Dawno nie cytowałem publikacji dyrektora
Fundacji LEX NOSTRA – Macieja Lisowskiego, które regularnie znajduję w mojej
elektronicznej skrzynce pocztowej. Jego mejl z 19.12.2014 jest
szczególnie wart powtórzenia.
We wstępniaku do mnie Lisowski pisze:
„Wieść gminna niesie, że na świecie są
"równi" i "równiejsi". Że w wojsku dzieją się
"cuda", też pozostaje tajemnicą poliszynela. Sprawa aktualnego wiceprzewodniczącego
Krajowej Rady Sądownictwa dowodzi jednoznacznie, że są w Polsce osoby nawet dla
władz nietykalne, a niektóre instytucje same – i to skutecznie – stawiają się
ponad prawem.
Najlepszym tego dowodem jest sprawa
aktualnego Wiceprzewodniczącego Krajowej Rady Sądownictwa, sędziego płk. Piotra
Raczkowskiego, któremu poważne zarzuty o charakterze karnym nie tylko nie
przeszkodziły w karierze, ale wręcz w niej pomogły”.
Załącznikiem jest taki tekst:
JAK
SĘDZIOWIE NA PRZEKÓR MINISTROM KOLEGĘ OBRONILI
Uwagę mediów i społeczeństwa rozpaliła
niedawno „afera madrycka”, która nie tyle okazała się być skandalicznym
„wybrykiem” kilku posłów, ile pozwoliła, by światło dzienne ujrzały kolejne
niedopuszczalne w państwie prawa praktyki. Praktyki, dzięki którym politycy
beztrosko mogli marnotrawić nasze pieniądze. Jednak ta sprawa, to tylko
wierzchołek góry lodowej.
Wszyscy wiemy, że – czy tego chcemy, czy nie
– są na świecie „równi” i „równiejsi”. W polskiej armii także dzieją się „cuda”
i nie jest to dla nikogo żadną tajemnicą. Sprawa aktualnego Wiceprzewodniczącego
Krajowej Rady Sądownictwa pokazuje, że są w kraju osoby, które nawet dla władz
pozostają nietykalne oraz instytucje, które same – wyjątkowo skutecznie –
stawiają się ponad prawem.
Sikorski,
Hofman i inni
Nie ma nic specjalnie dziwnego w tym, że
politycy odbywają częste podróże – także zagraniczne. To, bez wątpienia, jest
integralnym składnikiem zawodu przez nich wykonywanego. Kiedy posłowie PiS Adam
Hofman, Mariusz A. Kamiński i Adam Rogacki wybrali się służbowo do Hiszpanii,
prawdopodobnie nie wzbudziłoby to niczyich podejrzeń, gdyby nie incydent z
udziałem ich żon na pokładzie samolotu. „Nieparlamentarne” zachowanie pań
przyczyniło się do ujawnienia jednej z poważniejszych afer ostatnich czasów.
Okazało się, że choć politycy mieli brać udział w spotkaniach Rady Europy, to
Kamiński pojawił się tam tylko raz (30 października, tylko na chwilę), a
pozostali posłowie wprawdzie trzykrotnie, ale za to za każdym razem późnym
popołudniem – tylko po to, by złożyć podpis. Przede wszystkim jednak światło
dzienne ujrzały zadziwiające fakty dotyczące samej podróży: politycy mieli
wybrać się do Madrytu samochodami i pobrali na ten cel stosowne zaliczki na
poczet diet. Ale polecieli razem samolotem taniej linii lotniczej, dzięki czemu
zaoszczędzili w sumie kilkanaście tysięcy złotych.
Wziąwszy pod uwagę, że te pieniądze pochodzą
z budżetu, czyli z płaconych przez nas wszystkich podatków (a więc bezpośrednio
z naszych kieszeni), nie trudno się dziwić społecznemu oburzeniu. „Wycieczka”
posłów sprawiła, że media i niektórzy bardziej dociekliwi politycy zaczęli
dokładniej przyglądać się temu, w jaki sposób funkcjonuje system opłacania
służbowych podróży posłów. Odkrycia okazały się wręcz szokujące. Prywatne
wyjazdy, niepotrzebne do niczego zagraniczne wycieczki, obecność posłów w kilku
miejscach jednocześnie – co wynika z dokumentów, gigantyczne kilometrówki i
całe mnóstwo potężnych nadużyć… Pokłosia afery nie milkną i wygląda na to, że
jeszcze długo będziemy odkrywać coraz to nowe, skandaliczne wydarzenia.
Sprawa dotknęła nawet Radosława Sikorskiego,
byłego Ministra Spraw Zagranicznych i obecnego Marszałka Sejmu, który
początkowo dość ostro skrytykował postępowanie bohaterów „afery madryckiej”, a
nawet doprowadził do ujawnienia rozliczeń poselskich podróży służbowych. Jeszcze
przed wybuchem tego skandalu – na początku roku – do prokuratury wpłynęły trzy
zawiadomienia przeciwko Sikorskiemu. Dwa dotyczyły rozliczania przez niego
ryczałtów na przejazdy prywatnym samochodem do celów służbowych, jeden –
urodzin wyprawionych w należącym do Ministerstwa Obrony Narodowej pałacyku. 31
marca Prokuratura Rejonowa Warszawa-Śródmieście odmówiła wszczęcia śledztwa i
sprawa na jakiś czas przycichła. Na fali „madryckiej” temat jednak powrócił na
łamy mediów.
15 grudnia Prokurator Generalny Andrzej
Seremet poinformował, że „decyzja o odmowie śledztwa w sprawie rozliczeń
poselskich Radosława Sikorskiego za tzw. kilometrówkę jest przedwczesna” i
należy w tej sprawie podjąć postępowanie. Decyzję Seremeta tego samego dnia
przekazano Prokuraturze Okręgowej w Warszawie.
Jak to wszystko się skończy? Jeszcze nie
wiemy, ale – w taki czy inny sposób – Marszałek się „nie wywinie”, o ile
oczywiście jego wina zostanie potwierdzona. Biorąc pod uwagę społeczne
oburzenie i fakty ujawnione w ramach „afery madryckiej” zgody na takie
marnotrawienie publicznych (czyli naszych) pieniędzy być nie może.
Tu
jednak potwierdza się „ludowa prawda” przytoczona na początku niniejszego
tekstu: że są „równi” i „równiejsi” – tacy, jak Wiceprzewodniczący Krajowej
Rady Sądownictwa.
Sędziego
podróże małe i duże
Samochód służbowy z natury rzeczy
przeznaczony jest do realizacji zadań służbowych. Swego czasu Wojskowy Sąd
Garnizonowy w Warszawie posiadał dwa takie auta: Opla i Fiata. Dysponował nimi
piastujący stanowisko Prezesa tego sądu pułkownik Piotr Raczkowski. Zasady
użytkowania pojazdów służbowych są jasne i chociaż wiele firm „po cichu” zgadza
się na korzystanie z nich przez pracowników w celach prywatnych, to jeszcze w
roku 2000 Ministerstwo Obrony Narodowej wydało decyzję jednoznacznie
określającą reguły. Pomijając inne ustalenia, MON kategorycznie nakazał
wykorzystywać służbowe auta wyłącznie do służbowych celów.
Prezes Raczkowski jednak Oplem i Fiatem
pojeździł sobie całkiem solidnie pomimo określonych przez MON zasad. Jeździł –
nie tylko po Stolicy – dużo i w zasadzie dowolnie, bez żadnego skrępowania
załatwiając w tym czasie swoje prywatne sprawy. Pod koniec 2008 roku Wojskowa
Prokuratura Okręgowa w Poznaniu, w ramach postępowania przygotowawczego,
skierowała do Wojskowego Sądu Okręgowego – Sądu Dyscyplinarnego w Warszawie
wniosek o wydanie zezwolenia na pociągnięcie płk. Raczkowskiego do
odpowiedzialności karnej. Zarzucono mu – w związku z opisaną praktyką –
osiągnięcie korzyści majątkowej o wartości ponad 51 tysięcy złotych. Proszę
zwrócić w tym miejscu uwagę, że „afera madrycka” rozpoczęła się od „zaledwie”
kilkunastu tysięcy i to „rozłożonych” na trzy osoby. Tu natomiast chodzi o
jednego urzędnika – i to dodatku Prezesa Sądu!
W
czerwcu tego samego roku ówczesny Zastępca Prezesa Wojskowego Sądu Okręgowego –
Sądu Dyscyplinarnego odmówił zgody na wszczęcie postępowania przeciwko
pułkownikowi Piotrowi Raczkowskiemu. Wprawdzie poznańska Prokuratura Wojskowa
złożyła na to zarządzenie zażalenie – zarzucając mu błąd faktyczny w ustaleniach
i (aż czterokrotnie) obrazę przepisów postępowania – ale nic to nie dało. Co
więcej, Sąd Najwyższy Izba Wojskowa również pozostawił bez rozpoznania
równoległy wniosek Prokuratury o wyłączenie sędziów Wojskowego Sądu Okręgowego
z udziału w sprawie.
Tak wyglądała ta historia w skrócie. Gdyby
skończyła się tak, jak powinna, czyli wydaniem zgody na wszczęcie postępowania
przeciwko Prezesowi Sadu (co wcale nie oznacza jeszcze jego winy) nie było by o
czym mówić. Ale tak się nie stało. Z perspektywy czasu cała sprawa wydaje się
skandalem nawet nie na miarę „afery madryckiej”, lecz znacznie ją
przewyższającą.
Kolega
jest od tego
Rzecz w tym, że choć od początku sprawy
minęło już ponad 6 lat, pułkownikowi Piotrowi Raczkowskiemu włos z głowy nie
spadł. Po pierwsze – jest dziś Sędzią Wojskowego Sądu Okręgowego w Warszawie.
Po drugie – jest Wiceprzewodniczącym Krajowej Rady Sądownictwa. Po trzecie –
decyzją Ministra Sprawiedliwości w porozumieniu z Ministrem Obrony Narodowej z
dnia 15 maja 2014 roku – został delegowany „do pełnienia obowiązków
sędziowskich w Sądzie Okręgowym w Warszawie od dnia 1 czerwca 2014 r. do 31
maja 2016 r., w wymiarze dwóch sesji w miesiącu.”.
Zwróćmy uwagę na kilka faktów. Przede
wszystkim pułkownik Raczkowski nie został w żaden pociągnięty do
odpowiedzialności za – zdaniem prokuratury – osiągnięcie korzyści majątkowej
przekraczającej 51 tysięcy złotych. Nie został, chociaż w tym samym czasie
toczyło się analogiczne postępowanie przeciwko Prezesowi Wojskowego Sądu
Okręgowego w Warszawie, płk. S.P., który w efekcie został – m. in. w wyniku
zgody Krajowej Rady Sądownictwa – zdymisjonowany. Pułkownik Piotr Raczkowski
wyszedł z całej sprawy obronną ręką nie dlatego, że nie udowodniono mu winy
(albo, że on sam udowodnił swoją niewinność), lecz dlatego, że – przypomnijmy –
ówczesny Zastępca Prezesa Wojskowego Sądu Okręgowego – Sądu Dyscyplinarnego po
prostu nie pozwolił na to, by przeciwko niemu prowadzono jakiekolwiek
postępowanie karne, a tym samym nie zgodził się na jego ewentualne ukaranie.
Po drugie – dziś płk. Raczkowski jest sędzią
Wojskowego Sądu Okręgowego. Tego samego, którego Wiceprezes uchronił go przed
ewentualną karą. Można się spodziewać, że – mówiąc wprost – kolega podał
koledze pomocną dłoń.
Po
trzecie – wprawdzie w przepisy wymagają, aby w Krajowej Radzie Sądownictwa
zasiadał także przedstawiciel „wojskowego odłamu” Temidy, ale dlaczego został
nim akurat pułkownik Piotr Raczkowski?
A wreszcie – dlaczego prócz pełnienia
funkcji sędziego w sądzie wojskowym oraz piastowania ważnej funkcji w Krajowej
Radzie Sądownictwa, został delegowany do sądu powszechnego – Sądu Okręgowego w
Warszawie? „Ćwierkają jaskółki”, że pozwoli mu to pobierać wojskową emeryturę i
równocześnie także otrzymywać pensję (niemałą przecież w wypadku sędziego) w ramach
orzekania w sądzie powszechnym. Takie plotki krążą wśród stołecznego
sądownictwa… Ale to i tak jeszcze nie koniec.
Minister
się nie liczy
W grudniu 2008 roku Ministerstwo
Sprawiedliwości w osobie Ministra Sprawiedliwości Zbigniewa Ćwiąkalskiego
złożyło do Krajowej Rady Sądownictwa oficjalny wniosek „o wyrażenie opinii w
przedmiocie odwołania z zajmowanej funkcji Prezesa Wojskowego Sądu
Garnizonowego w Warszawie”. Wniosek podpisał także Minister Obrony Narodowej
Bogdan Klich.
Wnioskując
z lektury dokumentu, trzeba przyjąć, że obaj ministrowie byli wysoce zadziwieni
„nietykalnością” pułkownika Raczkowskiego. Powołując się na szereg
obowiązujących przepisów ministrowie jasno stwierdzają, że w tym przypadku
„dalsze pełnienie funkcji [przez płk. Raczkowskiego – przyp. red.] z innych
powodów nie da się pogodzić z dobrem wymiaru sprawiedliwości”, co jest podstawą
do jego odwołania przez Ministra Sprawiedliwości w porozumieniu z Ministrem
Obrony Narodowej – tyle tylko, że „po zasięgnięciu opinii Krajowej Rady
Sądownictwa”. Opinia Krajowej Rady Sądownictwa była negatywna, a dziś płk.
Raczkowski jest tej Rady Wiceprzewodniczącym!
Ministrowie podkreślają również, że w
świetle decyzji Krajowej Rady Sądownictwa odnośnie wspomnianego już drugiego
sędziego – Prezesa Wojskowego Sądu Okręgowego w Warszawie, płk. S.P. – decyzję
Zastępcy Prezesa Wojskowego Sądu Okręgowego o braku zgody na pociągnięcie płk.
Raczkowskiego do odpowiedzialności karnej ich zdaniem „można odczytać jako
wyraz nierównego traktowania osób pozostających w zbliżonej sytuacji procesowej
i całkowicie bezzasadne przekroczenie kompetencji [przez Zastępcę Prezesa WSO –
przyp. red.]”.
Reasumując: pomimo interwencji dwóch
ministrów i pomimo zgromadzonego materiału dowodowego wykazującego – zdaniem
prokuratury – potężne nadużycie (czy też – mówiąc wprost – przestępstwo w
postaci celowego osiągnięcia korzyści majątkowej), sędzia płk. Piotr Raczkowski
nie tylko nie został w żaden sposób ukarany, ale wręcz jego kariera nabrała
rozpędu!
Kiedy
posłowie wyciągnęli z państwowej (czyli naszej) kiesy kilkanaście tysięcy
złotych (choć oni sami twierdzą, że są niewinni) i kiedy nawet Marszałek Sejmu
musi zmierzyć się z poważnymi zarzutami tej samej natury – wojskowy sędzia może
czuć się bezkarny: koledzy pomagają mu uniknąć odpowiedzialności, pomagają
awansować i załatwiają cywilne „fuchy”. Chociaż mówimy o znacznej kwocie i
chociaż sprawa dotyczy sędziego – przedstawiciela wymiaru sprawiedliwości, a
więc osoby, która nie dość, że orzeka o winie lub niewinności innych (orzeka w
Sądzie Okręgowym w Warszawie Wydziale Karnym – Odwoławczym!), to sama tym
bardziej powinna być wzorem dla społeczeństwa. I to sędziego wojskowego,
którego – z racji przynależności do sił zbrojnych kierujących się, w założeniu
przynajmniej, podwyższonymi standardami etycznymi – obowiązują w pewnym sensie
podwyższone rygory przyzwoitości.
Wygląda jednak na to, że wojskowe sądy i ich
przedstawiciele stawiają się ponad prawem. Jak się okazuje – bardzo skutecznie.
I bezkarnie.