piątek, 28 listopada 2014

ZUS studnią bez dna

Tekst archiwalny

   „Nierentowne Bizancjum” - publikację pod takim tytułem wydrukował tygodnik „Angora” w numerze z 5.10.2008. Opisano tam rozrzutność Zakładu Ubezpieczeń Społecznych w finansowaniu swoich własnych potrzeb oraz skąpstwo w wypłacaniu świadczeń należnych emerytom i innym przymusowym klientom tej instytucji.

   Jej rzecznik Mikołaj Skorupski zareagował na ten tekst żądaniem sprostowania jednego zdania o treści: „Szacunek finansistów ZUS do publicznych pieniędzy doskonale pokazują korty tenisowe wykonane za kilkadziesiąt tysięcy złotych na dachu jednej z siedzib w województwie mazowieckim”. Jest ono nieprawdziwe - stwierdził wspomniany funkcjonariusz.

   Rozumując logicznie, prawdziwe są wszystkie pozostałe zdania z publikacji. Czego z niej można się dowiedzieć?

   Centrala ZUS w Warszawie liczy m.in. 26 departamentów. W całym kraju są 42 oddziały, 221 inspektoratów i 63 biura terenowe. Na etatach pracuje tam około 48 tys. osób. Ich średnia miesięczna pensja w 2007 wynosiła 2825 zł. Prezes Stanisław Rypiński kasował 18.617 zł.

   Wysocy urzędnicy ZUS to miłośnicy podróży. Po Polsce jeżdżą na koszt podatników 372 samochodami służbowymi (pięcioro członków zarządu ma do dyspozycji SuperB - luksusowe auta firmy Skoda), po świecie natomiast często latają samolotami (w ostatnich latach gościli za darmochę nawet w Australii i Korei Południowej).

   - ZUS to instytucja szkodliwa i wyjątkowo kosztowna - mówi Andrzej Sadowski, prezes Centrum im. Adama Smitha.

   - ZUS przypomina studnię bez dna, do której możemy wrzucić dowolną ilość pieniędzy, a w zamian dostajemy ochłapy - dodaje Jeremi Mordasiewicz, prezes Konfederacji Pracodawców Prywatnych „Lewiatan” (i - o czym „Angora” nie wspomina - także członek Rady Nadzorczej ZUS).

   Warto jeszcze zacytować postscriptum do owej publikacji. Jej autor Leszek Szymowski pisze:

   „Dane przywołane w artykule po wielu naleganiach uzyskałem od rzecznika prasowego ZUS - Mikołaja Skorupskiego. Nie było to łatwe, choćby dlatego, że na stronie internetowej ZUS nie było ani telefonu, ani e-maila do rzecznika, a połączenie się z nim przez centralę zajęło kilkadziesiąt minut (linia była albo zajęta, albo nikt nie podnosił słuchawki).

   - Dziennikarze współpracujący z ZUS znają moje namiary - zapewnił rzecznik. - Nie podajemy ich do publicznej wiadomości na stronie internetowej, bo wówczas mogliby z nami kontaktować się interesanci, a nie dziennikarze.

  - A to mogłoby sparaliżować pracę rzecznika i utrudnić dostęp do informacji publicznych - wytłumaczył elegancko Skorupski”.

10.2008