piątek, 27 lutego 2015

Mój wyrok na sędziów

   Gdyby marsz ustawy (tej umożliwiającej karanie sędziów za orzecznicze bezprawie) z ziemi włoskiej do polskiej via Unia Europejska powiódł się – niezwłocznie wystąpiłbym z pozwem przeciwko wrocławskim funkcjonariuszom tzw. wymiaru sprawiedliwości, którzy podpisali się pod wyrokami i postanowieniami w sprawie moich roszczeń finansowych wobec Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. O co wnioskowałbym?

   O ukaranie wedle „zasług” dziewięciorga sędziów za bodaj najpoważniejsze przestępstwo służbowe: orzekanie niezawiśle od litery obowiązującego prawa i interpretacji tych przepisów przez Sąd Najwyższy. Moim zdaniem, półroczna utrata zarobków należałaby się Urszuli Kubowskiej-Pieniążek, pięciomiesięczna – Grażynie Josiak i Elżbiecie Sobolewskiej-Hajbert, czteromiesięczna – Czesławowi Chorzępie, Beacie Stachowiak, Ewie Gorczycy, Annie Kuczyńskiej i Izabeli Bamburowicz, a kwartalna – Annie Sobczak-Kolek.

   Byłbym skłonny wykorzystać otrzymane zadośćuczynienie na pomoc finansową dla ofiar bezprawia funkcjonariuszy publicznych.

   Nie zapomniałbym ponadto o nadzorcach wymienionych bezprawników: prezes Sądu Okręgowego we Wrocławiu – Ewie Barnaszewskiej, prezesie Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu – Andrzeju Niedużaku i rzeczniku dyscyplinarnym dolnośląsko-opolskich sędziów – Marcinie Cieślikowskim. Oni też powinni być rozliczeni za świadome chronienie Kubowskiej-Pieniążek, Josiak, Sobolewskiej-Hajbert, Chorzępy, Stachowiak, Gorczycy, Kuczyńskiej, Bamburowicz i Sobczak-Kolek przed jakąkolwiek odpowiedzialnością za przekroczenie uprawnień, czyli za nadużycie władzy.

   Wiem, że prawo nie działa wstecz, a przestępstwa ulegają przedawnieniu, cóż jednak mi szkodzi trochę pomarzyć...

Jest kij na sędziowskie bezprawie!

   Włoski parlament uchwalił ustawę dotyczącą odpowiedzialności cywilnej sędziów. Ewidentny błąd w sztuce orzekania będzie ich kosztować połowę całorocznego wynagrodzenia.

   Ktokolwiek z pokrzywdzonych Włochów uzna, że padł ofiarą bezprawnego wyroku, może domagać się zadośćuczynienia. Nie od samego sędziego, lecz od państwa. Ono z kolei może zażądać od winnego samowolki, by zwrócił do budżetu ekwiwalent w gotówce. Wysokość takiej kary finansowej nie może jednak przekraczać sześciomiesięcznych zarobków sędziego.

   Mam pomysł: niechaj owa włoska ustawa stanie się prawem obowiązującym w całej Unii Europejskiej! Bo w dobrowolne uchwalenie podobnej w zdeprawowanej III RP nie sposób uwierzyć.

wtorek, 24 lutego 2015

"Cywilny" list gończy

   W najnowszym numerze miesięcznika „Uważam Rze”, datowanego 23.02.2015, tzw. wstępniak redaktora naczelnego Jana Pińskiego, zatytułowany „Ludzi i broni” (cytuję z minimalnymi poprawkami korektorskimi):

   „Nie mamy pańskiego płaszcza. I co pan nam zrobi?” – to kultowy tekst z równie kultowego filmu „Miś”, w którym Stanisław Bareja wyśmiewał absurdy PRL. W tamtej historii szatniarz informuje głównego bohatera, że płaszcza, który zostawił, nie ma, a na dodatek wyraźnie zaznacza, że to problem tego, kto stracił płaszcz, a nie tego, kto zobowiązał się go pilnować.

   W chwili, gdy piszę te słowa, jestem poszukiwany listem gończym przez warszawski sąd. List ów został wydany w sprawie cywilnej po tym, jak mój adwokat przedstawił zwolnienie lekarskie od lekarza sądowego. Żeby było jasne: sędzia warszawskiego sądu rejonowego Joanna Bukowska uznała zwolnienie, ale utrzymała list gończy (i 30-dniowy areszt). Że nieobecność była usprawiedliwiona? Że w sprawach cywilnych nie wolno wydawać listów gończych? A kto sędziemu zabroni? Problemem nie jest to, że sędzia łamie prawo. Wbrew temu, co twierdzą autorytety, sędziowie to tacy sami ludzie jak my, i przestępcy też się wśród nich zdarzają w takim samym odsetku jak wśród innych ludzi lub nawet większym (mają władzę, a ta – jak wiemy – deprawuje). Problemem jest brak reakcji.

   Nie jestem Janem Kowalskim z małej wioski. Jestem dziennikarzem, mam notes z numerami telefonów do różnych organizacji, znam polityków, szefów organizacji społecznych, krótko mówiąc – nie jestem na straconej pozycji. Mogę nagłośnić swoją sprawę i zaalarmować inne organy państwa, że źle się dzieje. Ale co ma zrobić Jan Kowalski z małej wioski, gdy mu taki sędzia śmieje się w oczy i łamie prawo? To jest polski problem.

   Szokuje mnie nie to, że do takiej sytuacji doszło, ale to, że warszawski sąd po trzech dniach namysłu poinformował dziennikarzy, że wszystko jest w porządku, postanowienie można zaskarżyć itp. A że nie można wydawać listów gończych w sprawach cywilnych (pomijam kwestię usprawiedliwionej nieobecności)? Problem w tym, że sędzia Bukowska robiła to, co jej koledzy z wydziału. Dlaczego to robili? Bo było im z jakichś powodów wygodnie. Trzeba zobaczyć, kto był „pacjentem zero”, na którym wypróbowano nową, rozszerzającą wykładnię prawa.

   Zasadą państwa prawa jest, że jeżeli nie napisano, iż coś państwu (jego urzędnikom itp.) wolno, to nie można tego robić. Odwrotnie niż w wypadku ludzi, którzy mogą robić wszystko, czego im nie zabroniono.

   Twórcy amerykańskiego państwa oparli wolność na dwóch fundamentach. Pierwszym jest prawo do posiadania broni, bo to zmusza każdą władzę do umiarkowania. Uzbrojonego obywatela nie wolno doprowadzać do ostateczności. Drugim są sądy przysięgłych, w których o winie czy odpowiedzialności decydują zwykli ludzie. Dlaczego? Bo zwykli ludzie mają poczucie sprawiedliwości, a jeżeli ktoś skorumpuje ławę przysięgłych, to kolejna obraduje już w innym składzie. Skorumpowany sędzia jest zaś problemem systemowym. To są rozwiązania, które musimy wprowadzić w Polsce, aby mieć szansę na życie w normalnym państwie”.

   Osiem dni wcześniej – 15.02.2015 – w internetowym wydaniu tegoż czasopisma pojawił się tekst pt. „List gończy i 30-dniowy areszt dla redaktora naczelnego „Uważam Rze””, autorstwa zastępcy redaktora naczelnego Krzysztofa Galimskiego:

   „Mimo przedstawienia zwolnienia lekarskiego od biegłego sądowego, sędzia drugiego wydziału Sądu Rejonowego Warszawa Mokotów Joanna Bukowska nakazała dziś aresztowanie Jana Pińskiego i wysłała za nim list gończy.

   Sprawa toczy się między redaktorem naczelnym "Uważam Rze", a znaną z komisji do spraw PKN Orlen spółką paliwową J&S Energy. Na kolejną rozprawę Piński nie stawił się z powodu choroby, a jego adwokat przedłożył odpowiednie zwolnienie lekarskie. Sędzia Bukowska zareagowała postanowieniem o nałożeniu zarówno grzywny, jak i aresztu. Po zwróceniu uwagi przez prawnika, który reprezentował Pińskiego, że zwolnienie jest przecież wystawione przez biegłego sądowego, sąd anulował grzywnę, ale utrzymał w mocy 30-dniowy areszt i wydanie listu gończego.

   – Moja sprawa z firmą J&S Energy trwa od 2012 r. Pozwałem ich o wygaszenie tytułu egzekucyjnego, oni mnie o ujawnienie majątku. Działanie sądu, który lekceważy zwolnienie lekarskie, potwierdzone przez biegłego, i chce 30 dni więzienia dla dziennikarza jest tak absurdalne, że trudno mi to komentować – mówi Jan Piński. – W poniedziałek zostanie złożony wniosek o uchylenie postanowienia sądu, a także wniosek o wszczęcie postępowania dyscyplinarnego przeciwko sędzi Bukowskiej.

   – Wystawienie listu gończego w sprawie cywilnej i zarządzenie aresztu po usprawiedliwionej nieobecności trudno komentować. Nieznane mi są motywy sądu, ale wydaje mi się, że może chodzić o uniemożliwienie działalności dziennikarskiej – mówi Piński.

   Przypomnijmy: w styczniu 2015 r. Jan Piński napisał temat okładkowy „Uważam Rze” – „Nietykalni, czyli jak sędziowie uczynili z Polski państwo bezprawia”. Działania sędzi Bukowskiej pokazują, jak bardzo był to trafny tekst”.

   Nazajutrz – 16.02.2015 – w internecie dodano informację pt. „Naczelny "Uważam Rze" donosi na sąd do CBA”:

   „Dziś rano do Centralnego Biura Antykorupcyjnego zostało wysłane zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez sędzię Joannę Bukowską, która w ostatni piątek wystawiła list gończy i nakaz aresztowania redaktora naczelnego "Uważam Rze" Jana Pińskiego, za usprawiedliwioną nieobecność na sprawie cywilnej.

   Piński podejrzewa, że doszło do przestępstwa z art. 228 § 1 kk (przyjęcie łapówki) w zbiegu z art. 231 kk (przekroczenie uprawnień) przez sędzię Bukowską. 

   – Zawiadomienie wymienia osoby z najwyższych szczebli polityki, biznesu i światka [w oryginale jest „świadka” – przypisek mój] prawniczego, co do których mam wiedzę ze źródeł dziennikarskich, że powoływały się na wpływy w wymiarze sprawiedliwości, a także podejmowały bezpośrednie próby [chyba zabrakło w tym miejscu słowa „ograniczania”] publikowania przeze mnie materiałów dziennikarskich – mówi Jan Piński.

   – Nie ma wątpliwości, że sędzia Bukowska świadomie złamała prawo, a jest niewiarygodne, aby zrobiła to bezinteresownie – dodaje Piński. 

   Przypomnijmy: w ostatni piątek sędzia Joanna Bukowska ukarała naczelnego "Uważam Rze", grzywną i 30-dniowym aresztem za nieobecność na rozprawie. Po przedstawieniu argumentu przez prawnika Pińskiego, że przecież dostarczone jest zwolnienie lekarskie od lekarza sądowego, sąd uchylił grzywnę, podtrzymując jednocześnie areszt i wydanie listu gończego”.

   W kolejnych dniach o bezprawności ścigania pozwanych listami gończymi w sprawach cywilnych wypowiedzieli się m.in. członek rady legislacyjnej przy premierze – prof. dr hab. Maciej Kaliński oraz członek Krajowej Rady Sądownictwa i zarazem jej rzecznik – sędzia Waldemar Żurek.

   Dodam jeszcze, że w bieżącym numerze „Uważam Rze” – tego z zacytowanym wstępniakiem – czołówkowa publikacja ma tytuł: „Folwark sądowy” i podtytuł: „Polskie sądy są maszyną do niszczenia ludziom życia”. Na okładce zamieszczono fotomontaż barana, świni i lisa w czarnych togach i łańcuchach z symbolem dolara ($) zamiast orła…

poniedziałek, 23 lutego 2015

Strach się bać

   Takie wrabianie w zbrodnię możliwe chyba tylko w Polsce! – skonstatowałem po obejrzeniu 22.02.2015 w Polsacie kolejnego odcinka „Państwa w państwie”, anonsowanego w internecie zajawką o treści:

   „ – Wszędzie mówią, ma być dowód. A tu nie ma nic – mówi informator. 

   Do redakcji programu "Państwo w państwie" zgłosił się były pracownik sądu, który anonimowo opowiedział o patologii wymiaru sprawiedliwości i nieprawidłowościach przy skazywaniu Piotra Mikołajczyka.

    – Kiedy czekaliśmy na ogłoszenie wyroku w sprawie Piotra Mikołajczyka podeszła do nas pewna osoba, która przekazała informacje, że ktoś chciałby się z nami spotkać zaraz po zakończeniu sprawy. Pojechaliśmy na miejsce, które wskazał informator i okazało się, że ta osoba wie bardzo dużo na temat tej sprawy wspomina Małgorzata Cecherz, reporterka "Państwa w państwie".  

   Naszej reporterce udało się porozmawiać z informatorem (…)

   – Ślady zapachowe, DNA i odciski powinny tam być, a nie ma nic – mówi w rozmowie mężczyzna.  

   (…) Piotr Mikołajczyk został skazany na 25 lat pozbawienia wolności za zabójstwo dwóch kobiet. W listopadzie 2010 roku znaleziono bowiem w Tłokini Wielkiej 2 martwe kobiety. Ofiarami były 80-letnia matka i jej 44-letnia córka. Śledczy prowadzący sprawę przez 9 miesięcy nie mogli wytypować sprawcy. Nagle po uzyskaniu anonimowej informacji, że mógł to być Piotr Mikołajczyk, aresztowali mężczyznę. 

   – Faktem jest, że ślady, które są zabezpieczone na miejscu zdarzenia nie wskazują na ich związek z oskarżonym – mówi prokurator Janusz Walczak, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Ostrowie Wielkopolskim. 

   Zdaniem rodziny chłopak ze względu na swoje upośledzenie (ma iloraz inteligencji 62, czyli dawny debilizm) był ze strony organów ścigania pójściem na łatwiznę.  

   – Policja nie miała nic. Ani żadnego podejrzanego, ani dowodu. Więc złapali sobie dosłownie i w przenośni głupka – mówiła w programie Marta Mielczarek, siostra Mikołajczyka.  

   Jedynym dowodem świadczącym o winie mężczyzny było jego samooskarżenie. Czy można wyłącznie na podstawie takiego dowodu skazać upośledzonego człowieka na lata więzienia?

   – Przyznanie się do winy, również wymuszone, było królową dowodów, ale w średniowieczu – przypomina mec. Monika Trenc. 

   Po pierwszym programie, w którym opisywaliśmy historię Piotra Mikołajczyka, zgłosił się do nas także inny mężczyzna. Potwierdził on jedną z możliwych tez dotyczących okoliczności zabójstwa kobiet z Tłokini, że morderstwo miało mieć charakter rabunkowy. Taka okoliczność potwierdzałaby niewinność Piotra Mikołajczyka. Nagranie rozmowy z informatorem przekazaliśmy prokuraturze jako nowy dowód w sprawie. Niestety sąd na rozprawie ukarał Martę Mielczarek - siostrę Piotra Mikołajczyka – karą 3 tys. złotych bowiem nie chciała ujawnić sądowi danych informatora”.

   Do – szczerze pisząc – kiepsko zredagowanej i niedostatecznie dyskretnej tekstowej zajawki Polsatu (wypadałoby ją profesjonalniej zaadiustować) dodam, że Mikołajczyk, skazany wyłącznie na podstawie samooskarżenia, najpierw dostał dożywocie, zamienione następnie na 25 lat więzienia. Oskarżony o rzekome podwójne zabójstwo, przesłuchiwany przez policjantów z zastosowaniem przez nich przemocy psychicznej i najprawdopodobniej również fizycznej, miał używać słów, których – zdaniem rodziny – z pewnością nie znał i nie rozumiał. A ukarana grzywną siostra, zeznając jako świadek, odmówiła podania – podczas jawnego posiedzenia Sądu Okręgowego w Kaliszu pod przewodnictwem sędziego Krzysztofa Patyny – imienia i nazwiska nagranego informatora, ponieważ gwarantowała mu anonimowość i obawiała się o jego bezpieczeństwo.

sobota, 21 lutego 2015

W interesie mniejszości i większości

   Zamejlował do mnie internetowy znajomy:

   „Prawie wybuchnąłem śmiechem. Sędziowie w Polsce mają problem z elementarnym stosowaniem obowiązującego prawa i obiektywizmem w ogóle, a tu znajduję takie info”.

   Po czym umieścił link do publikacji Radia TOK FM z 18.02.2015 o przygotowywaniu przez Helsińską Fundację Praw Człowieka „Przewodnika równościowego” dla sędziów i prokuratorów.

   Rzecz będzie nie o jakiejś tam równości każdego obywatela wobec prawa i niedopuszczalności istnienia tzw. równiejszych, lecz o niedyskryminowaniu wszelakich mniejszości.

   HFPC chce podszkolić funkcjonariuszy organów ścigania i tzw. wymiaru sprawiedliwości, jak wrażliwie i elastycznie mają postępować, gdy pokrzywdzonym, oskarżonym czy świadkiem jest osoba niepełnosprawna (np. niedosłysząca lub niedowidząca), o innym pochodzeniu narodowo-etniczno-rasowym, o niekatolickim wyznaniu, o odmiennej orientacji seksualnej, albo ktoś, kto zmienił płeć.

   Okazuje się bowiem, że – autentyk! – pewien rozumujący stereotypowo prokurator wnioskował o aresztowanie Roma, uzasadniając to wyłącznie faktem, że jest Romem. Z kolei jakiś sędzia nie miał wystarczającej wiedzy religijnej i wyznaczył termin rozprawy z udziałem judaisty na dzień przypadający w czasie trwania żydowskiego święta Chanuka.

   "Przewodnik równościowy" powinien być gotowy w październiku 2015. Ma trafić do wszystkich sędziów i prokuratorów.

   Nie negując tej inicjatywy HFPC, ośmielę się zaproponować napisanie dla nich również „Przewodnika postępowania zgodnego z obowiązującym prawem”. Zwłaszcza że przeciwdziałanie prokuratorsko-sędziowskiej samowolce było, jest i będzie występowaniem w interesie większości (z mniejszościami włącznie!) obywateli III RP.

czwartek, 19 lutego 2015

Podpis na Kukiza

   Czuję się troszku obciachowo, ale jak się nie ma co się lubi… Nawiedziłem otwarty we Wrocławiu (ul. Gabrieli Zapolskiej 1, pokój 311) ogólnopolski sztab wyborczy kandydata na prezydenta Pawła Kukiza i choć bez entuzjazmu, to jednak złożyłem swój autograf na liście poparcia jego osoby na urząd głowy państwa.

  Jak się teraz wytłumaczę z faktu, że postanowiłem zostać jednym ze 100 tysięcy – mam nadzieję – Polaków, którzy zechcą, aby aktywny elektorat mógł zagłosować 10.05.2015 również na „niepoważnego” rockmana? Powtarzając lub trawestując tytuły niektórych piosenek Kukiza: Bo tutaj (w III RP, państwie bezprawia) jest jak jest. Bo nie jest on zarażony wirusem partyjniactwa (kojarzycie ze słowami pod adresem eseldeków: „jak ja was, kurwy, nienawidzę!”?). Bo rzadko (tylko z obowiązku uczestnictwa w publicznej debacie) widuję go z politykami z zabetonowanego układu pookrągłostołowego (z pomunistami i pisiorami na czele).

   Zarazem nie mam złudzeń, że antyestablishmentowy Kukiz wygra wyścig do pilnowania żyrandoli w Pałacu Prezydenckim. A szkoda, bo jego poglądy – np. ustanowić jednomandatowe okręgi wyborcze do Sejmu, uzdrowić prokuraturę i sądownictwo, pomagać Ukrainie tylko humanitarnie i obu stronom tamtejszego konfliktu – są warte urzeczywistnienia.

wtorek, 17 lutego 2015

Złodziejskie doświadczenie sędziego

   Po internecie krąży skan dokumentu – pisemnego uzasadnienia wyroku, w którym aparatczyk (anonimowy, niestety) polskiego tzw. wymiaru sprawiedliwości, korzystając z przysługującego mu prawa do swobodnej oceny faktów, napisał: „Zdaniem Sądu niewiarygodne jest twierdzenie oskarżonego, że znalezione w domu kołpaki kupił. Doświadczenie życiowe i zawodowe Sądu pozwala przyjąć, że złodziej nie kupuje takich rzeczy jak kołpaki, nawet po okazyjnych cenach, bowiem może je ukraść całkiem za darmo”.

   Genialna analiza! Pomijam odkrywczą myśl, że można też coś ukraść cokolwiek płacąc. Najbardziej jestem ciekaw owego „doświadczenia życiowego i zawodowego” szwarckieckowego z fioletowym podgardlem, nazywającego siebie „Sądem”. Czyżby nie miał zwyczaju kupować np. papieru toaletowego, bo może go podpierdzielać choćby z kibla w miejscu swojej pracy (umysłowej skądinąd)?

niedziela, 15 lutego 2015

Ślepota śledczych

   Polską wstrząsnęło ostatnio to, co zdarzyło się w klinice ginekologii Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Policach. 30-latka po zapłodnieniu in vitro urodziła nie swoje dziecko. Badania DNA potwierdziły, że nie jest ona biologiczną matką dziewczynki, która przyszła na świat z licznymi wadami genetycznymi. Nasienie męża zostało połączone z komórką jajową nie jego żony, lecz innej kobiety.

   Równie zdumiewający jest fakt, że prokuratura pierwotnie nie stwierdziła znamion przestępstwa i odmówiła wszczęcia dochodzenia w sprawie narażenia na ciężki uszczerbek na zdrowiu w wyniku pomyłki popełnionej podczas zabiegu in vitro. Dopiero upublicznienie całego skandalu przez media sprawiło, że sąd uchylił postanowienie śledczych i nakazał im przeprowadzić postępowanie karne przeciwko sprawcom tego błędu lekarskiego.

   Zamiatanie doniesień pod dywan przez nieudolnych prokuratorów mnie specjalnie nie dziwi, odkąd sam takich ich praktyk doświadczyłem. Kto ma czas na analizę szczegółów, niech poczyta…

   Postanowieniem z 25.06.2007, ówczesny prokurator Prokuratury Rejonowej dla Wrocławia-Fabrycznej – Bartosz Biernat umorzył śledztwo w sprawie popełnienia przez funkcjonariuszy ZUS: Aleksandrę Wiktorow, Wandę Pretkiel, Antoniego Malakę, Annę Kapucińską i Danutę Marciniszyn przestępstwa z art. 231 par. 1 Kodeksu karnego (nadużycie władzy i przekroczenie uprawnień). Stwierdził, że dyskryminowanie mnie na podstawie promocyjnego art. 2 ust. 5 pkt 2 ustawy o świadczeniach przedemerytalnych „nie zawiera znamion czynu zabronionego”.

   Postanowieniem z 29.11.2007, tenże Biernat po raz drugi umorzył śledztwo w sprawie popełnienia przez Wiktorow, Pretkiel, Malakę, Kapucińską i Marciniszyn przestępstwa z art. 231 par. 1 kk. Znów stwierdził, że szykanowanie mnie na podstawie mającego mnie premiować za aktywność zawodową  art. 2 ust. 5 pkt 2 ustawy o świadczeniach przedemerytalnych „nie zawiera znamion czynu zabronionego”.

   Postanowieniem z 18.08.2008, ówczesna pełniąca obowiązki kierownika Działu Śledczego Prokuratury Rejonowej dla Wrocławia-Fabrycznej – Karolina Stocka (obecnie Stocka-Mycek) odmówiła wszczęcia śledztwa po moim ponownym zawiadomieniu o popełnieniu przestępstwa przekroczenia uprawnień przez Wiktorow, Pretkiel, Malakę, Kapucińską i Marciniszyn oraz dodatkowo przez Pawła Wypycha, Sylwestra Rypińskiego, Halinę Wolińską, Jarosława Sochę i Grażynę Melanowicz. Stwierdziła, że sabotowanie polityki prozatrudnieniowej państwa przez tych funkcjonariuszy ZUS „mieściło się w granicach prawa”, zaś w represjonowaniu mnie na podstawie przepisu premiującego aktywność zawodową bezrobotnego „brak znamion czynu zabronionego”.

   Po czym Sąd Okręgowy we Wrocławiu w prawomocnym wyroku z 29.04.2009 jednoznacznie orzekł bezprawność odmawiania mi przez ZUS świadczenia przedemerytalnego w okresie od 26.09.2006 do 12.07.2007. Potwierdził tym samym zasadność moich oskarżeń funkcjonariuszy ZUS o przestępstwo przekroczenia uprawnień.

   Ta sama prokurator Stocka prawnymi sztuczkami wyeliminowała poboczny wątek mojego pierwszego zawiadomienia o popełnieniu dodatkowych przestępstw nadużycia władzy przez byłą prezes ZUS Aleksandrę Wiktorow (podczas pełnienia tej funkcji płaciła publicznymi pieniędzmi za swój ekskluzywny kurs języka angielskiego i wykorzystywała samochód służbowy wraz z kierowcą do dojazdów na prywatną Akademię Finansów w Warszawie, gdzie dorabiała wykładami dla studentów). Najpierw postanowieniem z 26.03.2008 odmówiła wszczęcia śledztwa w tych sprawach, a następnie postanowieniem z 7.04.2008 odmówiła przyjęcia zażalenia na własną (sic!) wcześniejszą decyzję, udaremniając tym samym ściganie Wiktorow z urzędu.

   W piśmie z 17.09.2008 do Wydziału Karnego Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Fabrycznej, ówczesny szef Prokuratory Rejonowej dla Wrocławia-Fabrycznej – Piotr Jaworski podzielił pogląd swej podwładnej Stockiej, że zastosowanie przez funkcjonariuszy ZUS przepisu promocyjnego w celu restrykcyjnym (skutkujące sabotowaniem przez urzędników państwowych polityki prozatrudnieniowej rządu i represjonowaniem bezrobotnego za podjęcie przez niego pracy) było zgodne z prawem i nie miało znamion przestępstwa.

   Postanowieniem z 19.12.2008, ówczesny i będący nim do dziś szef Prokuratury Rejonowej dla Wrocławia-Starego Miasta – Jarosław Dorywała umorzył (bez słowa uzasadnienia tej decyzji) dochodzenie na podstawie mojego zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa poświadczenia nieprawdy (ściganego z art. 271 par. 1 kk) przez naczelnika Wydziału Obsługi Prawnej Oddziału ZUS we Wrocławiu – Zbigniewa Raka, który w „Piśmie procesowym pozwanego” z 3.04.2008, adresowanym do Wydziału Cywilnego Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Śródmieścia, skłamał co do treści wyroku Sądu Okręgowego – Sądu Pracy i Ubezpieczeń Społecznych we Wrocławiu z 6.12.2006.

   Postanowieniem z 13.01.2009, prokurator Prokuratury Rejonowej dla Wrocławia-Starego Miasta – Jarosław Boba odrzucił (znów bez słowa uzasadnienia tej decyzji) mój wniosek o umożliwienie mi, uprawnionemu pokrzywdzonemu, wglądu do akt prowadzonego przez niego i tajemniczo umorzonego dochodzenia w sprawie poświadczenia nieprawdy przez Raka.

   Postanowieniem z 19.03.2009, ówczesna kierownik działu śledczego Prokuratury Rejonowej dla Wrocławia-Fabrycznej – Karolina Stocka ponownie odmówiła wszczęcia śledztwa w sprawie przekroczenia uprawnień przez funkcjonariuszy ZUS „wobec braku znamion czynu zabronionego”. Jej zdaniem, nie jest przestępstwem zastosowanie w celu restrykcyjnym (samowolne, bez żadnej legalnej podstawy prawnej, odmawianie mi przez ponad 9 miesięcy należnego świadczenia przedemerytalnego) przepisu promocyjnego (mającego premiować bezrobotnego za podjęcie przez niego pracy).

   Postanowieniem z  15.12.2010, prokurator Prokuratury Rejonowej dla Wrocławia-Starego Miasta – Kinga Kaźmierska-Rataj ekspresowo odmówiła wszczęcia śledztwa na podstawie mojego zawiadomienia z 7.12.2010 o przekroczeniu uprawnień służbowych przez sędzie Urszulę Kubowską-Pieniążek, Beatę Stachowiak i Ewę Gorczycę z Wydziału Cywilnego Odwoławczego Sądu Okręgowego we Wrocławiu. Swą decyzję umotywowała niestwierdzeniem zaistnienia przestępstwa, które – moim zdaniem – polegało na naruszeniu przez te funkcjonariuszki publiczne konstytucyjnej podległości ustawom.

   Po niewczasie ustaliłem, że Sąd Najwyższy w wyroku z 24.08.2010 w sprawie o sygnaturze akt I UK 82/10 podzielił moją interpretację przepisów ustawy o świadczeniach przedemerytalnych i niejako pośrednio potwierdził zasadność mojego oskarżenia Kubowskiej-Pieniążek, Stachowiak i Gorczycy (a później jeszcze dwóch innych sędziów: Grażyny Josiak i Czesława Chorzępy) o orzekanie niezawiśle od litery prawa.

   Nie mam żadnych sygnałów, by wymienionych prokuratorów spotkała jakakolwiek kara. Wiem natomiast o awansowaniu niektórych: Bartosza Biernata – do Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu, Stockiej-Mycek – na zastępcę prokuratora rejonowego w dzielnicy Psie Pole, a Kaźmierskiej-Rataj – na zastępcę prokuratora rejonowego na Starym Mieście…

sobota, 14 lutego 2015

Jak się czyści konto bankowe samotnego zmarłego

   Ostatnio skrytykowałem trochę dyrektora Fundacji LEX NOSTRA – Macieja Lisowskiego za pisanie o prawniczym nepotyzmie na okrągło, bez nazwisk osób i nazw miejscowości. Dziś z konieczności sam muszę się do takiej formuły (nie wiadomo kto, nie wiadomo gdzie, ale zapewniam, że zdarzyło się naprawdę) ograniczyć, na prośbę mojego informatora (dla mnie nader wiarygodnego).

   Jest końcówka wieku XX. W banku w pewnym mieście dwie psiapsiółki – szefowa i jej prawa (a może raczej lewa) ręka – zaczynały dzień pracy od wspólnej kawki i prasówki. Szczególnie interesowały je nekrologi w lokalnych gazetach. Co jakiś czas zawiadamiano w nich o zgonie klienta banku. Obie panie sprawdzały wtedy stan konta nieboszczyka i czy mieszkał on z rodziną. Jeśli trafiał się ktoś samotny, oczyszczały jego rachunek z forsy. Wystarczały dwa podpisy na datowanym wstecznie dokumencie wypłaty…

   W tymże mieście pewnego dnia pojawiła się siostra mężczyzny osadzonego w więzieniu. Miała klucz do mieszkania brata, ale nie pasował do zamka. Kiedy mocowała się z nim, drzwi uchyliła bratowa i zapytała spokojnie: „A ty, kurwo, czego tutaj szukasz?”. Interwencja policjantów nic nie dała, eksżona skazańca była bowiem tam legalnie zameldowana.

   Zdesperowana siostra przypomniała sobie, że kiedyś gadatliwa bratowa opowiadała o swojej pracującej w banku ciotce i usłyszanym od niej procederze czyszczenia kont niektórych zmarłych klientów. Z wiedzą tą udała się na spotkanie z szefową placówki. Dając do zrozumienia, co wie o wewnątrzbankowych machlojkach, poprosiła o przekonanie owej zatrudnionej tam ciotki, aby ona z kolei doradziła bratowej przeprowadzkę do swojego mieszkania. Efekt był natychmiastowy. Bratowa wymeldowała się w ciągu kilku godzin!

piątek, 13 lutego 2015

Popieram i rozpowszechniam na prośbę Lisowskiego

   Otrzymałem mejla z prośbą o poparcie i rozpowszechnienie dokumentu o treści:

   Warszawa, dn. 11.02.2015

LIST OTWARTY

do Pana Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego

   Szanowny Panie Prezydencie!

   W imieniu swoim oraz całego zespołu Fundacji LEX NOSTRA zwracam się do Pana Prezydenta o interwencję.

   Wielki Polak i Wielki Człowiek Papież Jan Paweł II powiedział kiedyś: „Rozwój i postęp gospodarczy nie może dokonywać się kosztem człowieka i uszczuplania jego podstawowych wymagań. Musi to być rozwój, w którym człowiek jest podmiotem, czyli najważniejszym punktem odniesienia”. By te słowa przełożyły się na rzeczywistość, niezbędny jest ustrój, które wspiera i chroni obywateli. Od 25. lat żyjemy w kraju formalnie wolnym i niepodległym – przez ten czas wiele się zmieniło, czasem na lepsze. Funkcjonowanie polskiego prawa wciąż jednak nie jest doskonałe, a to przekłada się bezpośrednio na sposób działania urzędów, organów ścigania czy wymiaru sprawiedliwości.

   Fundacja LEX NOSTRA od lat obserwuje i wspiera zmiany w prawie oraz skutecznie pomaga obywatelom, którzy w wyniku jego niedoskonałości padli ofiarami urzędowych absurdów i niesprawiedliwych wyroków sądowych. Na przestrzeni tych lat udało nam się pomóc tysiącom osób.

   Ja sam, jako twórca Fundacji, dziennikarz i społecznik – odznaczony w 2014 r. przy udziale Ministra w Kancelarii Prezydenta RP honorowym tytułem „Człowiek Wolności i Niepodległości” – szczególnie poważnie traktuję działalność mającą na celu zniszczenie Fundacji LEX NOSTRA nie dlatego, że jestem obiektem rozpowszechniania oszczerczych kłamstw i absurdalnych oskarżeń, lecz dlatego, że jest ona wymierzona bezpośrednio w tę – niemałą przecież – część społeczeństwa, która potrzebuje naszej pomocy.

   Jesteśmy jedną z niewielu NIEZALEŻNYCH I APOLITYCZNYCH organizacji w Polsce działających na rzecz szeroko pojętych praw człowieka. Działamy skutecznie i chcemy – tak samo, jak chce tego cała rzesza wspierających nasze sukcesy Polaków – by nasza wieloletnia praca była kontynuowana. Od pewnego czasu Fundacja LEX NOSTRA i ja osobiście staliśmy się ofiarami brutalnych ataków zarówno na forum publicznym, jak i ze strony osób związanych ze służbami specjalnymi. Oszczerstwa, plotki rzucane pod naszym adresem i bezpodstawne, niczym nieuzasadnione działania organów ścigania sprawiają, że cała nasza dalsza aktywność staje pod znakiem zapytania.

   Stawiane przede mną zarzuty i oskarżenia wysuwane pod adresem całej Fundacji LEX NOSTRA tak naprawdę nie są wymierzone tylko w nas, lecz w wielkie grono obywateli, którym na przestrzeni lat pomogliśmy. Są wymierzone w polską demokrację, którą aktywnie wspieramy i na rzecz której działamy. Są wymierzone we wszystkie media, które stale darzą nas olbrzymim zaufaniem, w znane osoby życia publicznego – w tym wielu polityków wszystkich opcji – których poparciem się cieszymy…

   Szanowny Panie Prezydencie!

   Niniejszym proszę Pana o pomoc w utrzymaniu ciągłości naszego działania poprzez powstrzymanie swoim autorytetem skierowanych przeciwko nam bezprawnych działań osób związanych z formacjami służb specjalnych oraz organami ścigania, które chcą przejąć kontrolę nad Fundacją LEX NOSTRA, by służyła dla ich celów.

   Proszę pamiętać, że dalsze funkcjonowanie niezależnej i apolitycznej Fundacji LEX NOSTRA jest – często jedyną – nadzieją dla licznych Polaków, którzy nie potrafią sami stawić czoła machinie urzędniczej czy skomplikowanym przepisom prawa. Jest kluczowe dla budowy społeczeństwa obywatelskiego.

   Szanowny Panie Prezydencie!

   Liczę się z tym że by mnie wyeliminować i przejąć Fundację LEX NOSTRA osoby powiązane ze służbami i organami ścigania mogą mnie w każdej chwili aresztować. Jeśli aresztują mnie „za to”, że zeznawałem – jako świadek – w sprawie zabójstwa gen. Marka Papały, jeśli mam zeznawać – jako świadek – w sprawie zabójstwa Krzysztofa Olewnika i Jarosława Ziętary, jeśli aresztują mnie za moje artykuły i interwencje Fundacji LEX NOSTRA, w których ujawniałem liczne patologie, to jakoś to spróbuję zrozumieć. Ale na litość Boską, nie za oszczerstwa i oskarżenia ze strony całkowicie niewiarygodnego i skompromitowanego „czołowego polskiego antysemity”, oparte na informacjach zastraszonej i zmanipulowanej przez niego dziewczyny!

   Apeluję do Pana, jako głowy państwa, o interwencję w tej sprawie i wierzę, że Pan – jako osoba, dla której demokracja, wolność i prawa człowieka stanowią najwyższe wartości – poprze nas w naszych działaniach swoim autorytetem, dzięki czemu będziemy mogli dalej pracować dla dobra naszej wspólnej Polski i jej obywateli.

   Z wyrazami szacunku,

   Maciej Lisowski

   wraz z zespołem Fundacji LEX NOSTRA

   Po rozważeniu „za” i „przeciw”, postanowiłem się podpisać pod tym dokumentem: http://www.petycjeonline.com/list_otwarty_do_pana_prezydenta_rp_bronisawa_komorowskiego.

   Podkreślam, że moje poparcie oznacza tylko i wyłącznie niezgodę na próby represjonowania zespołu Fundacji LEX NOSTRA, z Maciejem Lisowskim na czele, za jego działalność proobywatelską. Zaznaczam też, że sam nigdy nie zwracałem się (i mam nadzieję, że nie będę musiał) o pomoc do tej organizacji pożytku publicznego w swoich sprawach przeciwko ZUS, sądom i prokuraturom.

  Na marginesie: niezorientowanym Czytelnikom moich blogów wyjaśniam, że występujący w liście otwartym „czołowy polski antysemita” to Leszek Bubel.

środa, 11 lutego 2015

Prokuratorska trilokacja

   Grażyna „Faxe” Romanowa – siostra Jacka Wacha, skazanego na dożywocie za rzekome zabójstwo Tomasza Sadowskiego – w najnowszej, datowanej 10.02.2015 publikacji w swoim blogu „Bezprawie” (http://faxe1.blogspot.ca/2015/02/sensacja-trzy-trupy-tej-samej-ofiary-w.html), informuje już w tytule: „Sensacja! Trzy trupy tej samej ofiary w szafie prokuratury olsztyńskiej”. Z tekstu wynika, że polscy śledczy wierzą nawet w trilokację denata (najwidoczniej dotychczas stwierdzona przez nich bilokacja im nie wystarczała).

   „Ta sprawa – pisze Grażynka – przypomina tandetny i niekończący się brazylijski serial kryminalny, gdzie nic się kupy nie trzyma i nikogo z oglądających nie dziwi, że ofiara ma już trzy ciała!”.


   „Praktycznie – kontynuuje autorka – w polskiej rzeczywistości niemożliwe jest możliwe. I fałszywe udowodnienie tożsamości ofiary przez prokuraturę, i pozytywne zweryfikowanie tych dowodów przez 5 (słownie: pięć) składów sędziowskich sądów wszystkich instancji, a w konsekwencji skazanie niewinnego człowieka na dożywocie, co z kolei usprawiedliwiało zaniechanie ścigania faktycznego/nych zabójcy/ców człowieka, którego szczątki wyłowiono z jeziora. Co więcej, możliwe było wydanie matce [Sadowskiego] innego – trzeciego w tej opowieści ciała i niezauważenie pomyłki przez następne 15 lat!”.  

   „Czy po tej dawce reality – pyta „Faxe” – Kowalski [w sensie: przeciętny obywatel] może czuć się bezpieczny? Czy są w ogóle śledztwa – gdziekolwiek w Polsce – prowadzone fachowo, rzetelnie i zgodnie z literą prawa? Czy dyletanctwo, brak wiedzy, nastawienie na sukces i skuteczność, produkowanie dowodów i opinii to normalka? Gdzie jest profesjonalizm, wiedza, etyka zawodowa polskich prokuratorów? Gdzie jest zwykła przyzwoitość i etos zawodu? Wreszcie gdzie są zdrowe, bezstronne i niezależne sądy? Dlaczego niemal każdy gniot zwany aktem oskarżenia i zawarte w nim absurdy i bajki są przyjmowane przez sądy i na ich podstawie, bez rzetelnej weryfikacji,  skazywani są niewinni? Dlaczego postępowania dyscyplinarne to kolesiostwo, solidarność korporacyjna, wybielanie i ratowanie nieudaczników i przestępców? Dlaczego bezprawie niemal zawsze zwycięża?”.

   W cytowanym tekście jest też o książce „Crimen laesae iustitiae" (Zbrodnie sprawiedliwości) autorstwa prof. Witolda Kuleszy, byłego dyrektora Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu (głównej jednostki organizacyjnej pionu śledczego Instytutu Pamięci Narodowej). Proponuje on wprowadzić do Kodeksu karnego przepis, by sędzia czy prokurator, który przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków wypacza prawo i wyrządza poważną szkodę sprawiedliwości, podlegał karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do 5 lat.

   Romanowa przypomina też kuriozalną opinię prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta: „Nie można egzekwować od prokuratorów odpowiedzialności, bo baliby się oskarżać”. 

    „Najwyższy czas – komentuje Grażynka, a ja jej zdanie podzielam – aby  funkcjonariusze organów ścigania przestali być nietykalni i odpowiadali za swoje przestępstwa jak każdy obywatel RP”.

   PS. Przy okazji dziękuję „Faxe” (nazwałem ją kiedyś „internetową siostrą”, a ona mnie w rewanżu – „internetowym bratem”) za polecanie swoim Czytelnikom moich blogów. Robię to niniejszym wzajemnie.

wtorek, 10 lutego 2015

Jak (nie) pisać o prawniczym nepotyzmie

   „Układy towarzyskie, tajemnicze powiązania biznesowe, korupcja i nepotyzm – to wszystko oficjalnie w polskim sądownictwie nie istnieje. Nasze sądy są "ostoją sprawiedliwości" i stoją na straży praw Obywateli.

   Naprawdę? Żaden sędzia czy prokurator, nie mówiąc już o przedstawicielach rządu, nie przyzna otwarcie, że za działaniami rodzimej Temidy może stać coś (i ktoś) więcej, niż tylko twarde lecz sprawiedliwe prawo i dbałość o dobro społeczeństwa”.

   Tak w swoim najnowszym mejlu – adresowanym jak zwykle m.in. do mnie osobiście – pisze dyrektor Fundacji LEX NOSTRA Maciej Lisowski. Tym razem załączył do zacytowanego wstępu swoją dziennikarską publikację pt. „Niebezpieczne związki”.

   W prasowych i blogowych tekstach o patologiach w sądach i całym środowisku prawniczym poszukuję przede wszystkim konkretów. Nie tyle literatury pięknej, ile literatury faktu.

   Znalazłem takie fragmenty również w „Niebezpiecznych związkach”. Co prawda brak tam nazwisk osób krytykowanych, ale są przynajmniej jakieś namiary umożliwiające sprawdzenie prawdziwości informacji.

    „Jakiś czas temu – wylicza Lisowski – jeden z tygodników opisał sytuację, jaka wydarzyła się w postępowaniu prowadzonym przez Sąd Rejonowy w Kłodzku. Okazało się, że żona jednej ze stron tego postępowania była w tym sądzie kuratorem. Kłodzki sąd do największych nie należy i można się spodziewać, że wszyscy znają się jak przysłowiowe „łyse konie”, co jest wystarczającą podstawą do wyłączenia sędziów ze sprawy. A jednak tamtejszy Sąd Okręgowy takiego wniosku nie uznał, bo – jak uzasadnił – trzeba by było „udowodnić związek emocjonalny pomiędzy sędzią a żoną uczestnika”. Cóż, „grzebać w prywatnych brudach” sensu nie ma (zresztą, pewnie i tak niczego by się „nie dogrzebano”), ale niesmak pozostaje.

   W 2010 roku Janusz Wojciechowski – polityk, a co najważniejsze były Prezes Najwyższej Izby Kontroli i wieloletni czynny sędzia – pisał na swoim blogu o następującym układzie: prezes jednego z sądów nadzorował komornika, który w swoim biurze zatrudniał członków rodziny tego prezesa. Na dodatek – zdaniem Wojciechowskiego – sędzia z Ministerstwa Sprawiedliwości nie widział w tym nic złego!”.
 
   Niestety, cała reszta „Niebezpiecznych związków” to faktograficzne – sorry – pustosłowie. Weźmy następujący fragment:

   „Rodzeństwo wychowane w rodzinie adwokackiej idzie – co wydaje się nawet naturalne – na studia prawnicze. Potem ona zostają sędzią, a on prokuratorem. Ona wychodzi za mąż i zmienia nazwisko. Mieszkają w tym samym mieście i siłą rzeczy spotykają się na sądowych korytarzach. Siłą rzeczy rozmawiają o sprawach na spotkaniach rodzinnych i – również siłą rzeczy – prędzej czy później trafiają na siebie na jednej sali rozpraw. Noszą inne nazwiska, więc nikt nie orientuje się – przynajmniej nie od razu – że łączą ich jakieś więzy rodzinne. To naprawdę nie jest sytuacja przerysowana”.

    Z tego akapitu nie wiadomo kto, nie wiadomo gdzie. Zamiast zapewnienia, że „sytuacja naprawdę nie jest przerysowana”, wolałbym przeczytać, skąd (myślę przynajmniej o nazwie miejscowości) autor zaczerpnął wiedzę o takich „więzach rodzinnych”.

   Czepiam się jak na zawodowego pismaka przystało – co nie znaczy, że nie uważam kolejnej publikacji Lisowskiego za potrzebną i wartościową. A już bez żadnego marudzenia podpisuję się pod zawartymi w niej wnioskami:

    „Niebezpieczeństw związanych z nieujawnionymi powiązaniami rodzinnymi w sądownictwie jest zresztą jeszcze więcej. Pytanie zatem brzmi: jak im zapobiegać?

   Rozwiązanie jest wbrew pozorom dość proste, choć wymaga drobnej zmiany prawa. Otóż sędziowie zobowiązani są składać coroczne rozliczenia majątkowe. W przeciwieństwie do rozliczeń posłów czy samorządowców – nie są to oświadczenia jawne i publicznie dostępne. Wiedzę o nich mają wyłącznie prezesi sądów. Ale to właśnie one są kluczem do rozwiązania kwestii niebezpiecznych układów rodzinno-towarzyskich w polskim sądownictwie.

   Po pierwsze: należy tak zmienić prawo, by rozliczenia te stały się jawne. Przy okazji będzie to bardzo mocny cios w potencjalną korupcję.

   Po drugie: należy prawnie nakazać sędziom ujawnianie w owych rozliczeniach członków rodziny (do określonego stopnia pokrewieństwa oraz spowinowacenia), którzy również są przedstawicielami wymiaru sprawiedliwości lub wykonują zawody prawnicze z natury rzeczy wiążące ich z sądownictwem – sędziów, prokuratorów, adwokatów.

   Po trzecie wreszcie – dobrze byłoby, aby wszystkie te oświadczenia co roku sprawdził niezależny audytor oraz by mogły być poddane niezależnej analizie ze strony organizacji pozarządowych. Oczywiście obywatele powinni mieć dostęp zarówno do wspomnianych oświadczeń, jak i analiz.

   To naprawdę proste rozwiązanie, które diametralnie zmieni funkcjonowanie polskiego sądownictwa. Zmieni – rzecz jasna – na korzyść obywateli i ich praw. Parafrazując słynne słowa legendarnego astronauty Neila Armstronga: to mały krok dla sędziów, ale wielki dla sądownictwa. I jeszcze większy dla sprawiedliwości”.

poniedziałek, 9 lutego 2015

Konsul Kosoń sędzią czy "sędzikiem" (mężem sędzi)?

   Podczas codziennych prasówek ten komunikat jakoś przeoczyłem. Zawierał informację o otwarciu 6.02.2015 Konsulatu Honorowego Republiki Litewskiej we Wrocławiu. Znajomy ekonomista, który podobnie jak ja monitoruje nieprawidłowości w tzw. wymiarze sprawiedliwości, zwrócił mi uwagę na zdanko powtarzające się w dziennikarskich notkach. Wynika z niego, że konsulem honorowym został Tomasz Artur Kosoń, „twórca i menedżer przedsiębiorstw prawnych, finansowych i inwestycyjnych, tworzących Grupę DAF” (Dolnośląska Agencja Finansowa) oraz „absolwent Wydziału Prawa, Administracji i Ekonomii Uniwersytetu Wrocławskiego z uprawnieniami sędziego” (w „Gazecie Wrocławskiej” jest nawet wprost: „sędzia”).  

   Sędzią to może i Kosoń jest, ale z pewnością nie sądowym. Nie doszukałem się go na liście nominowanych przez prezydenta RP (ani przez Polski Związek Szachowy, gdzie mnie można znaleźć).

   A co ma znaczyć passus: „z uprawnieniami sędziego”? Znajomy prawnik domyśla się, że nowy konsul mógł odbyć aplikację, ale nie zdecydował się na końcowy egzamin (w tym momencie przypomniałem sobie przypadek Aleksandra Kwaśniewskiego, który z kolei uzyskał absolutorium, ale magistrem nie został).

   Ponieważ większość Czytelników moich blogów zapewne nie pamięta – przypomnę, com pisał o Kosoniu 12.07.2014. Z lenistwa robię to sposobem „kopiuj-wklej”.

MIĘDZY NAMI PIENIĄŻKAMI

   Pewien znajomy biznesmen, próbujący od jakiegoś czasu poznać kulisy dziwnego orzecznictwa wrocławskiego „wymiaru sprawiedliwości” w sprawach windykacji długów, tropiący m.in. działalność zawodową Urszuli Kubowskiej-Pieniążek (sędzi, przewodniczącej Wydziału Cywilnego Odwoławczego Sądu Okręgowego we Wrocławiu) i jej męża Zdzisława Pieniążka (byłego sędziego Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu, obecnie radcy prawnego powiązanego z kapitałem finansowym), zwrócił moją uwagę, że sędzią Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Śródmieścia jest Monika Pieniążek-Kosoń.

   Sprawdziłem. Faktycznie: Monika Anna Pieniążek-Kosoń została nominowana na sędzię SR dla Wrocławia-Śródmieścia w 2005 jeszcze przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i jest nią tam do dziś. Córka Urszuli i Zdzisława? Próbowałem potwierdzić lub zaprzeczyć, ale natrafiłem na wewnątrzsądową zmowę milczenia.

   Przy okazji sam ustaliłem, że funkcję prezesa zarządu wrocławskiej Dolnośląskiej Agencji Finansowej, zajmującej się „kupnem wierzytelności”, „dochodzeniem należności”, „restrukturyzacją zadłużenia” i „obsługą prawną przedsiębiorstw”, sprawuje Tomasz Kosoń. A w składzie rady nadzorczej tejże DAF jest – wymieniony na pierwszym miejscu, w kolejności niealfabetycznej – Zdzisław Pieniążek…

   Przypomnę, że Urszula Kubowska-Pieniążek to ta sama dama, która dwukrotnie zablokowała możliwość wznowienia postępowania w sprawie moich roszczeń finansowych wobec Zakładu Ubezpieczeń. Oddalając obie skargi, nie uwzględniła zarówno litery ustaw, dotyczącej meritum mojego żądania odszkodowawczego, jak i jednego z wyroków Sądu Najwyższego, dowodzącego trafności mojej interpretacji obowiązujących przepisów”.

   PS. Ciekawostka: Podczas otwarcia konsulatu honorowego Litwy we Wrocławiu placówkę tę poświęcił – cytuję – „ksiądz Alfonsas Jurkevicius”. W jednym z komentarzy w internecie mieszkaniec pobliskiego Smolca napisał, że  widoczny na zdjęciu duchowny to jego parafialny sąsiad, którego dotychczas znał jako Alfonsa Jurkiewicza...

niedziela, 8 lutego 2015

Wulkaniczny frenetyk to ja. Rzadko, ale jednak

   Mniemam, że mam zdolność autodiagnozowania – jakby rzekł obciachowo niegdysiejszy lider eseldeków Grzegorz Napieralski – „mojej osoby”. Umiejętność samopoznawania pozwala mi twierdzić, że od kiedy jestem emerytem i zacząłem być blogerem, wyspecjalizowanym w krytyce bezprawia funkcjonariuszy publicznych, stałem się weredykiem. Wcześniej, jako zawodowy dziennikarz, aż takim prawdopiszącym nie byłem. Nie tyle ze względu na państwową cenzurę prewencyjną w czasach PRL-u, ile cenzurę wewnątrzredakcyjną i nawet autocenzurę również po nastaniu III RP.

   Wiem, że to ryzykowne, ale skorom weredyk, wyznam wszem wobec, że mam w sobie coś z frenetyka. Co prawda uśpionego na co dzień, ale od czasu do czasu rozbudzonego niczym wulkan. Zwłaszcza gdy ktoś mnie szczególnie wnerwi. Np. kiedy jakiś urzędnik ZUS czy sędzia robi durnia z siebie lub – co gorsza – ze mnie.

sobota, 7 lutego 2015

Sąd się dożywi - u rzecznika praw obywatelskich

   Mógł w PRL-u „rząd się wyżywić” (copyright Jerzy Urban), może w III RP „sąd się dożywić” (ten wic przeze mnie wygłówkowany zapewne dupy nie rozrywa, ale trafia w sedno jak najbardziej).

   Aforystyczne natchnienie naszło mnie 6.02.2015 podczas wizyty na portalu internetowym GazetaPrawna.pl, gdzie w publikacji Ewy Ivanowej ujawniono fakty dorabiania przez sędziów i prokuratorów u rzecznika praw obywatelskich – mimo że to niedozwolone!

   Zasady etyki zawodowej – pisze dziennikarka – zakazują funkcjonariuszom tzw. wymiaru sprawiedliwości i śledczym świadczenia usług prawniczych. Okazuje się, że reguły sobie, a życie sobie.

    „Zamawiający zamawia wykonanie następującego dzieła: sporządzenie projektów kasacji i odmów wniesienia kasacji na podstawie analizy akt sądowych i dokumentów procesowych oraz badanie akt prokuratorskich” – takie postanowienie można znaleźć w jednej z wielu umów, jakie w 2013 zawarło Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich z Grzegorzem Czerwińskim, wówczas sędzią Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie, a obecnie Naczelnego Sądu Administracyjnego.

    Ten „niezawisły” aparatczyk trzeciej władzy podejmował się również sporządzania opinii „dotyczących istnienia przesłanek prawnych do kasacji oraz skierowania wystąpień do prokuratora nadrzędnego”. W nagrodę miał otrzymywać wynagrodzenie w wysokości od około 2400 zł do 7200 zł.

   Justyna Zarecka z zespołu kontaktów z mediami Biura Rzecznika Praw Obywatelskich próbowała przekonywać, że nie wystąpiły tu okoliczności mogące wskazywać na konflikt interesów. Chodziło bowiem – jak podkreśliła – wyłącznie o sporządzanie opinii (w sprawach karnych), a nie pism procesowych.

   Wedle wiedzy RPO, wszystkie te osoby otrzymały zgody na takie dodatkowe zajęcie. Innymi słowy: zwierzchnicy dorabiających do swojego uposażenia nie wyrazili sprzeciwu.

   Angażowaniem przez RPO sędziów i prokuratorów oburzeni są adwokaci i radcy prawni. Nieoficjalnie mówią, że to kompromitacja.

    Głos w sprawie zabrał też Bartłomiej Przymusiński, prezes Oddziału Wielkopolskiego Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”. Potwierdził on, że zasady etyki zawodowej zabraniają sędziom świadczenia usług prawniczych. Krajowa Rada Sądownictwa wypowiadała się kilka razy na temat interpretacji tego pojęcia i była zawsze bardzo rygorystyczna. Np. za naruszenie zakazu uznała pełnienie przez sędziego funkcji opiekuna w uniwersyteckiej poradni prawnej, w której studenci udzielają darmowej pomocy. Jako wyjątek KRS dopuściła udzielanie bezpłatnych podpowiedzi osobom ubogim przez sędziego w stanie spoczynku.

   Ale syf! – wyrwało mi się tuż po lekturze kolejnego tekstu o patologiach władzy w III RP, których w PRL-u nie było. Może wrócić w tym fragmencie życia publicznego do „komuny”, likwidując kosztowną instytucję rzecznika praw obywatelskich? Tubylczy ombudsman bowiem praktycznie nie wspiera (wiem o czym piszę, bo sam doświadczyłem) osób pokrzywdzonych przez sędziów, prokuratorów, urzędników ZUS i innych funkcjonariuszy publicznych. W odpowiedziach na skargi tylko klepie w kółko, że nie ma on ustawowych kompetencji do ingerowania w orzecznicze bezprawie.

piątek, 6 lutego 2015

Znikająca forsa z bankowych sejfów

   Dostałem wczoraj (5.02.2015) esemesa od jednego ze stałych Czytelników mojego „Bloga weredyka”. Zawierał link do świeżutkiej informacji z internetowego serwisu TVN 24.

   Napisano w niej, jak tuż przed ostatnimi świętami Bożego Narodzenia do placówki jednego z banków w Gorzowie Wielkopolskim wszedł zamaskowany mężczyzna. Wpisał kody dostępu (najwidoczniej musiał je znać) do systemu alarmowego i go unieruchomił. Skierował się do tzw. wrzutni, gdzie przechowywane są pieniądze. Ukradł kilka paczek z banknotami, w sumie prawie 500 tys. zł. Po czym ponownie włączył alarm i wyszedł z budynku.

   Wszystko to działo się między 22 a 24 grudnia 2014 w godzinach porannych. Przez blisko miesiąc (policja została zawiadomiona dopiero 18.01.2015) nikt nie zauważył zniknięcia pokaźnej gotówki, a do dziś nie ustalono sprawcy tego skutecznego włamania do bankowego sejfu.

   Pikanterii sprawie nadaje fakt, że autorem wspomnianego esemesa do mnie jest mężczyzna (znam jego personalia i miejsce zamieszkania, ale prosił o anonimowość), który będąc inkasentem w konwoju pewnego feralnego dnia transportował do różnych wrzutni bankowych około pół miliona z utargów. Zaginęła tylko jedna przesyłka z zawartością 11.650 zł. Kamera wideo zarejestrowała fakt wrzucenia koperty z tą kwotą do wpłatomatu. Koperta zaginęła więc wewnątrz banku!

   Mimo braku dowodów przywłaszczenia pieniędzy, mężczyzna ten wyrokiem sądu musi teraz spłacać w ratach prawie 4-krotnie więcej forsy niż jej zaginęło.

poniedziałek, 2 lutego 2015

Przyznał się do zabójstwa, którego nie popełnił? Zresocjalizowany!

   Wspomniany odcinek „Państwa w państwie” w Polsacie z 1.02.2015 zawierał jeszcze jeden temat, który daje do myślenia nad wiarygodnością tzw. wymiaru sprawiedliwości w III RP.

    16.03.2000 w Wałbrzychu zamordowany został w swoim sklepie znany miejscowy antykwariusz Henryk Śliwowski. Sprawców miało być ponoć trzech. Złapano i oskarżono dwóch: 16-letniego wówczas Patryka Rynkiewicza i rok starszego Radosława Krupowicza. Jedynym dowodem, który miał świadczyć o winie chłopaków, były zeznania anonimowego świadka, który siedem miesięcy później, po obejrzeniu programu TVP „997”, zgłosił się do prokuratury i stwierdził, że widział ich obu na miejscu zbrodni.

   – Straciłem szacunek do wymiaru sprawiedliwości właśnie przy tej sprawie – mówi prowadzący ją niegdyś policjant Janusz Bartkiewicz, dziś na emeryturze.

   Żaden ze znalezionych w antykwariacie śladów nie pasował do Rynkiewicza i Krupowicza. Ponadto mężczyźni ci zostali zbadani wariografem, który wykazał, że nie kłamią twierdząc, iż są niewinni.

   Mimo to wyroki Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu były skazujące. Przy powtórce procesu jedynie obniżono im karę pozbawienia wolności z 25 do 15 lat.

   Po blisko 14 latach od uwięzienia zadecydowano o przedterminowym zwolnieniu Krupowicza. Cenę odzyskania wolności stanowiło… przyznanie się przez niego do zabójstwa, którego nie popełnił – tzw. skrucha była bowiem warunkiem zgody sądu penitencjarnego na wcześniejszy powrót skazańca do domu.

   Drugi z osadzonych – Rynkiewicz wciąż przebywa w więzieniu. „Dają mi do zrozumienia, że póki się nie przyznam to opinia nie będzie pozytywna” – powiedział dziennikarzom.

   Tak oto w „państwie prawnym” legalizuje się wątpliwe dowodowo orzecznictwo sędziów. Bezkarnych za swoje pomyłki.

Ratuj się kto może przed bezrozumną władzą!

   Po osobistych doświadczeniach z urzędnikami ZUS i sędziami, żadne debilne słowa i czyny tubylczych funkcjonariuszy publicznych, zaliczanych skądinąd do elity umysłowej III RP, nie powinny mnie dziwić. A jednak…

   Pierwszym, który w 2015 autentycznie mnie zaskoczył, był znajomy z niegdysiejszych kontaktów dziennikarskich, minister spraw zagranicznych, magister historii Grzegorz Schetyna. Oświadczył on, że hitlerowski obóz koncentracyjny Auschwitz, zlokalizowany podczas II wojny światowej na terenie Polski przez okupujących ją Niemców, wyzwolili nie tyle krasnoarmiejcy z Rosjanami na czele, ile Ukraińcy. Podzielam zdanie satyryka Andrzeja Mleczki, wyrażone 1 lutego w cotygodniowym „Drugim śniadaniu mistrzów” w TVN 24, że to jedna z najgłupszych wypowiedzi rodzimych polityków. I że równie sensownie o zbrodnię katyńską można obwinić nie Sowietów, lecz Gruzinów, wszak wyrok śmierci na Polaków podpisywał wtedy niejaki Iosif Wissarionowicz Dżugaszwili, znany ludzkości pod ksywą Stalin.

   Równie dołujące okazało się obejrzenie i wysłuchanie tegoż dnia w Polsacie innego coniedzielnego programu telewizyjnego „Państwo w państwie”. Dowiedziałem się z niego m.in., że 500-złotowym mandatem ukarano sklepikarza Wojciecha Magdzińskiego z Raciborza, którego Państwowa Inspekcja Handlowa przyłapała na próbie sprzedaży dwóch butelek z 36-procentową zawartością alkoholu. Bo na fabrycznej etykiecie miały niezgodny z normami Unii Europejskiej napis: „Wódka”. Inspektorów nie interesowało, że ten napój spirytusowy oznakował tak, a nie inaczej legalny producent. Że po drodze do konsumenta jakiś urzędnik państwowy bez zastrzeżeń dokleił do butelek banderolę akcyzową. I że identyczne flaszki z wódkopodobną wódką można obecnie kupić w niemal każdym sklepie monopolowym w naszym absurdalnie pięknym kraju…