sobota, 31 maja 2014

Total(itar)na bezkarność orzeczniczej samowolki

   Sędziowie nie są zupełnie bezkarni. Mają nad sobą sądy dyscyplinarne, które jednak trafniej byłoby nazywać koleżeńskimi. Tam na więzienie sami swoi samych swoich nie skazują. Co najwyżej raz na długi czas wydalają kogoś baaardzo podpadniętego z zawodu, niczym gówno z odbytu.

   Za co sędziowie bywają karani w tych nielicznych sprawach, które nie udaje się zamieść pod dywan? Za jazdę po pijaku. Za branie w łapę. Za danie w nos przez jednego czarno-fioletowego drugiemu funkcjonariuszowi Temidy w jej przybytku…

   A za skandaliczne sędziowanie? Najczęściej można skutecznie poskarżyć się na przewlekłość postępowania. Rzadko - na aroganckie zachowanie. Nigdy - na orzeczniczą samowolkę.

   Werdykty poszczególnych sędziów pozostają bowiem poza rzetelną kontrolą nie tylko kogokolwiek z zewnątrz, lecz także zwierzchników administracyjnych (pozdrawiam Ewę Barnaszewską) i rzeczników dyscyplinarnych (pozdrawiam Marcina Cieślikowskiego). Autorom nawet najbardziej niedorzecznych wyroków (pozdrawiam zwłaszcza Annę Sobczak-Kolek i Elżbietę Sobolewską-Hajbert) czy postanowień (a tu pozdrawiam szczególnie Urszulę Kubowską-Pieniążek i Grażynę Josiak) nie grożą żadne sankcje. Bo "każdy z nas jest w swym orzecznictwie niezawisły" - powtarzają równie solidarnie, co bezrefleksyjnie. Jakby konstytucyjna podległość ustawom i kodeksowy paragraf za przekraczanie uprawnień w ogóle nie istniały!

   Dopóki niezdolni do logicznego rozumowania, zdemoralizowani sędziowie III RP będą mieli przy decydowaniu o cudzych losach orzeczniczą władzę absolutną - dopóty ci nietykalni, chronieni immunitetem aparatczycy państwowi będą się śmiać w kułak z krzywd ofiar swego bezprawia.

piątek, 30 maja 2014

Prokuratorskie perpetuum mobile

Tekst archiwalny

   Ja i niemal każdy inny obywatel pokrzywdzony przez funkcjonariuszy publicznych zna ten numer z autopsji. Skarga do władzy zwierzchniej na hierarchicznie jej podporządkowanych prokuratorów nie jest przez nią w ogóle sprawdzana. Nikt "na górze" nie bada zasadności zarzutów, które - jak choćby w przypadku sprawy moich oskarżeń pracowników ZUS - są bardzo łatwe do stwierdzenia. Pismo obywatela, zaadresowane do prokuratorskiej centrali, trafia stamtąd do śledczych z jednostki terenowej, na których się on poskarżył! A ci w poczuciu braku kontroli i pełnej bezkarności odpisują nieszczęśnikowi z właściwą sobie hucpą, że jego zarzuty wobec nich są oczywiście bezzasadne.

   Dlatego wcale mnie nie zszokowało publiczne oświadczenie prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta (byłego sędziego), że zaadresowanego do niego pisma Komisji Nadzoru Finansowego z 24.11.2011, informującego o bezprawnej działalności Amber Gold i opieszałych postępowaniach gdańskich prokuratorów wobec tego parabanku, nawet nie czytał, tylko przekazał za pośrednictwem swego współpracownika właśnie do tychże śledczych. Zgodnie z procedurami - tłumaczył. A prokuratorzy gdańscy szybciutko zameldowali swojemu szefowi, że wszystko, co robią w tym temacie, jest jak najbardziej po linii i na bazie…

   Jeśli "Seremetowie" lekceważą ostrzeżenia o nieprawidłowościach, kierowane z jednego z centralnych organów administracji państwowej, to nie dziwmy się, że skargi od pojedynczych śmieciów (pardon - żalących się) mają oni tam, gdzie można pana majstra w …. [tu niedomówienie] pocałować.

czwartek, 29 maja 2014

Bezprawna empatia

   Znów zacznę od przypomnienia tekstu z mojego ocenzurowanego „Bloga weredyka”, tym razem opublikowanego przed przeszło 8 miesiącami. 

ZBRODNIA I KARA, CZYLI SĄDOWE WARIATKOWO

   Chory na schizofrenię 42-letni hodowca papug Arkadiusz Kusz ukradł batonik za 99 groszy. Sąd wymierzył mu zaocznie 100 złotych grzywny - a ponieważ skazany tego wyroku nie wykonał, dostał zastępczo 5 dni aresztu.

   Kiedy dyrektor Okręgowej Służby Więziennej w Koszalinie - pułkownik Krzysztof Olkowicz zorientował się, za jaką „zbrodnię” Kusz został ukarany pozbawieniem wolności, sam zapłacił za niego 40 zł. Dzięki temu osadzony mógł wrócić po 3 dniach do domu - do swoich ukochanych papug, o które po zatrzymaniu go przez policjantów najbardziej się martwił.

   Oglądałem tę zdumiewającą historyjkę 10.09.2013 w „Wiadomościach” w TVP z narastającą złością na bezmyślnych aparatczyków tzw. wymiaru sprawiedliwości. Anonimowych, niestety - bo autorzy reportażyku o Kuszu, Jacek Gasiński i Anna Błądek, niedobrym dziennikarskim zwyczajem nie pokazali winnych skandalu sędziów, mimo że funkcjonariusze publiczni na służbie ochronie wizerunku nie podlegają.

09.2013

   Sprawa ta miała zaskakujący ciąg dalszy. Otóż pułkownik Olkowicz za swój godny premii gest wobec ubezwłasnowolnionego Kusza o mało co sam nie trafił do więziennej celi! Wedle art. 57 par. 1 Kodeksu wykroczeń - nie mógł wykupić kogoś, kto nie jest członkiem jego rodziny. 26.05.2014 w Koszalinie sędzia Anna Sikorska-Obtułowicz uznała oskarżonego winnym „podważania zasadności prawomocnych decyzji sądu”, ale na szczęście nie wymierzyła mu żadnej kary (groziła grzywna do 5 tys. zł, a nawet pozbawienie wolności na 30 dni).

   Zastanawiam się, kto tu głupszy: anonimowy sędzia, który zaocznie skazał chorego psychicznie Kusza za kradzież batonika wartego niespełna złotówkę; anonimowi podwładni Olkowicza, którzy donieśli na swego szefa do Ministerstwa Sprawiedliwości, czy parlamentarzyści, którzy uchwalili kuriozalny przepis ustawowy …

środa, 28 maja 2014

Dobroczynność przykrywką?

   Najsampierw dwa teksty archiwalne z mojego ocenzurowango w całości „Bloga weredyka”

SĘDZIOWSKA „POMOCNA DŁOŃ”

   Mało kto wie, że w gmachu wrocławskich sądów przy Podwalu znajduje się również siedziba Fundacji „Pomocna dłoń”. Istnieje ona już ponad 8 lat.

   Głównym celem statutowym tej nikogo nie zatrudniającej na etatcie i nie prowadzącej żadnej działalności gospodarczej organizacji pożytku publicznego jest ratowanie zdrowia i życia ludzi (zwłaszcza dzieci) poprzez wspieranie chorych wymagających nowoczesnego diagnozowania i leczenia, w tym finansowanie zakupów leków oraz specjalistycznego sprzętu medycznego i rehabilitacyjnego.

   W najnowszym sprawozdaniu zapisano, że w roku 2010 fundacja przyjęła świadczenia pieniężne od ofiarodawców w łącznej kwocie 47.073,51 zł. Zarazem udzieliła pomocy potrzebującym na sumę 51.300 zł, wykorzystując też kasowe rezerwy z lat poprzednich.

   Obecnie prezesem sześcioosobowego zarządu fundacji jest Małgorzata Brulińska (wiceprezes Sądu Okręgowego we Wrocławiu), a wiceprezesem – Beata Stachowiak (sędzia tamże). Natomiast jedną z trojga członków komisji rewizyjnej jest Urszula Kubowska-Pieniążek (zastępca przewodniczącego Wydziału Cywilnego Odwoławczego SO).

   Wymienione po nazwisku to te same osoby, które w sprawie moich roszczeń finansowych wobec Zakładu Ubezpieczeń Społecznych dały się poznać ze swej przestępczej niezawisłości od ustaw. A tu proszę: tylko pogratulować im dobrego serca!

   PS. Początkowo chciałem się trochę powyzłośliwiać, ale podczas redagowania wpisu udzieliłem sobie reprymendy: „Pismaku, nie bądź sędzią – zachowuj się przyzwoicie”. Poskutkowało…

06.2011
DR JEKYLL & MR HYDE BYWA W KAŻDYM

   Czy można być uosobieniem dobra i zła zarazem? Sędzie Urszula Kubowska-Pieniążek i Beata Stachowiak, kierujące Wydziałem Cywilnym Odwoławczym Sądu Okręgowego we Wrocławiu (od miesiąca ta pierwsza jest przewodniczącą, druga – jej zastępczynią), dowodzą czynami, że i owszem.

   Prywatnie Kubowską-Pieniążek i Stachowiak stać na okazywanie bliźnim serca – co prawda niemal wyłącznie z kręgu samych swoich z miejsca pracy, ale jednak. Obie udzielają się społecznie w działającej już 10 lat Fundacji „Pomocna dłoń”, która zbiera datki (w 2012 zgromadziła 48.489,65 zł z tytułu 1-proc. podatku i innych darowizn oraz z odsetek bankowych), po czym przekazuje je (w 2012 wypłaciła świadczenia na łączną kwotę 32.500 zł) potrzebującym, którzy mają jakieś problemy zdrowotne i jednocześnie ekonomiczne.

   Służbowo Kubowskiej-Pieniążek (członkini komisji rewizyjnej wspomnianego stowarzyszenia) i Stachowiak (będącej jego wiceprezeską) zdarza się okazywać bliźnim również nikczemność, zwłaszcza gdy są nimi ludzie im obcy. Przykładem sprawa moich roszczeń finansowych wobec Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, w której – rozzuchwalone poczuciem własnej bezkarności i niekontrolowaną przez nikogo spoza ich zawodowej sitwy władzą nad cudzymi losami – orzekły one niezawiśle od ustaw, za to „w imieniu RP”, że okradzenie mnie z forsy, należnej jako pokrzywdzonemu bezprawnymi decyzjami ZUS, nie wymaga wznowienia postępowania sądowego w celu zmiany niesprawiedliwego wyroku (dostałem tylko symboliczne – nierekompensujące nawet kosztów procesu – zadośćuczynienie za naruszenie dóbr osobistych, bez jakiegokolwiek odszkodowania za wyliczalne co do grosza szkody materialne).

   Widocznie w każdym z nas, bez względu na płeć, jest i doktor Jekyll, i pan Hyde…

05.2013

   A teraz dopisek jak najbardziej aktualny.  

  Zupełnie innym punktem widzenia dzieli się ze mną pewien – znany z imienia i nazwiska – inny pokrzywdzony przez wrocławskich sędziów, który w przeciwieństwie do mnie zna się na biznesie. Mężczyzna ten, działacz Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego, próbuje wyjaśniać m.in., czy Fundacja „Pomocna dłoń” ma jakiś związek z dziwnym orzecznictwem w sprawach windykacji długów. W kręgu zainteresowania "detektywa" są: Urszula Kubowska-Pieniążek i jej mąż, były sędzia Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu, obecnie radca prawny Zdzisław Pieniążek. Będzie afera?

wtorek, 27 maja 2014

Wyleczony z naiwności

   Dwa poniższe archiwalne teksty z mojego bloga dzielą zaledwie dwa miesiące, a jakże się różnią opinią o sędziach… W międzyczasie zmieniłem zdanie po uświadomieniu mi przez funkcjonariuszki tzw. wymiaru sprawiedliwości faktu istnienia zadziwiająco nieodpowiedzialnego, niezwykle korupcjogennego przepisu ustawowego.

BRONIĘ SĘDZIÓW!

   Nie przyłączam się do chóru Polaków, którzy w sondażach opinii publicznej zarzucają sędziom m.in. poważne skorumpowanie. Może jestem naiwniakiem, ale jednak nie wierzę w ich masową przekupność (w bezrozumność niektórych reprezentantów sądów rejonowych - owszem). Podejrzewam, że są oni ofiarami stereotypu, że jak się im nie da w łapę, to się niczego nie wygra. Handlowanie wyrokami byłoby dla nich - moim zdaniem - zbyt dużym ryzykiem, niewartym potencjalnych korzyści finansowych czy materialnych.

   Zgadzam się natomiast z dość powszechnym mniemaniem o skorumpowaniu innych przedstawicieli środowiska prawniczego: prokuratorów i - zwłaszcza - adwokatów. Śmiem nawet twierdzić, że to głównie mecenasi "pracują" na złą opinię o sędziach, sugerując w kontaktach z klientami "załatwienie sprawy" pod warunkiem przekazania orzekającemu "dowodu wdzięczności".

BÓG I BLOG ŚWIADKAMI: BYŁEM POŻYTECZNYM IDIOTĄ

   Bóg (jeśli jest) i ten blog (coś namacalnego) mogą poświadczyć, że jeszcze niedawno zżymałem się na sondaże opinii publicznej, z których wynikało, iż przekonanie obywateli o korupcji wśród funkcjonariuszy polskiego wymiaru sprawiedliwości jest dość powszechne. Krzywdzący stereotyp - wierzyłem szczerze i… wyszedłem, zdaje się, na pożytecznego idiotę.

   Z dotychczasowej naiwności zostałem wyleczony zdankiem pomieszczonym w wyroku z 29.04.2009, w którym Elżbieta Sobolewska-Hajbert, Anna Kuczyńska i Izabela Bamburowicz z Wydziału Cywilnego Odwoławczego Sądu Okręgowego we Wrocławiu, uzasadniając uszczęśliwienie mnie za - oczywiste nawet dla nich - bezprawie ZUS jedynie zadośćuczynieniem na kwotę zaledwie 3 tys. zł, niższą od obowiązkowych opłat procesowych, napisały czarno na białym: "Wysokość świadczenia przyznawanego na podstawie art. 448 k.c. ma charakter ocenny, stąd też sądy w instancjach merytorycznych mają stosunkowo spory zakres swobody sędziowskiej przy jego określaniu". Kto nie w ciemię bity, ten po przeczytaniu czegoś takiego aluzju poniał.

   Wygląda na to, że z prawnikami trzeba umieć żyć i korzystać z ich pomocy - nie za darmo, ma się rozumieć. Nie dasz (przynajmniej "załatwiającemu sprawę" adwokatowi) - nie dostaniesz. Sędziowie, powołując się na artykuł 448 Kodeksu cywilnego: "W razie naruszenia dobra osobistego sąd może przyznać temu, czyje dobro osobiste zostało naruszone, odpowiednią sumę tytułem zadośćuczynienia pieniężnego za doznaną krzywdę" - uświadomią ci, jak wiele (na szczęście nie wszystko) zależy od ich widzimisię. Pewni własnej bezkarności, nie zważając na elementarny obiektywizm i zwyczajną uczciwość, lekceważąc nawet swoją konstytucyjną podległość ustawom i żądając udowodnienia prób ich pogwałcenia(!) - upokorzą cię, ofiarę ZUS-owskiego bezprawia, "zadośćuczynieniem" niewyrównującym nawet kosztów procesu.

   A nadzorująca Sobolewską-Hajbert, Kuczyńską i Bamburowicz wiceprezes [obecnie prezes] Sądu Okręgowego we Wrocławiu, członek Krajowej Rady Sądownictwa Ewa Barnaszewska zagrozi zbuntowanemu poszkodowanemu, że naruszanie przez niego powagi wymiaru sprawiedliwości "może pociągać za sobą odpowiedzialność karną". Czyli morda w kubeł i nie podskakuj, bo pożałujesz życia w wirtualnym państwie prawa i zarazem coraz bardziej realnym państwie zdeprawowanych prawników.

   Bójcie się Kafki i Mrożka!

poniedziałek, 26 maja 2014

Nie dajmy się podzielić władzy!

Tekst archiwalny, nadal aktualny

   CO sprawiło, że Polacy w roku 2012 są bardziej narodem niewolników niż społeczeństwem obywatelskim, ludźmi dającymi się poniewierać i oszukiwać przez władzę przez nich wybieraną i tę całkowicie samozwańczą (myślę o sędziach) oraz przez resztę urzędniczej sitwy tworzącej aparat naszego nieprzyjaznego państwa bezprawia? Komuna? Kościół? Edukacja? Prywata? Egoizm? Znieczulica? Relatywizm? Hipokryzja? Alkoholizm? Zwyczajna głupota? (nietrafione skreślić, niewymienione dopisać).

   A może powinienem raczej zapytać, KTO jest winien ubezwłasnowolnienia obywateli skądinąd demokratycznego kraju przez jego zakłamanych funkcjonariuszy publicznych? Politycy, prawnicy, tzw. chłopcy do bicia (Żydzi, masoni, cykliści), czy… każdy z nas (ja, Pani, Pan) z osobna - bezradnych w pojedynkę wobec bezkarnej (póki co) hucpy rządzących?

   Lech Wałęsa w czasach, kiedy symbolizował on (młodzieży, naprawdę tak było!) wolność, a idea „Solidarności” zjednoczyła, jak nigdy wcześniej i później, Polaków w oporze przeciw uzurpatorskiej władzy - zwykł powtarzać na wiecach: „Nie dajmy się podzielić!”. Pora sobie to hasło przypomnieć, zwłaszcza gdy dziś tenże L. W., zakochany w sobie z wzajemnością, wyraża ochotę pałowania niezadowolonych z obecnej rzeczywistości związkowców z organizacji, którą sam tworzył. 

   Jak wiele musiało się w ciągu ostatnich 23 lat w Polsce zmienić, by w relacjach między państwem a obywatelami niemal wszystko zostało po staremu...
 
   PS. - Do „CO” dodałbym jeszcze bojaźń - zaproponował znajomy. Faktycznie, zapomniałem o lęku, ale ja akurat strachliwy nie jestem, zwłaszcza gdy piszę prawdę.


niedziela, 25 maja 2014

Drabina wiedzy

Tekst archiwalny z 2011

   Wiadomość o organizowaniu przez Kasę Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego bezpłatnych kursów wchodzenia na drabinę zainspirowała mnie do zaprojektowania kolejnych, też jakże pożytecznych przedsięwzięć edukacyjnych.

   Należałoby np. wykorzystać talenty szefa parabanku Amber Gold. Marcin P. ma wszelkie kwalifikacje do szkolenia innych, jak dorobić się fortuny cudzym kosztem - przy dyskretnej aprobacie prokuratur i sądów.

   Ja - ze swą wiedzą życiową (62 lata stażu), obywatelską (44 lata stażu), politologiczną (zawód wyuczony) i dziennikarską (zawód wykonywany) - zgłaszam się na ochotnika do czynu społecznego, przedstawiając na "dzień dobry" dekalog mniej lub bardziej szczegółowych tematów do przerobienia z aparatczykami tzw. wymiaru sprawiedliwości.

   1. O wyższości konstytucji i innych ustaw nad widzimisię funkcjonariuszy publicznych.

   2. O potrzebie lepszego traktowania pokrzywdzonych niźli sprawców szkody.

   3. Co znaczy "sprawiedliwość" i tzw. duch prawa?

   4. Dlaczego orzeczniczą niezawisłość powinny ograniczać: litera prawa, logika rozumowania i zdrowy rozsądek?

   5. Jak odróżniać białe od czarnego, a nawet czarne od białego? (może od tego wypadałoby cykl wykładów zacząć…)

   6. Jak zachowywać się przyzwoicie w sytuacjach, w których możliwa jest swobodna ocena faktów?

   7. Jak pojąć, że bez narażenia na zarzut nieprzestrzegania prawa nie da się udowodnić prób podjęcia pracy w czasie, w którym obowiązujące przepisy nie zezwalają na zarobienie choćby złotówki?

   8. Immunitet nie jest parasolem ochronnym nad prawniczym debilizmem i bandytyzmem.

   9. Internet uniemożliwia przykrywanie orzeczniczych przekrętów archiwalnym kurzem.

   10. Nadużywanie władzy grozi rewolucją.

   Liczba miejsc w szkolnych ławkach (samych oślich) gwarantowana dla wszystkich cór i synów Temidy, zasługujących na posadzenie w nich. Z szacunku dla togowych VIP-ów, pomyślałem o dostawce - loży honorowej dla godnych szczególnego wyróżnienia: Andrzeja Niedużaka (prezesa Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu, członka Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Cywilnego przy ministrze sprawiedliwości), Ewy Barnaszewskiej (prezesa Sądu Okręgowego we Wrocławiu, członka Prezydium Krajowej Rady Sądownictwa) i Marcina Cieślikowskiego (rzecznika dyscyplinarnego dolnośląsko-opolskich sędziów).

sobota, 24 maja 2014

Brawo prawo dla ludzi!

Tekst archiwalny

   Krakowska lekarka Ilona Rosiek-Konieczna przez rok, w latach 1998-99, sporządziła ponad 2 tys. recept na bezpłatne leki nieuprawnionym do nich bezdomnym. Naraziła budżet państwa na straty przekraczające 101 tys. zł. 19.11.2009 sędzia Małgorzata Bartuzi umorzyła sprawę przeciwko współczesnej "doktor Judymowej". Argumentowała decyzję znikomą szkodliwością społeczną takiego wyłudzenia pieniędzy podatników.

   Mimo że uzasadnienie orzeczenia niezbyt trzyma się kupy, zasługuje na pochwałę. Ten salomonowy wyrok - nie uniewinniający oskarżonej, zarazem jednak nie wymierzający jej kary więzienia i/lub grzywny - oznacza, że nad bezduszną literą prawa górę wzięło poczucie elementarnej sprawiedliwości.

   Bartuzi uwzględniła fakt, że Rosiek-Konieczna od dawna bezinteresownie pomaga najbiedniejszym. Poświęca im - nawet kosztem własnej rodziny - swoje pieniądze i nieprzeliczalny na złotówki czas. A że sama nie jest bogata, dawała ubogim chorym także sfałszowane recepty. Nieładnie, owszem. Jednak ja, podatnik, jakoś nie czuję się przez nią okradziony. Zapewne również dlatego, że dla mnie największymi złodziejami funduszy publicznych byli i są ludzie władzy i jej najbliższego otoczenia.

   A swoją drogą: jak niewiele trzeba, aby sędzia uczłowieczył prawo i... siebie. Wystarczy uświadomić sobie banalną prawdę, że to nie ludzie są dla prawa, lecz prawo jest dla ludzi.

piątek, 23 maja 2014

Wariatkowo i jego pasożyci

Tekst archiwalny

   Jakie to polskie… Najpierw prawnicy pomagają napisać projekt, a politycy uchwalają ustawę zakazującą kampanii wyborczej na billboardach. Następnie politycy (ci sami) robią kampanię wyborczą na billboardach, nazywając ją informacyjną, a prawnicy (inni) badają, czy agitujące w ten sposób partie postępują zgodnie z ustawą. Dom wariatów.

   Już kiedyś [pisane w lipcu 2011] diagnozowałem, że w naszym fantastycznym kraju najciężej chorzy umysłowo są politycy do spółki z prawnikami. Co najgorsze, pacjenci ci reprezentują wszystkie - ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą - władze w państwie.

   Kto może, niech spierdala stąd do normalności. Za granicę. A kto nie może, niech przynajmniej nie daje się ogłupiać przez polityczno-prawniczych pasożytów. Kiedy dojrzejemy do masowego obywatelskiego nieposłuszeństwa wobec billboardowych kłamców, rządzących narodem i żywiących się jego podatkami?

   Jako politolog mam świadomość, że w dzisiejszym zatomizowanym społeczeństwie III RP bodaj jedynymi siłami, zdolnymi do wymuszenia radykalnych zmian politycznych, są górnicy i... kibole (stoczniowców już skutecznie wyeliminowano, likwidując stocznie). Nieprzypadkowo władze tzw. państwa prawa właśnie ich boją się jak rewolucji i albo im włażą w dupę, albo im dupę leją.

   Dla obecnie rządzących są oni - gdy protestują - zadymiarzami i inszymi chuliganami. Natomiast dla przyszłych rządzących mogą się stać nowymi Wałęsami, Frasyniukami i im podobnymi historycznymi bohaterami.

czwartek, 22 maja 2014

Boże wszechmocny, strzeż się: sędzie nie znoszą konkurencji!

   Jeżeli proces degrengolady polskiego wymiaru sprawiedliwości będzie postępował w tempie dyktowanym przez Ewę Barnaszewską i jej, sfeminizowany do rozpaczliwych rozmiarów, niezawisły (znaczy: niekontrolowany przez nikogo spoza togowej mafii i nieodpowiedzialny przed nikim z zewnątrz) kolektyw sędziowski, to wcale mnie nie zdziwi, gdy niebawem, pewnego pięknego dzionka, wszystkie możliwe instancje w rodzimych przybytkach Temidy orzekną arbitralnie, że Mikołaj Kopernik nie tylko kobietą (pamiętacie "Seksmisję"?), ale i wielkim oszustem był.

   Stwierdzą one niepodważalnie, z właściwą sobie genialną wnikliwością, w ramach przysługującej im swobodnej (w ich rozumieniu: dowolnej) oceny dowodów, że Słońce kręci się wokół Ziemi, bo przecież - dodałyby w uzasadnieniu orzeczenia - każdy głupi to widzi, jeśli akurat nie śpi i chmury nie zniekształcają mu jasnego obrazu rzeczywistości (tożsamego z prawdą objawioną). Skoro bowiem, postępując z przestępczą bezczelnością wzmocnioną poczuciem bezkarności, mają "gdzieś" nawet literę ustaw, którym konstytucyjnie podlegają - tym bardziej nie muszą zawracać swoich, mądrych od urodzenia (a może już od poczęcia w przypadku pochodzenia z rodzin prawniczych), główek jakimiś uczonymi teoriami, że jest na odwyrtkę.

   Gdybym był istotą wierzącą, łatwiej byłoby mi żyć z nadzieją, że nad sądami polskimi, z Sądem Najwyższym włącznie, jest jeszcze Sąd Ostateczny. A jeśli się mylę i wszechmocny Bóg jednak istnieje, to ostrzegam Go zawczasu przez Barnaszewską i jej podobnymi damskimi sędziami: one nie znoszą konkurencji "w temacie" cudotwórstwa!

   Że nie potrafią robić niektórych numerów, np. przemieniać wody w wino? Ale mogłyby nauczyć wszystkich świętych niejednej nieznanej im sztuczki, np. nazywania czarnego białym.

środa, 21 maja 2014

Niech zaklnę na zaklęcie

Tekst archiwalny

   Najgłupsza z częstych odzywek polskich polityków? Według mnie: "Z wyrokami sądów się nie dyskutuje".

   Pal licho, że brzmi ona niezbyt gramatycznie. Przede wszystkim rozzuchwala nieuczciwych sędziów. Oznacza bowiem bezkrytyczne godzenie się na ich orzeczniczą samowolkę. Na rozboje w biały dzień po prostu.

   Ostatnio tym wyjątkowo szkodliwym społecznie zaklęciem błysnął 2.05.2011 w "Faktach" w TVP Wrocław dolnośląski lider pseudolewicy, znany mi osobiście eseldowski poseł Janusz Krasoń (wyróżniający się - niczym Jerzy Urban i Józef Glemp - rozmiarem uszu). Użył owej magicznej formułki, komentując krańcowo różne, sprzeczne ze sobą wyroki Sądu Okręgowego w Świdnicy w sprawie handlowania głosami podczas zeszłorocznych wyborów prezydenta Wałbrzycha.

   Przepraszam, że zaklnę pod adresem Krasonia i innych gadających głów z sejmowego cyrku*, trawestując podpis satyryka Andrzeja Mleczki pod kultowym rysunkiem, na którym nosorożec kopuluje z żyrafą: obywatele u władzy, wybrańcy narodu** - nie pieprzcie publicznie bez sensu! I dodam: myślcie trochę, to nie boli!

   Wsparcia Krasonia i jemu podobnych sędziowie bynajmniej nie potrzebują. Czarno-fioletowi bezprawnicy świetnie sobie radzą bez pomocy lizusów, urzeczywistniając w znoju pamiętne słowa wypowiedziane z parlamentarnej trybuny przez specjalistę od przejęzyczeń - Jarosława Kaczyńskiego (był wtedy premierem): "Żadne krzyki i płacze nie przekonają nas, że białe jest białe, a czarne jest czarne".

   * Przypomniała mi się w tym miejscu odpowiedź towarzysza Władysława Gomułki na "interpelację szerokich mas", czyli fragment parodystycznego numeru kabaretu Tey: "Dlaczego sala sejmowa jest okrągła? A czy widział ktoś cyrk kwadratowy?".

   ** Stara prawda: jaki naród, taka władza.

wtorek, 20 maja 2014

Sędziowie i Einstein

   Jeśli chcesz dostać odszkodowanie za bezprawne nawet w ocenie sądu, skutkujące wyliczalnymi co do grosza stratami finansowymi, samowolne decyzje urzędników Zakładu Ubezpieczeń Społecznych - musisz udowodnić, że próbowałeś podjąć pracę w czasie, w którym na zarobienie choćby symbolicznej złotówki jednoznacznie nie pozwały ci obowiązujące przepisy ustawowe. Niemożliwy do urzeczywistnienia nonsensowny wymysł wzorcowego debila? Spokojnie, to tylko wynik rozumowania inteligentnej inaczej Anny Sobczak z Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Śródmieścia. Autorki niedorzecznego wyroku z 10.06.2008, zalegalizowanego potem przez, jakoby też przeegzaminowanych z logiki i ponoć pełnosprawnych umysłowo, wyżej usytuowanych funkcjonariuszy tzw. wymiaru sprawiedliwości z Elżbietą Sobolewską-Hajbert, Urszulą Kubowską-Pieniążek i Grażyną Josiak na czele, godnie reprezentujących Sąd Okręgowy we Wrocławiu pod zgoła genialnym i chroniącym powagę orzeczniczego absurdu kierownictwem Ewy Barnaszewskiej.

   Ilekroć o tym myślę, tylekroć przypominam sobie słowa Alberta Einsteina: „Zwei Dinge sind unendlich, das Universum und die menschliche Dummheit, aber beim Universum bin ich mir nicht ganz sicher” (Tylko dwie rzeczy są nieskończone: wszechświat i ludzka głupota, choć nie jestem pewien co do tej pierwszej). Ani chybi - pieniacz ze mnie jak się patrzy, upierdliwy nadzwyczaj...

poniedziałek, 19 maja 2014

Sąd się nudzi

Tekst archiwalny 

   Pewnego razu - w 2004 - Małgorzata J. dowiedziała się od samej kochanki swego męża Witolda, że nie jest jedyną kobietą w jego małżeńskim życiu. Nie rozwiodła się ze ślubnym, ale z nim rozstała i wywalczyła od niego alimenty.

   Na złość żonie, mąż doniósł na nią do Prokuratury Rejonowej dla Warszawy-Śródmieścia. Rezultatem było, sporządzone przez prokurator Agatę Kłos, oskarżenie Małgorzaty J. - cytuję prawniczą poezję bez retuszu - "o to, że działając w celu osiągnięcia korzyści majątkowej doprowadziła do niekorzystnego rozporządzenia mienia firmę Polkomtel SA w kwocie 326,74 zł w ten sposób, że wprowadziła w błąd pracownika firmy co do tożsamości osoby zawierającej umowę o świadczenie usług telekomunikacyjnych składając swój podpis w imieniu Witolda J.".

   Poszło o cesję telefonu służbowego z ich wspólnego, upadającego biznesu. Oboje uzgodnili, że aparat zostanie przepisany na męża, ale na dokumencie to potwierdzającym podpisała się żona, bo tylko ona była akurat w domu podczas wizyty przedstawiciela Polkomtela (który, nawiasem pisząc, musiał rozróżniać kobietę od mężczyzny i zgodzić się na poświadczenie w zastępstwie).

   Proces sądowy trwa od 2006. Tylko w 2009 [pisane w grudniu tegoż roku] było sześć posiedzeń i końca nadal nie widać. Sędzia (nie wiedzieć czemu, dziennikarka Joanna Skibniewska z tygodnika "Nie" przemilcza personalia tego prawniczego geniusza) np. powołuje kolejnych biegłych i zleca nowe ekspertyzy grafologiczne. Zamiast pójść po rozum do głowy i czym prędzej umorzyć postępowanie, dając sobie i wszystkim zaangażowanym stronom święty spokój.

   Jest bowiem oczywiste, że obecnie w tej sprawie nie ma ani świadka oskarżenia (Witold J. wkrótce po doniesieniu na żonę zmarł na raka trzustki), ani poszkodowanego (Polkomtel nie zgłasza żadnych roszczeń wobec Małgorzaty J.), ani szkody (rachunek na sumę 326,74 zł oskarżona niezwłocznie zapłaciła), ani nawet rzeczowego dowodu rzekomego przestępstwa (czyli oryginału umowy cesji).

   W naszym wzorcowym "państwie prawa" bodaj nikt nie potrafi naruszać powagi "wymiaru sprawiedliwości" bardziej niż niektórzy jego sędziowscy funkcjonariusze orzekający w "imieniu RP".

niedziela, 18 maja 2014

Dwa grosze. Durne prawo, ale dura lex

   Z archiwum mojego bloga - o sukcesie polskiego sądu wymierzającego sprawiedliwość sprawczyni niewybaczalnego wykroczenia na szkodę Skarbu Państwa.


DWA GROSZE

   Przyłapałem siebie na insynuowaniu, jakoby polski wymiar sprawiedliwości bardziej chronił przestępców i gnębił pokrzywdzonych niźli na odwrót. Niegodziwość takiego rozumowania uświadomiła mi publikacja pt. "Emerytkę do sądu za 2 grosze" w "Gazecie Wyborczej" z 28.04.2009.

   Był październik 2008. Do kiosku w centrum Łodzi przyszedł referendarz z Urzędu Kontroli Skarbowej. Udając studenta, poprosił o skserowanie legitymacji. Zapłacił 30 groszy. Odszedł. Po kilku minutach wrócił z panią inspektor, również z UKS. Zażądali paragonu fiskalnego za usługę. Nie dostali go. Fiskus stracił tym samym 7 procent zysku, czyli 2 grosze.

   Sprzedawczyni, dorabiająca do emerytury Ewa Stokowska tłumaczyła, że nie mogła nabić opłaty za ksero, bo zainstalowana nowa kasa fiskalna nie miała jeszcze nadanego kodu. Dostała mandat w wysokości 120 zł, ale go nie przyjęła.

   Ruszyła więc machina egzekucyjna. Urząd Kontroli Skarbowej wezwał kioskarkę na półtoragodzinne przesłuchanie. Raporty złożyli inspektorzy, którzy przyłapali ją na gorącym uczynku. Wreszcie UKS sporządził pięciostronicowy akt oskarżenia. Zarzucono w nim Stokowskiej narażenie Skarbu Państwa na stratę 2 groszy. Już sama dokumentacja, poczta i praca radcy prawnego UKS kosztowały podatników kilkaset złotych.

   Potem sprawa trafiła do sądu rejonowego. Ten nawet nie wezwał stron na rozprawę. Sędzia Agnieszka Walter wydała wyrok błyskawicznie. Grzywna dla Stokowskiej - 500 zł. Do tego koszty postępowania - kolejne 140 zł. Razem niemal pół emerytury.

   Rozprawa odwoławcza odbyła się 27.04.2009. Naprzeciwko broniącej się samej Stokowskiej stało czworo przedstawicieli UKS: trzech świadków i radca prawny.

   - Przyznaję się. Popełniłam błąd. Ale co miałam zrobić, jak kodu nie było? Pracodawca każe, to pracownik słucha - mówiła oskarżona przed sądem.

   - Mogła pani odmówić wykonania polecenia pracodawcy niezgodnego z prawem - przekonywała ją sędzia. - Ma pani do tego prawo.

   - A kto da pracę emerytce? Wyleciałabym, a na ulicy czeka dziesięć osób chętnych na moje miejsce. Ja tam 200 złotych miesięcznie zarabiałam. A tu chodzi o 2 grosze.

   Sędzia: - Tu nie chodzi o sumę. Popełniła pani wykroczenie karnoskarbowe. Prawo jest takie, że nawet za jeden grosz grozi to samo. Podda się pani dobrowolnie karze? Wtedy nie musielibyśmy słuchać świadków - argumentowała sędzia.

   Stokowska: - Nie. Uważam, że nie zasłużyłam na tak wysoką karę.

   Tego dnia nie udało się sądowi przesłuchać wszystkich świadków, bo już kończył pracę. Dlatego raz jeszcze zbierze się na kolejną rozprawę.

   - To jakiś absurd - skomentował "Gazecie Wyborczej" dr Jacek Skrzydło z Uniwersytetu Łódzkiego, specjalista od prawa podatkowego. - W ustawie jest pojęcie znikomej społecznej szkodliwości czynu i sprawa o te grosze to idealny przykład. Moim zdaniem, powinna być umorzona. Prawo nie może działać tak mechanicznie.

   Co ja na to? Jednoznacznie widać, że sąd postępuje jak należy! Broni - jak porządny adwokat - interesu poszkodowanego państwa, ściga - niczym gorliwy prokurator - winną finansowego przekrętu obywatelkę. Na miejscu pani Stokowskiej dziękowałbym Bogu i władzom doczesnym, że w polskim prawodawstwie nie ma kary śmierci...

05.2009

DURNE PRAWO, ALE DURA LEX

   130 zł grzywny i 170 zł kosztów procesu ma zapłacić dorabiająca do emerytury Ewa Stokowska, oskarżona o nienabicie na kasę fiskalną 30 gr za usługę ksero i tym samym o narażenie skarbu państwa na stratę 2 gr (7-proc. VAT). Tak zadecydował 26.06.2009 Sąd Rejonowy w Łodzi, a konkretnie sędzia Dorota Siewierska.

  - Nie mogę pani nie skazać - uzasadniała wyrok reprezentantka tzw. wymiaru sprawiedliwości. Kara bowiem jest za złamanie prawa podatkowego, sama wysokość przywłaszczonej kwoty (niska szkodliwość czynu) nie ma tu znaczenia.

   Jaka nauczka dla chcących robić przekręty finansowe? Jeśli już oszukiwać fiskusa, to na sumy znacznie większe. Będzie z czego opłacić adwokata i nawet jeszcze kogoś między prokuraturą a sądem, aby zadośćuczynić mądrości ludowej: kto smaruje, ten jedzie. Wtedy umorzenie z braku dowodów winy niemal gwarantowane - wszak każdy głupi wie, że dla równiejszych wobec prawa Temida potrafi być ślepa.

   A przy okazji ponawiam wniosek racjonalizatorski: zamiast sędziów typu Siewierskiej - niech w sądach orzekają komputery. Wprawdzie też są pozbawione poczucia sprawiedliwości i zdrowego rozsądku przy interpretowaniu przepisów - zarazem jednak są inteligentniejsze, obiektywniejsze i, co w kryzysie bezcenne, tańsze dla budżetu państwa.

06.2009

sobota, 17 maja 2014

Jednego sądowego nieudacznika mniej

Tekst archiwalny 

   Ludzie, cud się stał pewnego razu! 28.09.2010 Sąd Najwyższy wykluczył kogoś z zawodu sędziego! To najsurowsza z możliwych kar dyscyplinarnych dla przedstawiciela tej profesji. "Skazańcem" został reprezentant Sądu Rejonowego w Zduńskiej Woli - Krzysztof Pawlak (po prawomocnym zakończeniu postępowania przeciwko funkcjonariuszowi publicznemu można ujawniać jego pełne imię i nazwisko, czego zdają się nie wiedzieć m.in. dziennikarze "Dziennika Gazety Prawnej").

   Cóż takiego należy zrobić, aby przestać być bezkarnym sędzią? Trzeba mieć trzy sprawy dyscyplinarne, z których jedna zdążyła się już nawet przedawnić. Dopuścić się rażącego naruszenia prawa w 31 wyrokach, zaś w co najmniej 50 innych popełnić istotne błędy rachunkowe i pisarskie - poważniejsze od tzw. litrówek itp. duperelek. Stosować nieuzasadnione aresztowania i sporządzać byle jak uzasadnienia orzeczeń. Zaniechać dokształcania się i mieć długotrwale lekceważący stosunek do swoich obowiązków służbowych.

   - Do każdej sprawy prowadzonej w sądzie trzeba się przygotować: przeczytać akta, kodeks i orzecznictwo z tym związane - powiedział przy okazji rozliczania Pawlaka przewodniczący składu SN Marian Buliński. Dedykuję te "odkrywcze" słowa wszystkim "nieomylnym" funkcjonariuszom tzw. wymiaru sprawiedliwości.

   PS. Pierwszy lepszy (a raczej gorszy) dziennikarz wyleciałby z roboty już po kilku (góra kilkunastu) redakcyjnych sprostowaniach jego ewidentnych pomyłek.

piątek, 16 maja 2014

Prawnicy na wesoło

   "Kiedy prawnik zaczyna kłamać? Gdy otwiera usta".

   Jak o niemal każdej znaczącej profesji, nie brak też dowcipów o prawnikach. Kawałów gorszych i lepszych, mniej i bardziej smacznych. Wybrałem z internetu kilka żartów, które mnie nie tylko jako tako śmieszą. Także "się kojarzą".

   Wędkarz złapał złotą rybkę. Aby odzyskać wolność, tradycyjnie musiała spełnić trzy życzenia. - Po pierwsze - zaczął wędkarz - spraw, aby sędziowie orzekali sprawiedliwie. - Już po mnie… - westchnęła rybka.

   Profesor, przewodniczący komisji kwalifikacyjnej na uczelni, do kandydata na studenta: - No więc proszę powiedzieć, dlaczego wybrał pan nasz uniwersytet i akurat wydział prawa? - Tato, nie wygłupiaj się!

   Pewien przedsiębiorca testował kandydatów na pracowników. - Ile jest dwa razy dwa? - zapytał prawnika. Ten zamknął drzwi na klucz, zasunął żaluzje w oknach i szepnął: - A ile ma być?

   Syn do matki, gdy mijali na cmentarzu nagrobek z napisem "Tu leży dobry prawnik i człowiek honoru": - Pochowano w jednym miejscu dwie osoby?

   Czym różni się adwokat dobry od wspaniałego? Dobry zna prawo, wspaniały - sędziego.

   Najbardziej jednak rozbawił mnie dowcip stary, ale jary, akurat niezłośliwy wobec prawników, z motywem - jakżeby inaczej - prasowym:

   Góral stanął przed sądem pod zarzutem pobicia sąsiada. - Oskarżony twierdzi, że uderzył poszkodowanego jeden raz zwiniętą gazetą? - docieka sędzia. - Dokładnie tak. - I od tego ciosu gazetą poszkodowany doznał wstrząsu mózgu? - Skoro pan doktór tak mówi… - W takim razie co było w tej gazecie? - Nie wiem, nie czytałem.

czwartek, 15 maja 2014

Wolność słowa między szambem a gównem

   Wolność słowa w III RP mamy taką, że o degrengoladzie tubylczego „wymiaru sprawiedliwości” pisać w internecie można. Byle bez wyzwisk. I nazwisk. Najbezpieczniej na okrągło. Ogólnikowo.

   Bo kto śmie ujawniać konkrety, ten może zostać - jak ja - ocenzurowany przez Bognę Janke (zdumiewająco antyobywatelską i prourzędniczą szefową Salonu24) i jej podobnych „dziennikarzy”. Pilnujących, by blogujący o sądowym szambie nie identyfikowali poszczególnych gówien.

   A kto ma mus krytykować po nazwiskach, niech weźmie sobie za cel np. Putina albo Obamę. Redaktor Janke - odważna niczym Papkin - na to pozwoli.

środa, 14 maja 2014

Salonowa prostytucja

   Redaktor Bogna Janke - przeflancowana z dziennikarki na bizneswoman szefowa Niezależnego (he, he, he! che, che, che!) Forum Publicystów Salon24 - nie przestaje dawać ciała.

   Jak już pismaczyłem, dama ta z zaangażowaniem godnym PRL-owskiego cenzora wywaliła ze swojego portalu internetowego w kosmos mój „Blog weredyka” z tekstami o przestępczych praktykach sędziów i innych funkcjonariuszy publicznych. Zrobiła to oczywizda ku chwale - gwarantowanej obywatelom III RP przez konstytucję - wolności słowa.

    Dodam, że ponadto zainkasowała ode mnie 123 zł za przesłanie mi zawartości skasowanego bloga - nie odzyskałem jednak wszystkiego, za co zgodziłem się ów geszefciarski rachunek zapłacić. Teraz nie mogę nawet doprosić się o odpowiedź na powtarzane w mejlach pytania: „1. Czy nie zauważa Pani nic idiotycznego w fakcie, że otrzymałem z archiwum Salonu24 tylko swoje komentarze - bez komentarzy czytelników, do których to komentarzy odnoszą się moje komentarze? 2. Jak długo będzie Pani firmować własnym imieniem i nazwiskiem tę ewidentną głupotę?”.

   W blogosferze „Bogny Janke” robią dziś za autorytety me(n)dialne. Takie wirtualne czasy…  

wtorek, 13 maja 2014

Czarna lista sędziów - bezkarnych przestępców

   Szczytem hucpiarstwa prawnego sędziów III RP jest wyłączenie siebie spod jakiejkolwiek odpowiedzialności za orzekanie niezawiśle od konstytucji i innych ustaw. To najpoważniejsze przestępstwo służbowe, zarzucane funkcjonariuszom publicznym, będący nimi aparatczycy tzw. wymiaru sprawiedliwości popełniają zupełnie bezkarnie i nikt im za tę samowolkę nie może nic zrobić (z wyjątkiem nagłaśniania ich przekrętów w internecie przez co odważniejszych pokrzywdzonych).

   Nie godząc się na bezprawie grupy wrocławskich sędziów i okazując im obywatelskie nieposłuszeństwo, publikuję wybiórczy spis przestępców przebranych w czarne togi z fioletowym żabocikiem i zdobnych w łańcuchy z orłem w koronie. Kolejność - wedle zasług w orzekaniu „w imieniu RP” w sprawie moich roszczeń finansowych wobec Zakładu Ubezpieczeń Społecznych.

   1. Urszula Kubowska-Pieniążek (przewodnicząca Wydziału Cywilnego Odwoławczego Sądu Okręgowego, recydywistka).

   2. Grażyna Josiak.

   3. Elżbieta Sobolewska-Hajbert.

   4. Anna Sobczak (obecnie jako Sobczak-Kolek orzekająca w Sądzie Rejonowym dla Warszawy-Pragi Północ).

   5. Czesław Chorzępa.

   6-7. Beata Stachowiak i Ewa Gorczyca.

   8-9. Anna Kuczyńska i Izabela Bamburowicz.

   Podstawą sporządzenia tej - nomen omen - czarnej listy są podpisane przez wymienionych wyroki albo postanowienia, w których na próżno szukać śladu zastosowania lub choćby tylko rozważenia przepisów dotyczących meritum moich żądań odszkodowawczych za nielegalne i wyrządzające mi wymierne szkody majątkowe decyzje urzędników ZUS.

   Uzupełnieniem niech będzie wykaz służbowych patronów przestępców przekraczających uprawnienia.

   1. Ewa Barnaszewska – prezes Sądu Okręgowego we Wrocławiu, do niedawna członek Prezydium Krajowej Rady Sądownictwa.

   2. Andrzej Niedużak - prezes Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu, członek Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Cywilnego przy ministrze sprawiedliwości, pd niedawna członek Krajowej Rady Sądownictwa.

   3. Marcin Cieślikowski – rzecznik dyscyplinarny dolnośląsko-opolskich sędziów.

   To oni bowiem (pomocnictwo? współsprawstwo? poplecznictwo?) przyzwalają nadzorowanym przez siebie na nadużywanie przez nich władzy (przekraczanie uprawnień).

poniedziałek, 12 maja 2014

Rzeźnicy baranków

   Kto sprawia, że Polska jest krajem, gdzie uczciwemu obywatelowi nie da się żyć bez poczucia zbydlęcenia, czyli zatracenia ludzkiej godności?

   Po pierwsze: politycy. Trzymający władzę na podstawie najważniejszej dla ustroju państwa, pseudodemokratycznej, partyjniackiej ordynacji wyborczej do Sejmu. Robiący kariery i bogacący się na wyjątkowo bezczelnych i całkowicie bezkarnych (poza czasami rewolucyjnymi) kłamstwach.

   Po drugie: urzędnicy. Interpretujący przepisy prawa - jakże często sprzeczne, a nawet idiotyczne - niemal zawsze na niekorzyść petentów. Mimo że oni sami (znaczy samicze biurwy i samcze pierdzistołki) też doświadczają niegodziwości przy okazji zamiany ról (gdy występują w charakterze klientów różnych instytucji).

   Po trzecie: sędziowie. Szczególnie nikczemni wobec osób już i tak pokrzywdzonych przez innych funkcjonariuszy publicznych. Dowodzący, że dożywotni immunitet deprawuje absolutnie i powinien zostać czym prędzej ograniczony.

   Po czwarte: księża. Wzorcowi obłudnicy. Nagminnie co innego nauczający swoje baranki - parafian, co innego czyniący "prywatnie".

   Po piąte: dziennikarze. Coraz mniej wrażliwi prospołecznie. Coraz bardziej stabloidyzowani, skundleni, sprostytuowani.

   Po szóste… zwykli ludzie: Pani, Pan, ja, wszyscy stanowiący publikę i/lub elektorat. Przecież chcemy być karmieni przez przekaziory głównie dyrdymałkami i dobrowolnie głosujemy (chociaż akurat mnie to nie dotyczy) na swoich rzeźników - polityków, którzy przyzwalają na upodlanie szeregowych wyborców przez sędziów (wybieranych li tylko przez "samych swoich") i byle urzędników. A ponadto jesteśmy przerażająco bierni wobec bezprawia i wszelkiego złego, jeśli ofiarami są "inni".

niedziela, 11 maja 2014

Wyborcza obietnica niewarta złotówki

   Przyczynek do rozważań nad symbiozą polityki i prawa na szkodę zwykłych Polaków, którym funkcjonariusze pierwszej, drugiej i trzeciej władzy mają podobno służyć. 1.03.2011 Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia oddalił pozew szczecinianina Dominika Jafry, żądającego od Platformy Obywatelskiej symbolicznej złotówki za poniesione straty moralne.

   Pięć lat wcześniej poparł on swym podpisem akcję tej - opozycyjnej wówczas - partii: "Cztery razy tak dla Polski". Donald Tusk i jego ludzie zobowiązali się wprowadzić okręgi jednomandatowe w wyborach do Sejmu, zmniejszyć liczbę posłów z 460 do 230, zlikwidować Senat i znieść immunitet parlamentarny. Minęła cała kadencja rządów PO i trwa następna, a żadne z tamtych zapewnień nie zostało zrealizowane. Kolejny raz elektorat został bezczelnie oszukany.

   Uzasadniając oddalenie pozwu, sędzia Aleksandra Różalska-Danilczuk stwierdziła, że przedwyborczej obietnicy nie można traktować jako umowy albo przyrzeczenia publicznego. Wniosek jest jednoznaczny: nasi politycy mogą okłamywać społeczeństwo do woli i nikt nie ma prawa ich za to ukarać.

   Mnie takie orzeczenie nawet niespecjalnie zdziwiło, bo pamiętam podobne rozstrzygnięcie w procesie przeciwko Lechowi Wałęsie - autorowi sławetnego hasła z kampanii prezydenckiej w 1990: "Sto milionów złotych dla każdego obywatela". W 1996 Sąd Najwyższy uznał, że czego jak czego, ale obiecanek przedwyborczych nie należy brać na poważnie (czyli kto w nie wierzy, ten pożytecznym idiotą jest).

   Dla politycznych łgarzy, nieuczciwie trzymających się państwowego koryta, mam swoją deklarację, którą już zresztą w przeszłości spełniałem. Zamiast mojego głosu mogą oni liczyć na pokazywanie im w dniu wyborów środkowego palca.

sobota, 10 maja 2014

Kto za mną stoi? Sąd Najwyższy!

Tekst archiwalny, zaktualizowany w drugim akapicie i uzupełniony o postscriptum

   Jeżeli sędzia nie nadaje się na przewodniczącego wydziału, to prezes sądu powinien go odwołać - inaczej będzie współodpowiedzialny za złą pracę swego podwładnego. Zdymisjonowanie sędziego z dodatkowo sprawowanej funkcji administracyjnej nie narusza jego niezawisłości.

   Taki - najogólniej pisząc - jest sens jednego z orzeczeń Sądu Najwyższego, o którym poinformował "Dziennik Gazeta Prawna" z 20.06.2012. Moim komentarzem niech będzie przypomnienie paru niezmiennie - niestety - aktualnych felietoników z własnego - ocenzurowanego przez bezprawników - bloga.

PRZYSPAWANA DO STOLCA

   Urszula Kubowska-Pieniążek, główna sprawczyni popełnionego przed 15 miesiącami [pisane w listopadzie 2010] przestępstwa nadużycia władzy w mojej sprawie przeciwko Zakładowi Ubezpieczeń Społecznych, wciąż jest zastępcą przewodniczącego Wydziału Cywilnego Odwoławczego Sądu Okręgowego we Wrocławiu. Prezes Ewa Barnaszewska nadal toleruje fakt, że ta jej podwładna pozwoliła sobie na zdumiewającą niezawisłość od konstytucji i innych ustaw.

   Kubowska-Pieniążek, jak każdy sędzia, ma przywilej orzekania niezależnie od kogokolwiek, z ministrem sprawiedliwości i pomniejszymi szefami włącznie. Zarazem nie kto inny, tylko Barnaszewska właśnie, decyduje, kto we wrocławskim SO pracuje na posadach kierowniczych.

   Funkcyjna Kubowska-Pieniążek dostatecznie skompromitowała nie tylko państwo prawa i siebie, także swoją służbową zwierzchniczkę. Barnaszewskiej jednak najwyraźniej to nie przeszkadza…

   Przypominam: Kubowska-Pieniążek zaocznym (ja do dziś nie mam pojęcia, jak ona wygląda) i ostatecznym postanowieniem (nie przysługiwał od niego żaden środek odwoławczy) z 13.08.2009 nie zgodziła się na wznowienie postępowania w sprawie moich finansowych roszczeń (uzasadnionych precyzyjnie wskazanymi przepisami ustawowymi i udokumentowanych maksymalnie szczegółowymi wyliczeniami) wobec ZUS. Ta decyzja zadziałała niczym gilotyna i stanowi niepodważalny dowód prawniczego rozboju.

FUNKCYJNA SĘDZIA KOMPROMITUJE RÓWNIEŻ SWĄ SZEFOWĄ

   Podczas mojej audiencji, 3.08.2009, u Ewy Barnaszewskiej - ówczesnej wiceprezes (obecnie prezes) Sądu Okręgowego we Wrocławiu i członka Krajowej Rady Sądownictwa (teraz w składzie prezydium tego organu konstytucyjnego) - gospodyni spotkania powtarzała jak pacierz, że nie ma ona prawa ingerować w orzecznictwo któregokolwiek sędziego, wprawdzie podległego jej służbowo, ale niezawisłego w wyrokowaniu również od niej. Nawet jeśli taki niezależny od kogokolwiek funkcjonariusz tzw. wymiaru sprawiedliwości przestępczo nadużywa swojej władzy, pomijając przy rozstrzyganiu mojego sporu z ZUS-em literę (że o duchu nie wspomnę) przepisów ustawowych.

   Czas pokazał, że Barnaszewska toleruje bezprawie także w granicach swoich kompetencji decyzyjnych. Świadczy o tym utrzymywanie [pisane w sierpniu 2011] przez nią Urszuli Kubowskiej-Pieniążek na stanowisku zastępcy przewodniczącego Wydziału Cywilnego Odwoławczego SO.

   Funkcjonariuszka ta dwukrotnie - stosując kazuistyczne sztuczki i lekceważąc sedno moich skarg - uniemożliwiła wznowienie postępowania w sprawie roszczeń finansowych wobec ZUS. Najpierw zignorowała fakt wcześniejszego pominięcia, przez asesor Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Śródmieścia - Annę Sobczak, przepisów ustawowych, mimo konstytucyjnego obowiązku ich uwzględniania, a następnie uznała za niewarty merytorycznego rozważenia wyrok Sądu Najwyższego, w którego uzasadnieniu znalazłem potwierdzenie słuszności swojego żądania powtórki procesu w celu sprostowania skandalicznego wyroku z 10.06.2008 autorstwa tejże Sobczak (na jego mocy przyznano mi tylko symboliczne zadośćuczynienie, bez należnego odszkodowania za udokumentowane straty finansowe).

   Dopóki Kubowska-Pieniążek będzie współprzewodniczyć wydziałowi we wrocławskim SO, dopóty kształtująca tam politykę kadrową Barnaszewska bierze współodpowiedzialność za recydywę swojej podwładnej. Ani zasada niezawisłości, ani też immunitet, przed odwołaniem z funkcji administracyjnej nie chronią.

   Chociaż nie zdziwiłbym się, gdyby Barnaszewska na przekór okolicznościom jeszcze awansowała Kubowską-Pieniążek. W sądownictwie - bodaj najbardziej sprywatyzowanej instytucji niby w pełni państwowej - taka demonstracja kierowniczej hucpy jest jak najbardziej możliwa.

   Przy okazji pewna refleksja porównawcza. W procesach przeciwko dziennikarzom sąd często - i słusznie! - poucza pismaków o obowiązku przestrzegania szczególnej zawodowej staranności i rzetelności. Jak widać na moim przykładzie, aparatczycy Temidy wobec samych siebie aż takich wymagań nie mają.

   PS. Urszula Kubowska-Pieniążek nie tylko nie została zdymisjonowana przez prezes Ewę Barnaszewską (obecnie już niebędącą w składzie Krajowej Rady Sądownictwa po dwukadencyjnym - maksymalnie dopuszczalnym - w niej zasiadaniu) z funkcji zastępcy przewodniczącego Wydziału Cywilnego Odwoławczego Sądu Okręgowego we Wrocławiu, lecz jeszcze awansowała w kwietniu 2013 na przewodniczącą tamże...