wtorek, 30 września 2014

Sędzia i przepisy

   W 2006 zaliczyłem odpowiedni kurs i wyrobiłem sobie papiery sędziego. Szachowego. Dobrze więc znam dość skomplikowane przepisy królewskiej gry. I mogę zapewnić, że stanowią wzór logiki, gdy się je porówna z treścią niewydarzonych zazwyczaj polskich ustaw, które tworzą fundament naszego - z przeproszeniem - państwa prawnego.

   Sędzia szachowy ma więc łatwiejsze zadanie od sędziego sądowego. Niemniej mam prawo wymagać od reprezentantów wymiaru sprawiedliwości, by legislacyjne buble interpretowali oni w zgodzie ze zdrowym rozsądkiem. Nie tylko literalnie - poprzestając na bezrefleksyjnym przeczytaniu przepisu, czasem bez zrozumienia. Także funkcjonalnie - starając się przede wszystkim odpowiedzieć na pytanie, po co dany przepis został uchwalony, jaka jest jego rola i cel, czemu i komu ma on służyć.

   Może kandydaci na prawników powinni odbywać również obowiązkowe lekcje szachów? Niejednemu poprawiłyby umiejętność sensownego myślenia.

poniedziałek, 29 września 2014

Bohaterowie państwa (bez)prawnego

Tekst archiwalny

   Jak bohaterowie pracy socjalistycznej - robole udowadniający wyższość ilości nad jakością - de facto ośmieszali w PRL-u władzę totalitarną, tak bohaterowie państwa prawnego (konstytucyjnie) i zarazem bezprawnego (realnie) ośmieszają w III RP władzę demokratyczną.
  
   Bez względu na ustrój, na co dzień zwykły polski obywatel traktowany jest przez rządzących przedmiotowo. Podmiotem staje się on dla nich tylko przy okazji wyborów prezydenckich, parlamentarnych lub samorządowych, kiedy politycy - reprezentanci klasy próżniaczej przymilają się do każdego wyborcy z osobna, prosząc: „głosuj na mnie!” („a już ja cię urządzę” - dodają celnie satyrycy).

   W takiej rzeczywistości funkcjonariusze ZUS-u (Antoni Malaka, Zbigniew Rak, Anna Kapucińska, Danuta Marciniszyn i im podobni) pozwalają sobie na samowolne odmawianie świadczenia przedemerytalnego z bezrozumnym powoływaniem się na przepis promocyjny, represjonując tym samym bezrobotnego za aktywność zawodową i sabotując politykę prozatrudnieniową państwa. Ich debilne decyzje na szkodę pokrzywdzonego obywatela, gwałcenie konstytucji, przekraczanie uprawnień i poświadczanie nieprawdy pozostają bezkarne, a skargi poszkodowanego są lekceważone.

   Parasol ochronny nad funkcjonariuszami organu rentowego trzymają inni aparatczycy państwowi, reprezentujący organy ścigania (np. prokurator Bartosz Biernat) oraz wymiaru sprawiedliwości (np. asesorzy sądowi Miłosz Chwalibóg i Anna Sobczak). Albo umarzają śledztwa, bo nie znajdują znamion czynu zabronionego w szykanowaniu ubezpieczonego za to, że zawiesił pobieranie zasiłku dla bezrobotnych i utrzymywał się z płacy za pracę, albo przyznają ofierze urzędniczych błędów zadośćuczynienie na kwotę, która nawet nie wyrównuje kosztów procesowania się.

   No i jeszcze to poczucie upokorzenia, wręcz upodlenia obywatela walczącego o swoje nabyte prawa… Jakże łatwo dorobić mu gębę oszołoma, gdy bezskutecznie bijąc głową w biurokratyczny mur wyraża się coraz bardziej ekspresywnie!

   Chciałoby się westchnąć w naszym katolickim kraju: Boże, ty to widzisz i nie grzmisz? Amen.

07.2008

niedziela, 28 września 2014

Konieczna polityczna wola odszambienia sądownictwa

   PRL-owskie szambo, zwane jak na ironię „wymiarem sprawiedliwości”, nieoczyszczone przez „Solidarność” z PZPR-owskiej gnojówki, cuchnie coraz nieznośniej. W przypominającym stajnię Augiasza sądownictwie wciąż rządzą (często pełniąc kluczowe funkcje kierownicze) i dzielą (w pierwszej kolejności obsadzając wolne etaty swoimi genetycznymi lub sztucznymi klonami: dziećmi, pociotkami albo przynajmniej znajomkami) sędziowie stanu wojennego. Starzy dają osobisty przykład młodym, jak się robi karierę, np. ferując skandalicznie niskie lub nawet uniewinniające wyroki na sprawców zbrodni komunistycznych, w poczuciu własnej bezkarności. Prywatyzowanie kadr i orzecznicza samowolka trzeciej władzy niszczą konstytucyjne fundamenty demokratycznego państwa prawnego i wpływają demoralizująco na z trudem budowane społeczeństwo obywatelskie.

   W krótkiej historii III RP nie dziwiło konserwowanie sądowniczego „układu zamkniętego” za rządów SLD. Zdumiewa, że w te same śmierdzące buty wleźli następcy z PiS (liczą się czyny, nie słowa) oraz PO.

   Jest dla mnie oczywistym faktem, że nadal nie ma politycznej woli chociażby przewietrzenia tubylczych przybytków Temidy. Dlaczego? Może dlatego, że im bardziej sprostytuowani sędziowie, tym chętniej dają dupy każdej kolejnej władzy legislatywnej i egzekutywnej? A haniebna zawodowa przeszłość i trwający z pokolenia na pokolenie nepotyzm ułatwiają szantażowanie ich niczym byłych esbeckich donosicieli, których zresztą wśród nich samych - nigdy niezlustrowanych - skolko ugodno?

sobota, 27 września 2014

Sędziowski układ zamknięty w pytaniach i odpowiedziach

   Kto w III RP, zwanej dowcipnie „państwem prawnym”, decyduje o nominacjach na sędziów? Teoretycznie prezydent, praktycznie - sami sędziowie z prezesami sądów na czele.

   Kto w naszym fantastycznym kraju może zmienić orzeczenia sędziów z pierwszej instancji? Tylko i wyłącznie sędziowie z wyższych instancji, zazwyczaj powiązani ze sobą rodzinnie lub przynajmniej towarzysko.

   Kto czuwa nad przestrzeganiem zasad etyki zawodowej sędziów? Krajowa Rada Sądownictwa w składzie zdominowanym przez sędziów i uzupełnionym o równie zdemoralizowanych polityków.

   Kto może ukarać sędziów dyscyplinarnie za ich przewinienia pozaorzecznicze? Sądy dyscyplinarne, składające się z samych sędziów, na wniosek wewnątrzkorporacyjnych rzeczników dyscyplinarnych, którymi są sami sędziowie.

   Kto może skazać sędziów za przekraczanie swoich uprawnień orzeczniczych, w tym za najpoważniejsze przestępstwo służbowe: wyrokowanie niezawiśle od litery konstytucji i innych ustaw? Nikt oprócz sędziów (w realu to law fiction, cud nie do wyobrażenia).

   Kto w rządzie rozpatruje (czytaj: zamiata pod dywan) skargi na sędziów? Sędziowie delegowani na urzędników Ministerstwa Sprawiedliwości.

   Kto może skutecznie obalić sędziowski układ zamknięty, pasożytujący na podatkach krzywdzonych ludzi i zarazem wyalienowany ze społeczeństwa? Widzimisię, że jedynie sami obywatele drogą rewolucyjną, bo wybierani przez nich politycy, po zdobyciu władzy ścieżką demokratyczną, tradycyjnie już stają się głusi i ślepi na konieczność uczciwego rozliczenia zdeprawowanych swą nietykalnością funkcjonariuszy tzw. wymiaru sprawiedliwości.

piątek, 26 września 2014

Milczenie baranków

   Jak to możliwe - zastanawiam się, zaniepokojony katastrofalnym stanem państwa zwanego III RP - aby przekraczający swoje uprawnienia funkcjonariusze publiczni byli tak bezkarni? Dotyczy to zwłaszcza aparatczyków tzw. wymiaru sprawiedliwości, którzy coraz częściej kojarzą się obywatelom z bezmiarem niesprawiedliwości.

   Jest to możliwe, bo sędziowie - jak podkreślają oni sami przy każdej okazji - są w swym orzecznictwie niezawiśli. I przysługuje im swobodna ocena dowodów. Chronieni dożywotnim immunitetem, uzurpują sobie orzeczniczą niezawisłość nawet od ustaw, którym konstytucyjnie podlegają. A swobodną ocenę dowodów nagminnie mylą z dowolną, często zgoła absurdalną.

   Jest to możliwe, bo „z wyrokami sądów się nie dyskutuje”. Tą idiotyczną, bezmyślną odzywką politycy uzasadniają swoją legislacyjną niemoc wobec sędziowskiej samowolki.

   Jest to możliwe, bo „to nie moja sprawa”. Tą z kolei nieprzezorną, krótkowzroczną wymówką obywatele usprawiedliwiają własną społeczną bierność wobec krzywdzenia przez sędziów ludzi poszkodowanych przez państwo.

   Widzimisię, że jesteśmy krajem baranków (niekoniecznie bożych***) gładzących grzechy swych sądowych rzeźników.

   Marzy mi się świadome swoich praw społeczeństwo obywatelskie, któremu opłacani przez podatników sędziowie i inni funkcjonariusze publiczni powinni służyć. Póki co, żyję w społeczeństwie godzącym się w większości na zniewolenie przez arogancką władzę.

   *** Nikogo tym skojarzeniem nie obrażam! Przypomnę, że barankiem bożym (Agnus Dei) w liturgii chrześcijańskiej jest Jezus Chrystus, w przenośni - człowiek uległy (pokorny i potulny), zaś żartobliwie - parafianin podlegający opiece księdza proboszcza.

   PS. Co do bierności obywateli - widać ją również po porównaniu liczby komentarzy pod blogowymi tekstami o bezprawiu funkcjonariuszy publicznych (malutko albo wcale) i o „dupie Maryni” (zazwyczaj całe mnóstwo).

czwartek, 25 września 2014

Ofiara nieudolności policyjno-prokuratorsko-sądowej

   Losem Jacka Wacha zainteresowała się również telewizja TVN. W głównym wydaniu „Faktów” z 23.09.2014 pokazała trzyminutowy reportażyk o tej ofierze zdumiewającej pomyłki policji, prokuratury i sądu.

   Do niedawna o oczyszczenie Jacka Wacha z zarzutu morderstwa niemal samotnie walczyła jego zamieszkała w Kanadzie siostra Grażynka Romanowa, znana w blogosferze pod pseudonimem „Faxe”. Gdy jej brat przebywał akurat w zakładzie karnym w Wołowie koło Wrocławia, parokrotnie pomagałem siostrze uwięzionego w przekazywaniu mu paczek z zawartością wymagającą osobistego doręczenia (niekoniecznie przez kogoś z rodziny)…

   Oprócz materiału filmowego, na internetowej stronie TVN pojawił się tekst pt. „Skazany na dożywocie jest niewinny? Po 14 latach jest przełom w jego sprawie”.

   „Jacek Wach siedzi za kratkami od 14 lat. Odsiaduje wyrok dożywocia za zabójstwo, którego - jak twierdzi - nie popełnił. Teraz nagłe przyznanie się do winy przestępcy, zamiast którego skazano na więzienie Wacha, na nowo otworzyło jego sprawę i każe zadać pytania o to, jakimi dowodami posługiwał się sąd decydując o winie mężczyzny” - napisano w lidzie.

   „Jacek Wach - można m.in. przeczytać dalej - od 14 lat powtarza wszystkim, że został "wrobiony" w morderstwo i odsiaduje wyrok, którego nie powinien odsiadywać. Niejakiego Tomasza S. miał zabić ktoś zupełnie inny, ale sąd i prokuratura kierowały się w trakcie prowadzenia sprawy "sfabrykowanymi" dowodami.

   Wach ma teraz szansę na odzyskanie wolności. Do zabicia Tomasza S. przed ponad 14 laty przyznał się bowiem Wiesław S., który doprowadził policję do miejsca pochówku mężczyzny i został już aresztowany. Te wypadki sprawiają, że skazanie Jacka Wacha staje się sprawą bardzo wątpliwą.

   - Wszystkie dowody, którymi posłużył się sąd, zostały zmanipulowane - komentuje w rozmowie z "Faktami" TVN Wach (...)

   Zeznania nowego aresztowanego mają wskazywać na to, że w śledztwie i procesie Jacka Wacha popełniono wiele niewytłumaczalnych błędów. Chodzi m.in. o błędną opinię biegłych przy identyfikacji zwłok, złe zabezpieczenie śladów zbrodni oraz nierzetelną weryfikację zeznań świadków, a więc czynności zupełnie podstawowe w trakcie policyjnego postępowania.

   Sprawa Jacka Wacha została przekazana do Prokuratury Apelacyjnej w Białymstoku, która prawdopodobnie otworzy ją na nowo. Jest to już czwarta prokuratura, do której trafiły akta dotyczące zabójstwa z 1999 r. (…)

   Adwokat skazanego na dożywocie Jacka Wacha wszystkie te działania prokuratury uważa za zbyt opieszałe. Jego klient po odzyskaniu wolności chce studiować prawo.

   Nie wiadomo jednak, kiedy to nastąpi, bowiem dożywocie za zabójstwo Tomasza S. nie jest jedynym jego wyrokiem. Skazany odbywa także wyroki za pobicia i kradzieże. Kary te kończą mu się formalnie w 2015 r. Gdyby nie wyrok dożywocia, od roku mógłby starać się o przedterminowe warunkowe zwolnienie z więzienia (…)”.

   Dodam, że w ostatnich kontaktach z dziennikarzami Jacek Wach przyznaje, że świętym nie był, ale Tomasza S. nie zabił. Wcześniej Grażynka Romanowa w rozmowach ze mną powtarzała, że jej brat to co prawda złodziej, ale nie morderca.

środa, 24 września 2014

Przemilczeć i przeczekać

  Czy sędziowie - główni bohaterowie niniejszego bloga - czytają moje krytyczne teksty o nich? Jestem tego pewien, mam na to pośrednie dowody. Jak reagują? Oficjalnie stosują wobec upierdliwego pokrzywdzonego taktykę przemilczania i strategię przeczekiwania.

   Przyznam uczciwie, że na miejscu sędziów, skandalicznie wyrokujących w mojej sprawie przeciwko Zakładowi Ubezpieczeń Społecznych o odszkodowanie, sam próbowałbym postępować podobnie. Bo tak najbezpieczniej! Dopóki będą rżnąć głupa, dopóty żadne kary im nie grożą. Bo w naszym „państwie prawnym” branie delikwenta na przemilczanie i przeczekanie gwarantuje nosicielom immunitetów nienaruszalność nawet za orzekanie niezawiśle od ustaw.

   Gdyby sędziowie ci zaczęli mnie represjonować za pisanie prawdy, mogliby się narazić na oskarżenie nie tylko o przestępstwo zastraszania. Wtedy inne władze musiałyby przestać bezmyślnie powtarzać dogmat - fałszywy - o nieograniczonej niezawisłości aparatczyków tzw. wymiaru sprawiedliwości i znaleźć wreszcie czas na rzetelne rozpatrzenie moich zarzutów.

   Nie wątpię, że skutkowałoby to stwierdzeniem przekroczenia przez sędziów ich konstytucyjnych uprawnień. Dla osób pełniących funkcje publiczne nie ma poważniejszego służbowego czynu zabronionego.

wtorek, 23 września 2014

Barnaszewska i Cieślińska wygłupiły się szczególnie

   Kto z sędziów w mojej sprawie przeciwko Zakładowi Ubezpieczeń Społecznych wygłupił się najbardziej? Bynajmniej nie recydywistka Urszula Kubowska-Pieniążek, obecna przewodnicząca Wydziału Cywilnego Odwoławczego Sądu Okręgowego we Wrocławiu, dla której nie mają żadnego znaczenia ani art. 178 ust. 1 (w pełnym brzmieniu!) Konstytucji RP, ani interpretacja spornych przepisów przez Sąd Najwyższy.
 
   Spośród orzekających bardziej od niej wygłupiła się jej służbowa koleżanka Anna Cieślińska. Wprawdzie akurat ona wyrokowała zgodnie z literą prawa, ale zarazem skrajnie niesprawiedliwie i bezmyślnie. Uznała bowiem, że to ja jestem winien wprowadzenia mnie w błąd przez urzędniczkę Powiatowego Urzędu Pracy - Ewę Kołaczek. W efekcie rozkręciła spiralę biurokratycznego absurdu, której przez ponad 9 miesięcy byłem bezsilną i zestresowaną ofiarą.
 
   Natomiast spośród nadzorujących wygłupiła się zwłaszcza obecna prezes Sądu Okręgowego we Wrocławiu - Ewa Barnaszewska. Bo czyż nie jest czymś na wskroś niemądrym utrzymywanie, że ponieważ sędziowie - każdy z osobna - są niezawiśli, to ona, ich szefowa, nie może ingerować nawet w orzeczenia będące oczywistym dowodem popełnienia przestępstwa przekroczenia uprawnień, polegającego na zignorowaniu na wszystkich etapach postępowania, z odwoławczym i skargowym włącznie, przepisów ustawowych dotyczących meritum sporu…

poniedziałek, 22 września 2014

Między logiką a kazuistyką

   Ktoś musi w sądzie sprawę przegrać, by wygrać ją mógł ktoś. To taka koronna wymówka tubylczych aparatczyków tzw. wymiaru sprawiedliwości od zarzutu, że przynajmniej połowa społeczeństwa jest niezadowolona z ich sędziowskich orzeczeń.

   Wytłumaczenie niby logiczne, ale też kazuistyczne - w pejoratywnym (wykrętne argumentowanie) tego wyrazu znaczeniu. Rzecz bowiem nie w prostym podziale na zwycięzców i pokonanych, lecz w antykonstytucyjnym podziale na równych i równiejszych wobec prawa.

   Polskie sądownictwo to, niestety, karykatura sprawiedliwego rozstrzygania sporów. Bardziej od faktów i dowodów liczą się w nim układy („kto” ważniejsze niż „co”) i kasa (ach, ten aromat korupcyjnego smrodku…).

   W efekcie zwykły obywatel, pokrzywdzony często-gęsto m.in. przez funkcjonariuszy publicznych, np. urzędników ZUS, zazwyczaj nie ma jednakowych szans w walce z nimi w sądzie, gdzie jeszcze dodatkowo bywa upodlany przez sędziów, też zresztą będących funkcjonariuszami publicznymi (łączy ich żerowanie, a nawet pasożytowanie na podatkach).

   Bo w naszym - z przeproszeniem - przyjaznym państwie prawa swój swemu łba nie urwie. Prędzej już ci swojacy wspólnie uzmysłowią poszkodowanemu, że jest dla nich wart mniej niż zero…

niedziela, 21 września 2014

Sędziowie nie czytają akt? To, niestety, prawdopodobne!

   Przeglądając zasobne archiwum „Bloga weredyka” miałem wrażenie, że o swojej sprawie roszczeń finansowych wobec Zakładu Ubezpieczeń Społecznych i przestępczym przekraczaniu uprawnień przez orzekających w niej wrocławskich funkcjonariuszy tzw. wymiaru sprawiedliwości napisałem już wszystko. Wnet uświadomiłem sobie, że dotychczas nie było tu ani słowa o nieczytaniu akt przez sędziów.

   Zarzut ten wydawał mi się bardziej nieprawdopodobny od oskarżeń tych i innych funkcjonariuszy publicznych o niemal powszechne skorumpowanie. Wyrokować bez przeczytania zawartości akt sprawy mógłby tylko analfabeta - mniemałem. Jednak po dłuższym zastanowieniu się zacząłem mieć wątpliwości. Chyba rzeczywiście coś jest na rzeczy…

   Jestem kiepskim mówcą, ale wyrażać myśli na piśmie potrafię lepiej niż dobrze. W korespondencji z sądami starałem się łączyć prostotę rodzimego języka (zgodnie ze starą dziennikarską regułą, że przekazywane informacje powinny być zrozumiałe również przez osoby w wykształceniem podstawowym) z prawniczym pseudouczonym bełkotem (nieużywanym we wzajemnej komunikacji przez ludzi jako tako wrażliwych na poprawną polszczyznę).

   Gdyby sędziowie rzetelnie przestudiowali treść moich pism do nich, musieliby uznać oczywistą zasadność przyznania mi odszkodowania za bezprawne (co wcześniej ustalili bezspornie) decyzje ZUS (skutkujące wyliczalnymi co do grosza stratami materialnymi pokrzywdzonego). Wystarczyłoby im trzymać się litery obowiązujących ustaw.

   Wygląda na to, że sędziowie, w poczuciu swej pełnej bezkarności i braku jakiejkolwiek kontroli przez kogokolwiek spoza ich korporacyjnej sitwy, woleli „załatwić” mnie kodeksowymi sztuczkami formalnymi, niewymagającymi uważnej lektury akt. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że na żadnym etapie postępowania, z odwoławczym i skargowym włącznie, nie zastosowali oni przepisów dotyczących sedna czytelnie opisanego sporu?

06.2013

sobota, 20 września 2014

A wrobiony w morderstwo siedzi nadal...

   W najnowszym numerze tygodnika „Nie” z 19-25.09.2014 - całokolumnowy tekst Bożeny Dunat pt. „Siedząc za złego trupa”. Publikacja zawiera wywiad z Jackiem Wachem „skazanym na dożywocie za zabójstwo, którego nie popełnił”.

   Czytelnicy mojego bloga znają historię 15-letniej już, donkiszotowskiej walki Grażynki „Faxe” Romanowej z Kanady, siostry wrobionego w morderstwo, z polskimi organami ścigania i tzw. wymiarem sprawiedliwości o oczyszczenie brata z nieprawdziwego oskarżenia. Jak długo jeszcze trzeba będzie czekać na przyznanie się zamieszanych w ten skandal prokuratorów i sędziów do - dziś oczywistej - pomyłki?

piątek, 19 września 2014

Zagadka dla żyjących w III RP: znasz-li ten kraj?

   Od razu wyjaśnienie: nie są to Włochy, gdzie nie tylko w Neapolu - jak cudnie wierszoklecił Adam Mickiewicz - cytryna i miłość (taka po bożemu, heteroseksualna) dojrzewają.

   Znasz-li ten kraj, gdzie prokuratorzy, zamiast uczciwie stróżować przestrzeganiu prawa, nagminnie chronią łamiących je urzędników Zakładu Ubezpieczeń Społecznych i innych funkcjonariuszy publicznych przed odpowiedzialnością karną, seryjnie szkodząc już i tak pokrzywdzonym obywatelom?

   Znasz-li ten kraj, gdzie sędziowie, zamiast stosować prawo bezstronnie, zazwyczaj upokarzają ofiary urzędniczej samowolki i bronią (z poświęceniem godnym adwokatów) jej sprawców?

   Znasz-li ten kraj, gdzie rzecznik praw obywatelskich powtarza jak pacierz, że nie ma kompetencji do skutecznego pomagania ludziom bezpodstawnie upodlanym przez urzędników ZUS, prokuratorów i sędziów?

   Znasz-li ten kraj, gdzie prezydent i premier mogą niezależnemu (zwłaszcza od elementarnej przyzwoitości) prokuratorowi i niezawisłemu (szczególnie od litery obowiązującego prawa) sędziemu co najwyżej skoczyć na pukiel?

   Znasz-li ten kraj, gdzie konstytucja z jej zapisami o równości wszystkich wobec prawa i podległości przez sędziów ustawom ma wartość papieru toaletowego?

   Jeśli ktoś jeszcze nie potrafi tej zagadki rozwiązać - dodam dla ułatwienia (a może dla zagmatwania?), że kraj ten jest, przynajmniej na papierze, „państwem prawnym”, a funkcjonariuszami publicznymi są w nim takie orły (z koroną), jak Antoni Malaka, Zbigniew Rak, Anna Kapucińska, Danuta Marciniszyn i Wanda Pretkiel z ZUS-u, prokuratorzy Bartosz Biernat, Karolina Stocka-Mycek i Kinga Kaźmierska-Rataj, tudzież sędziowie Urszula Kubowska-Pieniążek, Grażyna Josiak i Elżbieta Sobolewska-Hajbert, że o innych spotkanych przeze mnie bezprawnikach tym razem litościwie nie wspomnę.

czwartek, 18 września 2014

Durnie z urzędowym prawem do interpretowania przepisów

Tekst archiwalny

   W naszym fantastycznym „państwie prawnym” (jak III RP definiuje konstytucja) nadreprezentacją durniów wyróżnia się środowisko funkcjonariuszy publicznych. Półgłówków (debili), ćwierćgłówków (imbecyli), a nawet bezgłówków (kompletnych idiotów) jest wśród nich dostatek - czego mój blog świadectwem.

   Sam miałem nieprzyjemność trafić na debili (przez grzeczność poprzestanę na najłagodniejszej nazwie osobników niedorozwiniętych intelektualnie) decyzyjnych w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych. Zastosowali oni przepis promocyjny w celu restrykcyjnym: zamiast nagrodzić, chcieli mnie na jego podstawie ukarać za aktywność zawodową. W sądzie spotkałem debili orzeczniczych. Chcieli oni, abym udowodnił im próbę podjęcia pracy w czasie, w którym na zarobienie choćby złotówki nie pozwalała mi litera ustaw. Prokuratura też nie okazała się instytucją wolną od debili. Ci z kolei nie stwierdzili „znamion popełnienia czynu zabronionego” przez urzędników ZUS i sędziów, którzy w swej głupocie ewidentnie nadużyli władzy - przekraczając uprawnienia i podpadając pod artykuł 231 paragraf 1 Kodeksu karnego.

   Debili nie brak również tam, gdzie ja akurat miałem szczęście nie być dotąd bezrozumnie upodlany. Myślę o urzędach skarbowych.

   Dziś (13.02.2013) dziennik „Rzeczpospolita” opublikował tekst Przemysława Wojtasika i Bartosza Marczuka pt. „Podatkowy cios w rodziny”. Z treści wynika, że fiskus żąda podatku od rodzin wielodzietnych, które korzystają z gminnych kart, uprawniających do różnych zniżek opłat, m.in. za miejsce w przedszkolu oraz za wstęp do kina, teatru, zoo czy na pływalnię.

   Jakiś cymbał z Izby Skarbowej w Warszawie, zamiast zrozumieć sens przepisu, który ma pomóc najbiedniejszym, ograniczył się do stwierdzenia, że uzyskują oni korzyść majątkową. A skoro tak, to muszą zapłacić podatek od przyznanych im przez władze samorządowe bonusów.

   Kto może, powinien spierdalać jak najdalej od tego pojebanego kraju i jego rządowej polityki prozatrudnieniowej czy prorodzinnej (sic!). Przepraszam za wulgaryzmy, ale to wyraz moich emocji…

   A tubylcy niech się nie zdziwią, gdy wkrótce jakiś inny cymbał na posadzie funkcjonariusza publicznego odkryje np. możliwość podatkowego rozliczania klientów supermarketów. Wszak kupując tam towary w cenach promocyjnych, też uzyskuje się korzyść majątkową!

środa, 17 września 2014

Na modłę utrwalaczy władzy ludowej

   Mimo że codziennie oddalamy się w czasie od Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, w sądownictwie komuny (w złowieszczym tego pojęcia znaczeniu) nie ubywa. Jak to możliwe i czy tak „trwa mać” do końca świata?

   Wytłumaczenie owego fenomenu jest proste jak budowa sierpa i młota. W naszym tzw. wymiarze sprawiedliwości wciąż rządzą (i dzielą w nim posady) niezlustrowani słudzy Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, wychowujący następców na swoją modłę.

   Młodzi kandydaci na sędziów uczą się od decydujących o ich zawodowym losie starych aparatczyków, że orzecznicze bezprawie, niezawisłe od ustaw i rozsądku, jest nie tylko całkowicie bezkarne. Stanowi też niezbędną przepustkę do kariery w służbowej hierarchii.

   Bo kto np. kieruje wrocławskim Sądem Apelacyjnym, nad którym są już tylko Sąd Najwyższy (na tym świecie) i Sąd Ostateczny (dla ślubujących: „tak mi dopomóż Bóg”)? Prezes Andrzej Niedużak, wiceprezes Barbara Krameris, rzecznik dyscyplinarny Marcin Cieślikowski - utrwalacze tzw. władzy ludowej w zadekretowanym 13.12.1981 stanie wojennym, uznanym 16.03.2011 przez Trybunał Konstytucyjny za nielegalny.

   To właśnie takie indywidua kształtują nowe kadry do trzymania społeczeństwa (onegdaj - „socjalistycznego”, a teraz - niby obywatelskiego) za mordę. Są wzorem do naśladowania dla Anny Sobczak i jej podobnych, deprawowanych już podczas aplikacji, orląt Temidy.

11.2012

wtorek, 16 września 2014

Kolekcjoner sądowych absurdów

   Dyrektor Okręgowego Inspektoratu Służby Więziennej w Koszalinie - pułkownik Krzysztof Olkowicz ma takie hobby: kolekcjonuje w czarnym segregatorze najbardziej kuriozalne orzeczenia sądowe, na mocy których skazani trafiają do podległych mu zakładów karnych.

   Jak zauważyłem w reportażyku filmowym w „Faktach” w TVN z 14.09.2014, np. Sąd Rejonowy w Jeleniej Górze pozbawił wolności na 14 dni człowieka, który 9.05.2013 w pubie w miejscowym Teatrze im. Norwida „dokonał kradzieży z talerza kotleta Królewskiego o wartości 20 złotych” (cytat z wyroku z 1.10.2013).

   Inny sąd (nie pokazano, który) uwięził na 20 dni złodziejaszka - recydywistę po tym, jak w jednym z marketów „dokonał kradzieży bułek o łącznej wartości 1 zł 59 gr”.

   Kolejny anonimowy sąd nakazał zamknięcie (nie poinformowano, na jak długo) „działającego wspólnie i w porozumieniu” mężczyzny, który „dokonał kradzieży kur o wartości 50 zł”.

   Jeszcze inny anonimowy sąd zapuszkował (też nie znalazłem konkretu, na ile dni) obywatela, który „w sposób zuchwały oddał mocz pod kioskiem”.

   Od czasu do czasu kiblują gapowicze, których kilkakrotnie przyłapano na jeździe pociągiem czy autobusem bez biletu.

   Przypomnę, że sam płk Olkowicz też stał się ofiarą prawnego nonsensu. Co prawda nie został ukarany, ale sędzia Renata Rzepecka-Gawrysiak z Sądu Okręgowego w Koszalinie uznała go winnym wykroczenia, polegającego na 40-złotowej pomocy Arkadiuszowi K., który dostał zaocznie 5 dni aresztu za niezapłacenie 100-złotowej grzywny, wymierzonej mu za kradzież wafelka w czekoladzie Princessa za 99 groszy. Dla funkcjonariuszki tzw. wymiaru sprawiedliwości nie miało znaczenia, że oskarżony, chory na schizofrenię paranoidalną, w ogóle nie powinien trafić za kraty. Liczyło się tylko to, że „wykupujący” go oficer więziennictwa był dla pomyłkowo osadzonego osobą mu zupełnie obcą.

poniedziałek, 15 września 2014

Gdzie smoła jest biała, a mleko - czarne

   Patologie w polskim tzw. wymiarze sprawiedliwości osiągnęły stan krytyczny. Wymagają leczenia przymusowego - psychiatrycznego w pierwszej kolejności.

   Sędziowie sami siebie wybierają. Najchętniej spośród własnych córeczek (rzadziej synusiów, co widać po również niepokojącej feminizacji tego zawodu) lub przynajmniej spośród swoich pociotków - niekoniecznie najiteligentniejszych.

   Sędziowie sami siebie uważają za nieomylnych. Władnych, w ramach przysługującej im swobodnej oceny dowodów, dowolnie orzec, że np. mleko jest czarne, a smoła - biała (zapewne przesadzam, ale tylko troszkę).

   Insynuacje? No to parę wciąż aktualnych konkretów.

   Sędziowie uzurpują sobie nawet niezawisłość od ustaw, którym skądinąd podlegają konstytucyjnie. Świadectwem takiego bezkarnego nadużywania władzy jest sprawa moich roszczeń finansowych wobec ZUS, w której na żadnym etapie postępowania, z odwoławczym i skargowym włącznie, nie zastosowali oni litery prawa dotyczącej meritum sporu.

   Sędziowie tworzą własne prawdy historyczne. Przykładem ukaranie Krzysztofa Wyszkowskiego za to, że odważył się publicznie nazwać Lecha Wałęsę „Bolkiem” - tajnym współpracownikiem PRL-owskiej Służby Bezpieczeństwa.

   Jeśli obywatele będą przyzwalać sędziom na samowolkę, to ci w swoim rozzuchwaleniu wkrótce mogą skazywać ich za cokolwiek. Choćby za niepoprawne politycznie kojarzenie posłanki Ruchu Palikota - Anny Grodzkiej z aktywistą PZPR - Krzysztofem Bęgowskim.

niedziela, 14 września 2014

Kara za prowokację dziennikarską

   Sąd Okręgowy w Białymstoku prawomocnym wyrokiem z 11.09.2014 skazał dziennikarza telewizji publicznej Endy’ego Gęsinę-Torresa na 2 tys. zł grzywny. To ma być kara za bezprawne dostanie się do ośrodka dla obcokrajowców w celu pokazania, jak przetrzymywani w nim ludzie są źle traktowani.

   W styczniu 2013 Gęsina-Torres, Kubańczyk z pochodzenia, udawał uchodźcę z Kuby, któremu ukradziono plecak z ubraniami, pieniędzmi i paszportem. Trafił do zamkniętego ośrodka podlaskiego oddziału Straży Granicznej, w którym nielegalni przybysze z różnych państw oczekują na decyzję, czy będą mogli osiąść w Polsce, czy też zostaną z niej deportowani.

   Podczas pobytu tam Gęsina-Torres filmował cudzoziemców i personel kamerą ukrytą w zegarku. Zebrany materiał wyemitowano w programie TVP „Po prostu”.

   Wymierzając Gęsinie-Torresowi grzywnę, sędzia Przemysław Wasilewski stwierdził, że oskarżony przekroczył granice dopuszczalności prowokacji dziennikarskiej, gdy wprowadzał w błąd funkcjonariuszy publicznych i fałszował podpisy na urzędowych dokumentach. Zdaniem orzekającego o winie, stworzenia krytycznego reportażu o ośrodku dla obcokrajowców nie uzasadniał żaden ważny interes społeczny, a była to tylko pogoń za sensacją.

   „Takie mamy w Polsce sądy i takich mamy sędziów, niestety” - skomentował w „Super Expressie” z 13.09.2014 redaktor naczelny tego dziennika Sławomir Jastrzębowski. Podzielam jego pogląd, że podobne wyroki nie mają nic wspólnego ze sprawiedliwością i są wręcz społecznie szkodliwe.

sobota, 13 września 2014

Ich (samo)wola, moje prawo

   Przepraszam Czytelników, że się powtarzam, ale mam na usprawiedliwienie, iż pisząc w kółko o tym samym nie piszę tak samo (myślę o formie, nie treści). Moje wariacje (nie tyle w potocznym, co muzycznym znaczeniu tego słowa) zamierzam kontynuować do czasu ukarania winnych oczywistej orzeczniczej samowolki w sprawie roszczeń finansowych za nielegalne - co było bezsporne nawet dla sędziów - decyzje urzędników Zakładu Ubezpieczeń Społecznych.

   Dziewięcioro sędziów, z recydywistką Urszulą Kubowską-Pieniążek oraz z Grażyną Josiak, Elżbietą Sobolewską-Hajbert i Anną Sobczak-Kolek na czele, pozwoliło sobie na popełnienie przestępstwa przekroczenia uprawnień, zagrożonego więzieniem do lat 3. Na żadnym etapie postępowania, z odwoławczym i skargowym włącznie, nie uwzględnili oni przepisów dotyczących istoty sporu o kasę, ignorując nawet wyrok Sądu Najwyższego z tożsamą z moją interpretacją tychże norm.

   Zdumiewa najbardziej, że na orzeczniczą samowolkę przyzwalają „wszyscy święci” wrocławskiego tzw. wymiaru sprawiedliwości, w tym Ewa Barnaszewska (prezes Sądu Okręgowego, była członek Prezydium Krajowej Rady Sądownictwa), Andrzej Niedużak (prezes Sądu Apelacyjnego, obecny członek Krajowej Rady Sądownictwa) i Marcin Cieślikowski (rzecznik dyscyplinarny dolnośląsko-opolskich sędziów).

   Skoro ten osobowy „trójkąt bermudzki”, umożliwiający znikanie błędnych wyroków i postanowień pod archiwalnym kurzem, chce robić z siebie niepełnosprawnych intelektualnie (niezdolnych do logicznej analizy i oceny faktów) szefów zorganizowanej grupy przestępczej (bo jakże inaczej nazwać grono funkcjonariuszy publicznych, uzurpujących sobie niezawisłość od ustaw?) - ich wola. Moim prawem jest to bezprawie obnażać.

piątek, 12 września 2014

Bezkarne bezprawie normatywne

Tekst archiwalny

   W trwającym Tygodniu Pomocy Osobom Pokrzywdzonym Przestępstwem, 27.02.2013 w „Sygnałach dnia” w programie I Polskiego Radia, na jakość ustaw uchwalanych przez parlamentarzystów ponarzekała była posłanka, a obecnie rzecznik praw obywatelskich - profesor Irena Lipowicz. Wyczułem w jej głosie nutkę zwątpienia w sens działań ombudsmana w „państwie prawnym”, w którym panoszy się - jak stwierdziła - „bezprawie normatywne”.

   Rzeczywistość III RP jest bowiem taka, że obywatele niejednokrotnie stają się ofiarami przepisów niezgodnych z konstytucją, natomiast znani z imienia i nazwiska autorzy legislacyjnych bubli (miejsce pracy: Sejm i Senat) pozostają bezkarni. A wszystko to - dodałbym - za przyzwoleniem głównych strażników ustawy zasadniczej: prezydenta państwa, prokuratorów i sędziów.

   Ja nie od dziś wątpię w sens istnienia urzędu rzecznika praw obywatelskich, który „nic nie może” - poza powtarzaniem osobom skarżącym się na stanowiących i stosujących przepisy funkcjonariuszy publicznych, że nie ma on kompetencji do udzielenia pokrzywdzonym skutecznej pomocy. W ramach poszukiwania oszczędności budżetowych zlikwidowałbym tę atrapę demokracji w pierwszej kolejności.

czwartek, 11 września 2014

Coś w sam raz dla poważnego sądu

   Trafiłem w internecie na dokument z 29.07.2011 - kolejny dowód sędziowskiego przepracowania i bezmózgowia. Zacytuję ten bełkot z pominięciem personaliów sprawców „przestępstwa” i nazwiska poszkodowanego.

----------

Postanowienie
o wszczęciu postępowania i o prowadzeniu postępowania wyjaśniającego

   Sędzia rodzinny Marta Dąbrowska

   w III Wydziale Rodzinnym i Nieletnich Sądu Rejonowego w Biłgoraju po zapoznaniu się z zawiadomieniem Komendanta Powiatowego Policji w Biłgoraju na zasadzie art. 21 par. 1 u.p.n. i art. 34 par. 1 u.p.n. postanowił wszcząć postępowanie wyjaśniające wobec nieletnich:

   1.    (…)

   2.    (…)

   3.    (…)

   4.    (…)

   w celu ustalenia czy nieletni dopuścili się czynu karalnego, polegającego na tym, że: w dniu 11 lipca 2011 r. około godz.13, działając wspólnie i w porozumieniu, dokonali kradzieży ziemniaków o wartości 1,50 zł z pola uprawnego położonego w obrębie miejscowości Kulasze na szkodę Wiesława R.

   tj. czynu z art. 119 par. 1 kw.
 
Uzasadnienie
 
   W sprawie niniejszej należy wyjaśnić okoliczności kradzieży ziemniaków na szkodę Wiesława R. w celu ustalenia czy zachowanie nieletnich (...) stanowiło czyn karalny.
 
   Z powyższych względów należało postanowić jak na wstępie.
 
----------

   Takie cuda tylko w „państwie prawnym”, w którym bezkarnie kradnie się miliony.

środa, 10 września 2014

W imieniu RP orzekają socjopaci

   Dyrektor okręgowy Służby Więziennej w Koszalinie - pułkownik Krzysztof Olkowicz nie jest osobą bliską Arkadiuszowi K. Dlatego nie mógł zapłacić za niego części (czterdziestu ze stu złotych) grzywny, wymierzonej temu niepełnosprawnemu intelektualnie mężczyźnie za kradzież wafelka w czekoladzie za 99 groszy.

   Zdaniem sędzi Sądu Okręgowego w Koszalinie - Renaty Rzepeckiej-Gawrysiak, okazanie serca przez płk. Olkowicza wobec człowieka chorego psychicznie, aresztowanego na pięć dni (uwolnionego dzięki pomocy finansowej dyrektora tutejszej SW po trzech), jest szkodliwe społecznie. A za wręcz niedopuszczalne uznała podważanie wyroku przez funkcjonariusza publicznego pełniącego ważną funkcję penitencjarną.

   Tym samym Rzepecka-Gawrysiak uprawomocniła wyrok sądu pierwszej instancji, który zrobił z Olkowicza winnego bezprawia. W swej łaskawości też nie wymierzyła oskarżonemu żadnej kary.

   Przypomnę, że na Olkowicza donieśli do Ministerstwa Sprawiedliwości jego podwładni. Bo szef próbował ich rozliczać za dopuszczenie do znęcania się nad Arkadiuszem K. przez współwięźniów…

   - Dzisiejszy wyrok - stwierdził po rozprawie 9.09.2014 obrońca Olkowicza, mecenas Jan Daszko - pokazuje, że między prawem a sprawiedliwością jest bardzo duża różnica. To powiedzenie społeczeństwu, że sąd nawet wtedy, kiedy się myli, to i tak ma rację.

  Trafne słowa. Ja dodałbym, że sprawa Olkowicza jest kolejnym przykładem orzekania „w imieniu RP” przez socjopatów.

wtorek, 9 września 2014

Kara za posłuszeństwo

   Zdarzyło się 15.12.2013 wieczorem w Świdniku. 47-letni mężczyzna wypił trzy piwa i poszedł spać. Obudzili go policjanci. Poprosili, by przestawił swój samochód na parkingu o kilka metrów.

   Gdy właściciel auta usiadł za kierownicą, jeden z policjantów, starszy posterunkowy z drogówki – Piotr Szul, poczuł woń alkoholu. Alkomat pokazał 1,2 promila w wydychanym powietrzu.

   W efekcie policjanci zatrzymali 47-latkowi prawo jazdy. Prokuratur Jarosław Król oskarżył go o kierowanie samochodem po pijanemu. A sędzia Sądu Rejonowego dla Lublina-Wschodu Wanda Kamińska skazała nigdy przedtem za nic niekaranego nieszczęśnika na rok więzienia z zawieszeniem na cztery miesiące za „lekceważący stosunek do podstawowych zasad bezpieczeństwa w ruchu lądowym” i „spowodowanie zagrożenia”.

   Mój komentarz? Nadaje się w całości do wykropkowania…

poniedziałek, 8 września 2014

Nawet Francuzi i Koreańczycy głupieją w Polsce

   Gdyby Piłsudski jeszcze żył, też by pił… do rodaków, jak za swoich czasów: „Polacy to naród idiotów”. Trafność tej opinii doświadczyłem niejednokrotnie na sobie, m.in. w kontaktach z funkcjonariuszami publicznymi - reprezentantami państwa.

   Np. wtedy, kiedy decydenci z Zakładu Ubezpieczeń Społecznych sabotowali politykę prozatrudnieniową rządu. Byłem przez nich szykanowany na podstawie przepisu promocyjnego, który miał mnie premiować za zawieszenie pobierania zasiłku dla bezrobotnych i za podjęcie pracy. Sędziowie z kolei pozwalali sobie na orzekanie niezawiśle od ustaw. Nie przyznali mi za ZUS-owskie bezprawie odszkodowania, wyliczalnego co do grosza, bo nie udowodniłem im prób podjęcia pracy w czasie, w którym na dorobienie choćby złotówki nie pozwalały obowiązujące przepisy.

   Ostatnio spotkałem się z paroma wprawdzie mniej istotnymi, ale równie bezmyślnymi debilizmami. Tym razem handlowo-usługowymi.

   We wrocławskim hipermarkecie Carrefour rozpoczęto 6.09.2014 promocyjną sprzedaż noży kuchennych Lion Sabatier. Aby kupić któryś z jego egzemplarzy, za 23-33 proc. ceny detalicznej - trzeba zrobić zakupy za 50 złotych. Aby jednak taki nóż dostać, nie wystarczy jedna wizyta przy kasie. Trzeba wrócić na koniec kolejki i dojść do kasjerki raz jeszcze!

   We wrocławskim multiserwisie produktów Samsunga w „Magnolii” zgłosiłem 30.08.2014 usterkę baterii (jej wybrzuszenie się zaczęło powodować przerywanie połączeń telefonicznych i internetowych) w smartfonie żony. Nawet taki techniczny idiota jak ja potrafiłby wymienić wadliwą część w niespełna minutę. Fachowcy ze wspomnianej placówki dali sobie na to dwa tygodnie. Tyle, ile powinny trwać najpoważniejsze bezpłatne naprawy urządzeń na gwarancji!

   Rozeźlony, postraszyłem pracowników Samsunga odpowiedzialnością karną, gdy zauważyłem, że wydali mi „dowód oddania sprzętu” z datą 1.09.2014. Ewidentne fałszerstwo - jak się zorientowałem, nagminnie przez nich praktykowane - tłumaczyli oni nieudolnie, że do czynnego we wszystkie dni tygodnia multiserwisu przyszedłem w sobotę, a oni liczą czas naprawy od poniedziałku!

   Carrefour to biznes francuski, Samsung - południowokoreański. Natomiast jakość kontaktów z klientami jest tam typowo polska…

niedziela, 7 września 2014

Przymusowy bełkot

   Po co komu tzw. przymus adwokacko-radcowski w sporządzaniu pism procesowych? Chyba po to - mniemam - by ci szwarckieckowi z zielonym lub niebieskim podgardlem pisali szwarckieckowym z podgardlem fioletowym (czyli sędziom) zrozumiałym dla nich bełkotem o czymś, o czym ja mogę napisać słowami zrozumiałymi dla każdego obywatela bez pośrednictwa tłumacza z języka prawniczego na polski.

   Nie pojmuję, dlaczego mam dać zarabiać środowiskowej mafii, nie mając przy tym żadnej gwarancji, że ja - pokrzywdzony przez funkcjonariuszy publicznych - nie wyrzucam swoich pieniędzy w błoto? Śmierdzi to z daleka blokowaniem - przez aparatczyków tzw. wymiaru sprawiedliwości do spółki z wydrwigroszami z palestry – dostępu do sądu i uczciwego orzecznictwa pod pretekstem, że obywatele to idioci i bez pomocy geniuszy w togach sami sobie nie poradzą nawet w dobie internetu.

   W gąszczu kazuistycznych sztuczek gubi się gdzieś służebna rola przybytków Temidy w społeczeństwie demokratycznym. Sądy w III RP są de facto państwem w państwie, w którym wartości logiczno-poznawcze (prawda, fałsz) i etyczne (dobro, zło) zbyt często podlegają (a niech i ja uczenie zabełkoczę na dowód, żem sroce spod ogona nie wypadł) imponderabilnej relatywizacji na niekorzyść ofiar bezprawia.

sobota, 6 września 2014

Duch i litera

   O ducha prawa (czyli poniekąd o sprawiedliwość) można się spierać - jak powiada prosty lud - do usranej śmierci, a nawet - dodałbym bardziej filozoficzno-metafizycznie - do Sądu Ostatecznego. Natomiast co do litery prawa, w inteligentnym  towarzystwie, potrafiącym rozumować logicznie, nie powinno być aż tak różniście.

   Chyba że trafimy na kolektyw bystrych jak woda w klozecie sędziów z Wrocławia. Wtedy pokrzywdzony przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych - jak ja w sprawie moich roszczeń odszkodowawczych wobec tej państwowej piramidy finansowej - musi udowodnić, że próbował podjąć pracę w czasie, w którym na dorobienie choćby złotówki jednoznacznie nie pozwalały mu przepisy ustawowe. Co nastąpiłoby, gdybym jakimś cudem spełnił tę aberracyjną zachciankę aparatczyków tzw. wymiaru sprawiedliwości? Wtedy byłaby - jak w znanym skeczu o majstrze, uczniu i ich kliencie - „inna rozmowa”: z pokrzywdzonego stałbym się oskarżonym o postępowanie niezgodne z literą prawa! A zatem cokolwiek zrobiłbym, miałbym u nich przechlapane. Po kafkowsku perfekcyjne, nieprawdaż?

   Z tą literą prawa w III RP bywa równie debilnie jak z orzecznictwem cór i synów Temidy, mających obowiązek ją stosować. Dla mnie symbolem legislacyjnego bubla jest artykuł 178 ustęp 1 obowiązującej konstytucji. Stoi tam czarno na białym, że konstytucja nie zalicza się do ustaw! A wrocławscy sędziowie w ramach przysługującej im swobodnej oceny faktów uważają nawet, że przy rozstrzyganiu sporów jest ona zbędna.

   Ignorując ustawę zasadniczą popełniają oczywiste przestępstwo przekroczenia uprawnień?  No i co z tego, przecież dożywotni immunitet i wyłączenie orzeczniczej samowolki spod jakiejkolwiek kontroli zewnętrznej gwarantuje im całkowitą bezkarność.

piątek, 5 września 2014

Nieuctwo uprawomocnione

   Mądrale prokuratorsko-sędziowskie osiągnęły kolejny szczyt. Szczyt nieuctwa. Wiedza dla nich nie ma znaczenia. Potrafią uprawomocnić każdą swoją głupotę.

   Prokurator Mariola Reda-Pieczeniewska z Prokuratury Rejonowej dla Warszawy-Mokotowa odmówiła wszczęcia śledztwa przeciwko niemieckiemu dziennikowi „Rheinische Post”, który nazwał KL Buchenwald i KL Ravensbruck „polskimi obozami koncentracyjnymi”. Nie stwierdziła ona napisania przez tamtejszych dziennikarzy nieprawdy oraz popełnienia przez nich przestępstwa znieważenia naszego państwa i narodu. Redakcja gazety - uzasadniła funkcjonariuszka organu ścigania swą decyzję - nie miała złych intencji. Chciała tylko zaznaczyć, że obozy te „były zlokalizowane na ziemiach polskich”.

   Już w szkole podstawowej na lekcjach geografii uczą, że Buchenwald znajduje się w Turyngii, a Ravensbruck - w Brandenburgii. Czyli na terenie Niemiec (podczas II wojny światowej i teraz).

   Mimo to decyzję prokuratorki przyklepał sędzia Krzysztof Ptasiewicz z Sądu Okręgowego w Warszawie. Uznał zażalenie członków Związku Polaków w Niemczech za bezzasadne. Od tego postanowienia sądu nie można się już odwołać. Jest ono ostateczne!

   Żeby było jeszcze absurdalniej, decyzji Redy-Pieczeniewskiej broni sam prokurator generalny Andrzej Seremet - podkreślając, że śledcza postąpiła zgodnie z obowiązującymi przepisami. A poza tym jej argumentacja została przecież w całości podtrzymana przez sąd…

   PS. Powyższy tekst napisałem na podstawie informacji „Gazety Polskiej Codziennie” z 4.09.2014.

czwartek, 4 września 2014

Nie wiedzieli, pod czym się podpisali? Ich problem

   - Czepialski jesteś - zaczepił mnie znajomy. - Czepiasz się nawet sędziów pełniących przy orzekaniu kolegialnym rolę typowych ławników, którzy zazwyczaj nie mają pojęcia o szczegółach rozstrzyganego sporu.

   Ja na to, że czepiam się głównie Urszuli Kubowskiej-Pieniążek, Grażyny Josiak i Elżbiety Sobolewskiej-Hajbert - przewodniczących składów orzekających (w Wydziale Cywilnym Odwoławczym Sądu Okręgowego we Wrocławiu, w sprawie moich roszczeń finansowych za bezprawne decyzje Zakładu Ubezpieczeń Społecznych) niezawiśle od ustaw. Pozostali: Czesław Chorzępa, Beata Stachowiak, Ewa Gorczyca, Anna Kuczyńska i Izabela Bamburowicz są na mojej czarnej liście na doczepkę, ale nie za niewinność - wszak podpisywanie się pod czymkolwiek w ciemno nie zwalnia żadnego funkcjonariusza publicznego (zwykłego obywatela zresztą też) od odpowiedzialności za przestępstwo.

środa, 3 września 2014

Napisz pan coś...

   Zatelefonował do mnie pewien mężczyzna, nazwijmy go Kowalskim. Na jego prośbę spotkaliśmy się w miejscu wolnym od podsłuchu.

   Kowalski, mieszkaniec miejscowości pod Wrocławiem, opowiedział mi o swoim sąsiedzie, byłym esbeku, uprzykrzającym mu i rodzinie życie. Jeśli wierzyć słowom rozmówcy i jego pismom do „wszystkich świętych”, ilustrowanym zdjęciami - istny horror.

   - Co na to policja, prokuratura, sąd? - zapytałem.

   - Sprzyja esbekowi - przekonywał Kowalski.

   - A czego pan oczekuje ode mnie?

   - Żeby pan, dziennikarz, coś o tym napisał w swoim blogu. Zapłacę…

   Wyraziłem współczucie, ale współudziału - choćby tylko pośredniego - w sąsiedzkim konflikcie odmówiłem.

   - Nie jestem adwokatem, pieniędzy za pomaganie innym ludziom brać nie mogę. Etyki zawodowej staram się przestrzegać i na emeryturze - tłumaczyłem.

   Wyjaśniłem Kowalskiemu, dlaczego nie chcę się „pchać między wódkę a zakąskę” również w czynie społecznym. Bo wtedy sąsiad może się mścić na nim jeszcze bardziej, a ja prędzej czy później stałbym się wrogiem obu stron awantury.

   - Moim nie - próbował zapewniać Kowalski.

   - Jak znam życie, zmieniłby pan zdanie - uświadomiłem mu - gdybym napisał, co na ten temat ma do powiedzenia adwersarz. A to dziennikarski obowiązek…

   Podpowiedziałem Kowalskiemu, że jeśli koniecznie chce swoją sprawę upublicznić, niech się nikim nie wyręcza i założy - nic prostszego - osobistego bloga. Bo skoro potrafi pisać do policji, prokuratury i sądu, może to robić także na własnej stronie internetowej, na redagowanie której miałby monopol i za którą brałby pełną odpowiedzialność.

wtorek, 2 września 2014

W dobrym towarzystwie

   Nie jestem pierwszym i zapewne nie ostatnim pokrzywdzonym przez „państwo prawne”, jakim ponoć jest RP.

   Np. w 2006 krakowski sąd apelacyjny potwierdził, że zatrzymanie w 2002 przez brygadę antyterrorystyczną, na polecenie prokuratury, znanego przedsiębiorcy Romana Kluski, za rzekome wyłudzenie podatku VAT, było ewidentnie bezprawne. Poszkodowany nie przebywał w areszcie dłużej niż 48 godzin tylko dlatego, że wpłacił 8 mln zł kaucji.

   Tenże sąd apelacyjny podtrzymał jednak postanowienie niższej instancji, że za bezprawne zatrzymanie i za zablokowanie na 16 miesięcy wysokiego poręczenia majątkowego należy się Klusce tylko 5 tys. zł odszkodowania. Domagał się on prawie 1,5 mln (całą tę kwotę chciał przeznaczyć na cel charytatywny).

   Upodlony Kluska oświadczył, że mimo wszystko z samowolą państwowych aparatczyków warto i trzeba walczyć. „By nie można było w majestacie prawa całkowicie bezkarnie zgnębić obywatela” - podkreślał w imieniu wszystkich pokrzywdzonych.

   Rozumiem też rozgoryczenie byłego działacza „Solidarności” z wrocławskiego „Elwro” Stanisława Nowakowskiego, któremu w 2008 miejscowy sąd przyznał 1,5 tys. zł zadośćuczynienia za 19 dni internowania w 1982 oraz za długotrwałe szykanowanie podczas stanu wojennego przez ówczesne władze.

   On jednak w sprawiedliwość przestał już wierzyć. „Nie będę się odwoływał, bo to nie ma sensu. Nie spodziewałem się wielkich pieniędzy, ale innego podejścia” - powiedział tuż po wyroku wyraźnie upokorzony, nie o taką Polskę wszak walczył.

poniedziałek, 1 września 2014

Sędziowie w pułapce prawnej

   Coraz liczniejsi - niestety - funkcjonariusze tzw. wymiaru sprawiedliwości w III RP są żywymi okazami, jak poczucie nieomylności i bezkarności rodzi i kształtuje w człowieku lenistwo intelektualne. Zdeprawowanym sędziom wystarczy zaklinanie rzeczywistości, że wyrokują „zgodnie z prawem”, a gdy ktoś śmie im zasadnie zarzucić samowolkę, ten zamiast rzeczowego wyjaśnienia dostaje pouczenie o ich gwarantowanej konstytucyjnie „orzeczniczej niezawisłości” (w domyśle: również od ustaw) i dozwolonej przez przepisy „swobodnej (rozumianej jako dowolna) oceny dowodów”.

   Zapewne niektórym aparatczykom Temidy zdarza się ruszyć głową i pojąć, że jest to po prostu działalność przestępcza - przekraczanie uprawnień i nadużywanie władzy. Jednak ich ewentualne obawy o skazanie za gwałt na ustawach (z konstytucją na czele) zdaje się skutecznie eliminować świadomość ochronnej roli dożywotniego immunitetu.

   A może to ja jestem leniwy umysłowo? Bo nie ogarniam np., dlaczego częściej wznawia się procesy z błahego powodu formalnego niż z poważnej przyczyny merytorycznej?

   Może też to ja popełniam - jakby napisał prokurator - „czyn zabroniony”? Bo walcząc, w sprawie moich udokumentowanych roszczeń finansowych wobec ZUS, z sędziowskimi bezprawnikami, naruszam ich nietykalność?

10.2012