle funkcja, co charakter. Niemal każdy szef w swym najbliższym otoczeniu służbowym ma kogoś, kto potrafi być szczególnie usłużny i kim można się wyręczyć w kłopotliwych sytuacjach. Prezes Sądu Okręgowego we Wrocławiu Ewa Barnaszewska ma panią magister (patrz ostatni akapit tego felietoniku) Jolantę Solarz. Może na nią liczyć jak niegdyś np. Lech Wałęsa na "Mnietka" Wachowskiego, czy Karol Wojtyła na „Stasia” Dziwisza.

   W piątek, 18.06.2010, przesłałem pocztą elektroniczną wniosek zaadresowany do Ewy Barnaszewskiej - nie tylko jako prezesa SO, także jako członka Krajowej Rady Sądownictwa. W mejlu poprosiłem tę prominentną funkcjonariuszkę tzw. wymiaru sprawiedliwości o wyjaśnienie, jak skandaliczne wyroki z 10.06.2008 i 29.04.2009 mają się do paremii: "Facta probantur, iura novit curia" (Okoliczności faktyczne należy udowodnić, przepisy sąd zna), zaś postanowienie z 10.09.2009 - do dyrektywy domniemania prawnego (nakazującej przyjmowanie określonych faktów, wynikających z jakiegoś przepisu, za stwierdzone, bez dodatkowego udowadniania).


   Odpisała mi w trzech zdaniach już we wtorek, 22.06.2010. Jednak nie osobiście, lecz za pośrednictwem sędzi wizytator Jolanty Solarz.

   Ja do Barnaszewskiej: "Proszę o wyjaśnienie, dlaczego ówczesna asesor Wydziału Cywilnego Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Śródmieścia Anna Sobczak w wyroku z 10.06.2008 oraz sędzie Wydziału Cywilnego Odwoławczego Sądu Okręgowego we Wrocławiu: Elżbieta Sobolewska-Hajbert, Anna Kuczyńska i Izabela Bamburowicz w wyroku z 29.04.2009 wykazały się nieznajomością obowiązującego prawa i mimo przedstawienia przeze mnie - pokrzywdzonego - okoliczności faktycznych, dotyczących poniesienia strat finansowych na skutek bezprawnych decyzji urzędników Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, nie przyznały mi należnego odszkodowania?".

   Solarz do mnie: "W odpowiedzi na Pana pismo z dnia 18 czerwca 2010 r. zatytułowane "wniosek" informuję, że Prezes Sądu Okręgowego sprawuje nadzór administracyjny nad funkcjonowaniem podległych mu sądów, natomiast nie ingeruje w merytoryczne orzeczenia niezawisłych sądów".

   Ja do Barnaszewskiej: "Proszę też o wyjaśnienie, dlaczego podlegające - zgodnie z art. 178 Konstytucji RP - ustawom sędzie Wydziału Cywilnego Odwoławczego Sądu Okręgowego we Wrocławiu: Urszula Kubowska-Pieniążek, Beata Stachowiak i Ewa Gorczyca w postanowieniu z 10.09.2009 odrzuciły moją skargę o wznowienie postępowania, nie stwierdzając „takich okoliczności faktycznych lub środków dowodowych, które mogłyby mieć wpływ na wynik sprawy, a z których strona nie mogła skorzystać w poprzednim postępowaniu”, a tym samym zupełnie ignorując kluczowy fragment tejże skargi: „Nade wszystko wyroki z 10.06.2008 i 29.04.2009 są sprzeczne z dwoma - powiązanymi ze sobą - ustawami: z art. 2 ustawy o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy z 20.04.2004, gdzie zapisano m.in.: "Ilekroć w ustawie jest mowa o (…) bezrobotnym - oznacza to osobę (…) niezatrudnioną i niewykonującą innej pracy zarobkowej", oraz z art. 2 ust. 3 ustawy o świadczeniach przedemerytalnych z 30.04.2004, gdzie z kolei zapisano: "Świadczenie przedemerytalne przysługuje osobie (…) po upływie co najmniej 6 miesięcy pobierania zasiłku dla bezrobotnych (…) jeżeli osoba ta spełnia łącznie następujące warunki: 1) nadal jest zarejestrowana jako bezrobotna""?

   Solarz do mnie: "Przyczyny, dla których odrzucono skargę o wznowienie postępowania zostały wskazane w postanowieniu z dnia 10 września 2009 r. Postanowienie to jest prawomocne, dlatego dalsza korespondencja w tej sprawie jest bezprzedmiotowa".

   Koniec, kropka.

   Ja swoje, Solarz swoje. Kompromitująco nie na temat. Ze zdumiewającym niezrozumieniem, czym jest - niezwiązany z procedurą odwoływania się od wyroków - wniosek z prośbą o wyjaśnienie legalności decyzji sędziowskich, sprzecznych z konstytucją i innymi ustawami. Bez słowa odniesienia się do zarzutu wobec wymienionych z imienia i nazwiska sędzi, że orzekały one bez dostatecznej znajomości przepisów dotyczących mojej sprawy. Głupawka do kwadratu. Zupełnie jak w jakimś absurdalnym skeczu.

   W sumie więc wygląda na to, że prawomocne bezprawie nabrało rangi obowiązującego prawa i jest nie tylko nie do poprawienia, ale i nie do podważenia!

   I jeszcze o pewnym drobiazgu. Pokaż mi swoją pieczątkę, a powiem ci kim jesteś. Kapciowa Barnaszewskiej dorobiła się stempelka o następującej treści: "Z upow. Prezesa Sądu Okręgowego Sędzia Wizytator ds. cywilnych mgr Jolanta Solarz". Pełen szpan! Że też ja nigdy nie wpadłem na pomysł, by zafundować sobie pieczątkę: "red. mgr Adam Kłykow"… Mimo wszystko byłaby ona mniej obciachowa i bardziej sensowna, bo w przeciwieństwie do sędziego - dziennikarzem można zostać nie mając wykształcenia wyższego.

czwartek, 24 lipca 2014

Boskie świry

   Ona (on) ma coś z głową - tak przyziemnie diagnozuje się człowieka, którego postępowanie wyraźnie odbiega od normy. Próbowałem znaleźć w internecie odpowiedź na pytanie, czy sędziowie są zobowiązani do okresowych wizyt u psychologa. Szukałem bez powodzenia. Trafiłem jedynie na rozporządzenie ministra sprawiedliwości z 8.03.2002 "w sprawie badań lekarskich i psychologicznych kandydatów do objęcia urzędu sędziego", zawierające przepisy wykonawcze na podstawie art. 57 par. 6 prawa o ustroju sądów powszechnych z 27.07.2001.

   "Badania lekarskie kandydata - zapisano w rozporządzeniu - obejmują ogólną ocenę stanu zdrowia, ze szczególnym uwzględnieniem układu nerwowego i stanu psychicznego".

   "Badania psychologiczne kandydata - doprecyzowano - obejmują określenie i opis cech osobowości, z uwzględnieniem zdolności do podejmowania decyzji, zdolności do samodzielnego oceniania sytuacji oraz odporności na trudne sytuacje".

   Nic o obligatoryjnych powtórkach co jakiś czas. I ani słowa o badaniach psychiatrycznych!

   A przecież sędzia, chroniony dożywotnim immunitetem, mający gwarancję nieusuwalności, bezkarny w swobodnym (w praktyce: dowolnym) orzecznictwie, ma prawo prędzej czy później sfiksować. Na przykład poczuć się bogiem, władnym rozstrzygać wedle własnego widzimisię, niezawiśle od ustaw, od rozsądku zresztą też…

środa, 23 lipca 2014

Znalazł się kij na sędziego... nietykalność

   Ożeż w mordę jeża, łgałem jak bura suka! Odszczekuję: sędziowie III RP nie są nietykalni. Co z tego, że mogą całkiem bezkarnie - choćby w mojej sprawie roszczeń finansowych wobec ZUS - gwałcić ustawy, którym konstytucyjnie podlegają. Niech no tylko spróbują popełnić wykroczenie drogowe, a popamiętają czym kaczka wodę pije.

   Sędzia Katarzyna G. z Sądu Rejonowego Gdańsk-Południe zaparkowała samochód przed miejscem swojej pracy. Na chodniku o pięciometrowej szerokości, co jest dozwolone (wystarczy pozostawić półtora metra dla pieszych). Zarazem jednak pod znakiem zakazującym zatrzymywania pojazdów, czego oczywiście robić nie wolno (nawet boskim wybrańcom Temidy).

   W konsekwencji rzecznik dyscyplinarny, czyli taki wewnątrzsądowy prokurator, wszczął postępowanie wobec Katarzyny G., zarzucając jej uchybienie godności sędziego. Nic to, że sprawczyni prozaicznego wykroczenia drogowego już w wymiarze sprawiedliwości nie pracuje (z własnego wyboru została adwokatem). Nadal [pisane w lipcu 2010] grozi jej kara, od upomnienia do wydalenia z zawodu sędziego włącznie. Póki co, zaangażowany w tę sprawę sam Sąd Najwyższy wytknął nieznajomość prawa Sądowi (sic!) Apelacyjnemu w Gdańsku. Ci z prowincji chcą winną uniewinnić, ci ze stolicy to kontestują. Obie instancje odwalają kawał dobrej, nikomu (kto w tym paranoidalnym kraju pozostaje jeszcze przy zdrowych zmysłach) niepotrzebnej roboty. Bo porządek (prawny) musi być.

   Nie prościej i sensowniej - kombinowałem zdroworozsądkowo - za parkowanie auta w niedozwolonym miejscu wlepić babie mandat? Nie wiesz, idioto - skarciłem słusznie sam siebie - że sędzia z immunitetem to nie jest jakiś normalny człowiek i ukarać go (czyli w tym przypadku ją) grzywną się nie da?

   A już bez śmichów-chichów, zupełnie na poważnie: komu z sędziowskiej kliki i za co naprawdę podpadła Katarzyna G.? Nie mam wątpliwości, że jakieś drugie dno tu jest.

wtorek, 22 lipca 2014

Promocja zatrudnienia wedle ZUS

   Osobom rozumującym logicznie nie sposób w to uwierzyć, ale prawdą jest, że jedyną przyczyną samowolnego, ponad 9-miesięcznego, od 26.09.2006 do 12.07.2007, odmawiania mi przez ZUS należnego świadczenia przedemerytalnego, było nieskorzystanie na czas z przepisu promocyjnego, premiującego bezrobotnego za jego aktywność zawodową (za utrzymywanie się nie z zasiłku dla bezrobotnych z budżetu państwa, lecz z płacy za pracę). Debilni urzędnicy z tej instytucji nijak nie potrafili zrozumieć, że nie mają prawa represjonować kogokolwiek na podstawie przepisu, z którego uprzywilejowany skorzystać mógł, ale wcale nie musiał!

   Aby uświadomić, jak przeogromną głupotę zademonstrowali reprezentanci ZUS-u, posłużę się dykteryjką z Kauflandu - hipermarketu znajdującego się najbliżej mojego miejsca zamieszkania. W ostatnim dniu całotygodniowej promocji, czyli w przypadku tego centrum handlowego w środę, zapomniałem kupić tam koszyczek truskawek, oferowanych klientom niemal za półdarmo. Przypomniałem sobie o tych smacznych owocach w czwartek, gdy miały już one cenę prawie dwukrotnie wyższą.

   Gdyby kasjerka z hipermarketu miała iloraz inteligencji zbliżony do posiadanego przez urzędników ZUS-u, zaangażowanych w szykanowanie mnie, i gdyby wiedziała ona, że w przeddzień nie skorzystałem z promocji - mogłaby mi odmówić sprzedaży owych truskawek. Skoro bowiem nie kupiłem taniej, nie mam prawa kupić drożej (chyba że… zezwoli mi na to wyrok sądowy).

   Idiotyczne? Nie dla dyrektora wrocławskiego ZUS Antoniego Malaki i jego równie sprawnych intelektualnie współpracowników.

poniedziałek, 21 lipca 2014

Cokolwiek zrobisz - masz przechlapane

   Debilność wyroku z 10.06.2008, autorstwa ówczesnej asesor Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Śródmieścia, funkcjonariuszki państwowej Anny Sobczak, wyłazi w całej swojej krasie, gdy orzeczenie to zestawimy z faktem, za co wcześniej upokarzali mnie inni funkcjonariusze państwowi, reprezentujący Zakład Ubezpieczeń Społecznych.

   ZUS przez ponad 9 miesięcy poniewierał mnie za to, że znalazłem pracę i ją podjąłem, odciążając budżet państwa od wypłacania zasiłku dla bezrobotnych; Sobczak natomiast poniżyła za to, że nie poszukiwałem pracy w czasie, w którym podjęcie jej oznaczałoby - miałem tego świadomość po wcześniejszych doświadczeniach i analizie litery przepisów ustawowych - całkowitą utratę blokowanego świadczenia przedemerytalnego.

   Moja sprawa dowodzi, że w takim "przyjaznym państwie", jakim jest III RP, obywatel, który wbrew własnej woli wpadnie w pułapkę prawną, nie ma szans na wygramolenie się z niej bez uszczerbku dla swojej godności i kasy.

   Liberum veto!

niedziela, 20 lipca 2014

Skazani przez pomyłkę

   W tygodniku "Przekrój" (38/2010) poruszająca publikacja Małgorzaty Święchowicz pt. "Skazani za nic". Tekst o ludziach uwięzionych przez pomyłkę.

   "Raz, dwa, trzy, mordercą jesteś ty! - zaczyna autorka. - Bywa, że taka wyliczanka zastępuje myślenie prokuratury lub sądu. I nawet kiedy zdejmą ci kajdanki, nie zetrzesz z siebie piętna przestępcy".

   Co roku w polskich sądach zdarza się od 75 do 100 tys. pomyłek orzeczniczych. Ile dokładnie, nie wiadomo. W statystykach Ministerstwa Sprawiedliwości nie ma takiej rubryki. Resort zauważa tylko te przypadki, kiedy osobom niesłusznie zatrzymanym, aresztowanym lub skazanym uda się wywalczyć odszkodowanie (za zarobki utracone w czasie odsiadki) lub zadośćuczynienie (za cierpienie moralne). Do służbowych sprawozdań trafiają więc wyłącznie ci, którzy szczęśliwie dotrwali do uznania roszczeń.

   Oficjalnie problemu nie ma. A przynajmniej jest tak niewielki jak liczba osób, które po długiej gehennie doczekały przyznania rekompensaty. W ostatnich trzech latach (2007-2009) pieniądze wypłacono 896 osobom. W sumie 19,6 mln zł.

   - W Polsce chętnie zapomina się o domniemaniu niewinności - twierdzi mecenas Łukasz Chojniak z Katedry Postępowania Karnego Uniwersytetu Warszawskiego. - Szczególnie umyka to mediom - dodaje.

   Szykuje doktorat na temat niesłusznych skazań, bada przypadki bezpodstawnych aresztów. Od razu rzuciła mu się w oczy ta łatwość wypuszczania na cały kraj informacji, że "policja zatrzymała sprawcę", albo "prokurator przedstawił sprawcy zarzut".

   - Na litość boską! - woła. - Zatrzymanie nie jest dowodem winy! Zarzut to nie wyrok! Prokurator to nie sędzia! Zresztą i jeden, i drugi mogą się pomylić.

   Wioletta Olszewska z Ministerstwa Sprawiedliwości przypomina, że sędziowie są niezawiśli, nie podlegają żadnym naciskom i zależnościom. Po prostu resort - jak gładko wyjaśnia - nie może wkraczać w tę chronioną sfer.

   A co może? Na przykład zabiegać o "poprawienie jakości obowiązujących przepisów", dbać o "usprawnianie postępowań sądowych" oraz o to, żeby sędziowie podnosili kwalifikacje.

   Mecenas Chojniak na każdej prawniczej konferencji próbuje forsować pomysł powołania w Polsce komisji do spraw niesłusznych skazań lub wyposażenia już istniejących instytucji, na przykład urzędu rzecznika praw obywatelskich, w szersze kompetencje. Nikt nie podejmuje tematu.


   W minionym roku [pisane w 2009] w aresztach i więzieniach w proteście przeciwko działaniom prokuratur i sądów okaleczyło się, głodziło lub próbowało popełnić samobójstwo 60 osób.

   Skazanie naznacza. Ofiary pomyłek sądowych żyją z tym ciężarem w poczuciu krzywdy i wstydu - zauważa Maria Ejchart, prowadząca Klinikę Prawa "Niewinność" przy Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Zgłaszają się tam ludzie mający poczucie, że sprawiedliwość nie jest wobec nich sprawiedliwa.

   - Niestety, nie ma prawnych mechanizmów, które całkowicie wykluczyłyby pomyłki - tłumaczy profesor Marian Filar, karnista z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. - Można byłoby ograniczyć błędy, gdyby wszyscy: policjanci, prokuratorzy, sędziowie dobrze wykonywali swoją robotę. No i żeby nie mieli pecha. W niektórych sprawach dochodzi do szczególnego zbiegu okoliczności.

   - Mamy dostatecznie rozbudowany system nadzoru i wizytacji - uważa Mateusz Martyniuk, rzecznik Prokuratury Generalnej. - Jeżeli prokuratorowi zdarzyłoby się "rażąco naruszyć przepisy prawa", może odpowiedzieć za to dyscyplinarnie.

   A karnie? Martyniuk się dziwi.

   - Nie słyszałem o takim przypadku - mówi też prof. Filar.

   W ubiegłym roku do sądu dyscyplinarnego wpłynęło co prawda 36 wniosków dotyczących pociągnięcia prokuratora do odpowiedzialności karnej, ale w żadnym przypadku nie chodziło o złe prowadzenie śledztw, lecz głównie o prowadzenie samochodu po pijanemu.

   - Ja jeszcze nie zamknąłem badań - zastrzega mecenas Chojniak - ale mogę już ostrożnie wnioskować, że najważniejsze przyczyny sądowych pomyłek to fałszywe zeznania i fałszywe wyjaśnienia.

   W 2001 za kłamstwo trzeba było ukarać 2432 świadków, 6 lat później - niemal dwa razy tyle. A to może być tylko wierzchołek góry lodowej. Bo który prokurator ma interes w tym, by oskarżać kogoś, komu wcześniej zaufał? Sam podważałby swoje ustalenia.

   Dlaczego ludzie kłamią? Z badań Olgi Kowalskiej z Wydziału Prawa Uniwersytetu Śląskiego wynika, że fałszywie zeznaje się ze strachu, dla korzyści, ale też - aż w 13 przypadkach na 100 - dlatego, że prosi o to ten, który jest zainteresowany wynikiem sprawy.

   Kolejnym kłopotem są kiepscy biegli.


   Mecenas Chojniak zalecałby też ostrożność wobec dowodów z okazania (ofiara staje za lustrem weneckim i spośród osób ustawionych w szeregu ma wskazać sprawcę). Karniści szacują, że w 4 przypadkach na 10 wzrok ofiary skupia się na niewinnym.

   Zreferowałem zaledwie fragmenty publikacji red. Święchowicz. Lektura tego tekstu zrobiła też wrażenie na znanym satyryku Jacku Fedorowiczu. I wcale nie było mu do śmiechu. Swymi refleksjami podzielił się w "Gazecie Wyborczej" z 29.09.2010, w felietonie pt. "Zapuszkowane miasto".

   "Po przeczytaniu - napisał Fedorowicz - pierwszą myślą jest: uciekać natychmiast z tego kraju. Póki jeszcze nikt nas o nic nie oskarżył. Bo jeżeli komuś nagle się nie spodobamy, komuś wpadnie do głowy nas wykończyć, albo policji będzie brakowało do statystyki, czy może zwyczajnie przypadek zrządzi, że się nawiniemy - będzie już za późno. Każde zeznanie ślepego świadka naocznego, każde oświadczenie notorycznego kłamcy będzie mogło zostać uznane jako wystarczający dowód, żeby nas zatrzymać, przetrzymać, szantażować w śledztwie, a potem posadzić.

   Opisane w artykule ["Skazani za nic"] przykłady są niepodważalne, udokumentowane. Wszystkie dotyczą osób, co do których wymiar sprawiedliwości oficjalnie zmienił zdanie, przyznał się do pomyłki, a nawet przeprosił. Tyle że przedtem nieodwracalnie zrujnował im życie.

   Co roku dochodzi od 75 do 100 tys. tzw. pomyłek sądowych. Wyobrażacie sobie? Cała ludność sporego miasta za kratkami - przez pomyłkę. Najmocniej przepraszamy, mieliśmy nagranie monitoringu, na którym widać, że sprawca napadu jest od pana dwa razy grubszy, o połowę niższy, trzy razy młodszy i jest kobietą, ale jakoś umknęło to naszej uwadze" - ironizuje Fedorowicz.

   A mnie najbardziej przeraża całkowita bezkarność sprawców ewidentnych pomyłek, jeśli są to policjanci, prokuratorzy czy sędziowie. Pozostają oni nietykalni nawet wtedy, gdy zebrane przeciwko nim dowody popełnienia skandalicznego błędu (równoznacznego z przestępstwem) świadczą o ich - funkcjonariuszy publicznych - winie.

   Horror? Masakra!

sobota, 19 lipca 2014

Kij w oko takiemu prawu!

Tekst archiwalny

   Przestępstwo znieważenia prezydenta państwa można popełnić tylko wobec prezydenta urzędującego, natomiast Lech Kaczyński 12.04.2010 urzędującym prezydentem nie był - orzekła w majestacie prawa Lidia Hojeńska, sędzia Sądu Okręgowego we Wrocławiu. I uniewinniła 20-letnią mieszkankę Oleśnicy Monikę P. od zarzutu ciężkiej obrazy głowy państwa.

   Dwa dni po tragicznej śmierci Lecha Kaczyńskiego w katastrofie samolotu pod Smoleńskiem, oskarżona umieściła na jednej z biało-czerwonych flag, wywieszonych na znak żałoby narodowej, słowa: "Chuj w dupę Kaczorowi. Wierni Polacy". Wkrótce przyznała się do tego wulgarnego wygłupu i złożyła samokrytykę.
 
   Kobieta została skazana jedynie za zbezczeszczenie flagi, którą jeszcze przed napisaniem obelżywych wyrazów próbowała podpalić. Dostała za to pół roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata.
  
   Prokurator żądał kary za znieważenie i symbolu państwowego, i osoby prezydenta. Uważał, że sprawczyni należą się łącznie dwa lata więzienia - też w zawiasach.

   Z wyroku sędzi Hojeńskiej wynika jednoznacznie, że obowiązujące prawo pozwala bezkarnie ubliżać prezydentom Polski - pod warunkiem, że już nie żyją. Oj, będzie się działo po zgonie Wojciecha Jaruzelskiego albo Lecha Wałęsy!

   Natomiast wrogów Józefa Piłsudskiego ostrzegam: jego dobre imię - jak mniemam - jest pod ochroną także po śmierci. Bo on prezydentem być mógł, ale nie chciał.
 
09.2010
 

piątek, 18 lipca 2014

Uczłowieczyć sąd

   Decyzje prezydenta RP nie są decyzjami jego Kancelarii, choć personel urzędu głowy państwa ma zazwyczaj swój udział w ich przygotowywaniu.

   Decyzje premiera nie są decyzjami Rady Ministrów, choć szefowie poszczególnych resortów niejednokrotnie mają wpływ na ostateczny kształt postanowień szefa rządu.

   Tymczasem niezawisłe od kogokolwiek decyzje sędziego nie są ponoć jego orzeczeniami (wyrokami, postanowieniami) osobistymi, lecz orzeczeniami „sądu w imieniu RP”.

   Wtrąci ktoś: przecież uchwalane ustawy też nie są indywidualnymi decyzjami posłów, lecz całego Sejmu.

   To prawda, ale… decyzje Sejmu wyrażają wolę parlamentarnej większości, podczas gdy decyzje sędziów przeważnie podejmowane są jednoosobowo, wedle własnego widzimisię, po często nazbyt swobodnej ocenie dowodów.

   W efekcie - jak było w moim przypadku - jedna niedouczona, nie znająca przepisów Anna Sobczak swym skandalicznym wyrokiem z 10.06.2008 potrafi skompromitować nie tyle siebie, ile sąd i RP.

   Może tu - poza gwarantującym sędziom bezkarność dożywotnim immunitetem - należy szukać podstawowej przyczyny postępującej degrengolady i tzw. wymiaru sprawiedliwości, i tzw. państwa prawa?

   Poważny wkład w dzieło odczłowieczenia sądownictwa mają - to kamyczek do mojego zawodowego ogródka - dziennikarze. Większość z nich, przeważnie nieświadomie, mitologizuje trzecią władzę, pisząc i mówiąc o jej orzeczeniach nie tylko bezkrytycznie, także bezosobowo.

   Zły i dobry przykład z dolnośląskiego podwórka. Czytałem w dwóch tutejszych przekaziorach relacje z procesu, na którym sprawczyni wyjątkowo obelżywego napisu na fladze państwowej: „Chuj w dupę Kaczorowi. Wierni Polacy” została uniewinniona od jednego z zarzutów, dotyczącego znieważenia nieżyjącego prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Wyrok niezrozumiały dla nie prawników, z pewnością wielce kontrowersyjny dla rozsądnie myślących (chociaż np. homosie itp. miłośnicy seksu analnego mogą się z tą moją opinią nie zgodzić). Tymczasem Marcin Rybak z „Gazety Wrocławskiej” poinformował bezrefleksyjnie, że tak postanowił sąd (czyli „coś”), natomiast Jacek Harłukowicz z „Gazety Wyborczej” zauważył przytomnie, że orzeczenie to autoryzowała swym imieniem i nazwiskiem sędzia Lidia Hojeńska (zatem jednak „ktoś”),

   Pisząc i mówiąc o decyzjach funkcjonariuszy publicznych, media powinny ujawniać ich personalia. Anonimowi nie mogą być zwłaszcza sędziowie - pozbawieni skutecznej kontroli zewnętrznej, decydujący o cudzych losach niekiedy nieodwołalnie.

   A przecież to też tylko ludzie. Bywa, że omylni. O czym oni sami - przeświadczeni o swej boskości - mogą nie wiedzieć. Nie wszyscy z nich czytają blogi…

czwartek, 17 lipca 2014

Chorujesz na praworządność? Sędziowie cię wyleczą

   Odświeżając pamięć, przewertowałem swoją wcześniejszą blogową twórczość. I rzuciło mi się w oczy, że początkowo święcie wierzyłem w uczciwość sędziów, którzy nawet jeśli się pomylą, to z pewnością - mniemałem - niezwłocznie naprawią błąd.

   Liczne opinie internautów o skorumpowaniu i samowolce funkcjonariuszy tzw. wymiaru sprawiedliwości uważałem za nieprawdopodobne i niegodziwe. Dopóty, dopóki sam, występując w roli pokrzywdzonego nielegalnymi decyzjami urzędników Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, doświadczyłem szokującej dowolności ocen faktów i dowodów przez bezkarnych reprezentantów trzeciej władzy.

   Z czasem szczególnie poraziła mnie orzecznicza antyempatyczność, zgoła nikczemność sędziów. W jednym przypadku - wyroku autorstwa Anny Cieślińskiej - nawet zgodna z prawem (mogła, choć nie musiała postąpić podle), jednak w dziewięciu innych przypadkach - myślę tu zwłaszcza o postawie Anny Sobczak, Elżbiety Sobolewskiej-Hajbert, Urszuli Kubowskiej-Pieniążek i Grażyny Josiak - niewątpliwie bezprawna (zignorowały literę ustaw dotyczących meritum sporu).

   To głównie tym sędziom zawdzięczam uzdrowienie z naiwności, jakoby sądy były ostoją praworządności w III RP. Uzmysłowili mi (z jednym wyjątkiem - same kobiety), że są raczej wirusem postępującej deprawacji państwa.

środa, 16 lipca 2014

Reklama za friko: skuteczny jak mecenas Pieniążek

   Na portalu internetowym „SkutecznyAdwokat.pl …i już wiesz którego wybrać!” jest m.in.  wizytówka radcy prawnego Zdzisława Pieniążka z kancelarii Dolnośląskiej Agencji Finansowej. To były sędzia Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu. Mąż sędzi Urszuli Kubowskiej-Pieniążek, przewodniczącej Wydziału Cywilnego Odwoławczego Sądu Okręgowego we Wrocławiu. Najprawdopodobniej ojciec (jeśli się mylę, na żądanie natychmiast sprostuję i przeproszę za błędne skojarzenie nazwiska) sędzi Moniki Pieniążek-Kosoń z Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Śródmieścia.

   Znacie dowcip o różnicy między radcą prawnym dobrym a znakomitym? Dobry zna prawo, znakomity - sędziów.

   Co do „skuteczności” załatwiania spraw przez mecenasa Pieniążka jestem pewien. On nie tylko zna sędziów - sam był jednym z nich i ma ich w rodzinie.

wtorek, 15 lipca 2014

Subtelna różnica

   Czytelnik bloga chciał się dowiedzieć, dlaczego postępowanie ZUS-u, który odmawiał mi przez ponad 9 miesięcy należnego świadczenia przedemerytalnego, nazywam nie debilizmem prawnym, lecz debilizmem prawniczym. Wyjaśniłem mu tę subtelną, acz istotną różnicę.

   Nie był to debilizm prawny, bo uchwalony przez parlament przepis, na którego podstawie byłem represjonowany, jest sensowny. Ma premiować bezrobotnych za ich aktywność zawodową.

   Jest to debilizm prawniczy, bo ten przepis został bezsensownie zinterpretowany przez ZUS-owskich przygłupów. Trzeba naprawdę być kimś umysłowo niedorozwiniętym, aby szykanować kogokolwiek za utrzymywanie się nie z zasiłku dla bezrobotnych z budżetu państwa, lecz z pracy za pracę.

poniedziałek, 14 lipca 2014

Na zastraszanie też jest paragraf

Tekst archiwalny

   W państwie demokratycznym obywatel skrzywdzony przez władzę nie powinien się jej bać.

   Dyrektor wrocławskiego ZUS Antoni Malaka próbował mnie zastraszać. Przeszło rok temu zacząłem jemu i jego współpracownikom zarzucać niezdolność do logicznego rozumowania i debilizm prawniczy (przejawiający się represjonowaniem bezrobotnego na podstawie przepisu, który miał go premiować za aktywność zawodową). Malaka poczuł się znieważony tą trafną diagnozą i doniósł na mnie do prokuratury. Na jej zlecenie przesłuchiwała mnie, w charakterze świadka, policjantka śledcza. Złożyłem wyjaśnienia, przedstawiając twarde dowody urzędniczej głupoty - i nastała cisza, trwająca w przypadku tego wątku sporu do dziś.

   Wygląda na to, że organa ścigania nie znalazły podstaw do oskarżenia mnie o znieważenie funkcjonariuszy państwowych, a sam Malaka się zreflektował i od tamtego czasu żadnymi szykanami mi nie grozi.

   Gdyby to robił, naraziłby się na odpowiedzialność z art. 190 par. 1 Kodeksu karnego: „Kto grozi innej osobie popełnieniem przestępstwa na jej szkodę lub szkodę osoby najbliższej, jeżeli groźba wzbudza w zagrożonym uzasadnioną obawę, że będzie spełniona, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2″ oraz na odpowiedzialność z art. 246 kk: „Funkcjonariusz publiczny lub ten, który działając na jego polecenie w celu uzyskania określonych zeznań, wyjaśnień, informacji lub oświadczenia stosuje przemoc, groźbę bezprawną lub w inny sposób znęca się fizycznie lub psychicznie nad inną osobą, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10″.

06.2008

niedziela, 13 lipca 2014

Jak się nie dać nagrać w sądzie

   Skontaktowała się ze mną, drogą mejlową i telefoniczną, Czytelniczka (znam oczywiście imię i nazwisko) niniejszego bloga, która w Wydziale Cywilnym Odwoławczym Sądu Okręgowego we Wrocławiu też trafiła na Urszulę Kubowską-Pieniążek. Za jej sprawą, co wygrała w pierwszej instancji, przegrała w apelacji, ponoć ku zaskoczeniu kilku prawników analizujących meritum sąsiedzkiego sporu o działkę.

   Nieznajomość wszystkich racji „za” i „przeciw” nakazuje mi dziennikarską ostrożność w ocenie dwóch skrajnie różnych orzeczeń. Jednak co najmniej dziwny wydaje się fakt, że tego samego dnia Kubowska-Pieniążek przeprowadziła rozprawę w jednej sali, a ogłosiła wyrok - w innej, mimo że ta pierwsza pozostawała w tym czasie pusta.

   Znający zakamarki sądu twierdzą, że sędzia mogła zmienić pomieszczenie monitorowane na niemonitorowane. Coby końcówka procesu się nie nagrała…

sobota, 12 lipca 2014

Między nami Pieniążkami

   Pewien znajomy biznesmen, próbujący od jakiegoś czasu poznać kulisy dziwnego orzecznictwa wrocławskiego „wymiaru sprawiedliwości” w sprawach windykacji długów, tropiący m.in. działalność zawodową Urszuli Kubowskiej-Pieniążek (sędzi, przewodniczącej Wydziału Cywilnego Odwoławczego Sądu Okręgowego we Wrocławiu) i jej męża Zdzisława Pieniążka (byłego sędziego Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu, obecnie radcy prawnego powiązanego z kapitałem finansowym), zwrócił moją uwagę, że sędzią Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Śródmieścia jest Monika Pieniążek-Kosoń.

   Sprawdziłem. Faktycznie: Monika Anna Pieniążek-Kosoń została nominowana na sędzię SR dla Wrocławia-Śródmieścia w 2005 jeszcze przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i jest nią tam do dziś. Córka Urszuli i Zdzisława? Próbowałem potwierdzić lub zaprzeczyć, ale natrafiłem na wewnątrzsądową zmowę milczenia.

   Przy okazji sam ustaliłem, że funkcję prezesa zarządu wrocławskiej Dolnośląskiej Agencji Finansowej, zajmującej się „kupnem wierzytelności”, „dochodzeniem należności”, „restrukturyzacją zadłużenia” i „obsługą prawną przedsiębiorstw”, sprawuje Tomasz Kosoń. A w składzie rady nadzorczej tejże DAF jest - wymieniony na pierwszym miejscu, w kolejności niealfabetycznej - Zdzisław Pieniążek…

   Przypomnę, że Urszula Kubowska-Pieniążek to ta sama dama, która dwukrotnie zablokowała możliwość wznowienia postępowania w sprawie moich roszczeń finansowych wobec Zakładu Ubezpieczeń. Oddalając obie skargi, nie uwzględniła zarówno litery ustaw, dotyczącej meritum mojego żądania odszkodowawczego, jak i jednego z wyroków Sądu Najwyższego, dowodzącego trafności mojej interpretacji obowiązujących przepisów.   

piątek, 11 lipca 2014

Znajomy szachista prezesem tonącego Ganta

   Zaskoczyła mnie ta informacja. Dowiedziałem się, że przed kilkoma dniami - dokładnie 7.07.2014 - prezesem zarządu bankrutującej właśnie wrocławskiej spółki akcyjnej Gant Development został Marcin Kamiński.

   Znam go (i jego rodziców też) z czasów, gdy ten 37-letni dziś sympatyczny dżentelmen był jeszcze dzieckiem i osiągał olbrzymie sukcesy sportowe. Dwukrotnie - w 1989 i 1991 - zdobywał indywidualne mistrzostwo świata juniorów w szachach w grupach wiekowych do lat 12 i 14, zaś w 1996 otrzymał dożywotni tytuł arcymistrza.

   Mimo takich wspaniałych wyników, Kamiński zrezygnował z kariery zawodniczej. Wolał zacząć studia. Ukończył najpierw finanse i bankowość na Akademii Ekonomicznej w rodzinnym Wrocławiu, a następnie informatykę i inżynierię oprogramowania na University of Texas w Dallas. W USA związał się z rynkiem kapitałowym. M.in. tworzył modele inwestycyjne i „rozwijał automatyczne systemy do handlu w czasie rzeczywistym” (cytat z opublikowanego w internecie komunikatu Komisji Nadzoru Finansowego). Po powrocie przed 5 laty do Polski, pełnił różne funkcje menedżerskie w Gancie aż do upadłości tej firmy.

   Znawcy przekrętów przyrównują ją do Amber Gold. Słusznie czy bezzasadnie - nie wiem, bo nie znam się na robieniu biznesu z jego prawno-etycznymi sekretami. Niemniej nie potrafię zrozumieć Marcina, którego obecna prezesura kojarzy się mi z dowodzeniem na tonącym Titanicu. Chyba że zadecydowała nie tylko służbowa lojalność wobec założyciela Ganta - Grzegorza Antkowiaka, skądinąd też szachisty o ponadprzeciętnym poziomie gry…  

czwartek, 10 lipca 2014

Bajka o ZUS-ie

   Przed siedmioma górami, przed siedmioma lasami, w środku Europy, leży Polska. W tym wyjątkowym kraju jego najstarszymi mieszkańcami zajmuje się z osobliwą troską Zakład Utylizacji Składek, w skrócie: ZUS.

   Pracuje w nim wielu porządnych urzędników, bo jakoś na chleb dla swoich rodzin i dla rządzących próżniaków zarabiać muszą. Jednak prawdziwe kariery zawodowe robią tam przede wszystkim ci, którzy potrafią decydować o losach innych ludzi na ich szkodę, perfekcyjnie udając pacanów i matołów. Są przy tym niemal pewni, że za bezprawie nic im nie grozi, bo władcy – czy to był Kaczor, czy to jest Donald, czy to będzie choćby Kaczor Donald – zajmują się głównie sobą nawzajem i na kontrolowanie administrujących państwem podwładnych nie staje im czasu. W efekcie coraz więcej emerytów i rencistów żyje niedługo i nieszczęśliwie, nie doczekując obietnic wybrańców narodu: ani prawa i sprawiedliwości, ani cudów wszelakich…

środa, 9 lipca 2014

Sąd "zabezpiecza bezpieczeństwo" sędziów

   Wyjaśniło się, skąd na obu bramach głównego gmachu wrocławskiego wymiaru niesprawiedliwości ten bełkotliwy – cytowany przeze mnie wczoraj – komunikat: „Ze względu na konieczność zapewnienia bezpieczeństwa i porządku publicznego, na podstawie art. 15 ust. 1 w zw. z art. 4 ust. 2 ustawy o Policji z dnia 06.04.90 r. (Dz. U. nr 30 poz. 179 ze zm.), przed wejściem na teren Sądu należy okazać dowód osobisty”.

   Otóż w maju 2014 zawisła tam najpierw informacja, napisana krócej i po ludzku: „PRZED WEJŚCIEM DO SĄDU PROSZĘ O OKAZANIE DOWODU OSOBISTEGO” (wersaliki jak w oryginale).

   Przyczepił się do niej – słusznie – Olgierd Rudak, szef i redaktor czasopisma internetowego „Lege artis”. Jak to upierdliwy dziennikarz i zarazem prawnik, poprosił on kierownictwo Sądu Okręgowego o podstawę prawną legitymowania przez policję, dyżurującą na sądowej „bramkach”, wszystkich gości i – co gorsza – skanowania ich dowodów osobistych.

   Zdaniem Rudaka, i moim też, decyzja prezesa SO, sędzi Ewy Barnaszewskiej, zdaje się nie uwzględniać faktu, że w przeciwieństwie do czasów PRL-u obywatele nie mają obowiązku noszenia dokumentu tożsamości przy sobie. A skanowanie go może naruszać przepisy o ochronie danych osobowych.

    Na zaczepkę Rudaka zareagował rzecznik prasowy Barnaszewskiej, sędzia Marek Poteralski. Napisał m.in. (cytuję dwa fragmenty bez poprawiania słownictwa i interpunkcji):

   „Wyjaśniam, że szczególne środki ostrożności które zostały zastosowane przy wejściu do Sądu Okręgowego we Wrocławiu są wynikiem konieczności zabezpieczenia bezpieczeństwa osób uczestniczących w postępowaniach w tym publiczności jak też Sędziów i pracowników Sądu. Jest to spowodowane zdarzającymi się alarmami bombowymi a także groźbami wobec Sędziów”.

   „Informuję, że (…) dowody osobiste osób wchodzących do sądu nie są skanowane, natomiast urządzenie odczytuje z tych dokumentów jedynie kod MRZ, który umożliwia weryfikację autentyczności dokumentu i rejestruje jedynie dane osobowe zwykłe”.

   Poza „zabezpieczaniem bezpieczeństwa”, rzecznik Poteralski zwraca uwagę, że zgodnie z zarządzeniem prezes Barnaszewskiej „każda osoba wchodząca na teren budynków Sądu zobowiązana jest poddać się czynnością [!] kontrolnym”. Zgodnie z tymże zarządzeniem, „osoby wnoszące do Sądu torby, teczki, aktówki oraz inny bagaż mają obowiązek poddać je kontroli przy użyciu urządzenia rendgenowakiego [!] służącego do prześwietlania bagażu”.

   Polszczyzna zaiste zniewalająca. Gdyby Poteralski zechciał chociaż przeczytać własny tekst przed upublicznieniem go, uniknąłby przynajmniej podejrzenia o swój półanalfabetyzm.

wtorek, 8 lipca 2014

Cykor bezkarnych sędziów przed gniewem upodlanych chlebodawców

   Od co najmniej trzech lat nie nawiedzałem głównego gmaszyska wrocławskich sądów. Dobrowolne wdeptywanie do tego prawniczego domu publicznego mnie nie kręci. Od blisko dwóch lat nawet doń nie telefonowałem i nie mejlowałem. Nie uśmiecha mi się dzwonić i pisać na Berdyczów.

   Przechodząc wczoraj ulicą Sądową, zauważyłem na bramie Sądu Okręgowego – udzielnego królestwa prezes Ewy Barnaszewskiej, przyzwalającej podwładnym na orzekanie niezawiśle od ustaw – komunikat o treści: „Ze względu na konieczność zapewnienia bezpieczeństwa i porządku publicznego, na podstawie art. 15 ust. 1 w zw. z art. 4 ust. 2 ustawy o Policji z dnia 06.04.90 r. (Dz. U. nr 30 poz. 179 ze zm.), przed wejściem na teren Sądu należy okazać dowód osobisty”.

   Niemal identyczna informacja zawisła nieopodal na bramie od Podwala, wiodącej bezpośrednio do sądów rejonowych dla dzielnic Fabryczna, Krzyki i Śródmieście.

   No proszę – pomyślałem – trzecia władza przestaje ukrywać, że boi się obywateli, którzy ją utrzymują ze swoich podatków, a którzy są przez nią co rusz poniżani. Strach robi swoje.

   Jak to leci w rewolucyjnej pieśni „Czerwony sztandar”? „Wciąż płyną ludu gorzkie łzy, nadejdzie jednak dzień zapłaty, sędziami wówczas będziem my!”.

poniedziałek, 7 lipca 2014

Sąd zabija bezkarnie

   Antykomunista Piotr Skórzyński swego ostatniego upokorzenia doznał nie w PRL, lecz w III RP. Sąd odmówił mu odszkodowania za niemal półroczne internowanie w stanie wojennym w więzieniu w Białołęce, stwierdzając w uzasadnieniu orzeczenia, że przecież nie miał wtedy stałej pensji, więc nie poniósł żadnych strat.

   3.06.2008 Skórzyński wyszedł z psem ze swego warszawskiego mieszkania i już do niego nie wrócił. Dwa dni później policja rzeczna zauważyła zwierzę, które nad brzegiem Wisły pilnowało plecaka swego 56-letniego pana. On sam popełnił samobójstwo, skacząc do wody. W pozostawionym liście, adresowanym do żony, napisał, że nie godzi się na nikczemnienie świata, i już tylko tyle może zrobić, by w nim nie być…

   Skórzyński był dziennikarzem. Miał odwagę krytykować m.in. patologie polskiego wymiaru sprawiedliwości w publikacjach prasowych i radiowych z 2007 i 2008, pod wspólnym tytułem „Na straży bezprawia”.

   "Czy można się dziwić, że prestiż sądów spadł niemal do zera? - pisał po przypomnieniu licznych afer z niechlubnym udziałem funkcjonariuszy tzw. trzeciej władzy. - Jedynym lekarstwem jest odebranie sędziom pozycji bezkarnej kasty, jaką mają teraz, i poddanie ich rygorom demokracji".

   W jednym z nekrologów Wojciech Piotr Kwiatek żegnał Skórzyńskiego tymi słowy:

   "Uczciwy do histerii, do bólu - jak miał patrzeć na postępującą dzień po dniu deprawację Państwa w rękach politycznych oligarchów post-okrągłostołowych, na odzyskujące wpływy i pozycje Pezetpeerię i Ubekistan, na medialny spisek przeciw rzeczywistej reformie III RP, na cynizm, hucpę, permisywizm? Na to, jak na naszych oczach, często, niestety, przy milczącym przyzwoleniu, nasz kraj staje się państwem bezprawia?".

   A Paweł Paliwoda dodał:

   "Piotr Skórzyński nie dorobił się ani majątku, ani medialnej miłości tłumów. Mógł zrobić karierę błyskawiczną i błyskotliwą, zapewnić sobie i bliskim egzystencję komfortową materialnie i psychologicznie. Wystarczyło, by wmówił sobie, że jest kimś w rodzaju Konrada Wallenroda, że bez niego wiele podlecowatych mediów byłoby jeszcze gorszych.

   Nikt nie będzie tracił czasu na psychoanalizę twoich wewnętrznych stanów. Masz być wesoły, miły i nie sprawiać kłopotów. Inaczej jesteś nieciekawy - "problematic" jak mówią Anglosasi. Jeśli masz problemy ze sobą albo ze światem, nie licz zbytnio na przyjaciół. "Przyjaciół poznaje się w biedzie"- głosi popularne przysłowie. Inne przysłowie głosi: "W biedzie poznaje się, że przyjaciół się nie ma". Może ta druga formuła jest bliższa prawdy.

   Angażować się w zły świat z nadzieją, choć bez szans jego zmiany? A może taka szansa istnieje, może po wielu latach ustępstw i koncesji na rzecz złego nadarzy się kiedyś okazja, gdy jednym sztychem uda się odrąbać kilka łbów obłaskawionemu wieloletnim koleżeństwem smokowi? Może się nadarzy, a może nie - i co wtedy? Okazuje się, że ów przebiegły Wallenrod wyszedł na pospolitego oportunistę, kolaboranta systemu, którego ani na jotę nie udało mu się poprawić.

   Czy nie są straceńcami ze skrzywionym DNA ci nieliczni, którzy przez lata opierają się negocjacjom ze smokiem, którzy przez lata mówią mu prawdę prosto w nos? Czy nie są ludźmi bez wyobraźni, okrutnymi nawet dla siebie i dla swoich bliskich?

   Ktoś, kto wykazuje żelazną konsekwencję w bojkocie smokowiska, z zasady skazuje się na bycie outsiderem. Nie brzmi to słowo dobrze. I konsekwencje takiego stanu też nie są miłe. Trzeba mieć coś z oszołoma, żeby chcieć zmieniać paradygmaty.

   Piotra Skórzyńskiego nie miałem zaszczytu znać osobiście. Czytałem sporadycznie jego teksty rozsiane w pismach niszowych. Często o nim słyszałem. Stawał się legendą na wiele lat przed odejściem. Nie bardzo chciano mu pomóc. Nie mógł znaleźć porządnej i trwałej pracy - nawet u kolegów prawicowców. Koniec jego życia stanowi konsekwentne tego istnienia zwieńczenie".

   Jakże trafne refleksje nad grobem weredyka…

niedziela, 6 lipca 2014

Dzienna norma: 94 pokrzywdzonych przez ZUS

Tekst archiwalny

   Ze mną Zakład Ubezpieczeń Spoecznych jest na minusie. Chwali się jednak, że przegrywa w sądach pracy coraz mniej spraw.

   W 2004 nie obronił 38 proc. swych decyzji, które zaskarżyli emeryci i renciści lub kandydaci na nich. W 2007 wskaźnik ów zmalał do 21 proc. – co oznacza, że urzędnicy z tej instytucji skrzywdzili w tym czasie „tylko” 34,4 tys. ludzi (mniej więcej 94 dziennie, licząc z niedzielami i świętami!).

   W minionym roku ZUS wydał ogółem ok. 13 mln decyzji. Ubezpieczeni złożyli do sądów pracy prawie 220 tys. odwołań. Ich liczba – zdaniem rzecznika centrali ZUS Mikołaja Skorupskiego – „nie jest więc wysoka”. Grunt to mieć dobre samopoczucie.

05.2008

sobota, 5 lipca 2014

Odsetki to za mało

   Tekst archiwalny

   W internecie trafiłem na publikację z wrocławskiego dodatku „Gazety Wyborczej” z 19.02.2008, zatytułowaną „Nasz Czytelnik wygrał wojnę z ZUS”. To akurat nie o mnie, tylko o Piotrze K. ZUS naliczył mu odsetki za zwłokę w wypłacie renty. Nie chciał, ale po wyroku sądowym - musiał.

   - Jak pan to zrobił? - zdziwiła się jedna z urzędniczek w ZUS. Stwierdziła ona - opisuje „GW” - że całe życie tam pracuje i jeszcze nie słyszała, żeby ktoś odsetki wywalczył.

   No, lekka przesada. Ja w tymże wrocławskim ZUS-ie wywalczyłem odsetki wyrokiem sądowym z 25.10.2007.

   Bliższa rzeczywistości jest cytowana w publikacji Iwona Kowalska, pełniąca obciachową dla szanującego się dziennikarza funkcję rzecznika tej instytucji (stoczyła się tam z radia publicznego).

   - Rzeczywiście na palcach jednej ręki można policzyć sytuacje, gdy wypłacaliśmy odsetki – przyznała.

   W jednym z komentarzy pod artykułem trafia w sedno internauta o ksywie „Wielki Czarownik”:

   „Problemem jest brak personalnej odpowiedzialności urzędników za swe działania. Jakby za takie coś jeden czy drugi pierdzistołek dostał solidną grzywnę czy nawet poszedł do ciupy, to by to towarzystwo zaczęło pracować jak należy!”.

   Co prawda, to prawda. I dlatego wciąż walczę, by winni skandalu z bezprawnym odmawianiem mi świadczenia przedemerytalnego i odsetek za zwłokę w jego wypłacie ponieśli odpowiedzialność karną.

05.2008

piątek, 4 lipca 2014

Obsesja pokrzywdzonego

   - Oj, uwziąłeś się na ten ZUS! – zauważył słusznie jeden z kolegów, stały czytelnik mojego bloga.

   - Też byś się uwziął - zareagowałem - gdyby durnie na państwowych posadach zrujnowali ci życie prywatne i zawodowe na ponad 9 miesięcy. A trwałoby to znacznie dłużej, gdyby nie moje zabiegi o przyspieszenie procedur sądowych. Wciąż czuję wewnętrzny niepokój, gdy pomyślę, co by się stało, gdybym był np. jakimś zniedołężniałym, niekumatym, biednym dziadkiem, bezradnym wobec bezprawia. Debilni sabotażyści bezkarnie zgnietliby mnie wówczas na miazgę. Dlatego próbuję nie dopuścić, aby swe przestępcze uczynki zamietli pod dywan. Protestuję, jak mogę, już nie tyle w interesie własnym, co w imieniu wszystkich pokrzywdzonych przez ZUS.
  
04.2008