poniedziałek, 30 czerwca 2014

Prawny (nie)porządek

Tekst archiwalny
   Porządek prawny w „państwie prawnym” - jak nasza obowiązująca konstytucja definiuje Rzeczpospolitą Polską - charakteryzuje się zwyczajnym bałaganem. Ten system jest chory, a uzdrowiciela brak.
   Pół biedy, jeśli jakiś przepis okaże się być ewidentnie sprzeczny z ustawą zasadniczą. Trybunał Konstytucyjny - nierychliwy, ale sprawiedliwy - jeszcze jako tako czuwa. Cała bieda, gdy np. jakaś biurwa zinterpretuje sensowny przepis bez zrozumienia jego treści i celu. Wówczas zazwyczaj głupieją także prokuratura i sąd. I zamiast ukarać winnych postępowania na szkodę obywatela - bronią ich przed nim jak niepodległości.
   Wiem, o czym piszę. Mam to, niestety, przećwiczone na przykładzie Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Bezradna wydaje się być nawet sejmowa speckomisja „Przyjazne państwo” pod przewodnictwem pajacowatego posła biznesmena Janusza Palikota. Tropi ona bowiem buble prawne, a nie upośledzonych umysłowo urzędników.
04.2008

niedziela, 29 czerwca 2014

Piramida nonsensu

   Jak taka proceduralna piramida nonsensu działa, doświadczyłem osobiście.
   Zaczęło się od niemądrej (najdelikatniej nazywając) decyzji Danuty Marciniszyn, kierowniczki referatu w II Inspektoracie Zakładu Ubezpieczeń Społecznych we Wrocławiu. Odmówiła ona przyznania mi świadczenia przedemerytalnego na podstawie przepisu, który miał mnie premiować za aktywność zawodową.
   Ową oczywistą niedorzeczność przyklepała jej bezpośrednia zwierzchniczka, równie inteligentna Anna Kapucińska. Nic mi się nie należy i już - zawyrokowała, mimo spełniania przeze mnie od 26.09.2006 wszystkich bez wyjątku wymogów prawa.
   Poskarżyłem się więc do dyrektora wrocławskiego oddziału ZUS Antoniego Malaki. Geniusz ten nie stwierdził żadnego uchybienia w postępowaniu swych podwładnych.
   No to ja do samiuśkiego wierzchołka, czyli do warszawskiej centrali tej powszechnie szanowanej instytucji o kompetencjach państwa w państwie. A tam jeszcze bardziej nieomylni nadludzie podtrzymali negatywne stanowisko swych dolnośląskich pomazańców (nie kojarzyć z popaprańcami).
   Prosiłem potem o pomoc wszystkich świętych, usytuowanych ponad tą piramidą nonsensu lub obok niej: Kancelarię Prezydenta RP, Kancelarię Prezesa Rady Ministrów, ministra pracy i polityki społecznej, marszałków Sejmu i Senatu, Trybunał Konstytucyjny, rzecznika praw obywatelskich. Zewsząd otrzymywałem w odzewie solidarne wyrazy bezradności i niemocy wobec ZUS-owskiej samowoli.
   (O)błędne koło zamknęło się. Biurokratyczna machina zademonstrowała swoją bezrozumną, miażdżącą siłę.
   Bezkarne - ciągle mam nadzieję, że do czasu - upokarzanie mnie przez ZUS-owską klikę trwało ponad 9 miesięcy. Dopiero wtedy Malaka i spółka z nieograniczoną nieodpowiedzialnością łaskawie wykonali werdykt sądu, zgodny z moim roszczeniem.
04.2008

sobota, 28 czerwca 2014

Bez wyrazu na "k"

   Nieprawdopodobne, ale prawdziwe. W sprawie, w której przedstawiałem niepodważalne dowody na pogwałcenie kilku artykułów Konstytucji RP przez funkcjonariuszy Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, zarówno oni w swych samowolnych decyzjach i nieudolnych wyjaśnieniach, jak i - co najbardziej zdumiewające - prokurator Bartosz Biernat i asesor sądowy Miłosz Chwalibóg w swoich postanowieniach, niczym diabeł święconej wody unikali wyrazu „konstytucja”, nie używając go ani razu! W ich interpretacji przepisów najważniejszy akt prawny w państwie nie tylko nie zasługuje na uwagę. On po prostu w ogóle nie istnieje!
   Wielokrotnie już pytałem reprezentantów ZUS, prokuratury i sądu, jak długotrwałe dyskryminowanie mnie na podstawie promocyjnego przepisu miało się właśnie do konstytucji. Odpowiedzi – jakiejkolwiek – nie otrzymałem do dziś.
   Nie od rzeczy więc będzie tu przypomnieć wywiad pt. „Prawo czy sprawiedliwość”, który udzielił tygodnikowi Przekrój (nr 5/2007) prof. Marek Safjan, były prezes Trybunału Konstytucyjnego. Powiedział on m.in. (cytuję fragmenty, które można odnieść do mojej sprawy):
   „Wszyscy już wiedzą, że literalne stosowanie prawa nie pokrywa się wcale z zasadą surowości prawa. Literalne stosowanie prawa jest bardzo często niemądre i często całkowicie sprzeczne nawet z tym, co chciał uzyskać prawodawca. Czasem nawet trudno ustalić literę prawa. A poza tym pamiętajmy, że już prawnicy rzymscy wyraźnie podkreślali, że ponad tekstem dosłownym, treścią literalną prawa trzeba poszukiwać jego ducha, jego sensu, racjonalności, tego, co prawnicy nazywają tak zwanym funkcjonalnym tłumaczeniem prawa. Mądry prawnik zapyta, jaka jest funkcja jakiegoś prawa, do czego zmierza ten przepis, jaki jest jego cel, a nie o to, jak dokładnie brzmi. Tylko niewykształceni prawnicy albo niezbyt mądrzy prawnicy, no i nieprawnicy mają wyraźną tendencję do kurczowego trzymania się literalnego rozumienia przepisów prawa i są przekonani, że to jest najbardziej sensowne.
   W ogóle w Polsce jest bardzo niska kultura prawna. A wystarczy się przyjrzeć temu, co od wielu lat robią rozsądne sądy w krajach europejskich - one nigdy nie interpretują prawa literalnie. To nie jest tak, że jeżeli istnieje jakaś hierarchia wykładni, to wykładnia czysto semantyczna, literalna ma pierwszeństwo przed wykładnią funkcjonalną. We współczesnym prawie, skomplikowanym, wielosegmentowym, nowoczesna, elastyczna wykładnia prawa musi dotyczyć jego funkcji. Jakby pan zaczął dosłownie wykładać prawo europejskie, jego dyrektywy pisane językiem, którego się nie da literalnie stosować, to zabrnąłby pan donikąd. Wobec tego my poszukujemy sensu tych regulacji. I to jest dla każdego wykształconego prawnika absolutnie oczywiste. Mogę podać wiele przykładów, w których nasz Sąd Najwyższy odwoływał się właśnie do słuszności, do sprawiedliwości wobec nawet bardzo wyraźnego brzmienia przepisów prawa.
   Wykładnia funkcjonalna, w tej chwili najbardziej znacząca dyrektywa wykładni, wsparta jest też czymś, co prawnicy określają dyrektywą wykładni zgodną z konstytucją. Zawsze trzeba poszukiwać takiego sensu przepisu, który jest zgodny z konstytucją, bo to jest hierarchicznie najwyższe. Jeżeli ja dostrzegam ewidentną sprzeczność tej interpretacji literalnej z normą konstytucji, to moja dusza prawnicza mi po prostu nie pozwala inaczej tego interpretować.
   Obejście prawa jest w doktrynie prawa traktowane tak samo jak naruszenie prawa, jak złamanie prawa. [Polega ono - dopisek mój, wynikający z opuszczonego pytania dziennikarza] na tym, że stosuje pan prawo zgodnie z jego brzmieniem, ale naprawdę łamie pan jego cel, jego funkcję. Takich przypadków obejścia prawa mamy w życiu publicznym niemało. To było kiedyś nazywane "falandyzacją" prawa.
   W każdym razie chodzi tutaj o takie postępowanie, które trochę się wyśmiewa, pokazuje figę ludziom – złapię się takiego kruczka prawnego i pokażę wam, co można zrobić mimo prawa. Ale to jest zachowanie naruszające to, co bym nazwał funkcjonalną wykładnią prawa”.
   Tyle prof. Safjan. Nic ująć, nic dodać.
03.2008

piątek, 27 czerwca 2014

Rozumiem człowieka

Tekst archiwalny

  Bogdan Czajkowski, jeden z przywódców strajku na Politechnice Warszawskiej podczas tzw. wydarzeń marcowych w 1968 - 40 lat później publicznie odmówił przyjęcia od prezydenta Lecha Kaczyńskiego wysokiego odznaczenia państwowego.

   - Rzeczpospolita Polska - oświadczył - przez wiele lat niszczyła moje życie i uniemożliwiała jakąkolwiek pracę twórczą. To doprowadziło mnie do najmarniejszej egzystencji. Ta sama RP daje mi teraz odznaczenie. To smakuje jak piołun.

   Czajkowski, obecnie bezrobotny, sprecyzował, że zniszczyła go zwłaszcza „podłość w sądach”.

   - Nikt mi nie pomógł, chociaż zwracałem się do wielu osób. W ten sposób znalazłem się na kompletnym śmietniku, zupełnie wyeliminowany - dodał.

   Jakże rozumiem tego człowieka! Mnie też chcieli zniszczyć zidiociali urzędnicy ZUS-u. Nie pomógł mi nikt, poza europosłanką Lidią Geringer de Oedenberg i współpracującym z nią mecenasem Bronisławem Turczanikiem. Podle zachowali się m.in. strachliwi dziennikarze, z byłą redaktor naczelną "Słowa Polskiego-Gazety Wrocławskiej” Agnieszką Niczewską na czele.

   Trochę ten mój koszmar trwał, ale jakoś sobie poradziłem. Ja akurat w sądzie wygrałem z ZUS-em i choć rachunek krzywd - w szczególności z trojgiem funkcjonariuszy tej instytucji państwowej: Antonim Malaką, Danutą Marciniszyn i Anną Kapucińską - nie został jeszcze wyrównany, wiary w prawo i sprawiedliwość w RP mimo wszystko nie utraciłem.


03.2008

czwartek, 26 czerwca 2014

Nie manipulować

Tekst archiwalny
   W czasopiśmie internetowym „Afery Prawa” znalazłem m.in. taką informację (cytuję wiernie, bez adiustacji): „Rada Ministrów przyjęła przygotowany przez Ministerstwo Sprawiedliwości projekt ustawy o zmianie ustawy Kodeks karny, który wzmacnia ochronę prawną funkcjonariuszy publicznych [są nimi także sędziowie]. Szkoda tylko, że Ministerstwo Sprawiedliwości nie wystąpiło z inicjatywą ustawodawczą, która wzmacnia ochronę prawną pokrzywdzonych przestępstwami popełnianymi przez funkcjonariuszy publicznych. Byłoby to przyzwoite i zgodne z art. 32 Konstytucji RP, który stanowi, że: Wszyscy są wobec prawa równi”.
   Jako ofiara przestępstwa sądowego, powinienem przyklasnąć tym słowom w całości. Jednak osobista uczciwość każe mi się podpisać obu rękami tylko pod drugim i trzecim zdaniem, pierwsze bowiem zostało - niestety - zmanipulowane.
   Oficjalny komunikat po posiedzeniu rządu na następującą treść:  „W dniu 30 marca 2010 roku Rada Ministrów przyjęła projekt ustawy o zmianie ustawy Kodeks karny (…), przedłożony przez ministra sprawiedliwości. Projekt nowelizacji ustawy wzmacnia ochronę prawną funkcjonariuszy publicznych, którzy z racji pełnionych obowiązków są w największym stopniu narażeni na niebezpieczeństwo osobiste”.
   Mimo że mam z niektórymi sędziami na pieńku, jestem jak najbardziej za wzmacnianiem ich ochrony przed zamachami i innymi przejawami agresji zagrażającej zdrowiu i życiu - choćby nawet swymi skandalicznymi decyzjami zasługiwali oni na nienawiść coraz liczniejszych pokrzywdzonych. Byłoby jednak dobrze, gdyby przy okazji ustawodawcy osłabili immunitet funkcjonariuszy wymiaru sprawiedliwości, chroniący ich obecnie nawet wtedy, gdy popełnią przestępstwo przeciwko konstytucji, która gwarantując im niezawisłość w orzekaniu, zobowiązuje jednocześnie do przestrzegania ustaw.
   Sędziowie muszą mieć poczucie bezpieczeństwa, z jednym wszakże wyjątkiem. Jako politolog przestrzegam wszystkich stawiających się ponad prawem aparatczyków państwowych, że nic ich nie uchroni przed gniewem upodlanego ludu w razie rewolucji…
04.2010

środa, 25 czerwca 2014

Stowarzyszenie Pokrzywdzonych Przestępstwami Sądowymi

   Tak mnie, programowego autsajdera, ludziska dopingują, aż nieomal ulegam namowom. Deklaruję zatem zamiar powołania organizacji zrzeszającej poszkodowanych przez funkcjonariuszy tzw. trzeciej władzy.
   Długo dumałem, jak utworzyć coś prospołecznego, co nie dublowałoby bytów już istniejących i byłoby wypełnieniem luki w tropieniu negatywnych zjawisk w życiu publicznym. A zarazem co uniemożliwiałoby członkostwo (tego się najbardziej obawiam) zwyczajnym pieniaczom, łatwym do ośmieszenia i zlekceważenia przez nieuczciwych aparatczyków Temidy.
   W efekcie w mojej słowiańskiej kiepele narodziła się idea Stowarzyszenia Pokrzywdzonych Przestępstwami Sądowymi (SPPS). Warunki wstąpienia do niego są tylko i aż dwa. Po pierwsze: trzeba mieć status osoby pokrzywdzonej (nie świadka, podejrzanego czy sprawcy!). Po wtóre: należy sprecyzować, które przepisy ustawowe nie zostały w jej sprawie wzięte po uwagę przez sędziów.
   Członkiem SPPS może więc zostać np. ktoś taki, jak ja. Przypomnę, że status pokrzywdzonego nadała mi prokuratura po zawiadomieniu tego organu ścigania o popełnieniu przestępstwa przez urzędników Zakładu Ubezpieczeń Społecznych (potem za ofiarę ZUS-owskiego bezprawia uznały mnie także sądy). W sprawie o odszkodowanie za poniesione straty finansowe, które udokumentowałem z dokładnością do jednego grosza, nie dostałem ani złotówki, ponieważ reprezentantki tzw. wymiaru sprawiedliwości całkowicie zignorowały treść art. 2 ust. 3 pkt 1 ustawy o świadczeniach przedemerytalnych oraz art. 2 ust. 1 pkt 2 ustawy o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy (otrzymałem jedynie symboliczne zadośćuczynienie za krzywdy moralne i zdrowotne, w kwocie nierekompensującej nawet obowiązkowych kosztów procesu).
   Krytyce przez SPPS podlegaliby tylko konkretni (nie anonimowi, lecz wymieniani z imienia i nazwiska) sędziowie, którzy nadużyli swojej władzy. W moim przypadku pod ten klucz podpada osiem dam i jeden dżentelmen z Wrocławia, z Anną Sobczak, Elżbietą Sobolewską-Hajbert, Urszulą Kubowską-Pieniążek i Grażyną Josiak na czele oraz z figurantami: Anną Kuczyńską, Izabelą Bamburowicz, Beatą Stachowiak, Ewą Gorczycą i Czesławem Chorzępą.
   Główny cel SPPS? Ograniczenie sędziom immunitetu, aby nie masakrowali oni bezkarnie art. 178 pkt 1 Konstytucji RP, gwarantującego im co prawda niezawisłość w orzekaniu, ale jednocześnie zobowiązującego ich do podległości ustawom.
   Po co powoływać organizację, której członkami mogą zostać tak nieliczni? A choćby po to, by zdyscyplinować sędziów zdemoralizowanych swą dotychczasową nietykalnością oraz ukrócić ich bezgranicznie dziś bezczelną samowolkę, zwaną „swobodną oceną dowodów”.
   Nie wiem, na jakim świecie, ściślej: w jakim kraju, żyję? Że „demokratyczne państwo prawne” to konstytucyjna fikcja? Że w realnej konfrontacji ze zdeprawowaną władzą sądowniczą pokrzywdzony obywatel jest skazany na porażkę? Pocieszam się, że rewolucje zawsze inicjował ktoś, kto nie miał pojęcia lub przynajmniej nie chciał uwierzyć, że coś jest niemożliwe do zmienienia…

wtorek, 24 czerwca 2014

Porada prawna pokrzywdzonemu: wyjdź z sądu i nie wracaj

   Dowodem troski naszych wspaniałych sądów o interesanta mają być coraz tam liczniejsze informacyjne punkty obsługi klienta. Dotychczas petentom musiały zazwyczaj wystarczyć zwyczajne sekretariaty.
   Mam to przećwiczone i wiem na przykładzie siedziby kilku sądów wrocławskich – gmaszyska u zbiegu ulicy, a jakże, Sądowej i Podwala – jak informowanie wygląda w praktyce. Jeśli pytanie zostanie uznane za próbę wyłudzenia porady prawnej, w odpowiedzi zostaniesz odesłany do adwokata. Osobiście wolę skorzystać z internetu. Jest tańszy i uczciwszy.
   Niezorientowanego nowicjusza z pewnością „zadowolni” (żeby nie rzec – „rozwolni”) informacja (dla zestresowanych „wysokim swądem” – bezcenna), jak dojść do kibelka. Jedynego miejsca dla postronnych w inkryminowanym przybytku, gdzie można sobie autentycznie ulżyć i, z przeproszeniem, srać na wszystko (o dziwo, gratis).
   Informacja najistotniejsza dla każdego pokrzywdzonego, któremu zdarzy się zabłądzić w (a raczej – do) tej świątyni Temidy z labiryntem korytarzy: którędy najbliżej do wyjścia? Poszkodowany ma prawo wiedzieć, że jeśli nie chce tracić dodatkowych pieniędzy, tudzież czasu i nerwów – powinien się stamtąd czym prędzej ewakuować i już nie wracać.

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Chronią się nawzajem? Piszmy o nich po nazwisku

   Fakt, że aparatczycy państwowych - niebezpiecznych dla obywateli -  mafii: sędziowskiej i prokuratorskiej chronią się wzajemnie przed odpowiedzialnością karną za przestępstwa służbowe, paradoksalnie daje dziennikarzom i blogerom pewien znaczący oręż w walce z panoszącymi się bezprawnikami. Dopóki bowiem tacy szwarckieckowi samowolnicy nie mają statusu oskarżonego lub przynajmniej podejrzanego, dopóty można o nich pisać po nazwisku, bez konieczności anonimizacji, czy co najwyżej ukrywania za inicjałem. Jest tylko jeden warunek: zarzuty muszą być prawdziwe. Warto ponadto argumentować, że ujawnianie personaliów funkcjonariuszy publicznych, przekraczających swoje uprawnienia, służy interesowi społecznemu.

   A zatem nie lękajcie się! Macie prawo do identyfikacji sędziów i prokuratorów sprzeniewierzających się konstytucji i innym ustawom, którym oni podlegają!

niedziela, 22 czerwca 2014

Jeśli nie dziennikarze i blogerzy, to kto?

   Uważam, że radosną twórczość orzeczniczą aparatczyków tzw. wymiaru sprawiedliwości, sprzeczną ze sobą i szkodliwą społecznie, trzeba dokumentować w publikatorach "po nazwisku". Daję zresztą temu wyraz w swoim blogu.

   Sędziowie są przecież funkcjonariuszami publicznymi i jako tacy nie powinni pozostawać anonimowi. Zwłaszcza wtedy, gdy wyrokują w imieniu RP wedle własnego widzimisię. Kiedy uzurpują sobie niezawisłość od rozumu, rozsądku i przyzwoitości. A czasem - jak choćby w sprawie moich roszczeń finansowych wobec ZUS - demonstrują również antykonstytucyjną, wręcz przestępczą samowolkę.

   Ponieważ sędziowie funkcjonują w naszym "państwie prawnym" poza jakąkolwiek kontrolą społeczną, szczególnie ważna rola recenzenta ich pracy przypada reprezentantom opinii publicznej: dziennikarzom i blogerom.

   Bo jeśli nie my, to kto ma nie pozwalać na utratę kontaktu trzeciej (i każdej innej) władzy z rzeczywistością? Jeszcze bardziej zdeprawowani politycy? I jeśli nie dawać medialnego odporu teraz, to kiedy? Gdy rozzuchwaleni swą bezkarnością służbiści Temidy staną się najgroźniejszymi terrorystami demokratycznego społeczeństwa obywatelskiego?

sobota, 21 czerwca 2014

Sędziowscy "zesłańcy"

   Wczoraj przypomniałem swój archiwalny tekst o ukaraniu sędziego Sądu Okręgowego w Gdańsku - Waldemara K. (nie wiedzieć czemu, dziennikarze nie ujawnili nazwiska skazanego) za spowodowanie kolizji drogowej po pijanemu i za ferowanie w takimż stanie wyroków w paru procesach. Zamiast wydalić alkoholika dyscyplinarnie z urzędu funkcjonariusza publicznego, poprzestano na służbowym przeniesieniu go do innego miasta (nie sprecyzowano, do którego).

   Dziś donoszę, że numer ten powtórzono 13.06.2014 z Ryszardem Milewskim, ze słynnym sędzią na rządowy telefon, rzekomo niezawisłym od innych władz. Do orzeczonych wcześniej kar pozbawienia go funkcji prezesa Sądu Okręgowego w Gdańsku oraz zakazu awansowania i podwyżek, dołożono mu przeniesienie służbowe do Białymstoku.

   Dodam od siebie, że również Anna Sobczak, twórczyni debilnego wyroku z 10.06.2008 w sprawie moich roszczeń finansowych wobec ZUS, po pewnym czasie przestała pracować w Sądzie Rejonowym dla Wrocławia-Śródmieścia. Zmieniła zarówno nazwisko (na Sobczak-Kolek), jak i miejsce pracy (na Sąd Rejonowy dla Warszawy-Pragi Północ). Było to przeniesienie dobrowolne, na jej prośbę, czy przymusowe, decyzją jej szefów? Tego nie wiem.

piątek, 20 czerwca 2014

Pijany sędzia szoferował i wyrokował

   Zapamiętajta wszyscy pokrzywdzeni przez funkcjonariuszy tzw. wymiaru sprawiedliwości: polski sędzia nie jest jakimś tam zwykłym śmiertelnikiem! Jako świecki bóg, decydujący o cudzych losach, może niemal bezkarnie robić coś, za co wy - pospolite śmiecie - wylecielibyście z hukiem z roboty i niechybnie wylądowalibyście w pierdlu.

   W styczniu 2011 Sąd Apelacyjny w Białymstoku już po raz wtóry uznał, że sędzia Sądu Okręgowego w Gdańsku - Waldemar K., któremu udowodniono popełnienie dwóch przestępstw umyślnych, nie zasługuje na wydalenie go z zawodu, a jedynie na przeniesienie do innego okręgu i na zapłacenie niewielkiej - jak na swoje zarobki - grzywny. Miał przecież biedak pecha.

   W 2004 przydarzyła mu się kolizja, gdy kierował samochodem jadąc do pracy. Interweniujący policjanci zbadali go alkomatem i stwierdzili, że ma 1,17 promila alkoholu we krwi.

   Obowiązkowość sędziego wzięła górę nad niedyspozycją. Jeszcze tego samego dnia ferował po pijanemu wyroki w paru procesach karnych.

   Afery nie dało się zatuszować i Waldemar K. został zawieszony w czynnościach służbowych. Od prawie 7 lat [pisane w lutym 2011] tylko pobiera pensję, ok. 6 tys. zł miesięcznie.

   Smaczku sprawie dodaje też fakt, że feralnego dnia w samochodzie, na miejscu pasażera, obok nietrzeźwego sędziego siedział jego przełożony, przewodniczący Wydziału Karnego Sądu Okręgowego w Gdańsku. Szefowi najwyraźniej nie przeszkadzał stan podwładnego.

   Waldemar K. został ukarany za jazdę na podwójnym gazie grzywną w wysokości 10 tys. zł. Natomiast konsekwencją orzekania na niedozwolonym dopingu jest decyzja o przeniesieniu służbowym do innej miejscowości.

   Skąd ja znam ten zwyczaj zsyłania grzeszników? Dokładnie taka sama kara spotyka innych szwarckieckowych (np. za pedofilstwo). Tyle że tamci paradują nie w togach, lecz w sutannach. I zmieniają nie sądy, ino parafie.

   Rzeczniczka SA w Białymstoku - Magdalena Pankowiec przyznała w emitowanym 2.02.2011 programie "Prosto z Polski" w TVN 24, że każdy sędzia powinien wyróżniać się nieposzlakowaną opinią. Jednak - dodała - w sprawie Waldemara K. sąd do takiego, a nie innego rozstrzygnięcia po prostu "miał prawo"(!).

czwartek, 19 czerwca 2014

Sorry, tak mi się skojarzyło

   Słuchając dziś (w Boże Ciało 2014) żenujących tłumaczeń premiera Donalda Tuska w sprawie wczorajszego skandalu w redakcji tygodnika „Wprost”, przypomniałem sobie pewien rysunek satyryczny autorstwa Andrzeja Mleczki.

   Obywatel pisze na murze: „Rządzą idioci”, a stojący nieopodal jeden policjant mówi do drugiego: „Aresztować go za obrazę władzy, czy za zdradę tajemnicy państwowej?”.

Antylekcja mataczenia

   Tekst archiwalny
   
   Pisałem już, jak w 2008 sędzia Sądu Rejonowego w Strzelcach Opolskich - Jarosław M. w miejscu pracy złamał nos koledze po fachu Piotrowi S. Uderzył go za podważenie wiarogodności zwolnienia lekarskiego swojej żony Małgorzaty J., też wyrokującej w tejże placówce Temidy.

   Krewki reprezentant wymiaru - he, he, he! - sprawiedliwości został pozbawiony ochrony, czyli immunitetu. Incydentem zajęła się prokuratura, oskarżając sprawcę pobicia o naruszenie nietykalności cielesnej i znieważenie funkcjonariusza publicznego.

   W procesie przed Sądem Rejonowym w Gliwicach Jarosław M. został uznany za winnego napaści na Piotra S. i zranienia mu twarzy. Za to został skazany na grzywnę w wysokości 6 tys. zł i na 2 tys. zł nawiązki.

   Jarosław M. złożył apelację od wyroku. Sędzia wyliczył sądowi szereg uchybień i zażądał powtórzenia procesu.

   Zdaniem oskarżonego, złamanie nosa koledze nie było wynikiem napaści, tylko obrony koniecznej. "Prawo do obrony przed bezprawnym zamachem jest jednym z podmiotowych praw człowieka" - podkreślił rezolutnie Jarosław M. w odwołaniu. I stwierdził dobitnie, że to Piotr S. zaatakował pierwszy. Miał go mianowicie zacząć kopać.

   Jarosław M. zarzucił sądowi, że nie przeanalizował "niemal chorobliwej ambicji pokrzywdzonego i jego zazdrości o pełnione funkcje i pochwały". Adwersarz miał "demonstrować swoją niechęć" choćby "ostentacyjnym niepogratulowaniem" mu, gdy awansował.

   Z kolei Piotr S. bronił się wcześniej tak: "O mojej niewinności decyduje fakt, że byłem w butach z miękkiej skóry, które poddają się wraz z ugięciem stopy i gdybym chciał kopać, skutkowałoby to urazem palca". A podczas wizji lokalnej wyjaśniał: "Miałem buty na skórzanej podeszwie i od kopnięcia załamałyby się".

   Ponadto Jarosław M. nie zgadza się z ustaleniami sądu, że uderzając kolegę "naruszył nietykalność cielesną funkcjonariusza publicznego w czasie pełnienia służby". Zdaniem oskarżonego sędziego, samo przebywanie w miejscu pracy nie oznacza automatycznie, że pełni się obowiązki służbowe, osoba zatrudniona może bowiem w czasie urzędowania mieć przerwy w ich wykonywaniu.

   Od wyroku apelację złożyli także sam Piotr S. i prokuratura. Nie zgadzają się z uniewinnieniem Jarosława M. od zarzutu znieważenia.

   Skonfliktowanym z prawem przestępcom i inszej swołoczy radzę nie naśladować obu wzmiankowanych sędziów. Głupiej mataczyć chyba się nie da.

02.2011

środa, 18 czerwca 2014

Władza idiocieje

   Ponoć gdy Bóg chce kogoś ukarać - odbiera mu rozum.

   Zacząłem w tę ludową mądrość wierzyć, gdy w sprawie moich roszczeń finansowych wobec Zakładu Ubezpieczeń Społecznych swą przestępczą niezawisłość od litery prawa zademonstrowali sędziowie.

   Jestem już tego pewien po dzisiejszej (18.06.2014) bezmyślnej akcji prokuratorów, którzy w obstawie agentów Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i policjantów, w związku z aferą podsłuchową kompromitującą rząd Donalda Tuska, usiłowali w redakcji tygodnika „Wprost” poznać zawartość służbowego laptopa i pendrajwa redaktora naczelnego Sylwestra Latkowskiego, próbując - na szczęście nieskutecznie - pogwałcić dziennikarski obowiązek chronienia swoich informatorów przed identyfikacją.

   Najwyższy czas na masowe obywatelskie nieposłuszeństwo wobec samowolek funkcjonariuszy publicznych III RP!

Jak sędzia sędziego w sądzie samosądził

   Tekst archiwalny

   Miejsce zdarzenia: Sąd Rejonowy w Strzelcach Opolskich. Osoby: sędzia Jarosław M. i sędzia Piotr S.

   Akcja. W kwietniu 2008 w czasie godzin pracy Jarosław M. wszedł do gabinetu Piotra S. i wymierzył swojemu koledze po fachu cios pięścią w twarz. Skutkiem uderzenia był silny krwotok i złamanie nosa. Napastnik wyładował swą wściekłość za podważenie przez napadniętego zwolnienia lekarskiego sędzi Małgorzaty M. Prywatnie - żony chuligana w todze.

   Reakcja. Piotr S.. pozwał Jarosława M. za coś, co prawnicy nazywają "naruszeniem nietykalności cielesnej". Sąd Rejonowy w Gliwicach w województwie śląskim (w opolskim nikt nie chciał sądzić tutejszego sędziego) uznał oskarżonego winnym pobicia. Skazał go na 6 tys. zł grzywny i 2 tys. zł nawiązki z przeznaczeniem na rehabilitację osób niepełnosprawnych. Musi też zapłacić 870 zł kosztów procesu.

   Dogrywka. Jarosław M. z pewnością złoży odwołanie od wyroku. Gdyby bowiem to orzeczenie się uprawomocniło, ukarany sędzia musiałby zostać wydalony z zawodu. Na razie jest zawieszony w pełnieniu obowiązków służbowych i nie prowadzi rozpraw. Co nie przeszkadza mu pobierać - zgodnie z przepisami - połowy pensji (czyli kwoty i tak wyższej od średniej płacy w kraju) za nicnierobienie.

10.2010

wtorek, 17 czerwca 2014

Łukaszenka obrońcą? Oj, byłaby heca!

   - A co pan zrobi, gdy łamiący konstytucję sędziowie zechcą pana ukarać za publiczne krytykowanie ich bezprawia? - zapytał odważnie (znaczy: zastrzegając swoją anonimowość) jeden z Czytelników mojego bloga. - Pretekst zawsze można znaleźć, np. naruszanie autorytetu wymiaru sprawiedliwości - zauważył.

   - Wtedy poskarżę się Łukaszence - zażartowałem spontanicznie. - Co do autorytetu: nie da się naruszyć ani też zadekretować powagi kogoś, kto sam się pozbawia szacunku swymi bezrozumnymi decyzjami - dodałem na serio (uwaga ta dotyczy wprawdzie nie wszystkich, ale jednak większości wrocławskich sędziów orzekających w moim sporze z ZUS-em).

   Wkrótce potem skonstatowałem, że poproszenie o pomoc prezydenta Białorusi byłoby niezłym happeningiem - hecą o wymiarze międzynarodowym. Gdyby polscy sędziowie rzeczywiście chcieli się zemścić za twarde domaganie się przestrzegania przez nich konstytucji, to dlaczego nie miałbym tak desperacko zaprotestować przeciwko samowolce funkcjonariuszy mojego państwa? Zwłaszcza że… mam białoruskie korzenie! Wszak moja babka ze strony matki - Stanisława Cieniewska, z domu Sagiejewska - pochodziła z Mołodeczna.

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Prawomocność bezprawia, czyli powaga rzeczy uchwalonej

Tekst archiwalny

   Prawomocność bezprawia to nie jest jakiś serbski wynalazek. To również polska rzeczywistość, której doświadczyłem osobiście.

   Jestem ofiarą debilnego wyroku asesorskiego niedouka - Anny Sobczak z Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Śródmieścia. Ona w ogóle nie miała prawa decydować w sprawie moich roszczeń finansowych wobec ZUS. Orzekała o nich w czasie, kiedy znane już było stanowisko Trybunału Konstytucyjnego o bezprawności wyrokowania przez asesorów. Zawisła od swego pracodawcy, zademonstrowała niezawisłość od ustaw. A cały ten skandal uprawomocniły jej starsze koleżanki z instancji odwoławczej: Elżbieta Sobolewska-Hajbert, Anna Kuczyńska i Izabela Bamburowicz. I nic im nie mogę zrobić, bo one są zupełnie bezkarne (chronią ich immunitety), a mnie obowiązuje "powaga rzeczy osądzonej" (czytaj: konieczność pogodzenia się z każdym idiotyzmem orzeczonym "w imieniu RP"). Raz nawet byłem postraszony przez szefową wymienionych - Ewę Barnaszewską odpowiedzialnością karną za ich publiczne krytykowanie. Bo swą blogową pisaniną o antykonstytucyjnej samowolce Sobczak i spółki naruszałem jakoby "powagę wymiaru sprawiedliwości".

   Dlatego uważam, że podobnie jak serbskich - polskich sędziów też można zweryfikować (znaczy: odwołać wszystkich i powołać ponownie tylko godnych społecznego zaufania) na podstawie specustawy. Co prawda byłaby ona niezgodna z konstytucyjną gwarancją ich dożywotniej nieusuwalności, ale od czego jest prawnicza kazuistyka? Przy jej pomocy nasi boscy sędziowie potrafią udowodnić nawet to, że białe jest czarne. Biorąc z nich przykład, ja w razie czego równie logicznie wykażę, że każda ustawa, przegłosowana przez parlamentarną większość i podpisana przez prezydenta państwa, jest jak najbardziej prawomocna, a jej publiczne krytykowanie narusza powagę rzeczy uchwalonej i może grozić odpowiedzialnością karną.

niedziela, 15 czerwca 2014

Szczyty bezczelności

    Do czasu bliskich spotkań z sądami w roli pokrzywdzonego przez urzędników Zakładu Ubezpieczeń Społecznych - podzielałem pogląd dowcipnisiów, że szczytem bezczelności jest nasrać komuś na wycieraczkę, zapukać do drzwi jej właściciela i poprosić go o papier toaletowy. Potem jednak zaczęło już być mniej śmiesznie i bardziej śmierdząco.

    Mam nawet kłopot z wyborem, kogo na tym wierzchołku hucpy umiejscowić: córę czy syna Temidy? Znaczy: Urszulę Kubowską-Pieniążek czy Marcina Cieślikowskiego?

    Ona, zastępca przewodniczącej Wydziału Cywilnego Odwoławczego Sądu Okręgowego we Wrocławiu, dwukrotnie uznała, że nieuwzględnienie przez jej poprzedniczki, orzekające w sprawie moich roszczeń finansowych wobec ZUS, litery dwóch ustaw, którym one konstytucyjnie podlegają, nie stanowi wystarczającej podstawy do wznowienia procesu, zakończonego przyznaniem mi symbolicznego zadośćuczynienia i odmową należnego odszkodowania. Przy rozpatrywaniu powtórnej skargi zignorowała również wyrok Sądu Najwyższego, w którym znalazłem potwierdzenie trafności mojej interpretacji obowiązujących przepisów.

    Natomiast on, rzecznik dyscyplinarny dolnośląsko-opolskich sędziów, nie zauważył żadnej sprzeczności między zasadami etyki zawodowej, nakazującymi unikać dwuznacznych kontaktów, a uczestnictwem Ewy Barnaszewskiej, ówczesnej wiceprezes (obecnie prezes) Sądu Okręgowego we Wrocławiu i członkini Krajowej Rady Sądownictwa, w imprezie jubileuszowej w miejscowym oddziale ZUS, czyli w instytucji szczególnie często pozywanej za bezprawne decyzje. Czy po takiej ocenie postępowania prominentnej funkcjonariuszki tzw. wymiaru sprawiedliwości mam rozumieć, że może ona również przyjmować zaproszenia na urodziny innych sprawców przestępstw?

sobota, 14 czerwca 2014

Kiecka prawnika

Tekst archiwalny

   W upały (dziś, 15.07.2010, we Wrocławiu znów gorąco jak w piekle) prokuratorzy i adwokaci mogą występować podczas sądowych procesów bez togi, jeśli tylko zezwolą im sędziowie. Oni sami natomiast nie mogą się z tego ustawowego wymogu zwolnić. Jak mus, to mus. Zresztą wcale mi ich nie żal - niech się taplają w sosie własnym do upadłego, najlepiej orzekając w salach szczególnie nasłonecznionych i bez jakiejkolwiek klimy.

   Powinni się radować, że na swe myślące (?) głowy nie muszą zakładać peruk. Z mojego punktu widzenia - szkoda, bo widowisko byłoby przedniejsze.

   W przypływie sardonicznego humorku, pod informacją o togach na stronie internetowej Dziennika Gazety Prawnej wklepałem swój komentarzyk: „I jak ja odróżniłbym sędziego od przestępcy?” (w domyśle: gdyby funkcjonariusze wymiaru sprawiedliwości wyrokowali bez stroju urzędowego). O dziwo, żaden z adresatów tego wrednego (zarazem w przypadku niektórych niezawisłych od ustaw reprezentantek wrocławskiego Sądu Okręgowego - jakże celnego) żarciku nie zareagował na moją zaczepkę, chociaż przy podobnych złośliwostkach potrafią oni używanym słownictwem (łatwo sprawdzić na forach) zawstydzić niejednego zawodowego pismaka i insze menelstwo.

   Rozbawiła mnie, zacytowana ze stosownego rozporządzenia rządu, definicja togi. To mianowicie ”suknia fałdzista z lekkiego czarnego materiału wełnianego lub wełnopodobnego, sięgająca powyżej kostek około 25 cm od ziemi i ma u góry odcinany karczek szerokości 21 cm”. No proszę, a normalne ludziska nie potrafią skumać, skąd upodobanie do kiecek np. u takiego mecenasa Krzysztofa Piesiewicza, zwłaszcza gdy jest akurat na haju. Skoro chłop nie raz paradował w nich służbowo, w robocie, to tym bardziej wolno mu - nawet z makijażem na dokładkę - prywatnie, we własnej chałupie, z zaproszoną doń striptizerką i innymi córami bynajmniej nie Temidy.

piątek, 13 czerwca 2014

Jaja jak birety

   Ukazem - pardon: rozporządzeniem - ministra sprawiedliwości, od 20.10.2011 nasi powszechnie szanowani i wręcz uwielbiani sędziowie nie mają już obowiązku zakładania biretu. To takie troszku pajacowate nakrycie głowy, wymyślone drzewiej przez nieznanego bliżej dowcipnisia w celu nadania aparatczykom Temidy należnej im powagi.

   Fajnie, tylko czy poprzednio ktoś w III RP widział sędziego orzekającego w birecie? Bo ja jedynie w telewizji, gdy dla rozweselenia publiki pokazywali w niej członków Trybunału Konstytucyjnego w pełnej gali.

   Jak daleko sięgam swoją - krótką, ale dobrą - pamięcią, w moim Wrocławiu sędziowie, mimo obowiązku ozdabiania się biretem, zawsze pracowali z odkrytą głową. Coby się nie przegrzewała od nadludzkiego wysiłku umysłowego podczas procesu myślowego?

   Tak to towarzystwo, stosujące prawo wobec innych, samo je na co dzień przestrzegało. Naprawdę śmiechu warte!


   A już najbardziej rozbawiła mnie informacja prasowa, że ostatnimi czasy sędziowie… nie dostawali biretu w ogóle, choćby do szafy, na pamiątkę. Gdyby więc nawet jakiś dziwak - legalista chciał poprawić swą urzędową urodę tym dodatkiem do gustownej szwarckiecki z fioletowym podgardlem i do równie eleganckiego łańcucha z orłem w koronie, to "za Chiny ludowe" (jak się w dzieciństwie mawiało u nas na podwórku) nie mógłby, z przyczyny od siebie niezależnej, by nie rzec: niezawisłej.

czwartek, 12 czerwca 2014

Potworny obciach wedle ministra sprawiedliwości

Tekst archiwalny

   - To instytucja rodem z PRL-u pod względem personalnym i mentalności - powiedział 19.06.2012 minister sprawiedliwości Jarosław Gowin w programie "Jeden na jeden" w telewizji TVN. Przejrzał na oczy i odkrył prawdę, jak wygląda nasze sądownictwo? Pudło. Skrytykował… Polski Związek Piłki Nożnej!

   Przyznał, że rząd zastanawia się, co zrobić z PZPN, brak jest jednak podstaw prawnych do przeprowadzenia skutecznej czystki. Zupełnie - pomyślałem - jak w przypadku innej tubylczej stajni Augiasza, zwanej dla picu wymiarem sprawiedliwości.

   - Wszyscy mamy poczucie, że to jest, mówiąc najdelikatniej, potworny obciach - wyraził się Gowin. Też tylko o PZPN-ie, ma się rozumieć.

   Podobnym żenującym obciachem, proszę czcigodnego ministra, jest zasiadać w Krajowej Radzie Sądownictwa razem z prezesem Sądu Okręgowego we Wrocławiu, Ewą Barnaszewską. Z damą, która przyzwala nadzorowanym współpracownikom na orzekanie niezawiśle od konstytucji i innych ustaw, a niby czuwając nad przestrzeganiem "Zbioru zasad etyki zawodowej sędziów" uczestniczy zarazem w świętowaniu jubileuszu Zakładu Ubezpieczeń Społecznych - instytucji pozywanej masowo przez obywateli pokrzywdzonych bezprawnymi decyzjami jej urzędników.

   Równie wstydliwym obciachem, szanowny ministrze, jest mieć w składzie swojej resortowej Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Cywilnego prezesa Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu, Andrzeja Niedużaka. Dżentelmena, który zaczynał karierę sędziego od skazywania działaczy PRL-owskiej opozycji demokratycznej na podstawie dekretów, zdaniem Trybunału Konstytucyjnego - nielegalnych.

   PS. Kilka godzin później do słów ministra Gowina (i innych członków rządu) krótko ustosunkował się - na konferencji prasowej - prezes PZPN Grzegorz Lato: "Niech się swoimi resortami zajmą". Wyjątkowo się z tym niezwykle obciachowym działaczem zgadzam!

środa, 11 czerwca 2014

Porządek jak w burdelu

Tekst archiwalny

   W jednym ze skeczy kabaretu "Dudek" monologujący Jan Kobuszewski znalazł na ulicy czyjś rozum, "mało używany" - jak stwierdził podczas oględzin zguby. Pomyślałem, że jego właścicielem mógłby być jakiś niezawisły od intelektu sędzia. No bo po co mu rozum, skoro immunitet - gwarantujący bezkarność - w zupełności do orzekania wystarcza? Ale to tylko takie moje wredne domniemanie.

   Pewnikiem natomiast jest, że funkcjonariusze tzw. wymiaru sprawiedliwości nierzadko gubią dokumenty, na których podstawie ferują wyroki. Jak donosił "Dziennik Gazeta Prawna" z 8.08.2011, tylko w 2010 w Polsce szlag gdzieś trafiło 321 akt spraw sądowych z protokołami rozpraw, zeznaniami świadków, wyjaśnieniami oskarżonych itd.

   Z załączonej do tekstu infografiki wynikało, że w najbardziej mnie interesującej apelacji wrocławskiej w minionym roku zaginęło 38 akt z ich zawartością. Daje to w rankingu trzecie miejsce, za liderującym Poznaniem (91) i Gdańskiem (39), przed Katowicami (33), Warszawą (31) i Krakowem (17).

   Wrocław przoduje natomiast w statystyce wzrostu liczby zagubionych akt. W stosunku do 2009, w 2010 było tu takich wpadek o 13 więcej, w Poznaniu - o 11, w Katowicach - o 8, zaś w pozostałych wyszczególnionych miastach nastąpiła poprawa wskaźnika: w Gdańsku - o 12 mniej, w Krakowie - o 21, w Warszawie - o 34.

   Gdyby to były konkurencje sportowe, Wrocław miałby dwa medale: brązowy i złoty. Brawo!

wtorek, 10 czerwca 2014

Wiem, kogo "biję"

   Metropolita lwowski - arcybiskup Mieczysław Mokrzycki, w latach 1996-2005 drugi osobisty sekretarz Jana Pawła II, lubi powtarzać taką sympatyczną anegdotkę o swym niegdysiejszym watykańskim szefie:

   "Gdy kiedyś papież zakaszlał, a ja poklepałem go po plecach, Ojciec Święty rzekł: "Uważaj, Mieciu, kogo bijesz"".

   Ja, agnostyk, mógłbym - już zupełnie na poważnie, zmieniwszy tylko imię arcybiskupa na własne - zaadresować tę odzywkę Jana Pawła II do siebie.

   Wiem, kogo "biję" w tym blogu. Nie naruszam nietykalności uczciwych sędziów, którym należy się szacunek. Wymierzam sprawiedliwe ciosy konkretnym - wymienianym po nazwiskach - przestępcom, którzy uzurpują sobie orzeczniczą niezawisłość od konstytucji i innych ustaw. Na to mojej obywatelskiej (i szerzej: społecznej) zgody nie ma!

   Bo jak mawiał tenże papież: "Nie lękajcie się!". Bezprawnie postępującej władzy zwłaszcza.

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Sprawiedliwość bliżej Człowieka

   Tekst archiwalny

   Mieszkanie prywatne. W łóżku leży człowiek w piżamie.

   Dozorca: - Proszę wstać, sąd idzie!

   Człowiek, lokator i oskarżony w jednym [wyrwany ze snu]: - Co? Która godzina?

   Dozorca: - Proszę wstać, sąd idzie!

   Oskarżony: - Jaki sąd? To moje mieszkanie! Chyba… No, moje…

   Sędzia: - W ramach akcji "Sprawiedliwość bliżej Człowieka" rozprawy odbywają się w domach oskarżonych.

   Oskarżony: - Jestem oskarżony? To pomyłka!

   Sędzia: - Może. Błądzić jest rzeczą ludzką, a sąd chce być ludzki. Czy przyrzeka pan mówić tylko prawdę?

   Oskarżony: - Nie!

   Sędzia: - To jest sąd, musi pan mówić prawdę. Chyba że jest pan prawnikiem.

   Oskarżony: - Prawnicy nie muszą?

   Sędzia: - No, nie… Proszę przyrzec.

   Oskarżony: - Przyrzekam.

   Prokurator: - Oskarżam z paragrafu 152.

   Oskarżony: - Co mówi paragraf 152?

   Prokurator: - Nic. Wymownie milczy.

   Oskarżony: - Jestem niewinny!

   Sędzia: - Kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem [prokurator podaje oskarżonemu kamień, ale sędzia wyprzedzająco rzuca swoim kamieniem w oskarżonego]. Byłem pierwszy!

   Prokurator: - Żądam dożywocia.

   Sędzia: - Proszę, niech oskarżony się broni.

   Oskarżony: - Przed czym?

   Sędzia: - Przed sądem.

   Oskarżony: - Nie zrobiłem nic złego!

   Sędzia: - Oskarżony nie wykazuje skruchy. Będzie surowiej.

   Oskarżony: - Może raz jechałem autobusem na gapę.

   Sędzia: - Pudło. To nie to, ale doliczymy.

   Oskarżony: - Żądam adwokata!

   Sędzia: - Pana adwokat z urzędu ma chałturkę w rejonowym. Ale poprosił prokuratora o podanie jakiejś okoliczności łagodzącej.

   Oskarżony: - To paranoja, jesteście czubkami!

   Sędzia: - Nakładam grzywnę za obrazę sądu.

   Prokurator: - Proszę o uwzględnienie okoliczności łagodzącej, że oskarżony przyrzekał mówić prawdę.

   Oskarżony: - Wynocha stąd! To moje mieszkanie!

   Sędzia: - Proszę o spokój, bo każę się opróżnić. Proszę prokuratora o mowę końcową.

   Prokurator: - A co tu gadać? Zamknąć!

   Sędzia: - Co oskarżony powie w ostatnim słowie?

   Oskarżony: - Przepraszam, ale to zupełnie nie ma sensu.

   Sędzia: - Miało być słowo. Proszę zaprotokołować tylko: "przepraszam".

   Oskarżony: - Jesteście naćpani!

   Sędzia: - Za swoje ćpam...

   Spokojnie, to tylko jeden ze skeczy kabaretu "Hrabi", zatytułowany "Sprawiedliwość bliżej Człowieka" (autor tekstu: Władysław Sikora). Ale jeśli ziściłby się rządowy pomysł - idiotyczny nad wyraz - sądzenia kibolskich bandziorów bezpośrednio na stadionach, to stąd byłoby już niedaleko do procesów domowych. Póki co, aby rozkoszować się absurdami tzw. wymiaru sprawiedliwości, trzeba się fatygować np. do gmaszyska przy Podwalu we Wrocławiu. Tam wyrokuje większość miejscowych filii ogólnopolskiego kabaretu "Pod Paragrafem", którego radosną twórczość orzeczniczą sponsorują - chcąc nie chcąc – podatnicy.

niedziela, 8 czerwca 2014

Sąd stać na sprawiedliwość

   Fragment jednego z moich blogowych felietonów z kwietnia 2011...

   "Niech raz dam odpór samemu sobie i innym oszczercom, jakoby sądy nie przyznawały godziwych pieniędzy osobom pokrzywdzonym przez funkcjonariuszy publicznych. Oto dowód, jacyśmy wredni kłamcy.

   9.12.2010 Sąd Apelacyjny w Białymstoku przyznał Grażynie Zielińskiej zadośćuczynienie od Skarbu Państwa w wysokości 300 tys. zł plus odsetki. To finansowa rekompensata za jej 5-miesięczny areszt. Prokuratura zarzuciła Zielińskiej kilkukrotne wzięcie łapówek za swe decyzje służbowe, korzystne dla dających. Sąd oskarżoną prawomocnie uniewinnił.Sprawiedliwości stało się zadość? Wierzę, że tak.

   Wypada jeszcze dodać, że Grażyna Zielińska to sędzia Sądu Okręgowego w Suwałkach. Była jego wiceprezesem i przewodniczącą wydziału karnego".

   ... i postscriptum:

   Poniewczasie natrafiłem w internecie na informację Polskiej Agencji Prasowej z 10.11.2011, że Sąd Najwyższy przyklepał ten wyrok. Kasację prokuratury, która uważała, że wystarczyłoby dać pokrzywdzonej sędzi zadośćuczynienie 10-krotnie niższe, uznał za "oczywiście bezzasadną", zaś kwotę 300 tys. zł - za "odpowiednią, wyważoną i sprawiedliwą" (poszkodowana żądała za "cierpienia fizyczne i moralne" okrągłego miliona).

   Po prawomocnym uniewinnieniu, Grażyna Zielińska wróciła do pracy w Sądzie Okręgowym w Suwałkach, ale już nie na funkcje, które sprawowała przed aresztowaniem.

sobota, 7 czerwca 2014

Lekcja sprawiedliwości w cytatach

   "Sprawiedliwość jest ostoją mocy i trwałości Rzeczypospolitej - napisano na budynku Sądu Okręgowego w Warszawie. Jest to motto, o którym Krajowa Rada Sądownictwa pamięta". 

   Te dwa zdania znalazłem na stronie internetowej KRS - konstytucyjnego organu kolegialnego. Jego członkiem była przez 8 lat prezes Sądu Okręgowego we Wrocławiu Ewa Barnaszewska. Ta sama, która w sprawie moich roszczeń finansowych wobec Zakładu Ubezpieczeń Społecznych przyzwala nadzorowanym sędziom na antykonstytucyjne krzywdzenie pokrzywdzonego. Czy ta prominentna funkcjonariuszka wymiaru - o ironio - sprawiedliwości pamięta na co dzień, czym jest sprawiedliwość?

   Cytaty bywają mocniejsze w swym wyrazie od słów własnych. Pozwolę więc sobie zadedykować Barnaszewskiej i jej podobnym funkcjonariuszom publicznym pięć cudzych - wartych refleksji - myśli:

   "Prawdziwą sprawiedliwością jest przeżyć to, co się uczyniło innym" - Arystoteles.

   "Sprawiedliwość nie jest niczym innym jak miłością bliźniego ludzi mądrych" - Gottfried Wilhelm Leibniz.

   "Sprawiedliwość i uczciwość są stałymi uciekinierami z obozu zwycięzców" - Simone Weil.

   "Niesprawiedliwe rządy nie trwają nigdy w nieskończoność" - Seneka Młodszy.

   "Nie ma sprawiedliwości, jestem tylko ja" - Terry Pratchett.

   Przy okazji pięć innych cytatów, adresowanych nie tylko do Barnaszewskiej i wszystkich równie etycznych sędziów, także do ogółu Czytelników bloga i do... samego siebie:

   "Kto nie ma tej dziecinnej wiary, że istnieje jakaś sprawiedliwość? Sprawiedliwość wpisana w porządek świata, która prędzej czy później sprawia, że kara dosięga niegodziwców, a dobrzy zostają nagrodzeni" - Eric-Emmanuel Schmitt.

   "W młodości myślimy, że minimum, którego spodziewać się możemy po ludziach, to sprawiedliwość. W dojrzałym wieku przekonujemy się, iż jest to maksimum" - Marie von Ebner-Eschenbach.

   "Ludzie mówią, że pragną sprawiedliwości, ale to nieprawda. Chcą tylko, żeby wszystko układało się po ich myśli" - Jonathan Carroll.

   "Nic na świecie nie jest tak sprawiedliwie rozdzielone, jak rozum; każdy uważa, że ma go dosyć" - Jacques Tati.

   "Sprawiedliwość bardzo łatwo znaleźć. W słowniku, pod literą S" - Karol Bunsch.

   A na odchodne jeden z moich ulubionych cytatów - co prawda bez "sprawiedliwości" w treści, ale nawiązujący do niej jak najbardziej:

   "Jeśli oddasz swoje prawo w ręce sędziów, a swoją religię w ręce biskupów, rychło znajdziesz się bez prawa i bez religii" - George Bernard Shaw.

piątek, 6 czerwca 2014

ZUS i sąd dobili emeryta

   Jeden Czytelników mojego bloga – poznaniak – zalinkował mi informację o kolejnej tragicznej ofierze naszego – ponoć przyjaznego obywatelom – państwa.

  30.05.2014 w jednej z sal Sądu Okręgowego w Kaliszu zmarł 68-letni mieszkaniec Jarocina Józef Preisert. Jego serce nie wytrzymało stresu podczas ogłaszania wyroku, niekorzystnego dla tego nigdy przedtem nienarzekającego za zdrowie mężczyzny.

   Pan Preisert procesował się z Zakładem Ubezpieczeń Społecznych w Ostrowie Wielkopolskim. Uważał bowiem, że przyznana mu kilkusetzłotowa emerytura za 30 lat pracy była zbyt niska.

czwartek, 5 czerwca 2014

Prawnik prawnikowi łba nie urwie

   Sądziłem przez większość swego żywota, że w żadnej profesji nie ma tylu zdemoralizowanych osobników, co wśród dziennikarzy, do których się zaliczam. Musiałem zrobić korektę, gdym osobiście doświadczył nieetycznego postępowania prawników. Zwłaszcza sędziowie - wybierani "na dożywocie" bez legitymacji społecznej, decydujący o cudzych losach bez jakiejkolwiek zewnętrznej kontroli orzeczeń, ignorujący nawet konstytucyjną podległość ustawom, chronieni immunitetem, bezkarni w swej samowolce - sami przekonali mnie, że stanowią szczególne zagrożenie dla demokratycznego państwa prawnego. "Wymierzanie sprawiedliwości" przez nich zbyt często bywa kpiną z ludzkiej inteligencji, logiki i zdrowego rozsądku.

   Gdy pomylą się dziennikarze, Czytelnicy (radiosłuchacze, telewidzowie, internauci) mogą skutecznie wyegzekwować sprostowanie i przeprosiny. Kiedy błąd popełnią sędziowie, pokrzywdzeni ich orzeczeniami zazwyczaj nie mają na to szans. Zwłaszcza dlatego, że reprezentanci Temidy demonstrują wobec "nie swoich" rzadko spotykaną w innych środowiskach zawodowych wewnątrzkorporacyjną solidarność (prawnik prawnikowi łba nie urwie, przynajmniej przy świadkach spoza tego specyficznego towarzystwa wzajemnej adoracji). Kudy do nich zatomizowanym przedstawicielom mediów!

środa, 4 czerwca 2014

Serbowie oczyścili swoje sądownicze szambo

Tekst archiwalny z czerwca 2012
   
   Można? Można! Republika Serbii jedną ustawą pozbawiła posad wszystkich swoich sędziów. Po czym przeprowadziła proces ich rekrutacji i nominacji na nowo. Każdy dotychczasowy sędzia mógł (jeśli chciał nadal pełnić urząd - to musiał) poddać się ponownej weryfikacji. W rezultacie pozbyto się 837 spośród nich. Tak wyautowano mniej więcej co trzeciego sędziego. Wyeliminowano niegodziwców, którzy swymi orzeczeniami łamali zasady zawodowe i etyczne, w szczególności - naruszali prawa obywatelskie. 

   Muszę uczciwie zauważyć, że władze państwowe Serbii zabrały się do oczyszczania sądowniczego szamba wbrew tamtejszej konstytucji z 2006, gwarantującej sędziom dożywotnią nieusuwalność. Nie pochwalam tego, ale i nie potępiam. Uważam bowiem, że czasem jedynym skutecznym sposobem na rozprawienie się z bezprawnikami (a jakże często bywają nimi przestępcy w czarnych togach z fioletowymi żabocikami, bezkarnie krzywdzący obywateli) są decyzje godzące w istniejący porządek prawny. Byle tylko były… prawomocne (np. uchwalone przez parlamentarną większość)!

   Kolej na podobną czystkę w polskiej gnojówce, zwanej „wymiarem sprawiedliwości”. Dożyję?

wtorek, 3 czerwca 2014

Strasburskie kruczki

Tekst archiwalny

   Okazało się, że kandydatów na polskich sędziów w Europejskim Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu, rozpatrującym skargi naszych obywateli na własne państwo i rząd, wybiera niejawnie komisja, którą tworzą wyłącznie przedstawiciele rządu: Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Ministerstwa Sprawiedliwości i Prokuratorii Generalnej!  Ot, symbol rzekomej niezawisłości władzy sądowniczej (judykatywy) od wykonawczej (egzekutywy) w III RP.

   Takie „praworządne” zwyczaje panują jeszcze bodaj tylko w Bośni i Hercegowinie - wynika ze sprawozdania Rady Europy. Wiadomość ta pozwala lepiej zrozumieć, skąd się bierze zadziwiająco nierównościowe i niespójne orzecznictwo ETPC.

   Zamiast pisać „od Adama i Ewy”, o co mi konkretnie chodzi - pozwolę sobie pójść na skróty, sposobem „kopiuj-wklej”. Poniżej: chronologiczny zestaw 7 felietoników z mojego bloga z czerwca 2011.

WYGRANĄ W STRASBURGU MAM JAK W BANKU

   Lekarz kardiochirurg Mirosław Garlicki - ten, o którym Zbigniew Ziobro, jako minister sprawiedliwości, powiedział, że „nikt już przez tego pana życia pozbawiony nie będzie” - wygrał z polskim państwem w Europejskim Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu. Doktor otrzyma 8 tys. euro odszkodowania tylko dlatego, że o jego aresztowaniu - po zatrzymaniu 12.02.2007 przez funkcjonariuszy Centralnego Biura Antykorupcyjnego - zadecydował sądowy asesor.

   Nie jest to pierwszy taki wyrok. 14.06.2011 ETPC kolejny raz stwierdził bezprawność orzekania w Polsce przez asesorów, którzy jako powoływani przez ministra sprawiedliwości nie byli niezawisłymi urzędnikami publicznymi.

   Moja skarga do Strasburga, potwierdzona i przyjęta, też zawiera zarzut, że autorką oprotestowanego wyroku Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Śródmieścia z 10.06.2008 jest ówczesna asesor Anna Sobczak. Mam więc pewność, że wygram przynajmniej w tym punkcie.

   Chociaż oczywiście wolałbym, aby ETPC rzetelnie ocenił przede wszystkim dowód na ewidentne nadużycie władzy przez Sobczak i jej starsze koleżanki – sędzie z instancji odwoławczej: Elżbietę Sobolewską-Hajbert, Annę Kuczyńską i Izabelę Bamburowicz. Jestem bowiem przekonany, że popełniły one przestępstwo przekroczenia uprawnień, polegające na nieuwzględnieniu litery przepisów ustawowych, dotyczących meritum moich roszczeń finansowych wobec ZUS.

   Asesorów w polskich sądach nie ma od 5.05.2009. Bezprawność ferowania przez nich orzeczeń stwierdził Trybunał Konstytucyjny wyrokiem z 27.10.2007.

   Śmiem uważać, że mam w związku z tym więcej racji niż dr Garlicki. Wszak postanowienie o jego aresztowaniu asesor wydał ponad osiem miesięcy przed wyrokiem TK, podczas gdy w mojej sprawie asesor Sobczak orzekała przeszło siedem miesięcy po wyroku TK.

   Zwróciłem również uwagę, że dr Garlicki czekał na werdykt ETPC około czterech lat. Ja czekam dopiero(?) niespełna dwa lata…

DATY

   Zestawienie dat w powyższej sprawie doktora Mirosława Garlickiego to dodatkowy dowód, jak kompromitującym bublem orzeczniczym jest uzasadnienie postanowienia Sądu Okręgowego we Wrocławiu z 24.01.2011. Dzieło Grażyny Josiak, Urszuli Kubowskiej-Pieniążek i Czesława Chorzępy.

   Przypomnę, że tym orzeczeniem sędziowie ci odrzucili mój drugi wniosek o wznowienie postępowania w sprawie roszczeń finansowych wobec ZUS. Uzasadnili, że nie znaleźli „rzeczywistej podstawy skargi”, ponieważ przywołany w niej wyrok Sądu Najwyższego, świadczący o słuszności moich żądań odszkodowawczych, zapadł dwa lata później niż obrażający przepisy ustawowe wyrok Anny Sobczak z Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Śródmieścia oraz rok później niż równie niedopuszczalny wyrok Elżbiety Sobolewskiej-Hajbert, Anny Kuczyńskiej i Izabeli Bamburowicz z Sądu Okręgowego we Wrocławiu.

   Natomiast sędziowie Europejskiego Trybunału Praw Człowieka uznali za zasadny zarzut dr. Garlickiego, że decyzję o jego aresztowaniu zmajstrował zawisły (uzależniony) od swoich pracodawców sądowy asesor. Jakoś nie wpadli oni, ci w Strasburgu, na zgoła idiotyczny pomysł, by nie dać skarżącemu odszkodowania pod pretekstem, że wyrok polskiego Trybunału Konstytucyjnego, oficjalnie stwierdzający nielegalność orzekania przez asesorów, zapadł osiem miesięcy po wydaniu przez osobę nieuprawnioną postanowienia o tymczasowym pozbawieniu wolności lekarza podejrzewanego m.in. o korupcję.

CO PRZYSŁUGUJE GARLICKIEMU, TO MNIE SIĘ NIE NALEŻY

   Naiwna okazała się moja wiara w przewidywalność i rzetelność Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Listem z 16.06.2011, który otrzymałem 20.06.2011, zostałem poinformowany przez „sekretarza prawnego K. Kosowicza”, że ETPC „orzekający jednoosobowo (sędzia L. Mijović) zadecydował na posiedzeniu w dniu 9 czerwca 2011 r. o uznaniu Pana skargi wniesionej w dniu 1 sierpnia 2009 r. (…) za niedopuszczalną”.

   Ustaliłem, że radca prawny Kosowicz ma na imię Krzysztof, a sędzia Mijović - Ljiljana. Reprezentuje ona Bośnię i Hercegowinę.

   „Decyzja ta jest ostateczna i nie podlega zaskarżeniu” - przeczytałem i poczułem się jak uwięziony w mackach togowej ośmiornicy…

   W jednym z ostatnich wpisów w swoim blogu, zatytułowanym huraoptymistycznie „Wygraną w Strasburgu mam jak w banku”, odnotowałem sukces kardiochirurga Mirosława Garlickiego, któremu 14.06.2011 ETPC przyznał 8 tys. euro odszkodowania za to, że orzeczenie o aresztowaniu tego lekarza wydał sądowy asesor. Skoro tak - pomyślałem wówczas - to moja skarga z pewnością też zostanie uwzględniona, przynajmniej w tej części, w której zarzucam, że autorką kwestionowanego przeze mnie orzeczenia też była asesor.

   Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że 5 dni wcześniej, 9.06.2011, bośniacka sędzia Ljiljana Mijović jednoosobowo uznała moją skargę za niedopuszczalną. Dlaczego? „Na podstawie - poinformował mnie sekretarz prawny Krzysztof Kosowicz - przedstawionego materiału dowodowego oraz oceniając skargę w granicach swych kompetencji, Trybunał uznał, że nie zostały spełnione kryteria dopuszczalności skargi, o których mowa w art. 34 oraz 35 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka”. Brak uszczegółowienia, których to wymienionych tam „kryteriów dopuszczalności” nie spełniłem.

   Zastanawiam się, kto tłumaczył Mijović moją skargę? Tłumacz przysięgły niezwiązany z polskim sądownictwem, czy któryś z prawników delegowanych z naszego kraju do ETPC? I jak ten ktoś tłumaczył skargę? Wiernie, czy wypaczając jej treść i sens?

   Poza tym jakim cudem uznano wydanie orzeczenia przez asesora w mojej sprawie za dopuszczalne, a wydanie orzeczenia przez asesora w sprawie doktora Mirosława Garlickiego - za niedopuszczalne? Czy jakieś znaczenie ma fakt, że jedynym przedstawicielem Polski w 47-osobowym ETPC jest sędzia Leszek Garlicki? Zbieżność nazwisk zupełnie przypadkowa?

   Pytań na gorąco nasunęło się mi więcej. Niestety, odpowiedzi na żadne z nich nie doczekam.

   „Mam obowiązek poinformować Pana - zawiadomił sekretarz prawny - że Kancelaria Trybunału nie będzie udzielać żadnych dodatkowych informacji dotyczących posiedzenia Trybunału w niniejszej sprawie, ani prowadzić dalszej korespondencji na temat powyższej decyzji. Nie otrzyma Pan również żadnych innych dokumentów z Trybunału w tej sprawie”.

   I żebym nie miał jakichkolwiek wątpliwości co do losu mojej sprawy w ETPC, Kosowicz dodał: „Ponadto, zgodnie z instrukcjami Trybunału, akta, które zostały założone do niniejszej skargi, zostaną zniszczone w ciągu jednego roku od daty decyzji”. Czyli po 9.06.2012 jedynym świadectwem owego europrzekrętu będzie ten blog.

OFIARA PROTOKOŁU

   Wygląda na to, że jestem jedną z coraz liczniejszych ofiar niedawnej reformy orzecznictwa Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Mam na myśli obowiązujący od 1.06.2010 protokół nr 14 do Europejskiej Konwencji Praw Człowieka.

   Na tej podstawie skargi obywateli mogą być odrzucane mocą decyzji jednego sędziego. Wcześniej orzekano w podobnych sprawach w składzie trzyosobowym. Wprowadzono dodatkową przesłankę dopuszczalności skargi. Teraz masowo odrzucane są sprawy, w których skarżący nie poniósł istotnej szkody.

   Efekt jest taki, że obecnie w Strasburgu najpierw do archiwum, a po roku na przemiał ląduje co najmniej 95 proc. skarg z Polski. Przepadają głównie te, których autorzy zarzucają krajowym sądom niewłaściwą interpretację prawa oraz błędną ocenę stanu faktycznego i dowodów.

   Zaczynam przyznawać rację tym, którzy uważają, że ETPC służy walczącym z krzyżami w miejscach publicznych, zwolennikom przerywania ciąży, przestępcom niezadowolonym z ciasnoty w więziennych celach, czy homoseksualistom czującym się dyskryminowanymi. Natomiast pokrzywdzeni przez krajowe sądy nie mają tam na co liczyć.

   Protokół nr 14 de facto pozwala naszemu wymiarowi (nie)sprawiedliwości na więcej orzeczniczego bezprawia niż to było możliwe jeszcze rok temu.

RÓWNY I RÓWNIEJSZY

   Po przespaniu się z decyzją bośniackiej sędzi Europejskiego Trybunału Praw Człowieka – Ljiljany Mijović, która uznała moją skargę przeciwko państwu polskiemu za „niedopuszczalną”, wstałem nazajutrz ze swoją teorią, co mogło być podstawą takiego orzeczenia. Muszę spekulować, bo w oficjalnym zawiadomieniu ze Strasburga zabrakło jednoznacznego uzasadnienia niekorzystnego dla mnie werdyktu. Próżno szukać choćby wzmianki, że skarga była po prostu nieuzasadniona. Na domiar złego, nie mam żadnych szans na poznanie szczegółów niejawnego, jednoosobowego posiedzenia tego międzynarodowego sądu. To bowiem tajne przez poufne.

   Mniemam zatem, że zadziałał przede wszystkim, obowiązujący w orzecznictwie ETPC od 1.06.2010, artykuł 12 protokołu nr 14 do Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Przepis ten stanowi: „Trybunał uznaje za niedopuszczalną każdą skargę indywidualną wniesioną w trybie artykułu 34, jeśli (…) skarżący nie doznał znaczącego uszczerbku”. Cel tej wrzutki wydaje się oczywisty – jest nim usprawnienie orzecznictwa ETPC. A że gdzieś po drodze gubi się sprawiedliwość, to już insza inszość.

   Wypada przyznać, że np. w porównaniu z kardiochirurgiem Mirosławem Garlickim rzeczywiście nie doznałem istotnej szkody. On - podejrzewany o przyjmowanie łapówek i przyczynienie się do śmierci pacjenta - na podstawie orzeczenia asesora sądowego przesiedział trzy miesiące w areszcie. Ja - ofiara bezspornego bezprawia urzędników ZUS - na podstawie orzeczenia sądowej asesor poniosłem tylko stosunkowo niewielkie straty finansowe. Zacytowany fragment artykułu 12 pasuje więc do mojej sprawy jak ulał.

   Jak to się jednak ma do fundamentalnej zasady równości obywateli wobec prawa? A tak, że pokrzywdzony przez funkcjonariuszy publicznych (w tym sędziów) jest równy, ale oskarżony o nieumyślne zabójstwo i korupcję - równiejszy.

   Puentując bezpruderyjnie: zdaje się, że znów zostałem wydupczony przez „wymiar sprawiedliwości” kazuistycznymi sztuczkami.

EUROOBCIACH

   - Dobrze ci tak! Było nie głosować za Związkiem Socjalistycznych Republik Europejskich! - zażartował złośliwie znajomy, prawicowiec i eurosceptyk w jednym, po przeczytaniu mojej refleksji o wydupczeniu przez Europejski Trybunał Praw Człowieka.

   Wytyk wydawał się mu celny. Pamiętał, że w referendum głosowałem za członkostwem Polski w Unii Europejskiej. Miał więc prawo uważać mnie za euroentuzjastę. Chociaż w rzeczywistości jestem raczej eurorealistą, świadomym cywilizacyjnej konieczności kontynentalnej integracji.

   - Pudło! - nie straciłem dobrego humoru. - Strasburski trybunał nie jest przybudówką unijną! - sponiewierałem go wiedzą, tudzież „siłom i godnościom osobistom”.

   ETPC - wyłożyłem - jest organem Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Nie mającym związku z Unią Europejską, liczącą obecnie 27 państw, i co najwyżej luźno powiązanym z Radą Europy, tworzoną przez 47 państw.

   - Zauważ - dodałem - że moją sprawę rozpatrywała sędzia z Bośni, z kraju, który do unii nie należy, ale do rady i owszem.

   - Proponuję remis - zareagował znajomy po szachowemu, wiedząc też o moim ulubionym hobby.

   - Zgoda - zachowałem się niczym przyjaciel polityki miłości i wróg mowy nienawiści, krzyżując swoją prawicę z jego lewicą (bo on akurat mańkut).

   A już po tej wymianie ciosów z pokojowym finałem, pomyślałem z niepokojem, że w kwestii wymiaru sprawiedliwości to nie tyle Polska zbliża się do Europy, ile Europa do Polski. Za którą - wystarczy spojrzeć na mapę - jest już tylko ściana, czyli Białoruś…

W PRAWNEJ PUŁAPCE

   Bogatszy o kontakty z Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu, chcę zwrócić uwagę skarżącym się tam na swoje państwo Polakom na pewne pułapki. Doświadczyłem ich osobiście.

   Po zarejestrowaniu skargi, trybunał najpierw bada - w czasie około dwóch lat - jej dopuszczalność. To znaczy: czy spełnia ona wszystkie bez wyjątku kryteria formalne (w ogóle nie wnika na tym etapie postępowania w meritum sprawy). Jeśli brak choćby jednego z licznych wymogów, trybunał wydaje krótką i niepodważalną decyzję o niedopuszczalności skargi. Nie informując jej autora, jakie konkretnie uchybienie popełnił!

   Trybunał w swym orzecznictwie - wiem to z internetu - wielokrotnie podkreślał, że nie jest kolejną instancją odwoławczą od niekorzystnych rozstrzygnięć sądów krajowych. Dlatego nie jest jego zadaniem badanie błędów - co do faktów i co do prawa - popełnionych przez sędziów w Polsce i innych państwach europejskich!

   Bodaj najbardziej kuriozalne jest tłumaczenie, dlaczego trybunał za niedopuszczalne uznaje skargi kwestionujące zgodność wyroków z ustawodawstwem danego kraju. Robi to, ponieważ w istocie żaden przepis - nawet artykuł 6 - Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, będącej podstawą działalności ETPC, nie gwarantuje nikomu prawa do… korzystnego orzeczenia sądowego!

   Jeśli kogoś jeszcze zaskakuje bezczelne wręcz lekceważenie przez polski „wymiar sprawiedliwości” obywateli skarżących się do Strasburga, to po uświadomieniu sobie powyższych praktyk powinien przestać się temu dziwić.

PARAGRAF 22 PO STRASBURSKU

   Oficjalna strona internetowa polskiego Ministerstwa Sprawiedliwości. W tekście „Podstawowe informacje dotyczące składania skargi do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka”, w części pt. „Warunki dopuszczalności skargi”, dopisano: „Protokół nr 14 Konwencji, który wszedł w życie w dniu 1 czerwca 2010 roku wprowadził nowe kryterium dopuszczalności skargi tzw. „znaczący uszczerbek”. Trybunał uzna za niedopuszczalną każdą skargę indywidualną w przypadku, gdy wnioskodawca nie doznał znaczącego uszczerbku, chyba że poszanowanie praw człowieka w rozumieniu Konwencji i jej Protokołów wymaga rozpoznania przedmiotu skargi oraz pod warunkiem, że żadna sprawa, która nie została należycie rozpatrzona przez sąd krajowy, nie może być odrzucona na tej podstawie”.

   Nie będę się znęcał nad polszczyzną owego dwuzdaniowego tekstu, ani wytykał brakujących przecinków (nie o „chyba że” piszę) i błędnego użycia cudzysłowu w połączeniu ze zwrotem „tzw.” (albo jedno, albo drugie). Pozwalam sobie tylko przedstawić oficjalny dowód „usprawnienia” (czy jak kto woli: tzw. usprawnienia) pracy ETPC w Strasburgu poprzez uchwalenie nowego przepisu, który automatycznie eliminuje większość skarg Polaków na swoje państwo - z jego sądownictwem na czele.

   Szczególny wyraz togowej hucpy stanowi końcowy fragment zacytowanej informacji, zaczynający się od „chyba że”. Jak możliwe jest stwierdzenie nienależytego rozpatrzenia sprawy przez sąd krajowy i tym samym uznanie, że skarga wymaga rozpoznania w Strasburgu mimo niedoznania przez wnioskodawcę znaczącego uszczerbku - skoro sędziowie ETPC podejmują (jednoosobowo!) decyzję o niedopuszczalności skargi z tej przyczyny formalnej (czyli z braku istotnej szkody) bez wnikania w meritum (sedno) sprawy?

   Artykuł 12 w protokole nr 14 do Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, zawierający ów niejasny zapis o nieznaczącym uszczerbku, jako żywo przypomina mi sytuację bez wyjścia, w której występują sformułowania wzajemnie się wykluczające.

   Odnoszę czasem wrażenie, że niektórych sędziów, naszych i zagranicznych, potrafią zrozumieć chyba tylko psychiatrzy, specjaliści od rozpoznawania schizofrenii paranoidalnej itp. umysłowych przypadłości. Ja mogę co najwyżej zdiagnozować u tych szwarckieckowych oczywistą intelektualną niedyspozycję, której jestem jedną z licznych - niestety - ofiar.