Gdyby marsz ustawy (tej umożliwiającej karanie sędziów za orzecznicze
bezprawie) z ziemi włoskiej do polskiej via Unia Europejska powiódł się –
niezwłocznie wystąpiłbym z pozwem przeciwko wrocławskim funkcjonariuszom tzw.
wymiaru sprawiedliwości, którzy podpisali się pod wyrokami i postanowieniami w
sprawie moich roszczeń finansowych wobec Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. O co
wnioskowałbym?
O ukaranie wedle „zasług” dziewięciorga sędziów za bodaj najpoważniejsze
przestępstwo służbowe: orzekanie niezawiśle od litery obowiązującego prawa i
interpretacji tych przepisów przez Sąd Najwyższy. Moim zdaniem, półroczna
utrata zarobków należałaby się Urszuli Kubowskiej-Pieniążek, pięciomiesięczna –
Grażynie Josiak i Elżbiecie Sobolewskiej-Hajbert, czteromiesięczna – Czesławowi
Chorzępie, Beacie Stachowiak, Ewie Gorczycy, Annie Kuczyńskiej i Izabeli
Bamburowicz, a kwartalna – Annie Sobczak-Kolek.
Byłbym skłonny wykorzystać otrzymane zadośćuczynienie na pomoc finansową dla
ofiar bezprawia funkcjonariuszy publicznych.
Nie zapomniałbym ponadto o nadzorcach wymienionych bezprawników: prezes Sądu
Okręgowego we Wrocławiu – Ewie Barnaszewskiej, prezesie Sądu Apelacyjnego we
Wrocławiu – Andrzeju Niedużaku i rzeczniku dyscyplinarnym dolnośląsko-opolskich
sędziów – Marcinie Cieślikowskim. Oni też powinni być rozliczeni za świadome
chronienie Kubowskiej-Pieniążek, Josiak, Sobolewskiej-Hajbert, Chorzępy, Stachowiak,
Gorczycy, Kuczyńskiej, Bamburowicz i Sobczak-Kolek przed jakąkolwiek
odpowiedzialnością za przekroczenie uprawnień, czyli za nadużycie władzy.
Wiem, że prawo nie działa wstecz, a przestępstwa ulegają przedawnieniu, cóż
jednak mi szkodzi trochę pomarzyć...
Rekonstrukcja i kontynuacja bloga założonego 11.11.2007, ocenzurowanego na początku marca 2014 przez anonima z Onetu i szefową Salonu24 - Bognę Janke pod dyktando prezes Sądu Okręgowego we Wrocławiu - sędzi Ewy Barnaszewskiej albo (sprawa jest zagadkowa, stąd ta alternatywa) jakiegoś pożytecznego idioty. Zapraszam też do lektury adamklykow.bloog.pl
piątek, 27 lutego 2015
Jest kij na sędziowskie bezprawie!
Włoski parlament uchwalił ustawę dotyczącą odpowiedzialności cywilnej sędziów.
Ewidentny błąd w sztuce orzekania będzie ich kosztować połowę całorocznego wynagrodzenia.
Ktokolwiek z pokrzywdzonych Włochów uzna, że padł ofiarą bezprawnego
wyroku, może domagać się zadośćuczynienia. Nie od samego sędziego, lecz od
państwa. Ono z kolei może zażądać od winnego samowolki, by zwrócił do budżetu
ekwiwalent w gotówce. Wysokość takiej kary finansowej nie może jednak
przekraczać sześciomiesięcznych zarobków sędziego.
Mam pomysł: niechaj owa włoska ustawa stanie się prawem obowiązującym w całej
Unii Europejskiej! Bo w dobrowolne uchwalenie podobnej w zdeprawowanej III RP
nie sposób uwierzyć.
wtorek, 24 lutego 2015
"Cywilny" list gończy
W najnowszym numerze miesięcznika „Uważam Rze”,
datowanego 23.02.2015, tzw. wstępniak redaktora naczelnego Jana Pińskiego,
zatytułowany „Ludzi i broni” (cytuję z minimalnymi poprawkami korektorskimi):
„Nie mamy pańskiego płaszcza. I co pan nam
zrobi?” – to kultowy tekst z równie kultowego filmu „Miś”, w którym Stanisław
Bareja wyśmiewał absurdy PRL. W tamtej historii szatniarz informuje głównego
bohatera, że płaszcza, który zostawił, nie ma, a na dodatek wyraźnie zaznacza,
że to problem tego, kto stracił płaszcz, a nie tego, kto zobowiązał się go
pilnować.
W chwili, gdy piszę te słowa, jestem
poszukiwany listem gończym przez warszawski sąd. List ów został wydany w
sprawie cywilnej po tym, jak mój adwokat przedstawił zwolnienie lekarskie od
lekarza sądowego. Żeby było jasne: sędzia warszawskiego sądu rejonowego Joanna
Bukowska uznała zwolnienie, ale utrzymała list gończy (i 30-dniowy areszt). Że
nieobecność była usprawiedliwiona? Że w sprawach cywilnych nie wolno wydawać
listów gończych? A kto sędziemu zabroni? Problemem nie jest to, że sędzia łamie
prawo. Wbrew temu, co twierdzą autorytety, sędziowie to tacy sami ludzie jak
my, i przestępcy też się wśród nich zdarzają w takim samym odsetku jak wśród innych
ludzi lub nawet większym (mają władzę, a ta – jak wiemy – deprawuje). Problemem
jest brak reakcji.
Nie jestem Janem Kowalskim z małej wioski.
Jestem dziennikarzem, mam notes z numerami telefonów do różnych organizacji,
znam polityków, szefów organizacji społecznych, krótko mówiąc – nie jestem na
straconej pozycji. Mogę nagłośnić swoją sprawę i zaalarmować inne organy
państwa, że źle się dzieje. Ale co ma zrobić Jan Kowalski z małej wioski, gdy
mu taki sędzia śmieje się w oczy i łamie prawo? To jest polski problem.
Szokuje mnie nie to, że do takiej sytuacji
doszło, ale to, że warszawski sąd po trzech dniach namysłu poinformował
dziennikarzy, że wszystko jest w porządku, postanowienie można zaskarżyć itp. A
że nie można wydawać listów gończych w sprawach cywilnych (pomijam kwestię
usprawiedliwionej nieobecności)? Problem w tym, że sędzia Bukowska robiła to,
co jej koledzy z wydziału. Dlaczego to robili? Bo było im z jakichś powodów
wygodnie. Trzeba zobaczyć, kto był „pacjentem zero”, na którym wypróbowano
nową, rozszerzającą wykładnię prawa.
Zasadą państwa prawa jest, że jeżeli nie
napisano, iż coś państwu (jego urzędnikom itp.) wolno, to nie można tego robić.
Odwrotnie niż w wypadku ludzi, którzy mogą robić wszystko, czego im nie
zabroniono.
Twórcy amerykańskiego państwa oparli wolność
na dwóch fundamentach. Pierwszym jest prawo do posiadania broni, bo to zmusza
każdą władzę do umiarkowania. Uzbrojonego obywatela nie wolno doprowadzać do
ostateczności. Drugim są sądy przysięgłych, w których o winie czy
odpowiedzialności decydują zwykli ludzie. Dlaczego? Bo zwykli ludzie mają
poczucie sprawiedliwości, a jeżeli ktoś skorumpuje ławę przysięgłych, to
kolejna obraduje już w innym składzie. Skorumpowany sędzia jest zaś problemem
systemowym. To są rozwiązania, które musimy wprowadzić w Polsce, aby mieć
szansę na życie w normalnym państwie”.
Osiem dni wcześniej – 15.02.2015 – w
internetowym wydaniu tegoż czasopisma pojawił się tekst pt. „List gończy i
30-dniowy areszt dla redaktora naczelnego „Uważam Rze””, autorstwa zastępcy
redaktora naczelnego Krzysztofa Galimskiego:
„Mimo przedstawienia zwolnienia lekarskiego
od biegłego sądowego, sędzia drugiego wydziału Sądu Rejonowego Warszawa Mokotów
Joanna Bukowska nakazała dziś aresztowanie Jana Pińskiego i wysłała za nim list
gończy.
Sprawa toczy się między redaktorem naczelnym
"Uważam Rze", a znaną z komisji do spraw PKN Orlen spółką paliwową
J&S Energy. Na kolejną rozprawę Piński nie stawił się z powodu choroby, a
jego adwokat przedłożył odpowiednie zwolnienie lekarskie. Sędzia Bukowska
zareagowała postanowieniem o nałożeniu zarówno grzywny, jak i aresztu. Po
zwróceniu uwagi przez prawnika, który reprezentował Pińskiego, że zwolnienie
jest przecież wystawione przez biegłego sądowego, sąd anulował grzywnę, ale
utrzymał w mocy 30-dniowy areszt i wydanie listu gończego.
– Moja sprawa z firmą J&S Energy trwa od
2012 r. Pozwałem ich o wygaszenie tytułu egzekucyjnego, oni mnie o ujawnienie
majątku. Działanie sądu, który lekceważy zwolnienie lekarskie, potwierdzone
przez biegłego, i chce 30 dni więzienia dla dziennikarza jest tak absurdalne,
że trudno mi to komentować – mówi Jan Piński. – W poniedziałek zostanie złożony
wniosek o uchylenie postanowienia sądu, a także wniosek o wszczęcie
postępowania dyscyplinarnego przeciwko sędzi Bukowskiej.
– Wystawienie listu gończego w sprawie
cywilnej i zarządzenie aresztu po usprawiedliwionej nieobecności trudno
komentować. Nieznane mi są motywy sądu, ale wydaje mi się, że może chodzić o
uniemożliwienie działalności dziennikarskiej – mówi Piński.
Przypomnijmy: w styczniu 2015 r. Jan Piński
napisał temat okładkowy „Uważam Rze” – „Nietykalni, czyli jak sędziowie
uczynili z Polski państwo bezprawia”. Działania sędzi Bukowskiej pokazują, jak
bardzo był to trafny tekst”.
Nazajutrz – 16.02.2015 – w internecie dodano
informację pt. „Naczelny "Uważam Rze" donosi na sąd do CBA”:
„Dziś rano do Centralnego Biura
Antykorupcyjnego zostało wysłane zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia
przestępstwa przez sędzię Joannę Bukowską, która w ostatni piątek wystawiła
list gończy i nakaz aresztowania redaktora naczelnego "Uważam Rze"
Jana Pińskiego, za usprawiedliwioną nieobecność na sprawie cywilnej.
Piński podejrzewa, że doszło do przestępstwa
z art. 228 § 1 kk (przyjęcie łapówki) w zbiegu z art. 231 kk (przekroczenie
uprawnień) przez sędzię Bukowską.
– Zawiadomienie wymienia osoby z najwyższych
szczebli polityki, biznesu i światka [w oryginale jest „świadka” – przypisek mój]
prawniczego, co do których mam wiedzę ze źródeł dziennikarskich, że powoływały
się na wpływy w wymiarze sprawiedliwości, a także podejmowały bezpośrednie
próby [chyba zabrakło w tym miejscu słowa „ograniczania”] publikowania przeze
mnie materiałów dziennikarskich – mówi Jan Piński.
– Nie ma wątpliwości, że sędzia Bukowska
świadomie złamała prawo, a jest niewiarygodne, aby zrobiła to bezinteresownie –
dodaje Piński.
Przypomnijmy: w ostatni piątek sędzia Joanna
Bukowska ukarała naczelnego "Uważam Rze", grzywną i 30-dniowym
aresztem za nieobecność na rozprawie. Po przedstawieniu argumentu przez
prawnika Pińskiego, że przecież dostarczone jest zwolnienie lekarskie od
lekarza sądowego, sąd uchylił grzywnę, podtrzymując jednocześnie areszt i
wydanie listu gończego”.
W kolejnych dniach o bezprawności ścigania
pozwanych listami gończymi w sprawach cywilnych wypowiedzieli się m.in. członek
rady legislacyjnej przy premierze – prof. dr hab. Maciej Kaliński oraz członek
Krajowej Rady Sądownictwa i zarazem jej rzecznik – sędzia Waldemar Żurek.
Dodam jeszcze, że w bieżącym numerze „Uważam
Rze” – tego z zacytowanym wstępniakiem – czołówkowa publikacja ma tytuł: „Folwark
sądowy” i podtytuł: „Polskie sądy są maszyną do niszczenia ludziom życia”. Na
okładce zamieszczono fotomontaż barana, świni i lisa w czarnych togach i
łańcuchach z symbolem dolara ($) zamiast orła…
poniedziałek, 23 lutego 2015
Strach się bać
Takie wrabianie w zbrodnię możliwe chyba
tylko w Polsce! – skonstatowałem po obejrzeniu 22.02.2015 w Polsacie kolejnego
odcinka „Państwa w państwie”, anonsowanego w internecie zajawką o treści:
„ – Wszędzie mówią, ma być dowód. A tu nie
ma nic – mówi informator.
Do
redakcji programu "Państwo w państwie" zgłosił się były pracownik
sądu, który anonimowo opowiedział o patologii wymiaru sprawiedliwości i
nieprawidłowościach przy skazywaniu Piotra Mikołajczyka.
– Kiedy
czekaliśmy na ogłoszenie wyroku w sprawie Piotra Mikołajczyka podeszła do nas
pewna osoba, która przekazała informacje, że ktoś chciałby się z nami spotkać
zaraz po zakończeniu sprawy. Pojechaliśmy na miejsce, które wskazał informator
i okazało się, że ta osoba wie bardzo dużo na temat tej sprawy – wspomina
Małgorzata Cecherz, reporterka "Państwa w państwie".
Naszej reporterce udało się porozmawiać z
informatorem (…)
– Ślady zapachowe, DNA i odciski powinny tam
być, a nie ma nic – mówi w rozmowie mężczyzna.
(…) Piotr Mikołajczyk został skazany na 25
lat pozbawienia wolności za zabójstwo dwóch kobiet. W listopadzie 2010 roku
znaleziono bowiem w Tłokini Wielkiej 2 martwe kobiety. Ofiarami były 80-letnia
matka i jej 44-letnia córka. Śledczy prowadzący sprawę przez 9 miesięcy nie
mogli wytypować sprawcy. Nagle po uzyskaniu anonimowej informacji, że mógł to
być Piotr Mikołajczyk, aresztowali mężczyznę.
– Faktem jest, że ślady, które są
zabezpieczone na miejscu zdarzenia nie wskazują na ich związek z oskarżonym – mówi
prokurator Janusz Walczak, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Ostrowie
Wielkopolskim.
Zdaniem rodziny chłopak ze względu na swoje
upośledzenie (ma iloraz inteligencji 62, czyli dawny debilizm) był ze strony
organów ścigania pójściem na łatwiznę.
– Policja nie miała nic. Ani żadnego
podejrzanego, ani dowodu. Więc złapali sobie dosłownie i w przenośni głupka – mówiła
w programie Marta Mielczarek, siostra Mikołajczyka.
Jedynym dowodem świadczącym o winie
mężczyzny było jego samooskarżenie. Czy można wyłącznie na podstawie takiego
dowodu skazać upośledzonego człowieka na lata więzienia?
– Przyznanie się do winy, również wymuszone,
było królową dowodów, ale w średniowieczu – przypomina mec. Monika Trenc.
Po pierwszym programie, w którym
opisywaliśmy historię Piotra Mikołajczyka, zgłosił się do nas także inny
mężczyzna. Potwierdził on jedną z możliwych tez dotyczących okoliczności
zabójstwa kobiet z Tłokini, że morderstwo miało mieć charakter rabunkowy. Taka
okoliczność potwierdzałaby niewinność Piotra Mikołajczyka. Nagranie rozmowy z
informatorem przekazaliśmy prokuraturze jako nowy dowód w sprawie. Niestety sąd
na rozprawie ukarał Martę Mielczarek - siostrę Piotra Mikołajczyka – karą
3 tys. złotych bowiem nie chciała ujawnić sądowi danych informatora”.
Do – szczerze pisząc – kiepsko zredagowanej i
niedostatecznie dyskretnej tekstowej zajawki Polsatu (wypadałoby ją profesjonalniej
zaadiustować) dodam, że Mikołajczyk, skazany wyłącznie na podstawie samooskarżenia,
najpierw dostał dożywocie, zamienione następnie na 25 lat więzienia. Oskarżony
o rzekome podwójne zabójstwo, przesłuchiwany przez policjantów z zastosowaniem przez
nich przemocy psychicznej i najprawdopodobniej również fizycznej, miał używać
słów, których – zdaniem rodziny – z pewnością nie znał i nie rozumiał. A
ukarana grzywną siostra, zeznając jako świadek, odmówiła podania – podczas jawnego
posiedzenia Sądu Okręgowego w Kaliszu pod przewodnictwem sędziego Krzysztofa
Patyny – imienia i nazwiska nagranego informatora, ponieważ gwarantowała mu
anonimowość i obawiała się o jego bezpieczeństwo.
sobota, 21 lutego 2015
W interesie mniejszości i większości
Zamejlował do mnie internetowy znajomy:
„Prawie wybuchnąłem śmiechem. Sędziowie w Polsce mają problem z elementarnym stosowaniem obowiązującego prawa i obiektywizmem w ogóle, a tu znajduję takie info”.
Okazuje się bowiem, że – autentyk! – pewien rozumujący stereotypowo prokurator wnioskował o aresztowanie Roma, uzasadniając to wyłącznie faktem, że jest Romem. Z kolei jakiś sędzia nie miał wystarczającej wiedzy religijnej i wyznaczył termin rozprawy z udziałem judaisty na dzień przypadający w czasie trwania żydowskiego święta Chanuka.
„Prawie wybuchnąłem śmiechem. Sędziowie w Polsce mają problem z elementarnym stosowaniem obowiązującego prawa i obiektywizmem w ogóle, a tu znajduję takie info”.
Po czym umieścił link do publikacji Radia
TOK FM z 18.02.2015 o przygotowywaniu przez Helsińską Fundację Praw Człowieka
„Przewodnika równościowego” dla sędziów i prokuratorów.
Rzecz będzie nie o jakiejś tam równości
każdego obywatela wobec prawa i niedopuszczalności istnienia tzw. równiejszych,
lecz o niedyskryminowaniu wszelakich mniejszości.
HFPC chce podszkolić funkcjonariuszy organów
ścigania i tzw. wymiaru sprawiedliwości, jak wrażliwie i elastycznie mają postępować,
gdy pokrzywdzonym, oskarżonym czy świadkiem jest osoba niepełnosprawna (np. niedosłysząca
lub niedowidząca), o innym pochodzeniu narodowo-etniczno-rasowym, o niekatolickim
wyznaniu, o odmiennej orientacji seksualnej, albo ktoś, kto zmienił płeć.
Okazuje się bowiem, że – autentyk! – pewien rozumujący stereotypowo prokurator wnioskował o aresztowanie Roma, uzasadniając to wyłącznie faktem, że jest Romem. Z kolei jakiś sędzia nie miał wystarczającej wiedzy religijnej i wyznaczył termin rozprawy z udziałem judaisty na dzień przypadający w czasie trwania żydowskiego święta Chanuka.
"Przewodnik równościowy" powinien
być gotowy w październiku 2015. Ma trafić do wszystkich sędziów i prokuratorów.
Nie negując tej inicjatywy HFPC, ośmielę się
zaproponować napisanie dla nich również „Przewodnika postępowania zgodnego z obowiązującym
prawem”. Zwłaszcza że przeciwdziałanie prokuratorsko-sędziowskiej samowolce
było, jest i będzie występowaniem w interesie większości (z mniejszościami
włącznie!) obywateli III RP.
czwartek, 19 lutego 2015
Podpis na Kukiza
Czuję się troszku obciachowo, ale jak się
nie ma co się lubi… Nawiedziłem otwarty we Wrocławiu (ul. Gabrieli
Zapolskiej 1, pokój 311) ogólnopolski sztab wyborczy kandydata na prezydenta
Pawła Kukiza i choć bez entuzjazmu, to jednak złożyłem swój autograf na liście
poparcia jego osoby na urząd głowy państwa.
Jak się teraz wytłumaczę z faktu, że
postanowiłem zostać jednym ze 100 tysięcy – mam nadzieję – Polaków, którzy zechcą,
aby aktywny elektorat mógł zagłosować 10.05.2015 również na „niepoważnego” rockmana?
Powtarzając lub trawestując tytuły niektórych piosenek Kukiza: Bo tutaj (w III
RP, państwie bezprawia) jest jak jest. Bo nie jest on zarażony wirusem partyjniactwa (kojarzycie ze
słowami pod adresem eseldeków: „jak ja was, kurwy, nienawidzę!”?). Bo rzadko (tylko z
obowiązku uczestnictwa w publicznej debacie) widuję go z politykami z zabetonowanego
układu pookrągłostołowego (z pomunistami i pisiorami na czele).
Zarazem nie mam złudzeń, że antyestablishmentowy
Kukiz wygra wyścig do pilnowania żyrandoli w Pałacu Prezydenckim. A szkoda, bo
jego poglądy – np. ustanowić jednomandatowe okręgi wyborcze do Sejmu, uzdrowić
prokuraturę i sądownictwo, pomagać Ukrainie tylko humanitarnie i obu stronom tamtejszego
konfliktu – są warte urzeczywistnienia.
wtorek, 17 lutego 2015
Złodziejskie doświadczenie sędziego
Po internecie krąży skan dokumentu – pisemnego
uzasadnienia wyroku, w którym aparatczyk (anonimowy, niestety) polskiego tzw.
wymiaru sprawiedliwości, korzystając z przysługującego mu prawa do swobodnej oceny
faktów, napisał: „Zdaniem Sądu
niewiarygodne jest twierdzenie oskarżonego, że znalezione w domu kołpaki kupił.
Doświadczenie życiowe i zawodowe Sądu pozwala przyjąć, że złodziej nie kupuje
takich rzeczy jak kołpaki, nawet po okazyjnych cenach, bowiem może je ukraść
całkiem za darmo”.
Genialna analiza! Pomijam odkrywczą myśl, że
można też coś ukraść cokolwiek płacąc. Najbardziej jestem ciekaw owego „doświadczenia
życiowego i zawodowego” szwarckieckowego z fioletowym podgardlem, nazywającego
siebie „Sądem”. Czyżby nie miał zwyczaju kupować np. papieru toaletowego, bo
może go podpierdzielać choćby z kibla w miejscu swojej pracy (umysłowej
skądinąd)?
niedziela, 15 lutego 2015
Ślepota śledczych
Polską wstrząsnęło ostatnio to, co zdarzyło
się w klinice ginekologii Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Policach.
30-latka po zapłodnieniu in vitro urodziła nie swoje dziecko. Badania DNA
potwierdziły, że nie jest ona biologiczną matką dziewczynki, która przyszła na
świat z licznymi wadami genetycznymi. Nasienie męża zostało połączone z komórką
jajową nie jego żony, lecz innej kobiety.
Równie zdumiewający jest fakt, że
prokuratura pierwotnie nie stwierdziła znamion przestępstwa i odmówiła
wszczęcia dochodzenia w sprawie narażenia na ciężki uszczerbek na zdrowiu w wyniku pomyłki popełnionej podczas
zabiegu in vitro. Dopiero upublicznienie całego skandalu przez media sprawiło,
że sąd uchylił postanowienie śledczych i nakazał im przeprowadzić postępowanie karne
przeciwko sprawcom tego błędu lekarskiego.
Zamiatanie doniesień pod dywan przez
nieudolnych prokuratorów mnie specjalnie nie dziwi, odkąd sam takich ich praktyk
doświadczyłem. Kto ma czas na analizę szczegółów, niech poczyta…
Postanowieniem z 25.06.2007, ówczesny prokurator
Prokuratury Rejonowej dla Wrocławia-Fabrycznej – Bartosz Biernat umorzył śledztwo
w sprawie popełnienia przez funkcjonariuszy ZUS: Aleksandrę Wiktorow, Wandę
Pretkiel, Antoniego Malakę, Annę Kapucińską i Danutę Marciniszyn przestępstwa z
art. 231 par. 1 Kodeksu karnego (nadużycie władzy i przekroczenie uprawnień).
Stwierdził, że dyskryminowanie mnie na podstawie promocyjnego art. 2 ust. 5 pkt
2 ustawy o świadczeniach przedemerytalnych „nie zawiera znamion czynu
zabronionego”.
Postanowieniem z 29.11.2007, tenże Biernat
po raz drugi umorzył śledztwo w sprawie popełnienia przez Wiktorow, Pretkiel,
Malakę, Kapucińską i Marciniszyn przestępstwa z art. 231 par. 1 kk. Znów
stwierdził, że szykanowanie mnie na podstawie mającego mnie premiować za aktywność
zawodową art. 2 ust. 5 pkt 2 ustawy o
świadczeniach przedemerytalnych „nie zawiera znamion czynu zabronionego”.
Postanowieniem z 18.08.2008, ówczesna pełniąca obowiązki kierownika Działu Śledczego
Prokuratury Rejonowej dla Wrocławia-Fabrycznej – Karolina Stocka (obecnie
Stocka-Mycek) odmówiła wszczęcia śledztwa po moim ponownym zawiadomieniu o
popełnieniu przestępstwa przekroczenia uprawnień przez Wiktorow, Pretkiel,
Malakę, Kapucińską i Marciniszyn oraz dodatkowo przez Pawła Wypycha, Sylwestra
Rypińskiego, Halinę Wolińską, Jarosława Sochę i Grażynę Melanowicz. Stwierdziła,
że sabotowanie polityki prozatrudnieniowej państwa przez tych funkcjonariuszy
ZUS „mieściło się w granicach prawa”, zaś w represjonowaniu mnie na
podstawie przepisu premiującego aktywność zawodową bezrobotnego „brak znamion
czynu zabronionego”.
Po czym Sąd Okręgowy we Wrocławiu w prawomocnym
wyroku z 29.04.2009 jednoznacznie orzekł bezprawność odmawiania mi przez ZUS świadczenia
przedemerytalnego w okresie od 26.09.2006 do 12.07.2007. Potwierdził tym samym
zasadność moich oskarżeń funkcjonariuszy ZUS o przestępstwo przekroczenia
uprawnień.
Ta sama prokurator Stocka prawnymi
sztuczkami wyeliminowała poboczny wątek mojego pierwszego zawiadomienia o
popełnieniu dodatkowych przestępstw nadużycia władzy przez byłą prezes
ZUS Aleksandrę Wiktorow (podczas pełnienia tej funkcji płaciła publicznymi pieniędzmi
za swój ekskluzywny kurs języka angielskiego i wykorzystywała samochód służbowy
wraz z kierowcą do dojazdów na prywatną Akademię Finansów w Warszawie, gdzie
dorabiała wykładami dla studentów). Najpierw postanowieniem z 26.03.2008 odmówiła
wszczęcia śledztwa w tych sprawach, a następnie postanowieniem z 7.04.2008
odmówiła przyjęcia zażalenia na własną (sic!) wcześniejszą decyzję,
udaremniając tym samym ściganie Wiktorow z urzędu.
W piśmie z 17.09.2008 do Wydziału Karnego Sądu Rejonowego dla
Wrocławia-Fabrycznej, ówczesny szef Prokuratory Rejonowej dla Wrocławia-Fabrycznej
– Piotr Jaworski podzielił pogląd swej podwładnej Stockiej, że zastosowanie
przez funkcjonariuszy ZUS przepisu promocyjnego w celu restrykcyjnym
(skutkujące sabotowaniem przez urzędników państwowych polityki
prozatrudnieniowej rządu i represjonowaniem bezrobotnego za podjęcie przez
niego pracy) było zgodne z prawem i nie miało znamion przestępstwa.
Postanowieniem z 19.12.2008, ówczesny i będący nim do dziś szef Prokuratury
Rejonowej dla Wrocławia-Starego Miasta – Jarosław Dorywała umorzył (bez słowa
uzasadnienia tej decyzji) dochodzenie na podstawie mojego zawiadomienia o
popełnieniu przestępstwa poświadczenia nieprawdy (ściganego z art. 271 par. 1
kk) przez naczelnika Wydziału Obsługi Prawnej Oddziału ZUS we Wrocławiu
– Zbigniewa Raka, który w „Piśmie procesowym pozwanego” z 3.04.2008, adresowanym
do Wydziału Cywilnego Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Śródmieścia, skłamał co do
treści wyroku Sądu Okręgowego – Sądu Pracy i Ubezpieczeń Społecznych we
Wrocławiu z 6.12.2006.
Postanowieniem z 13.01.2009, prokurator Prokuratury Rejonowej dla
Wrocławia-Starego Miasta – Jarosław Boba odrzucił (znów bez słowa uzasadnienia
tej decyzji) mój wniosek o umożliwienie mi, uprawnionemu pokrzywdzonemu, wglądu
do akt prowadzonego przez niego i tajemniczo umorzonego dochodzenia w sprawie
poświadczenia nieprawdy przez Raka.
Postanowieniem z 19.03.2009, ówczesna kierownik
działu śledczego Prokuratury Rejonowej dla Wrocławia-Fabrycznej – Karolina Stocka
ponownie odmówiła wszczęcia śledztwa w sprawie przekroczenia uprawnień przez
funkcjonariuszy ZUS „wobec braku znamion czynu zabronionego”. Jej zdaniem, nie
jest przestępstwem zastosowanie w celu restrykcyjnym (samowolne, bez żadnej
legalnej podstawy prawnej, odmawianie mi przez ponad 9 miesięcy należnego
świadczenia przedemerytalnego) przepisu promocyjnego (mającego premiować
bezrobotnego za podjęcie przez niego pracy).
Postanowieniem z 15.12.2010, prokurator
Prokuratury Rejonowej dla Wrocławia-Starego Miasta – Kinga Kaźmierska-Rataj ekspresowo
odmówiła wszczęcia śledztwa na podstawie mojego zawiadomienia z 7.12.2010 o
przekroczeniu uprawnień służbowych przez sędzie Urszulę Kubowską-Pieniążek,
Beatę Stachowiak i Ewę Gorczycę z Wydziału Cywilnego Odwoławczego Sądu
Okręgowego we Wrocławiu. Swą decyzję umotywowała
niestwierdzeniem zaistnienia przestępstwa, które – moim zdaniem – polegało
na naruszeniu przez te funkcjonariuszki publiczne konstytucyjnej podległości
ustawom.
Po
niewczasie ustaliłem, że Sąd Najwyższy w wyroku z 24.08.2010 w sprawie o sygnaturze
akt I UK 82/10 podzielił moją interpretację przepisów ustawy o świadczeniach przedemerytalnych
i niejako pośrednio potwierdził zasadność mojego oskarżenia
Kubowskiej-Pieniążek, Stachowiak i Gorczycy (a później jeszcze dwóch innych
sędziów: Grażyny Josiak i Czesława Chorzępy) o orzekanie niezawiśle od litery
prawa.
Nie mam żadnych sygnałów, by wymienionych
prokuratorów spotkała jakakolwiek kara. Wiem natomiast o awansowaniu niektórych:
Bartosza Biernata – do Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu, Stockiej-Mycek – na zastępcę
prokuratora rejonowego w dzielnicy Psie Pole, a Kaźmierskiej-Rataj – na zastępcę
prokuratora rejonowego na Starym Mieście…
sobota, 14 lutego 2015
Jak się czyści konto bankowe samotnego zmarłego
Ostatnio skrytykowałem trochę dyrektora
Fundacji LEX NOSTRA – Macieja Lisowskiego za pisanie o prawniczym nepotyzmie na
okrągło, bez nazwisk osób i nazw miejscowości. Dziś z konieczności sam muszę się
do takiej formuły (nie wiadomo kto, nie wiadomo gdzie, ale zapewniam, że zdarzyło
się naprawdę) ograniczyć, na prośbę mojego informatora (dla mnie nader wiarygodnego).
Jest końcówka wieku XX. W banku w pewnym mieście
dwie psiapsiółki – szefowa i jej prawa (a może raczej lewa) ręka – zaczynały
dzień pracy od wspólnej kawki i prasówki. Szczególnie interesowały je nekrologi
w lokalnych gazetach. Co jakiś czas zawiadamiano w nich o zgonie klienta banku.
Obie panie sprawdzały wtedy stan konta nieboszczyka i czy mieszkał on z
rodziną. Jeśli trafiał się ktoś samotny, oczyszczały jego rachunek z forsy. Wystarczały
dwa podpisy na datowanym wstecznie dokumencie wypłaty…
W tymże mieście pewnego dnia pojawiła się
siostra mężczyzny osadzonego w więzieniu. Miała klucz do mieszkania brata, ale nie
pasował do zamka. Kiedy mocowała się z nim, drzwi uchyliła bratowa i zapytała
spokojnie: „A ty, kurwo, czego tutaj szukasz?”. Interwencja policjantów nic nie
dała, eksżona skazańca była bowiem tam legalnie zameldowana.
Zdesperowana siostra przypomniała sobie, że kiedyś
gadatliwa bratowa opowiadała o swojej pracującej w banku ciotce i usłyszanym od
niej procederze czyszczenia kont niektórych zmarłych klientów. Z wiedzą tą
udała się na spotkanie z szefową placówki. Dając do zrozumienia, co wie o wewnątrzbankowych
machlojkach, poprosiła o przekonanie owej zatrudnionej tam ciotki, aby ona z
kolei doradziła bratowej przeprowadzkę do swojego mieszkania. Efekt był
natychmiastowy. Bratowa wymeldowała się w ciągu kilku godzin!
piątek, 13 lutego 2015
Popieram i rozpowszechniam na prośbę Lisowskiego
Otrzymałem mejla z prośbą o poparcie i
rozpowszechnienie dokumentu o treści:
Warszawa,
dn. 11.02.2015
LIST
OTWARTY
do Pana Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego
do Pana Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego
Szanowny Panie Prezydencie!
W imieniu swoim oraz całego zespołu Fundacji
LEX NOSTRA zwracam się do Pana Prezydenta o interwencję.
Wielki Polak i Wielki Człowiek Papież Jan
Paweł II powiedział kiedyś: „Rozwój i postęp gospodarczy nie może dokonywać się
kosztem człowieka i uszczuplania jego podstawowych wymagań. Musi to być rozwój,
w którym człowiek jest podmiotem, czyli najważniejszym punktem odniesienia”. By
te słowa przełożyły się na rzeczywistość, niezbędny jest ustrój, które wspiera
i chroni obywateli. Od 25. lat żyjemy w kraju formalnie wolnym i niepodległym –
przez ten czas wiele się zmieniło, czasem na lepsze. Funkcjonowanie polskiego
prawa wciąż jednak nie jest doskonałe, a to przekłada się bezpośrednio na
sposób działania urzędów, organów ścigania czy wymiaru sprawiedliwości.
Fundacja LEX NOSTRA od lat obserwuje i
wspiera zmiany w prawie oraz skutecznie pomaga obywatelom, którzy w wyniku jego
niedoskonałości padli ofiarami urzędowych absurdów i niesprawiedliwych wyroków
sądowych. Na przestrzeni tych lat udało nam się pomóc tysiącom osób.
Ja sam, jako twórca Fundacji, dziennikarz i
społecznik – odznaczony w 2014 r. przy udziale Ministra w Kancelarii Prezydenta
RP honorowym tytułem „Człowiek Wolności i Niepodległości” – szczególnie
poważnie traktuję działalność mającą na celu zniszczenie Fundacji LEX NOSTRA nie
dlatego, że jestem obiektem rozpowszechniania oszczerczych kłamstw i
absurdalnych oskarżeń, lecz dlatego, że jest ona wymierzona bezpośrednio w tę –
niemałą przecież – część społeczeństwa, która potrzebuje naszej pomocy.
Jesteśmy jedną z niewielu NIEZALEŻNYCH I
APOLITYCZNYCH organizacji w Polsce działających na rzecz szeroko pojętych praw
człowieka. Działamy skutecznie i chcemy – tak samo, jak chce tego cała rzesza
wspierających nasze sukcesy Polaków – by nasza wieloletnia praca była
kontynuowana. Od pewnego czasu Fundacja LEX NOSTRA i ja osobiście staliśmy się
ofiarami brutalnych ataków zarówno na forum publicznym, jak i ze strony osób
związanych ze służbami specjalnymi. Oszczerstwa, plotki rzucane pod naszym adresem
i bezpodstawne, niczym nieuzasadnione działania organów ścigania sprawiają, że
cała nasza dalsza aktywność staje pod znakiem zapytania.
Stawiane przede mną zarzuty i oskarżenia
wysuwane pod adresem całej Fundacji LEX NOSTRA tak naprawdę nie są wymierzone
tylko w nas, lecz w wielkie grono obywateli, którym na przestrzeni lat
pomogliśmy. Są wymierzone w polską demokrację, którą aktywnie wspieramy i na
rzecz której działamy. Są wymierzone we wszystkie media, które stale darzą nas
olbrzymim zaufaniem, w znane osoby życia publicznego – w tym wielu polityków
wszystkich opcji – których poparciem się cieszymy…
Szanowny Panie Prezydencie!
Niniejszym proszę Pana o pomoc w utrzymaniu
ciągłości naszego działania poprzez powstrzymanie swoim autorytetem skierowanych
przeciwko nam bezprawnych działań osób związanych z formacjami służb
specjalnych oraz organami ścigania, które chcą przejąć kontrolę nad Fundacją
LEX NOSTRA, by służyła dla ich celów.
Proszę pamiętać, że dalsze funkcjonowanie
niezależnej i apolitycznej Fundacji LEX NOSTRA jest – często jedyną – nadzieją
dla licznych Polaków, którzy nie potrafią sami stawić czoła machinie
urzędniczej czy skomplikowanym przepisom prawa. Jest kluczowe dla budowy
społeczeństwa obywatelskiego.
Szanowny Panie Prezydencie!
Liczę się z tym że by mnie wyeliminować i
przejąć Fundację LEX NOSTRA osoby powiązane ze służbami i organami ścigania
mogą mnie w każdej chwili aresztować. Jeśli aresztują mnie „za to”, że
zeznawałem – jako świadek – w sprawie zabójstwa gen. Marka Papały, jeśli mam
zeznawać – jako świadek – w sprawie zabójstwa Krzysztofa Olewnika i Jarosława
Ziętary, jeśli aresztują mnie za moje artykuły i interwencje Fundacji LEX
NOSTRA, w których ujawniałem liczne patologie, to jakoś to spróbuję zrozumieć. Ale
na litość Boską, nie za oszczerstwa i oskarżenia ze strony całkowicie
niewiarygodnego i skompromitowanego „czołowego polskiego antysemity”, oparte na
informacjach zastraszonej i zmanipulowanej przez niego dziewczyny!
Apeluję do Pana, jako głowy państwa, o
interwencję w tej sprawie i wierzę, że Pan – jako osoba, dla której demokracja,
wolność i prawa człowieka stanowią najwyższe wartości – poprze nas w naszych
działaniach swoim autorytetem, dzięki czemu będziemy mogli dalej pracować dla
dobra naszej wspólnej Polski i jej obywateli.
Z wyrazami szacunku,
Maciej Lisowski
wraz z zespołem Fundacji LEX NOSTRA
Po rozważeniu „za” i „przeciw”, postanowiłem
się podpisać pod tym dokumentem: http://www.petycjeonline.com/list_otwarty_do_pana_prezydenta_rp_bronisawa_komorowskiego.
Podkreślam, że moje poparcie oznacza tylko i wyłącznie niezgodę na próby represjonowania zespołu Fundacji LEX NOSTRA, z Maciejem Lisowskim na czele, za jego działalność proobywatelską. Zaznaczam też, że sam nigdy nie zwracałem się (i mam nadzieję, że nie będę musiał) o pomoc do tej organizacji pożytku publicznego w swoich sprawach przeciwko ZUS, sądom i prokuraturom.
Podkreślam, że moje poparcie oznacza tylko i wyłącznie niezgodę na próby represjonowania zespołu Fundacji LEX NOSTRA, z Maciejem Lisowskim na czele, za jego działalność proobywatelską. Zaznaczam też, że sam nigdy nie zwracałem się (i mam nadzieję, że nie będę musiał) o pomoc do tej organizacji pożytku publicznego w swoich sprawach przeciwko ZUS, sądom i prokuraturom.
Na marginesie: niezorientowanym Czytelnikom moich
blogów wyjaśniam, że występujący w liście otwartym „czołowy polski antysemita”
to Leszek Bubel.
środa, 11 lutego 2015
Prokuratorska trilokacja
Grażyna „Faxe” Romanowa – siostra Jacka
Wacha, skazanego na dożywocie za rzekome zabójstwo Tomasza Sadowskiego – w
najnowszej, datowanej 10.02.2015 publikacji w swoim blogu „Bezprawie” (http://faxe1.blogspot.ca/2015/02/sensacja-trzy-trupy-tej-samej-ofiary-w.html),
informuje już w tytule: „Sensacja! Trzy trupy tej samej ofiary w szafie
prokuratury olsztyńskiej”. Z tekstu wynika, że polscy śledczy wierzą nawet w
trilokację denata (najwidoczniej dotychczas stwierdzona przez nich bilokacja im
nie wystarczała).
„Ta sprawa – pisze Grażynka – przypomina tandetny i niekończący się brazylijski serial kryminalny, gdzie nic się kupy nie trzyma i nikogo z oglądających nie dziwi, że ofiara ma już trzy ciała!”.
„Ta sprawa – pisze Grażynka – przypomina tandetny i niekończący się brazylijski serial kryminalny, gdzie nic się kupy nie trzyma i nikogo z oglądających nie dziwi, że ofiara ma już trzy ciała!”.
„Praktycznie – kontynuuje autorka – w
polskiej rzeczywistości niemożliwe jest możliwe. I fałszywe udowodnienie
tożsamości ofiary przez prokuraturę, i
pozytywne zweryfikowanie tych dowodów przez 5 (słownie: pięć) składów
sędziowskich sądów wszystkich instancji, a w konsekwencji skazanie niewinnego
człowieka na dożywocie, co z kolei usprawiedliwiało zaniechanie ścigania
faktycznego/nych zabójcy/ców człowieka,
którego szczątki wyłowiono z jeziora. Co więcej, możliwe było wydanie matce
[Sadowskiego] innego – trzeciego w tej opowieści ciała i niezauważenie pomyłki przez następne
15 lat!”.
„Czy po tej dawce reality – pyta „Faxe” – Kowalski
[w sensie: przeciętny obywatel] może czuć się bezpieczny? Czy są w ogóle śledztwa – gdziekolwiek w
Polsce – prowadzone fachowo, rzetelnie i zgodnie z literą prawa? Czy
dyletanctwo, brak wiedzy, nastawienie na sukces i skuteczność, produkowanie
dowodów i opinii to normalka? Gdzie jest profesjonalizm, wiedza, etyka zawodowa
polskich prokuratorów? Gdzie jest zwykła przyzwoitość i etos zawodu? Wreszcie
gdzie są zdrowe, bezstronne i niezależne sądy? Dlaczego niemal każdy gniot
zwany aktem oskarżenia i zawarte w nim absurdy
i bajki są przyjmowane przez sądy i na ich podstawie, bez rzetelnej
weryfikacji, skazywani są niewinni? Dlaczego postępowania dyscyplinarne to
kolesiostwo, solidarność korporacyjna, wybielanie i ratowanie nieudaczników i
przestępców? Dlaczego bezprawie niemal zawsze zwycięża?”.
W cytowanym tekście jest też o książce
„Crimen laesae iustitiae" (Zbrodnie sprawiedliwości) autorstwa prof.
Witolda Kuleszy, byłego dyrektora Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko
Narodowi Polskiemu (głównej jednostki organizacyjnej pionu śledczego Instytutu
Pamięci Narodowej). Proponuje on wprowadzić do Kodeksu karnego przepis, by sędzia czy prokurator, który przekraczając swoje uprawnienia lub
nie dopełniając obowiązków wypacza prawo i wyrządza poważną szkodę
sprawiedliwości, podlegał karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do 5 lat.
Romanowa przypomina też kuriozalną opinię
prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta: „Nie można egzekwować od
prokuratorów odpowiedzialności, bo baliby się oskarżać”.
„Najwyższy czas – komentuje Grażynka, a ja
jej zdanie podzielam – aby
funkcjonariusze organów ścigania przestali być nietykalni i odpowiadali
za swoje przestępstwa jak każdy obywatel
RP”.
PS. Przy okazji dziękuję „Faxe” (nazwałem
ją kiedyś „internetową siostrą”, a ona mnie w rewanżu – „internetowym bratem”)
za polecanie swoim Czytelnikom moich blogów. Robię to niniejszym wzajemnie.
wtorek, 10 lutego 2015
Jak (nie) pisać o prawniczym nepotyzmie
„Układy towarzyskie, tajemnicze powiązania
biznesowe, korupcja i nepotyzm – to wszystko oficjalnie w polskim sądownictwie
nie istnieje. Nasze sądy są "ostoją sprawiedliwości" i stoją na
straży praw Obywateli.
Naprawdę? Żaden sędzia czy prokurator, nie mówiąc już o przedstawicielach rządu, nie przyzna otwarcie, że za działaniami rodzimej Temidy może stać coś (i ktoś) więcej, niż tylko twarde lecz sprawiedliwe prawo i dbałość o dobro społeczeństwa”.
Naprawdę? Żaden sędzia czy prokurator, nie mówiąc już o przedstawicielach rządu, nie przyzna otwarcie, że za działaniami rodzimej Temidy może stać coś (i ktoś) więcej, niż tylko twarde lecz sprawiedliwe prawo i dbałość o dobro społeczeństwa”.
Tak w swoim najnowszym mejlu – adresowanym jak
zwykle m.in. do mnie osobiście – pisze dyrektor Fundacji LEX NOSTRA Maciej
Lisowski. Tym razem załączył do zacytowanego wstępu swoją dziennikarską
publikację pt. „Niebezpieczne związki”.
W prasowych i blogowych tekstach o
patologiach w sądach i całym środowisku prawniczym poszukuję przede wszystkim
konkretów. Nie tyle literatury pięknej, ile literatury faktu.
Znalazłem takie fragmenty również w „Niebezpiecznych
związkach”. Co prawda brak tam nazwisk osób krytykowanych, ale są przynajmniej jakieś
namiary umożliwiające sprawdzenie prawdziwości informacji.
„Jakiś czas temu – wylicza Lisowski – jeden
z tygodników opisał sytuację, jaka wydarzyła się w postępowaniu prowadzonym
przez Sąd Rejonowy w Kłodzku. Okazało się, że żona jednej ze stron tego
postępowania była w tym sądzie kuratorem. Kłodzki sąd do największych nie
należy i można się spodziewać, że wszyscy znają się jak przysłowiowe „łyse
konie”, co jest wystarczającą podstawą do wyłączenia sędziów ze sprawy. A
jednak tamtejszy Sąd Okręgowy takiego wniosku nie uznał, bo – jak uzasadnił –
trzeba by było „udowodnić związek emocjonalny pomiędzy sędzią a żoną
uczestnika”. Cóż, „grzebać w prywatnych brudach” sensu nie ma (zresztą, pewnie
i tak niczego by się „nie dogrzebano”), ale niesmak pozostaje.
W
2010 roku Janusz Wojciechowski – polityk, a co najważniejsze były Prezes
Najwyższej Izby Kontroli i wieloletni czynny sędzia – pisał na swoim blogu o
następującym układzie: prezes jednego z sądów nadzorował komornika, który w
swoim biurze zatrudniał członków rodziny tego prezesa. Na dodatek – zdaniem
Wojciechowskiego – sędzia z Ministerstwa Sprawiedliwości nie widział w tym nic
złego!”.
Niestety, cała reszta „Niebezpiecznych
związków” to faktograficzne – sorry – pustosłowie. Weźmy następujący fragment:
„Rodzeństwo wychowane w rodzinie adwokackiej
idzie – co wydaje się nawet naturalne – na studia prawnicze. Potem ona zostają
sędzią, a on prokuratorem. Ona wychodzi za mąż i zmienia nazwisko. Mieszkają w
tym samym mieście i siłą rzeczy spotykają się na sądowych korytarzach. Siłą
rzeczy rozmawiają o sprawach na spotkaniach rodzinnych i – również siłą rzeczy
– prędzej czy później trafiają na siebie na jednej sali rozpraw. Noszą inne
nazwiska, więc nikt nie orientuje się – przynajmniej nie od razu – że łączą ich
jakieś więzy rodzinne. To naprawdę nie jest sytuacja przerysowana”.
Z tego akapitu nie wiadomo kto, nie wiadomo
gdzie. Zamiast zapewnienia, że „sytuacja naprawdę nie jest przerysowana”,
wolałbym przeczytać, skąd (myślę przynajmniej o nazwie miejscowości) autor
zaczerpnął wiedzę o takich „więzach rodzinnych”.
Czepiam się jak na zawodowego pismaka
przystało – co nie znaczy, że nie uważam kolejnej publikacji Lisowskiego za
potrzebną i wartościową. A już bez żadnego marudzenia podpisuję się pod zawartymi
w niej wnioskami:
„Niebezpieczeństw związanych z
nieujawnionymi powiązaniami rodzinnymi w sądownictwie jest zresztą jeszcze
więcej. Pytanie zatem brzmi: jak im zapobiegać?
Rozwiązanie jest wbrew pozorom dość proste,
choć wymaga drobnej zmiany prawa. Otóż sędziowie zobowiązani są składać
coroczne rozliczenia majątkowe. W przeciwieństwie do rozliczeń posłów czy
samorządowców – nie są to oświadczenia jawne i publicznie dostępne. Wiedzę o
nich mają wyłącznie prezesi sądów. Ale to właśnie one są kluczem do rozwiązania
kwestii niebezpiecznych układów rodzinno-towarzyskich w polskim sądownictwie.
Po pierwsze: należy tak zmienić prawo, by
rozliczenia te stały się jawne. Przy okazji będzie to bardzo mocny cios w
potencjalną korupcję.
Po drugie: należy prawnie nakazać sędziom
ujawnianie w owych rozliczeniach członków rodziny (do określonego stopnia
pokrewieństwa oraz spowinowacenia), którzy również są przedstawicielami wymiaru
sprawiedliwości lub wykonują zawody prawnicze z natury rzeczy wiążące ich z
sądownictwem – sędziów, prokuratorów, adwokatów.
Po trzecie wreszcie – dobrze byłoby, aby
wszystkie te oświadczenia co roku sprawdził niezależny audytor oraz by mogły
być poddane niezależnej analizie ze strony organizacji pozarządowych.
Oczywiście obywatele powinni mieć dostęp zarówno do wspomnianych oświadczeń,
jak i analiz.
To naprawdę proste rozwiązanie, które
diametralnie zmieni funkcjonowanie polskiego sądownictwa. Zmieni – rzecz jasna
– na korzyść obywateli i ich praw. Parafrazując słynne słowa legendarnego
astronauty Neila Armstronga: to mały krok dla sędziów, ale wielki dla
sądownictwa. I jeszcze większy dla sprawiedliwości”.
poniedziałek, 9 lutego 2015
Konsul Kosoń sędzią czy "sędzikiem" (mężem sędzi)?
Podczas codziennych prasówek ten komunikat jakoś
przeoczyłem. Zawierał informację o otwarciu 6.02.2015 Konsulatu Honorowego
Republiki Litewskiej we Wrocławiu. Znajomy ekonomista, który podobnie jak ja
monitoruje nieprawidłowości w tzw. wymiarze sprawiedliwości, zwrócił mi uwagę na zdanko
powtarzające się w dziennikarskich notkach. Wynika z niego, że konsulem honorowym
został Tomasz Artur Kosoń, „twórca i menedżer przedsiębiorstw prawnych,
finansowych i inwestycyjnych, tworzących Grupę DAF” (Dolnośląska Agencja Finansowa)
oraz „absolwent Wydziału Prawa, Administracji i Ekonomii Uniwersytetu
Wrocławskiego z uprawnieniami sędziego” (w „Gazecie Wrocławskiej” jest nawet
wprost: „sędzia”).
Sędzią to może i Kosoń jest, ale z pewnością
nie sądowym. Nie doszukałem się go na liście nominowanych przez prezydenta RP
(ani przez Polski Związek Szachowy, gdzie mnie można znaleźć).
A co ma znaczyć passus: „z uprawnieniami
sędziego”? Znajomy prawnik domyśla się, że nowy konsul mógł odbyć aplikację,
ale nie zdecydował się na końcowy egzamin (w tym momencie przypomniałem sobie
przypadek Aleksandra Kwaśniewskiego, który z kolei uzyskał absolutorium, ale
magistrem nie został).
Ponieważ większość Czytelników moich blogów zapewne
nie pamięta – przypomnę, com pisał o Kosoniu 12.07.2014. Z lenistwa robię to sposobem
„kopiuj-wklej”.
MIĘDZY
NAMI PIENIĄŻKAMI
Pewien znajomy biznesmen, próbujący od jakiegoś czasu poznać kulisy
dziwnego orzecznictwa wrocławskiego „wymiaru sprawiedliwości” w sprawach
windykacji długów, tropiący m.in. działalność zawodową Urszuli Kubowskiej-Pieniążek (sędzi,
przewodniczącej Wydziału Cywilnego Odwoławczego Sądu Okręgowego we Wrocławiu) i
jej męża Zdzisława Pieniążka (byłego sędziego Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu,
obecnie radcy prawnego powiązanego z kapitałem finansowym), zwrócił moją uwagę,
że sędzią Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Śródmieścia jest Monika
Pieniążek-Kosoń.
Sprawdziłem. Faktycznie: Monika Anna Pieniążek-Kosoń została nominowana na
sędzię SR dla Wrocławia-Śródmieścia w 2005 jeszcze przez prezydenta Aleksandra
Kwaśniewskiego i jest nią tam do dziś. Córka Urszuli i Zdzisława? Próbowałem
potwierdzić lub zaprzeczyć, ale natrafiłem na wewnątrzsądową zmowę milczenia.
Przy okazji sam ustaliłem, że funkcję prezesa zarządu wrocławskiej
Dolnośląskiej Agencji Finansowej, zajmującej się „kupnem wierzytelności”,
„dochodzeniem należności”, „restrukturyzacją zadłużenia” i „obsługą prawną
przedsiębiorstw”, sprawuje Tomasz Kosoń. A w składzie rady nadzorczej tejże DAF
jest – wymieniony na pierwszym miejscu, w kolejności niealfabetycznej –
Zdzisław Pieniążek…
Przypomnę, że Urszula Kubowska-Pieniążek to ta sama dama, która dwukrotnie
zablokowała możliwość wznowienia postępowania w sprawie moich roszczeń
finansowych wobec Zakładu Ubezpieczeń. Oddalając obie skargi, nie uwzględniła
zarówno litery ustaw, dotyczącej meritum mojego żądania odszkodowawczego, jak i
jednego z wyroków Sądu Najwyższego, dowodzącego trafności mojej interpretacji
obowiązujących przepisów”.
PS.
Ciekawostka: Podczas otwarcia konsulatu honorowego Litwy we Wrocławiu placówkę
tę poświęcił – cytuję – „ksiądz Alfonsas Jurkevicius”. W jednym z komentarzy w
internecie mieszkaniec pobliskiego Smolca napisał, że widoczny na zdjęciu duchowny to jego parafialny
sąsiad, którego dotychczas znał jako Alfonsa Jurkiewicza...
niedziela, 8 lutego 2015
Wulkaniczny frenetyk to ja. Rzadko, ale jednak
Mniemam, że mam zdolność autodiagnozowania –
jakby rzekł obciachowo niegdysiejszy lider eseldeków Grzegorz Napieralski – „mojej
osoby”. Umiejętność samopoznawania pozwala mi twierdzić, że od kiedy jestem
emerytem i zacząłem być blogerem, wyspecjalizowanym w krytyce bezprawia
funkcjonariuszy publicznych, stałem się weredykiem. Wcześniej, jako zawodowy
dziennikarz, aż takim prawdopiszącym nie byłem. Nie tyle ze względu na państwową cenzurę
prewencyjną w czasach PRL-u, ile cenzurę wewnątrzredakcyjną i nawet autocenzurę
również po nastaniu III RP.
Wiem, że to ryzykowne, ale skorom weredyk, wyznam
wszem wobec, że mam w sobie coś z frenetyka. Co prawda uśpionego na co dzień,
ale od czasu do czasu rozbudzonego niczym wulkan. Zwłaszcza gdy ktoś mnie
szczególnie wnerwi. Np. kiedy jakiś urzędnik ZUS czy sędzia robi durnia z
siebie lub – co gorsza – ze mnie.
sobota, 7 lutego 2015
Sąd się dożywi - u rzecznika praw obywatelskich
Mógł w PRL-u „rząd się wyżywić” (copyright
Jerzy Urban), może w III RP „sąd się dożywić” (ten wic przeze mnie wygłówkowany
zapewne dupy nie rozrywa, ale trafia w sedno jak najbardziej).
Aforystyczne natchnienie naszło mnie 6.02.2015
podczas wizyty na portalu internetowym GazetaPrawna.pl, gdzie w publikacji Ewy
Ivanowej ujawniono fakty dorabiania przez sędziów i prokuratorów u rzecznika
praw obywatelskich – mimo że to niedozwolone!
Zasady etyki zawodowej – pisze dziennikarka –
zakazują funkcjonariuszom tzw. wymiaru sprawiedliwości i śledczym świadczenia usług prawniczych.
Okazuje się, że reguły sobie, a życie sobie.
„Zamawiający
zamawia wykonanie następującego dzieła: sporządzenie projektów kasacji i odmów
wniesienia kasacji na podstawie analizy akt sądowych i dokumentów procesowych
oraz badanie akt prokuratorskich” – takie postanowienie można znaleźć w jednej
z wielu umów, jakie w 2013 zawarło Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich z
Grzegorzem Czerwińskim, wówczas sędzią Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w
Warszawie, a obecnie Naczelnego Sądu Administracyjnego.
Ten „niezawisły” aparatczyk trzeciej władzy
podejmował się również sporządzania opinii „dotyczących istnienia przesłanek
prawnych do kasacji oraz skierowania wystąpień do prokuratora nadrzędnego”. W
nagrodę miał otrzymywać wynagrodzenie w wysokości od około 2400 zł do 7200 zł.
Justyna Zarecka z zespołu kontaktów z
mediami Biura Rzecznika Praw Obywatelskich próbowała przekonywać, że nie
wystąpiły tu okoliczności mogące wskazywać na konflikt interesów. Chodziło
bowiem – jak podkreśliła – wyłącznie o sporządzanie opinii (w sprawach karnych),
a nie pism procesowych.
Wedle wiedzy RPO, wszystkie te osoby
otrzymały zgody na takie dodatkowe zajęcie. Innymi słowy: zwierzchnicy dorabiających
do swojego uposażenia nie wyrazili sprzeciwu.
Angażowaniem przez RPO sędziów i
prokuratorów oburzeni są adwokaci i radcy prawni. Nieoficjalnie mówią, że to
kompromitacja.
Głos
w sprawie zabrał też Bartłomiej
Przymusiński, prezes Oddziału Wielkopolskiego Stowarzyszenia Sędziów Polskich
„Iustitia”. Potwierdził on, że zasady etyki zawodowej zabraniają sędziom świadczenia usług prawniczych. Krajowa Rada Sądownictwa
wypowiadała się kilka razy na temat interpretacji tego pojęcia i była zawsze
bardzo rygorystyczna. Np. za naruszenie zakazu uznała pełnienie przez sędziego
funkcji opiekuna w uniwersyteckiej poradni prawnej, w której studenci udzielają
darmowej pomocy. Jako wyjątek KRS dopuściła udzielanie bezpłatnych podpowiedzi
osobom ubogim przez sędziego w stanie spoczynku.
Ale syf! – wyrwało mi się tuż po lekturze kolejnego
tekstu o patologiach władzy w III RP, których w PRL-u nie było. Może wrócić w
tym fragmencie życia publicznego do „komuny”, likwidując kosztowną instytucję rzecznika
praw obywatelskich? Tubylczy ombudsman bowiem praktycznie nie wspiera (wiem o
czym piszę, bo sam doświadczyłem) osób pokrzywdzonych przez sędziów,
prokuratorów, urzędników ZUS i innych funkcjonariuszy publicznych. W
odpowiedziach na skargi tylko klepie w kółko, że nie ma on ustawowych kompetencji
do ingerowania w orzecznicze bezprawie.
piątek, 6 lutego 2015
Znikająca forsa z bankowych sejfów
Dostałem wczoraj (5.02.2015) esemesa od jednego
ze stałych Czytelników mojego „Bloga weredyka”. Zawierał link do świeżutkiej informacji
z internetowego serwisu TVN 24.
Napisano w niej, jak tuż przed ostatnimi świętami
Bożego Narodzenia do placówki jednego z banków w Gorzowie Wielkopolskim wszedł
zamaskowany mężczyzna. Wpisał kody dostępu (najwidoczniej musiał je znać) do
systemu alarmowego i go unieruchomił. Skierował się do tzw. wrzutni, gdzie
przechowywane są pieniądze. Ukradł kilka paczek z banknotami, w sumie prawie
500 tys. zł. Po czym ponownie włączył alarm i wyszedł z budynku.
Wszystko to działo się między
22 a 24 grudnia 2014 w godzinach porannych. Przez blisko miesiąc (policja została
zawiadomiona dopiero 18.01.2015) nikt nie zauważył zniknięcia pokaźnej gotówki, a do dziś nie
ustalono sprawcy tego skutecznego włamania do bankowego sejfu.
Pikanterii sprawie nadaje fakt, że autorem wspomnianego
esemesa do mnie jest mężczyzna (znam jego personalia i miejsce zamieszkania,
ale prosił o anonimowość), który będąc inkasentem w konwoju pewnego feralnego
dnia transportował do różnych wrzutni bankowych około pół miliona z utargów.
Zaginęła tylko jedna przesyłka z zawartością 11.650 zł. Kamera wideo
zarejestrowała fakt wrzucenia koperty z tą kwotą do wpłatomatu. Koperta
zaginęła więc wewnątrz banku!
Mimo braku dowodów przywłaszczenia pieniędzy,
mężczyzna ten wyrokiem sądu musi teraz spłacać w ratach prawie 4-krotnie więcej
forsy niż jej zaginęło.
poniedziałek, 2 lutego 2015
Przyznał się do zabójstwa, którego nie popełnił? Zresocjalizowany!
Wspomniany odcinek „Państwa w państwie” w
Polsacie z 1.02.2015 zawierał
jeszcze jeden temat, który daje do myślenia nad wiarygodnością tzw. wymiaru
sprawiedliwości w III RP.
Drugi z osadzonych – Rynkiewicz wciąż przebywa w więzieniu. „Dają mi do zrozumienia, że póki się nie przyznam to opinia nie będzie pozytywna” – powiedział dziennikarzom.
16.03.2000 w Wałbrzychu zamordowany został
w swoim sklepie znany miejscowy antykwariusz Henryk Śliwowski. Sprawców miało być ponoć trzech. Złapano
i oskarżono dwóch: 16-letniego wówczas Patryka Rynkiewicza i rok starszego
Radosława Krupowicza. Jedynym dowodem, który miał świadczyć o winie chłopaków,
były zeznania anonimowego świadka, który siedem miesięcy później, po obejrzeniu
programu TVP „997”, zgłosił się do prokuratury i stwierdził, że
widział ich obu na miejscu zbrodni.
– Straciłem szacunek do wymiaru sprawiedliwości
właśnie przy tej sprawie – mówi prowadzący ją niegdyś policjant Janusz Bartkiewicz,
dziś na emeryturze.
Żaden ze znalezionych w antykwariacie śladów
nie pasował do Rynkiewicza i Krupowicza. Ponadto mężczyźni ci zostali zbadani
wariografem, który wykazał, że nie kłamią twierdząc, iż są niewinni.
Mimo to wyroki Sądu Apelacyjnego we
Wrocławiu były skazujące. Przy powtórce procesu jedynie obniżono im karę
pozbawienia wolności z 25 do 15 lat.
Po blisko 14 latach od uwięzienia zadecydowano o przedterminowym zwolnieniu Krupowicza. Cenę odzyskania
wolności stanowiło… przyznanie się przez niego do zabójstwa, którego nie
popełnił – tzw. skrucha była bowiem warunkiem zgody sądu penitencjarnego na wcześniejszy
powrót skazańca do domu.
Drugi z osadzonych – Rynkiewicz wciąż przebywa w więzieniu. „Dają mi do zrozumienia, że póki się nie przyznam to opinia nie będzie pozytywna” – powiedział dziennikarzom.
Tak oto w „państwie prawnym” legalizuje się wątpliwe
dowodowo orzecznictwo sędziów. Bezkarnych za swoje pomyłki.
Ratuj się kto może przed bezrozumną władzą!
Po osobistych doświadczeniach z urzędnikami
ZUS i sędziami, żadne debilne słowa i czyny tubylczych funkcjonariuszy publicznych,
zaliczanych skądinąd do elity umysłowej III RP, nie powinny mnie dziwić. A
jednak…
Pierwszym, który w 2015 autentycznie mnie zaskoczył,
był znajomy z niegdysiejszych kontaktów dziennikarskich, minister spraw zagranicznych,
magister historii Grzegorz Schetyna. Oświadczył on, że hitlerowski obóz koncentracyjny
Auschwitz, zlokalizowany podczas II wojny światowej na terenie Polski przez
okupujących ją Niemców, wyzwolili nie tyle krasnoarmiejcy z Rosjanami na
czele, ile Ukraińcy. Podzielam zdanie satyryka Andrzeja Mleczki, wyrażone 1
lutego w cotygodniowym „Drugim śniadaniu mistrzów” w TVN 24, że to jedna z
najgłupszych wypowiedzi rodzimych polityków. I że równie sensownie o zbrodnię
katyńską można obwinić nie Sowietów, lecz Gruzinów, wszak wyrok śmierci na
Polaków podpisywał wtedy niejaki Iosif Wissarionowicz Dżugaszwili, znany ludzkości
pod ksywą Stalin.
Równie dołujące okazało się obejrzenie i
wysłuchanie tegoż dnia w Polsacie innego coniedzielnego programu telewizyjnego „Państwo
w państwie”. Dowiedziałem się z niego m.in., że 500-złotowym mandatem ukarano sklepikarza
Wojciecha Magdzińskiego z Raciborza, którego Państwowa Inspekcja Handlowa
przyłapała na próbie sprzedaży dwóch butelek z 36-procentową zawartością
alkoholu. Bo na fabrycznej etykiecie miały niezgodny z normami Unii Europejskiej
napis: „Wódka”. Inspektorów nie interesowało, że ten napój spirytusowy
oznakował tak, a nie inaczej legalny producent. Że po drodze do konsumenta jakiś
urzędnik państwowy bez zastrzeżeń dokleił do butelek banderolę akcyzową. I że
identyczne flaszki z wódkopodobną wódką można obecnie kupić w niemal każdym sklepie
monopolowym w naszym absurdalnie pięknym kraju…
Subskrybuj:
Posty (Atom)