piątek, 30 stycznia 2015

Własność jaka jest...

   „Jeszcze jeden kwiatek do ogródka pt. kodyfikacja prawa” – zamejlował do mnie ponownie znajomy wrocławianin. I przesłał fragment Kodeksu cywilnego, a konkretnie pełną treść „przepisów ogólnych” dotyczących „własności”:

   Art. 126.

   (uchylony).

   Art. 127.

   (uchylony).

   Art. 128.

   (uchylony).

   Art. 129.

   (uchylony).

   Art. 130.

   (uchylony).

   Art. 131.

   (uchylony).

   Art. 132.

   (uchylony).

   Art. 133.

   (uchylony).

   Art. 134.

   (uchylony).

   Art. 135.

   (uchylony).

   Art. 136.

   (uchylony).

   Art. 137.

  (uchylony).

   Art. 138.

   (uchylony).

  Art. 139.

  (uchylony).

  Tyle wiadomo z Kodeksu cywilnego, co to jest własność. I ten stan trwa od usunięcia dotychczasowych przepisów w październiku 1990!

  Prawda, że wszystko jasne, treściwe i czytelne? Brakuje chyba tylko dopisku w stylu autora pierwszej polskiej encyklopedii: „Własność jaka jest, każdy widzi”…

Szefowa Sądu Najwyższego skarży się na pismaków i im grozi

   Znajomy wrocławianin przysłał mi mejlem załącznik nazwany przez niego „kwiatkiem”. Zawierał on PAP-owską informację o wczorajszym (29.01.2015), pierwszym w 25-letniej historii III RP, noworocznym spotkaniu prezydenta z około 200 sędziami ze szczytów trzeciej władzy.

   Co miała do powiedzenia głowa państwa? „Mało po­waż­ne – stwierdził Bronisław Komorowski – są pro­po­zy­cje zmia­ny ca­łe­go sys­te­mu praw­ne­go w Pol­sce. Wszy­scy [?!] wiemy, że jest to nie­moż­li­we[?!]”.

    Nikt ze słuchaczy nie miał wątpliwości, że była to polemika z konkurentką w najbliższych, majowych wyborach prezydenckich – Magdaleną Ogórek. Wszak to ona zaproponowała "na­pi­sa­nie prawa od nowa", obecnie bowiem jest ono "zbit­kiem prze­pi­sów po jesz­cze poprzed­nich sys­te­mach po­li­tycz­nych”, przez co „cią­gle unie­moż­li­wia oby­wa­te­lom roz­wój i ha­mu­je dobre, bez­piecz­ne życie".

   Capi manipulacją na odległość. Bo czymże różnią się słowa Komorowskiego: „Prawo trzeba aktualizować i poprawiać”, od słów Ogórek: „Prawo trzeba napisać od nowa” – z zastrzeżeniem, że „te paragrafy, które są spójne i transparentne, należy skopiować”?

   A poza tym mam wrażenie, że obecny prezydent ponad interes zwykłych obywateli przedkłada fraternizowanie się z coraz częściej ich krzywdzącymi sędziami. Pomny stalinowskiej prawdy, że nieważne, kto jak głosuje; ważne, kto (w Państwowej Komisji Wyborczej) liczy głosy?     

   Na uroczystości w Pałacu Prezydenckim wystąpiła też prof. Mał­go­rza­ta Gers­dorf – I prezes Sądu Najwyższego. Przybytku tzw. wymiaru sprawiedliwości, w którym Centralne Biuro Antykorupcyjne zebrało kwity na orzecznicze ustawki (nie mylić z ustawami).

   Media – oświadczyła m.in. Gersdorf – wy­po­wia­da­ją się o sę­dziach i są­dach w agre­syw­ny spo­sób, nie prze­bie­ra­jąc w sło­wach. SN jest przed­sta­wia­ny jako sie­dli­sko „ośmior­ni­cy” i korup­cji. Do­cho­dzi do wul­ga­ry­za­cji wy­po­wie­dzi, a prze­cież wol­ność słowa nie jest nieograniczo­na. Chcia­łam tutaj panu pre­zy­den­to­wi na­skar­żyć na te media. Tego nie będziemy dłużej znosić.

   Zabrzmiało jak groźba wzięcia pismaków za mordę.

   Nie­uza­sad­nio­ne bicie w niezawisłe są­dow­nic­two – dodała Gersdorf – jest chwianiem podsta­wa­mi pań­stwa. Sę­dzio­wie znają swoją od­po­wie­dzial­ność i nie będą się przed nią uchy­lać.

   Zabrzmiało jak dowód utraty kontaktu szefowej SN z rzeczywistością.   

   Natomiast prof. Roman Hauser – prze­wod­ni­czą­cy Krajowej Rady Sądownictwa i pre­zes Naczelnego Sądu Administracyjnego – przyznał półgębkiem, że „wprawdzie wiele negatywnych ocen for­mu­ło­wa­nych wobec wy­mia­ru spra­wie­dli­wo­ści jest nie­spra­wie­dliwych, ale też nie­ma­ło z nich wy­ni­ka z fak­tycz­nych uchy­bień i błę­dów”.

   To z kolei zabrzmiało mi jak w skeczu kabaretu Tey o traktorze z zepsutym jednym kołem, ale z trzema dobrymi.

   Kłykow, przestań szerzyć defetyzm! – skarciłem sam siebie, niczym Zenon Laskowik Bolka…

czwartek, 29 stycznia 2015

Donos na sędziów niezawisłych od ustaw

   Podczas kolejnego spotkania przy kawce z poznanymi za pośrednictwem internetu dwoma wrocławianami – magistrami prawa (wierzycielem i dłużnikiem zgodnie ze sobą współpracującymi przy kontestowaniu orzeczeń w ich – stron tego samego procesu – sprawie!), zaproponowałem im zmajstrowanie wspólnego donosu do prokuratury o konkretnych przypadkach przestępczego orzecznictwa tubylczych sędziów. Swoją część zwięzłego pisma spłodziłem niezwłocznie. Teraz czekam na uzupełnienie go przez potencjalnych współautorów, którzy wstępnie zaakceptowali mój pomysł. A co już jest gotowe, cytuję poniżej (to wersja robocza, jeszcze nie ostateczna). 

Prokuratura Generalna

Departament Postępowania Przygotowawczego

Departament do Spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji

Biuro Spraw Konstytucyjnych

Zawiadomienie

o popełnieniu przestępstw

   Na podstawie art. 304 par. 1 Kodeksu postępowania karnego zawiadamiamy o popełnieniu przestępstw przekroczenia uprawnień (konkretnie: orzekania niezawiśle od litery konstytucji i innych ustaw) przez sędziów […] na szkodę [...] oraz przez sędziów Urszulę Kubowską-Pieniążek, Grażynę Josiak, Czesława Chorzępę, Beatę Stachowiak, Ewę Gorczycę, Elżbietę Sobolewską-Hajbert, Annę Kuczyńską, Izabelę Bamburowicz i Annę Sobczak (obecnie Sobczak-Kolek) na szkodę Adama Kłykowa.

   Wnosimy o wszczęcie postępowania przygotowawczego w tych sprawach.

Uzasadnienie

   Przekroczenie uprawnień jest jednym z najpoważniejszych przestępstw służbowych każdego funkcjonariusza publicznego – sędziów również. Przysługująca im możliwość swobodnej (nie dowolnej!) oceny faktów i dowodów nie może dotyczyć litery przepisów ustawowych, ograniczającej decyzyjną samowolkę urzędników państwowych – w tym reprezentantów tzw. wymiaru sprawiedliwości.

   I. Sprawa [...]

   II. Sprawa Adama Kłykowa.  

   Sygn. akt I C 586/07 – wyrok Wydziału Cywilnego Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Śródmieścia z 10.06.2008.

   Sygn. akt II Ca 361/09 – wyrok Wydziału Cywilnego Odwoławczego Sądu Okręgowego we Wrocławiu z 29.04.2009.

   Sygn. akt II Ca 971/09 – postanowienie Wydziału Cywilnego Odwoławczego Sądu Okręgowego we Wrocławiu z 10.09.2009.

   Sygn. akt II Ca 1469/10 – postanowienie Wydziału Cywilnego Odwoławczego Sądu Okręgowego we Wrocławiu z 24.01.2011.

   Konstytucja RP, art. 178 ust. 1:

   „Sędziowie w sprawowaniu swojego urzędu są niezawiśli i podlegają tylko Konstytucji oraz ustawom”. 

   Ustawa o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy, art. 2:

   „Ilekroć w ustawie jest mowa o (…) bezrobotnym – oznacza to osobę (…) niezatrudnioną i niewykonującą innej pracy zarobkowej”.

   Ustawa o świadczeniach przedemerytalnych, art. 2:

   „Świadczenie przedemerytalne przysługuje osobie (…) po upływie co najmniej 6 miesięcy pobierania zasiłku dla bezrobotnych (…) jeżeli osoba ta spełnia łącznie następujące warunki: 1) nadal jest zarejestrowana jako bezrobotna”.

   Kodeks karny, art. 231 par. 1:

   „Funkcjonariusz publiczny, który, przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3″.

   Fundamentalna paremia prawnicza:

   „Iura novit curia” (Sąd zna prawo).

   Z powyższego zestawu cytatów wynika jednoznacznie, że:

   1. Sędziowie, będący niewątpliwie funkcjonariuszami publicznymi, są wprawdzie niezawiśli, ale nie od ustaw z konstytucją na czele.

   2. Osoba zarejestrowana w urzędzie pracy jako bezrobotna nie może legalnie dorobić nawet symbolicznej złotówki – skutkowałoby to bowiem utratą zarówno zasiłku, jak i prawa do świadczenia przedemerytalnego.

   3. Jeśli znający – patrz paremia – przepisy sędzia nie bierze tego wymuszonego ustawowo zakazu aktywności zawodowej pod uwagę przy rozstrzyganiu zasadności pozwu o odszkodowanie za wyliczalne – jak rzadko – z dokładnością do grosza straty finansowe, popełnia oczywiste przestępstwo przekroczenia swoich uprawnień (nadużycia władzy).

   Proste? Nie dla sędziów orzekających w sprawie moich roszczeń pieniężnych wobec Zakładu Ubezpieczeń Społecznych za bezprawne (fakt bezsporny) blokowanie mi przez ponad 9 miesięcy należnego świadczenia przedemerytalnego, którego pobieranie pozwala – w przeciwieństwie do zasiłku dla bezrobotnych – na limitowaną kwotowo pracę zarobkową.

   To logiczne rozumowanie okazało się czymś ponad możliwości intelektualne Anny Sobczak, autorki wyroku z 10.06.2008, ówczesnej asesor Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Śródmieście (obecnie nazywa się Anna Sobczak-Kolek i jest sędzią Sądu Rejonowego dla Warszawy-Pragi Północ). Przyznała mi tylko 3 tys. zł zadośćuczynienia (nie rekompensując nim choćby samych kosztów procesu), odmówiła natomiast jakiegokolwiek odszkodowania (bo jakoby nie udowodniłem strat finansowych, skądinąd oczywistych dla każdego legalisty potrafiącego sensownie zinterpretować literę ustaw o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy oraz o świadczeniach przedemerytalnych).

   Niedorzeczne orzeczenie Sobczak podtrzymały w wyroku z 29.04.2009 pozornie od niej mądrzejsze i bardziej doświadczone sędzie Wydziału Cywilnego Odwoławczego Sądu Okręgowego we Wrocławiu: Elżbieta Sobolewska-Hajbert, Anna Kuczyńska i Izabela Bamburowicz.

   Skargi z wnioskami o wznowienie postępowania z powodu nieuwzględnienia przez Sobczak, Sobolewską-Hajbert, Kuczyńską i Bamburowicz wspomnianych na wstępie przepisów (w drugim z zażaleń jako dodatkowy argument wymieniłem wyrok Sądu Najwyższego, podzielający moją interpretację przepisów ustawowych) – zostały bezrefleksyjnie odrzucone przez Urszulę Kubowską-Pieniążek (podpisała się pod obu kompromitującymi postanowieniami z 10.09.2009 i 24.01.2011, uniemożliwiającymi powtórzenie procesu) oraz przez Grażynę Josiak, Beatę Stachowiak, Ewę Gorczycę i Czesława Chorzępę.

   Wszystko to działo się za przyzwoleniem prezesa (początkowo wiceprezesa) Sądu Okręgowego we Wrocławiu i zarazem (wówczas) członka Krajowej Rady Sądownictwa – Ewy Barnaszewskiej, tudzież za wiedzą rzecznika dyscyplinarnego dolnośląsko-opolskich sędziów – Marcina Cieślikowskiego, który uznał mój donos o przestępstwie za „oczywiście bezzasadny”.

   Wśród ślepych i głuchych na moje sygnały o samowolce tych funkcjonariuszy Temidy byli też m.in. Andrzej Niedużak, prezes Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu, członek działającej przy ministrze sprawiedliwości Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Cywilnego, od niedawna członek Krajowej Rady Sądownictwa, oraz Ryszard Pęk, prezes Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego we Wrocławiu, w opisywanym czasie również wiceprzewodniczący Krajowej Rady Sądownictwa.                                  

Adam Kłykow

[i jeszcze – ewentualnie – dwa podpisy]

   Do wiadomości:

   Pan Prezydent RP – Bronisław Komorowski (jako zobowiązany do czuwania nad przestrzeganiem konstytucji na podstawie art. 126 ust. 2 ustawy zasadniczej).


   PS. 1: Może ktoś jeszcze z pokrzywdzonych przez sędziów – przestępców chciałby się podłączyć do powyższego donosu?

   PS. 2: Gwoli uściślenia: współautorami tego donosu mogą być wyłącznie ofiary niezastosowania przez sędziów obowiązującej litery prawa (nie orzeczeń uznawanych za niesprawiedliwe).

wtorek, 27 stycznia 2015

Awans prokuratorki - ochroniarki sędzi

   Bez specjalnego zaskoczenia dowiedziałem się dziś od znajomego prawnika, że Kinga Kaźmierska-Rataj pełni obecnie funkcję zastępcy prokuratora rejonowego w Prokuraturze Rejonowej dla Wrocławia-Starego Miasta.

   Uważam, że awans należał się tej śledczej jak psu kość. Choćby za zasługi w skutecznej ochronie tutejszych sędzi przed odpowiedzialnością karną. Postanowieniem z 15.12.2010, Kaźmierska-Rataj odmówiła wszczęcia śledztwa na podstawie mojego zawiadomienia z 7.12.2010 o przekroczeniu uprawnień służbowych przez sędzie Urszulę Kubowską-Pieniążek, Beatę Stachowiak i Ewę Gorczycę, orzekające niezawiśle od ustaw, którym one – wedle konstytucji – bezwzględnie podlegają. Swą ekspresową decyzję umotywowała niestwierdzeniem zaistnienia przestępstwa.

   Kaźmierska-Rataj ma w staromiejskiej prokuratorze godnego siebie szefa – Jarosława Dorywałę.

   On z kolei 19.12.2008 postanowił umorzyć – bez słowa uzasadnienia – dochodzenie na podstawie mojego zawiadomienia z 2.07.2008 o popełnieniu przestępstwa poświadczenia nieprawdy przez naczelnika Wydziału Obsługi Prawnej Oddziału ZUS we Wrocławiu Zbigniewa Raka, który w „Piśmie procesowym pozwanego” z 3.04.2008, adresowanym do Wydziału Cywilnego Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Śródmieścia, skłamał co do treści wyroku Sądu Okręgowego – Sądu Pracy i Ubezpieczeń Społecznych we Wrocławiu z 6.12.2006.

niedziela, 25 stycznia 2015

Wypadł z roli

   Opolski poseł Polskiego Stronnictwa Ludowego, absolwent wrocławskiej Akademii Rolniczej - Stanisław Rakoczy postanowił zrobić porządek z grającymi w filmach naturszczykami. Przygotował projekt ustawy, wedle której tytuł aktora powinien przysługiwać tylko absolwentom specjalistycznych uczelni lub osobom z odpowiednimi kwalifikacjami potwierdzonymi komisyjnym egzaminem.

   W pierwszym odruchu nawet się ucieszyłem, że ktoś wreszcie pomyślał o zakazie występów na ekranach kin i telewizji braci Mroczków i im podobnych chałturników. Po chwili jednak uświadomiłem sobie, że to oznaczałoby również barierę nie do pokonania dla artystów na miarę Beaty Tyszkiewicz czy Daniela Olbrychskiego.

   Rakoczy chce ponadto, aby ustawa zobowiązywała aktorów do… szybkiej nauki tekstu i do powściągliwości w krytykowaniu kolegów po fachu. Wygląda na to, że ten mało dotychczas znany parlamentarzysta poczuł parcie na szkło i aby zaistnieć szerzej w świadomości społecznej, wymyślił coś tak bezsensownego, że aż zasługującego na medialny rozgłos.

   Przypuszczam, że Rakoczy zna się na uprawie roli w gospodarstwie wiejskim. Podejrzewam, że nie ma jednak pojęcia o predyspozycjach do grania roli choćby w najbardziej kiepskim filmie. Powinien przynajmniej wiedzieć, że aktorstwo (podobnie zresztą jak np. bliskie mi dziennikarstwo) to wolny zawód - bez cenzusowych ograniczeń dostępu do niego. I że tu bardziej od papierka z pieczątką liczy się naturalny talent.

12.2008

-----

Komunikat z 25.01.2015

   Ponieważ po blisko 9 miesiącach finiszuję z rekonstrukcją ocenzurowanego „Bloga weredyka” i jego dodatków, od teraz w tym miejscu będę publikował nowe teksty już nie z dnia na dzień.

   Polecam Czytelnikom: adamklykow.bloog.pl, adamklykow1.bloog.pl, adamklykow2.bloog.pl, adamklykow3.bloog.pl, adamklykow4.bloog.pl, adamklykow5.bloog.pl (lektura nieobowiązkowa, czytanie ze zrozumieniem - mile widziane).

sobota, 24 stycznia 2015

Janosik Malaka

   Ludzie, Antoni Malaka, dyrektor wrocławskiego oddziału Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, przyznał pośrednio, że on i jego instytucja są zbójami! Zrobił to parokrotnie w wypowiedzi dla „Gazety Wrocławskiej” z 12.12.2008, w której przyrównał siebie i swoją firmę do Janosika.

   Jak wiadomo, żyjący na przełomie XVII i XVIII wieku słowacki harnaś Janosik był hersztem bandy, dokonującej łupieskich napadów w Karpatach. Powołując się na niego, Malaka zapewne - jak mniemam - chciał dobrze, to znaczy miał zamiar wywołać u czytelników wrażenie, że być może ZUS jest instytucją - jak twierdzi mnóstwo jej niewdzięcznych klientów - grabieżczą, ale jednak szlachetną, bo zabiera bogatym, by dawać biednym.

   Pomijając zawartą w takim rozumowaniu hipokryzję, pan dyrektor dowiódł swojej niewiedzy. Wbrew bowiem legendzie, Janosik, faktycznie ogołacający z kosztowności głównie kupców i inne osoby majętne, wcale nie był miłośnikiem dobroczynności i głodującymi bynajmniej się nie przejmował. Rabował przede wszystkim z myślą o sobie i kompanach, by mieć za co z nimi chlać bez umiaru. Obdarowywał niektórymi skradzionymi rzeczami co najwyżej panienki z okolicznych wiosek (licząc - jak przystało na normalnego chłopa z jajami - że mu dziewuchy w rewanżu dadzą dupy) oraz lokalnych przekupnych urzędników (kalkulując do pewnego czasu jak najbardziej trafnie, że skorumpowani odwdzięczą się chronieniem go przed prawem).

   Reasumując: Malaka znów nie popisał się mądrością. Sufluję więc, aby zamiast niefortunnie przyrównywać siebie i ZUS do kogoś, kto za swe niecne czyny został w końcu powieszony na haku za żebro - poprzestał na jakichś bezpieczniejszych skojarzeniach, np. z ruskim bankiem, gdzie podobno nic z czyichś pieniędzy nie ginie, ale zarazem skąd nie sposób coś dostać…

12.2008

piątek, 23 stycznia 2015

Jaki naród, taka władza

   Ostatnio w dwóch różnych gazetach przeczytałem, że „Polacy są narodem idiotów”. Trafiłem nie tyle na pismaków odważnych, zgodnych w tym ryzykownym na forum publicznym poglądzie, ile na dosłownie cytujących nie byle kogo, ino samego Józefa Piłsudskiego.

   Ponieważ mnie w blogu mniej obowiązuje autocenzuralna poprawność polityczna, przypomnę tu jeszcze kilka innych „złotych myśli” tegoż polityka, wymienianego jednym tchem, razem z Janem Pawłem II, pośród naszych najwybitniejszych postaci historycznych.

   „Naród wspaniały, tylko ludzie chuje”.

   „Tylko dzięki zaiste niepojętej, a tak wielkiej i niezbadanej litości boskiej, ludzie w tym kraju nie na czworakach chodzą, a na dwóch nogach, udając człowieka”.

   „Rzeczpospolita to wielki burdel, konstytucja to prostytutka, a posłowie to kurwy”.

   Przy innej okazji dodał, że parlamentarzyści to „publiczne szmaty”.

   A jednemu z rządów radził: „Wam kury szczać prowadzać, a nie politykę robić”.

   Zastrzeżenie: wszelkie aluzje z cytatów Piłsudskiego do współczesnej Polski, do narodu demokratycznie wybierającego władze na swój obraz i podobieństwo, są oczywiście najzupełniej przypadkowe…

12.2008

czwartek, 22 stycznia 2015

Gdzie są granice głupoty

   Kolejny przykład biurokratycznej bezrozumności opisała ostatnio „Gazeta Wyborcza” w publikacji „ZUS oskarża, bo nie wierzy w pogrzeb”.

   3.05.2008 pani Krystyna z Krakowa pochowała swoją matkę, co łatwo sprawdzić na cmentarzu. Czujny ZUS ma jednak poważne wątpliwości.

   Jego urzędnicy odmówili wypłaty 5.799 zł zasiłku pogrzebowego, mimo przedłożenia przez uprawnioną do tego świadczenia stosownego wniosku, aktu zgonu, odcinka emerytury zmarłej, rachunków za karawan, trumnę, katakumbę i kwiaty, a nawet oświadczenia księdza o kosztach posługi duszpasterskiej. Na dodatek zawiadomili prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, oskarżając córkę nieboszczki o sfałszowanie dokumentów i próbę wyłudzenia pieniędzy.

  I chociaż 24.10.2008 sąd uznał, że ZUS nie ma żadnych podstaw do odmowy wypłaty zasiłku pogrzebowego, urzędnicy nie dają za wygraną, angażując śledczych i biegłych. Usiłują udowodnić, że kwiaty można kupić tylko w miejscowości, w której odbył się pogrzeb. Że firma, która go organizowała, nie istnieje. A samego pogrzebu w ogóle nie było.

   „Urzędnicy polskiego państwa – powiedziała dziennikarzowi poniewierana pani Krystyna - nie tylko marnotrawią publiczne pieniądze. Szargają moje dobre imię. Wystąpię o odszkodowanie za naruszenie dóbr osobistych. Urząd nie może niszczyć obywateli w imieniu prawa”.

   Podpisuję się pod jej słowami obiema rękami!

12.2008

środa, 21 stycznia 2015

Państwo prawników

   „Państwo prawne”, jakim wedle konstytucji jest III RP, zaczyna mi coraz bardziej przypominać orwellowski folwark zwierzęcy. W naszym pięknym kraju ludzie też są równi i równiejsi. Z prawnikami przy korycie. I z rządami świń (urzędników) nad baranami (obywatelami).

   Kilka cytatów:

   - My nie mamy jeszcze państwa prawa, który to ideał daleki jest od rzeczywistości. Na razie mamy państwo prawników, którzy zagwarantowali sobie przywileje materialne, rozdali sobie funkcje, a kiedy ktoś chce ich zmusić do obrony prawa (…) albo po prostu do obrony sprawiedliwości, podnoszą krzyk, że to zamach na demokrację.

   - System wymiaru sprawiedliwości jest w zasadzie dysfunkcjonalny. Powiem rzecz straszną, ale pod względem funkcjonalnym w PRL-u wyglądało to lepiej niż dzisiaj, bo istniał rygor strachu, opresyjny system polityczny wymuszał pewną efektywność. Gdy przeszliśmy na autentyczną niezawisłość (…) mechanizm zaczął się rozłazić.

   - Niezawisłość bez etosu, bez moralności, bez dobrej tradycji i zwyczajów cywilizacyjnych powoduje paraliż i daje środowisku [sędziowskiemu] poczucie bezkarności.

   - Sędziowie są zadziwiająco wyczuleni na zagrożenie ich praw korporacyjnych. Wystarczy tylko wspomnieć o możliwości ich ograniczenia, a zaraz jest krzyk o gwałconej niezawisłości, godności, demokracji.

   - Wszystkie [korporacje prawnicze] działają na podobnej zasadzie. Żadna nie potrafiła wytworzyć prawdziwego etosu i każda zajmuje się przede wszystkim obroną interesów swoich członków za wszelką cenę. Nie ma w nich realnej odpowiedzialności dyscyplinarnej.

   - Sytuacja w polskich korporacjach prawniczych jest patologiczna.

   Kto to powiedział? Rzecznik praw obywatelskich, dr Janusz Kochanowski, w wywiadzie zatytułowanym „To nie jest państwo prawa”, wydrukowanym 4.04.2008 w „Fakcie”.

   Powiedział to prawnik, szef urzędu państwowego nie chroniącego – wbrew swojej nazwie - zwykłych Kowalskich przed bezprawiem wszechwładnych w Polsce biurokratów, ze zgrają służących im mecenasów, prokuratorów i sędziów. Wiem, co piszę, bo przekonałem się o tym osobiście, gdy w latach 2006-2007 prosiłem m.in. właśnie rzecznika praw obywatelskich o pomoc w moim sporze z ZUS-em.

   Zauważy ktoś, że ten wywiad z lansującym swój pozytywny wizerunek dr. Kochanowskim wydrukowano w tabloidzie schlebiającym niewybrednym gustom. No to zapraszam do lektury, łatwych do znalezienia w internecie, wywiadów z tą samą osobą z okresu, kiedy jeszcze nie był ombudsmanem, wydrukowanych w pismach, które są niewątpliwie ambitniejsze.

   Ja poprzestanę na zacytowaniu fragmentu jego rozmowy z „Gazety Prawnej” z 7.03.2005, zatytułowanej „Sądy zasłużyły sobie na złą opinię”.

   - Z badań opinii publicznej wynika, że ponad 60 proc. Polaków źle ocenia pracę sądów. Dlaczego tak jest?

   - Zaledwie jedna piąta Polaków ocenia sądy dobrze. Z bardziej szczegółowych badań wynika, że ci, którzy mieli sami do czynienia z sądem, mają o nim gorszą opinię od tych, którzy szczęśliwie sądu unikali. Sam, na podstawie własnych doświadczeń, musiałbym ocenić, że jest to bardzo źle funkcjonująca instytucja, nie wypełniająca swoich podstawowych zadań. Nie gwarantująca, wraz z organami ścigania, bezpieczeństwa obywateli, ani ochrony własności. Odbiegająca od standardów europejskich, źle zorganizowana, o której trudno powiedzieć coś dobrego.

   - Co trzeba zrobić, żeby zmienić tę sytuację?

   - Widać jasno, że wymiar sprawiedliwości i system prawa wymagają zasadniczych reform.

   Jest też w tym poważnym wywiadzie z dr. Kochanowskim pewien wątek osobisty:

   - Kiedyś zrobiłem taki test swojej sprawy, którą prowadziłem przez szereg instancji. Gdyby była to dla mnie sprawa życiowa, mógłbym to bardzo ciężko znieść. W sądzie rejonowym spotkało mnie zachowanie jak na bazarze Różyckiego, w okręgowym miałem już do czynienia z półinteligentką, w apelacyjnym niezbyt słuchano i rozumiano moją argumentację. Gdybym nie był pewien tego, co mówiłem, bo uczyłem tego co najmniej od kilkunastu lat, straciłbym przekonanie do słuszności swojej sprawy. A w kasacji w Sądzie Najwyższym sędzia sprawozdawca nawet nie przeczytała akt. Przegrałem.

   Podobnie krytycznie, w innych wywiadach, obecny rzecznik praw obywatelskich wyraża się o całym polskim środowisku prawniczym, którego sam jest reprezentantem!

12.2008

wtorek, 20 stycznia 2015

Prawnicze talenty genetyczne

   Stali Czytelnicy mojego bloga ten stary dowcip znają, ale co mi szkodzi przypomnieć go raz jeszcze.

   Egzamin wstępny na uniwersytecie. Pytanie profesora i odpowiedź kandydata:

   - Dlaczego zdecydował się pan studiować akurat na wydziale prawa?

   - Tato, nie wygłupiaj się!

   W rankingu nepotyzmu w polskim tzw. wymiarze sprawiedliwości jednym z liderów jest z pewnością rodzina Wolskich. Ojciec Marek jeszcze do niedawna (kadencja minęła mu 7.12.2014) był prezesem tamtejszego Sądu Apelacyjnego w Lublinie, jeden synów – Wojciech – jest prezesem Sądu Rejonowego Lublin-Zachód, a drugi syn – Maciej – jest „zwykłym” sędzią w Sądzie Rejonowym Lublin-Wschód.

   Ten rodzinny układ przebija nawet realia wrocławskie, gdzie uzależnienie genetyczne decyduje o karierze zawodowej dzieci funkcjonariuszy „wymiaru sprawiedliwości” nie tylko w przybytkach Temidy. Gdy poprzednim prezesem tutejszego Sądu Okręgowego była Wacława Macińska, sędzią został tam jej syn Adam. Obecna prezes tegoż SO Ewa Barnaszewska ma w domu „tylko” radcę prawnego - córkę Martę. Z kolei prezes miejscowego Sądu Apelacyjnego Andrzej Niedużak do spółki z żoną Anną - notariuszką wychował syna Marka na adwokata.
 
   A komu to przeszkadza, ten nieudacznik i zawistnik.

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Złodzieje z układu mafijnego

   Wygrywając w Europejskim Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu z polskimi sądami, redaktor Marian Maciejewski dowiódł bezprawności skazania go w kraju za rzekomo zniesławiające słowa w opublikowanym w „Gazecie Wyborczej” tekście (jednym z kilku na ten sam temat) „Fałszywe spojrzenie wrocławskiej Temidy”. Zrobiono z tego dziennikarza przestępcę m.in. za podtytuł „Złodzieje w wymiarze sprawiedliwości” i za cytat o „mafijnym układzie prokuratorsko-sędziowskim”.

   Skojarzyłem, że ja niejednokrotnie używałem w tym blogu podobnych słów - opisując swój proces przeciwko Zakładowi Ubezpieczeń Społecznych.

   Bo czyż nie jest złodziejstwem nieprzyznanie mi odszkodowania (dostałem tylko symboliczne zadośćuczynienie za naruszenie dóbr osobistych) za samowolne decyzje zusowskich aparatczyków z oddziału we Wrocławiu, skutkujące wyliczalnymi co do grosza stratami finansowymi?

   Bo czyż dowodem na istnienie układu mafijnego nie jest postanowienie Prokuratury Rejonowej dla Wrocławia-Starego Miasta, błyskawicznie odmawiające wszczęcia śledztwa na podstawie mojego zawiadomienia o przekroczeniu uprawnień służbowych przez sędzie miejscowego Sądu Okręgowego, które orzekały niezawiśle od litery ustaw i wbrew wykładni tych przepisów przez Sąd Najwyższy?

    Pisałem o tym kilka lat po jakoby zniesławiających publikacjach Maciejewskiego. Jestem pewien, że krytykowani to czytali. Do dziś nie zostałem przez nikogo ze złodziei z układu mafijnego - wymienianych wielokrotnie z imienia i nazwiska - oskarżony. Wybrali oni wariant dla nich bezpieczniejszy: milczą i przeczekują w poczuciu pewności, że taka postawa gwarantuje im (właścicielom dożywotnich immunitetów, wyjętym spod jakiejkolwiek zewnętrznej kontroli orzecznictwa) bezkarność.

niedziela, 18 stycznia 2015

Tylko sąd

   Kilka osób telefonowało do mnie z podobnym pytaniem: „Jak skutecznie walczyć z ZUS-em, odmawiającym należnego świadczenia?”. Deklarowały nawet przesłanie mi dokumentacji swojej sprawy, abym poznał szczegóły.

   Odpowiadałem im, że jedyną sensowną drogą jest przedłożenie dowodów swoich uprawnień we właściwym dla miejsca zamieszkania Sądzie Okręgowym - Sądzie Pracy i Ubezpieczeń Społecznych. Procedura trwa wprawdzie co najmniej kilka miesięcy, ale tylko prawomocny wyrok wymusza na ZUS-ie zmianę decyzji na przyznającą świadczenie.

   Przykro to stwierdzić, ale szkoda czasu na korespondowanie z Kancelarią Prezydenta RP, z rządem, z parlamentem, z Trybunałem Konstytucyjnym, czy nawet z rzecznikiem praw obywatelskich. Otrzymacie stamtąd co najwyżej informację, że „porządek prawny” (sic!), obowiązujący w naszym kraju, nie pozwala tym najwyższym urzędom państwowym na ingerowanie w decyzje ZUS w indywidualnych sprawach pokrzywdzonych obywateli; kompetentny jest tylko sąd.

   Zazwyczaj zachęcam poszkodowanych do kontaktowania się z mediami, zaznaczam jednak, że coraz trudniej trafić w redakcjach na uczciwego i wrażliwego dziennikarza, który miałby czas i odwagę pomóc. Ja sobie radzę sam, nagłaśniając bezprawie ZUS-u w internecie.

   Zastanawiające, że telefonujący do mnie z prośbą o poradę najbardziej wierzą w moc… przekupienia urzędników decydujących o ich losie. „Gdyby mnie było stać, dałbym w łapę i szybko osiągnąłbym cel” - powiedział wprost jeden z moich rozmówców. Odradzam takie przyśpieszanie procedury załatwiania świadczenia nie tylko dlatego, że to przestępstwo. Także dlatego, że to robienie dobrze podłym ludziom na państwowych posadach.
 
12.2008

sobota, 17 stycznia 2015

Sądy niechcąco pomogły dziennikarzowi zostać doktorem

   Na wieść o wygraniu - patrz mój blogowy tekst pt. „Sądy nie są wyjęte spod krytyki (nawet ostrej)” - z polskim tzw. wymiarem sprawiedliwości w Europejskim Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu przez redaktora Mariana Maciejewskiego, pogratulowałem mu sukcesu, a przy okazji również zrobienia przez niego przed trzema laty - co wyczytałem w internecie dopiero teraz, gdy poszukiwałem jego adresu mejlowego - doktoratu. Okazało się, że jedno z drugim na coś wspólnego.

   Otóż Maciejewski zrobił doktorat właśnie na podstawie swojego procesu, w którym został oskarżony i skazany za rzekome słowne zniesławienie sędziów i prokuratorów. Zainspirowało go to do napisania pracy naukowej o różnicach między językiem mediów a językiem prawa.

   Znamy się z Maciejewskim od dawna, choć zakolegować się bliżej jakoś nie mieliśmy okazji. Pisaliśmy - on w „Gazecie Wybrorczej”, ja w „Gazecie Robotniczej/„Gazecie Wrocławskiej” - na inne tematy, więc nasze ścieżki dziennikarskie się rozmijały.

   Red. dr Maciejewski to ciekawa postać. Młodszy ode mnie o 6 lat (rocznik 1955). Absolwent studiów polonistycznych na Uniwersytecie Wrocławskim. W mediach debiutował w 1974, w tutejszej rozgłośni Polskiego Radia, w audycji satyrycznej „Studio 202”, gdzie rej wodzili Andrzej Waligórski i członkowie kabaretu „Elita”.

    Zanim współtworzył w 1990 dolnośląski oddział „Gazety Wyborczej”, pracował - jak wspomina jego redakcyjna koleżanka Beata Maciejewska (zbieżność nazwisk przypadkowa) - jako konserwator urządzeń elektrycznych w telewizji i na śluzach, pielęgniarz zwierząt kopytnych w zoo i kosztorysant w biurze projektów, występował na estradzie, a na rowerowe wędrówki po Europie zarabiał robiąc ciastka w londyńskiej cukierni. W stanie wojennym też pisał, ale tylko w prasie podziemnej (m.in. polityczne szopki noworoczne pod egidą „Solidarności Walczącej”). 

   W „Gazecie Wyborczej” przepracował prawie 17 lat, awansując z reportera na szefa działu kryminalnego. Obecnie jest tzw. wolnym strzelcem. Udziela się w zarządzie dolnośląskiego oddziału Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Pełni(ł) tam funkcje wiceprzewodniczącego, sekretarza i skarbnika.

   Jest autorem interesującej książki „Kulisy dziennikarstwa, czyli granice wolności kija”, wydanej w 2009. Opowiada w niej z właściwą sobie swadą o mediach w PRL i III RP.

   Od 2005 pracuje w Wydziale Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Swoje doświadczenie zawodowe przekazuje studentom.

piątek, 16 stycznia 2015

Sasanka obnaża obłudę sędziów

   Znów - powtarzając za klasykiem - „nie chcem, ale muszem” o blogu sędziego Falkensteina „Sub iudice”. Tym razem ograniczę się do fragmentów polemiki z 12.01.2015 w komentarzach pod tekstem pt. „36 minut” (cytaty z moimi minimalnymi poprawkami redakcyjnymi).

   Internautka Sasanka do Falkensteina i jego korporacyjnych współtowarzyszy:

   „Właśnie zdążyłam zauważyć, że na tym forum wypowiadają się głównie sędziowie uważający się za pokrzywdzonych niesprawiedliwymi ocenami wystawianymi im przez podsądnych. Miałam jednak nadzieję, że – jak to w normalnej dyskusji bywa – ktoś z podsądnych (np. ja) może odpowiedzieć sędziom tym samym.

   Podałam wprawdzie przykład konkretnej sprawy, nie przeczę, ale inni dyskutanci (sędziowie, adwokaci, radcowie prawni, asystenci sędziów) przecież robią to samo. Podobnie jak oni (w tym Pan Sędzia) nie podałam żadnych danych mogących zidentyfikować kogoś. Nie podałam danych sędziów, stron procesu, nie wskazałam Sądu, sygnatury sprawy…

   Uznałam, że skoro Pan opisuje konkretne, prawdziwe – jak sam Pan twierdzi – przypadki (bez wskazywania danych), mające świadczyć o niesprawiedliwych ocenach podsądnych wystawianych sędziom, to wolno mi – jako podsądnej – odpowiedzieć w analogiczny sposób, naświetlając sprawę z drugiej strony.

    Inaczej nie jest to żadna dyskusja, walka na argumenty, tylko biadolenie członków towarzystwa wzajemnej adoracji, nie służące niczemu dobremu. No, może poza poprawieniem sobie samopoczucia”.

   Falkenstein do Sasanki:

   „Powtórzę jeszcze raz. To nie jest miejsce, w którym osoba uważająca się za pokrzywdzoną przez sądy może poszukiwać wsparcia czy potępienia złych sędziów, tudzież uskarżać się na orzeczenia, które zapadły w jej sprawie. Odsyłam do podstrony "o komentarzach", tam napisałem wszystko na ten temat”.

   Sasanka do Falkensteina:

   „Przeczytałam już podstronę "o komentarzach" i oczywiście dostosuję się do ustalonych przez Pana zasad. Pana blog – Pan ustala zasady.
 
   Proszę natomiast o przemyślenie moich uwag i ewentualną zmianę tych zasad. Bo czy dyskusja – czyli walka na argumenty – prowadzona w konwencji: „My (sędziowie) bijemy. Nas bić nie wolno”, której wynik jest oczywisty – PEWNE, NIEUCHRONNE ZWYCIĘSTWO sędziów nad interlokutorami będącymi podsądnymi, może doprowadzić do założonego przez Pana celu? Jaka jest szansa, że doprowadzi do zwiększenia zaufania obywateli do sędziów, gdy czytelnicy tego bloga widzą, iż nawet w dyskusji sędziowie stosują (bez urazy) nieuczciwe zasady?
 
   I z innej strony: Czy taka dyskusja, według takich zasad, GWARANTUJĄCYCH sędziom zwycięstwo, daje Panu (i innym sędziom) choć odrobinę satysfakcji? Śmiem w to wątpić.
 
   Poza tym proszę zauważyć, że mój wpis nie stanowił ani uskarżania się na złych sędziów, ani poszukiwania wsparcia. Stanowił jedynie odpowiedź na głos w dyskusji (zapewne sędziego), że sędziowie niewinnie obrywają za złą pracę sekretariatu.

   Podałam przykład, że jest też odwrotnie”.
 
   Anonim, zapewne jakiś koleś autora bloga:

   „Falky nie karm więcej trolla”.

   Falkenstein oczywiście skorzystał z tej porady (typowej, gdy członkom prawniczej sitwy brakuje sensownych argumentów) i wymownie – w wątku rozwijanym przez Sasankę – zamilkł.

czwartek, 15 stycznia 2015

Sądy nie są wyjęte spod krytyki (nawet ostrej)

   Wrocławianin Marian Maciejewski, były dziennikarz „Gazety Wyborczej”, obecnie freelancer, nie powinien być ukarany przez polskie sądy za ich rzekome zniesławienie – orzekł 13.01.2015 Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu. Niesłusznie skazanemu przed blisko 11 laty na 1800 zł  grzywny i 1000 zł nawiązki na cel społeczny, przyznał teraz 5 tys. euro zadośćuczynienia.

   W roku 2000 redaktor Maciejewski opublikował w dolnośląskiej mutacji „GW” cykl tekstów o nieprawidłowościach w pracy jednego z tutejszych prokuratorów, który prowadził sprawę przeciwko komornikowi podejrzanemu o kradzież trofeów myśliwskich. Dziennikarz zarzucał też sędziom Sądu Okręgowego we Wrocławiu i Sądu Rejonowego dla dzielnicy Krzyki brak właściwego nadzoru nad działalnością kancelarii komorniczej.

   Adresaci krytyki wytoczyli jej autorowi proces z art. 212 Kodeksu karnego. Poczuli się pomówieni zwłaszcza jednym z podtytułów: „Złodzieje w wymiarze sprawiedliwości” i zacytowaniem słów: „mafijny układ prokuratorsko-sędziowski”. Uznali, że zostali poniżeni i narażeni na utratę zaufania potrzebnego do wykonywania zawodu. Nie kwestionując, że pozwany napisał prawdę o nieprawidłowościach, zarzucili mu, że negatywny wydźwięk jego publikacji jest sprzeczny z interesem społecznym.

   Na wniosek Maciejewskiego i Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, w 2008 sprawą zajął się Trybunał Konstytucyjny. Zmienił wykładnię art. 213 par. 2 Kodeksu karnego, orzekając, że kto publicznie podnosi lub rozgłasza prawdziwy zarzut dotyczący postępowania osoby pełniącej funkcję publiczną, nie popełnia przestępstwa z art. 212 kk.

  Ponieważ TK nie jest uprawniony do zmiany wyroku sądów dwóch instancji (rejonowego w Brzegu i okręgowego w Opolu), skazany Maciejewski zwrócił się ze skargą do ETPC. Tam stwierdzono, że doszło do naruszenia wolności słowa w stopniu, który nie może być akceptowalny w demokratycznym państwie. Dziennikarz był rzetelny i miał prawo do krytyki funkcjonariuszy publicznych. Natomiast sędziowie nie potrafili w jego tekstach odróżnić subiektywnych (dozwolonych) opinii od obiektywnych (wymaganych) faktów.

   – Nie czuję satysfakcji, tylko niesmak – skomentował Maciejewski swoją wygraną w Strasburgu – Sprawa ciągnęła się ponad 14 lat. Aż do zatarcia wyroku w 2010 roku moje nazwisko figurowało w rejestrze skazanych. Wrocławscy sędziowie, zamiast przyznać się do błędów popełnianych w swojej pracy, zajęli się dziennikarzem, który wymagał przestrzegania prawa.

środa, 14 stycznia 2015

Pomyłki sądowe i nietykalni biegli

   Telewizja Polsat w cyklicznym programie „Państwo w państwie” powróciła 11.01.2015 do sprawy Jacka Wacha, skazanego na dożywocie za rzekome zabójstwo Tomasza Sadowskiego.

   – Mieliśmy do czynienia z tzw. pomyłką sądową – przyznał 21.11.2014 sędzia Sądu Najwyższego Rafał Malarski.

   Wyrok został uchylony, a sprawę przekazano do ponownego rozpatrzenia.

   – My nie mieliśmy do czynienia z pomyłką, tylko z manipulacją – komentuje Wach.

   Póki co, nadal przebywa w więzieniu.

   Posiedzenie SN miało związek z ujawnieniem nowych okoliczności w sprawie tego mordu. Okazało się bowiem, że kawałki poćwiartowanego człowieka, które wyłowiono pod koniec roku 1999 z jeziora Pluszne koło Olsztyna, wcale nie były szczątkami Sadowskiego (do dziś nie wiadomo, czyimi naprawdę!), a jego zwłoki wykopano na początku 2014, w miejscu wskazanym przez rzeczywistego zabójcę.

    Przejmujące wrażenie zrobiła na telewidzach Polsatu matka Sadowskiego – Halina Kozłowska. Płacząc opowiadała, jak uwierzyła śledczym, że fragmenty ciała, które pochowała na cmentarzu, należą do jej syna Tomasza.

   W programie „Państwo w państwie” znów wystąpiła też siostra Wacha – Grażyna Romanowa. Od lat walczy ona, z nieomal nadludzką determinacją, o oczyszczenie brata z zarzutu zabicia Sadowskiego.

   Poznałem Grażynkę w blogosferze, rozmawialiśmy m.in. podczas jej pobytów we Wrocławiu (na co dzień mieszka w Toronto w Kanadzie). Z jej słów wnioskuję, że kluczowymi sprawcami owej – jak się wyraził sędzia Malarski – pomyłki sądowej była opinia biegłych genetyków z Zakładu Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku: prof. dr hab. Witolda Pepińskiego i dr hab. Jerzego Janicy. Przeprowadzając badanie porównawcze DNA szczątków wyłowionych z jeziora Pluszne z profilami matki i siostry Tomasza Sadowskiego, naukowcy ci stwierdzili w swej opinii z 1.02.2000 „bliskość pokrewieństwa” denata z obu kobietami.

   W tym kontekście warto zacytować w całości jedną z ostatnich publikacji Romanowej w jej blogu „Bezprawie”, w którym pisze ona pod pseudonimem Faxe. Tekst datowany 8.12.2014 autorka zatytułowała „Biegli, kasta nietykalnych”.

   „Opinia eksperta pomaga w ustaleniu fundamentalnych dla postępowania sądowego kwestii, jak np. przebiegu zdarzenia, stanu faktycznego, okoliczności etc., nie tylko w celu określenia przyszłej winy lub jej braku, ale zdeterminowania prawidłowej kwalifikacji czynu, zwłaszcza jeśli chodzi o zdarzenia kryminalne.

   Jedna błędna opinia biegłego może zniszczyć życie kilku, a czasem i kilkunastu osób. Opinia biegłego oceniona przez nierzetelnego, niedouczonego lub zawisłego sędziego, może  wsadzić człowieka do więzienia nawet na dożywocie, pozbawić ludzi majątku, domu, rodziny, kontaktów z dziećmi itp. Sam biegły najczęściej nie ponosi żadnej odpowiedzialności za swoją nierzetelność, niefrasobliwość, niedouczenie, a nawet fałszowanie opinii i sprzeniewierzanie się etyce zawodowej.

   Profesor Kazimierz Jaegermann, wybitny medyk sądowy, biegły, uczony i myśliciel, napisał w liście do przyjaciela na rok przed śmiercią (1988 r.):

   „…Smutna refleksja, przyglądam się współczesności z poważnym niepokojem (czy nawet z przerażeniem). Zachodzi pytanie: czy obecni adiunkci odbudują naszą dyscyplinę jako zawód, jako naukę? (...) To wymagałoby nie tylko samokrytyki, ale wielu wyrzeczeń oraz odwagi...”.

   Minęło ćwierć wieku od śmierci legendy medycyny sądowej i jego obawy potwierdza codzienna rzeczywistość na salach sądowych.

   Prof. Józef Gierowski z Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego o opiniach biegłych sądowych:

   „…jest wiele opinii skandalicznych, prymitywnych, urągających podstawowym zasadom... Przeciętny sąd okazał się mało zainteresowany, aby biegły był kompetentny, ważniejsza jest szybkość działania i dyspozycyjność biegłych…”.

   Prof. Ewa Gruza, Katedra Kryminalistyki WPiA UW [Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego], potwierdza tę diagnozę:

    „…Nie chcę snuć czarnego scenariusza, nie chcę też nikogo obrazić, ale znalezienie dziś biegłego, który napisze opinię pod tezę, nie jest problemem…”. 

   Uregulowania statusu biegłych sądowych i wszystkich kwestii związanych z określeniem warunków nabywania, zawieszania i utraty prawa do wykonywania czynności biegłego sądowego, a także trybu nabywania i utraty statusu przez instytucje specjalistyczne uprawnione do wydawania opinii – w  jednym akcie prawnym – oczekują wszyscy uczestnicy postępowań sądowych. W naszym parlamencie zniknął w „czarnej dziurze” w niejasnych okolicznościach projekt takiej ustawy z 2008 r. (druk 667)

   Projekt ten –  moim zdaniem – był o niebo lepszy od obecnie konsultowanego. Przede wszystkim regulował  „detalicznie” większość „działań” biegłych i szczegółowo wymieniał przypadki zawieszania i skreślania biegłych z listy, która miała być scentralizowana i prowadzona przez MS [Ministerstwo Sraiedliwości]. Co więcej, projekt ten regulował szczegółowo kryteria wpisywania na tę listę przez powołaną specjalną komisję przy MS, a także zakładał kadencyjność wpisu biegłego na listę.

   Bez odnoszenia się tutaj do całości projektowanych uregulowań w  nowej wersji ustawy o biegłych, chciałabym zwrócić uwagę na kontrowersje, jakie wśród tak biegłych, jak i sędziów wywołuje przedstawiony do konsultacji projekt.

   Otóż art.13 projektu przewiduje w przypadku wszczęcia wobec biegłego postępowania o przestępstwo umyślne, postępowania dyscyplinarnego lub postępowania w przedmiocie odpowiedzialności zawodowej, zawieszenie biegłego w pełnieniu jego funkcji przez prezesa sądu okręgowego. A zgodnie z art.15 z chwilą zawieszenia biegły nie będzie mógł używać tytułu biegłego sądowego.

   Sędziowie i biegli jednym głosem wołają – larum! W myśl maksymy „myśliciela“ PRL-u – raz otrzymanej władzy nigdy nie oddamy! Straszą paraliżem pracy sądów, przewlekłościami i zakłócaniem toku postępowań.

   Prezes Polskiego Stowarzyszenia Biegłych Sądowych do spraw Wypadków Drogowych Adam Reza twierdzi, że „…delikatnie rzecz ujmując, twórcy przepisów chyba nie zdają sobie sprawy, jaką pętlę zakładają sobie na szyję. Zwłaszcza że już teraz strony postępowania walczą nie tyle z opinią, ile z biegłym. Jeśli opinia nie jest po ich myśli, to zarzuca się mu wszystkie możliwe matactwa, by go ze sprawy wyeliminować…”.

   Sędzia  Hanna Kaflak-Januszko ze Stowarzyszenia Sędziów Polskich Iustitia zgadza się z tą diagnozą: „…Ten przepis poprzez automatyczne zawieszenie biegłego ma zapewnić wyeliminowanie nierzetelnych opinii, na których mógłby się oprzeć sąd. Jednak istnieje poważne ryzyko, że ta instytucja będzie nadużywana, co będzie prowadziło do zakłócenia toku postępowania. I obawa o to, że tak będzie się działo, jest większa niż spodziewana ochrona, jaką ten przepis ma przynieść…”.

   No proszę, czarno na białym – nie uwalane ręce biegłego i nie ewentualność nierzetelności czy fałszowanie opinii przez biegłego niepokoi sędzię, a podejrzenia o nadużywanie tej instytucji zawieszania biegłych przez oskarżonych w procesach karnych, czy strony w procesach cywilnych.

   Jak zwykle ci bezczelni „niezadowoleni”! Nie zasługują na żadne prawa i żadną ochronę! Sędziowie nie mogą sobie przecież pozwolić na takie „zakłócanie toku” postępowania.

   To już jakieś nawet nie niepokojące, a oburzające usiłowanie ograniczenia prawa do rzetelnego procesu pod pretekstem obrony przed „nadużywaniem”  tych praw przez oskarżonych i strony, przy blankietowej zgodzie na opiniowanie przez biegłych – domniemanych przestępców! Jak dotąd uczestnicy postępowań sądowych doskonale wiedzą, jak słabym elementem postępowania są skorumpowani, pozbawionym elementarnej przyzwoitości, niezależności i bezstronności biegli na usługach sądu i prokuratur. Dzisiaj dowiadują się, że jakiekolwiek usiłowanie wprowadzenia regulacji, mających na celu  uzdrowienie tego stanu, są anatemą nie tylko dla biegłych, a i dla sędziów!

    Sędzia Kaflak-Januszko ordynarnie manipuluje brzmieniem tego proponowanego przepisu, mówiąc o „automatycznym” zawieszaniu biegłego. Przecież to zawieszanie ma mieć miejsce tylko wtedy, gdy przeciw biegłemu zostanie wszczęte któreś z postępowań wymienionych powyżej. I nie są to postępowania dotyczące jakichś bzdetów, a najcięższych deliktów. Gdzie tutaj sędzia doszukała się automatyczności?

   Pani sędzia twierdzi, że strony mają przecież gwarancje procesowe, które pozwalają merytorycznie podważać opinię za pomocą zarówno kontropinii, jak i innych dowodów. To brednie i bzdury! To sędzia decyduje – według niesprecyzownych szczegółowo kryteriów – o dopuszczeniu lub odrzucaniu wniosków dowodowych. Kontropinia wykonana przez fachowca, który nie jest na liście biegłych sądowych (a osoba prywatna przecież nie może zatrudnić biegłego sądowego!), czyli tzw. opinia prywatna, jak dotąd rzadko jest dopuszczana przez sędziów, a nawet jak jest, nie jest w rozumieniu polskiego prawa dowodem i sąd ewentualnie może, ale nie ma obowiązku brania tej opinii pod uwagę. Czy to nie za dużo arbitralności i dowolności w fundamentalnych dla rzetelnego procesu kwestiach?

   Co do wypowiedzi pana Rezy, jest ona aroganckim szantażem. Od prezesa jednego ze stowarzyszeń biegłych, klienci sądów i same sądy mają i prawo, i obowiązek wymagać głębszej refleksji i zrozumienia, jaka jest rola biegłego w postępowaniu sądowym. Samo zarzucanie biegłemu matactw nie wyeliminuje przecież automatycznie biegłego ze sprawy. Takich uprawnień ani oskarżeni, ani strony, ani sąd nie mają w postępowaniu sądowym! Musi być wszczęte postępowanie o przestępstwo umyślne, dyscyplinarne lub w przedmiocie odpowiedzialności zawodowej, aby sąd mógł zawiesić biegłego. A jak wiedzą klienci sądów, zawiadomienia prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez biegłego sądowego jest tak samo skuteczne, jak zawiadomienie o przestępstwie sędziego lub prokuratora. O fasadowej odpowiedzialności dyscyplinarnej i zawodowej biegłych szkoda nawet wspominać. I o tym Adam Reza doskonale wie.

   Zamiast bić pianę ośmieszając siebie i stowarzyszenia biegłych, prezes i jego stowarzyszenie (i wszystkie inne stowarzyszenia) winny budować swój autorytet poprzez skupienie się na „wyśrubowanych” kryteriach zawodowych i etycznych przy rekrutacji członków. W sytuacji, kiedy stowarzyszenie poweźmie informacje na temat złamania przez członka norm zawodowych lub etycznych, winno wszcząć postępowanie dyscyplinarne i w zależności od wagi przewinienia ewentualnie zawiadomić prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa.

   Tak na marginesie, projekt ustawy o biegłych nie stawia kandydatom na biegłych wymogu nawet „nieskazitelnego charakteru” – jakie stawiają np. regulacje dotyczące zawodów prawniczych. Ale za to przewiduje, że biegły sądowy będzie korzystał z ochrony prawnej przewidzianej dla funkcjonariuszy publicznych.

   Raz zawłaszczonej nietykalności i braku odpowiedzialności bronią biegli jak honoru, którego zresztą większość z nich nie posiada”.

wtorek, 13 stycznia 2015

Krótka (?) przerwa w "Trybunie"

   W najnowszej „Trybunie” z datą 12-13.01.2015 miała pojawić się druga część publikacji Arkadiusza BIernaczyka pt. „Nieznajomość prawa szkodzi”, o wrocławskim tzw. wymiarze sprawiedliwości. Przypomnę, że pierwszą wydrukowano tydzień wcześniej (o czym pisałem w swoich blogach w tekście „"W sądzie wygrał, a przegrał". To o mnie”).

   Dokończenie nie ukazało się w zaplanowanym terminie, bo… nie ukazała się sama „Trybuna”. Gazeta ta akurat zmieniła właściciela i stąd krótka (jak zapewniają redaktorzy) przerwa w jej wydawaniu.

    Ponieważ ja od dłuższego czasu mam w swoim laptopie całą autorską wersję publikacji „Nieznajomość prawa szkodzi”, za wiedzą i zgodą Biernaczyka już dziś cytuję resztę oczekującą na wydrukowanie: 

   „Obaj [znajomy wrocławski prawnik i znany miejscowy lichwiarz – przypisek mój] stawili się przed obliczem Temidy, pomimo że młoda prokurator z dzielnicy Śródmieście, za nic mając wytyczne sądu, za wszelką cenę pragnęła nie dopuścić do rozprawy. Po wyroku I instancji skazującym lichwiarza, wyszła przed szereg, pisząc skazanemu apelację, której nie powstydziłby się początkujący adwokat.

   W innej sprawie, a przy okazji dotyczącej tego samego lichwiarza, sąd nakazał dokonanie biegłemu wyceny nieruchomości przez niego przewłaszczonej. Biegły orzekł, że działka obok wrocławskiego lotniska o powierzchni ok. 35 000 m kw., z posadowionym na niej domem mieszkalnym, warta jest ok. 8 mln zł. Lichwiarz nie zgodził się na tak wysoką wycenę i w drugiej instancji kolejny biegły oszacował ją na 450 tys. zł. Żaden z biegłych nie poniósł konsekwencji za sporządzenie fałszywego operatu. A nowy właściciel przewłaszczonej nieruchomości umieścił w prasie ogłoszenie, że sprzeda ją, ale już za ok. 22 mln zł.

   Nieznajomością prawa wykazała się także wrocławska prokurator ze Starego Miasta. Posądzona o brak nadzoru nad księgowością prowadzoną z naruszeniem zasad rachunkowości, Prezes Sądu Rejonowego Wrocław Krzyki może spać spokojnie. Sprawa została umorzona. Nie będzie zażalenia, bo osoba, która była zainteresowana, aby sprawiedliwości stało się za dość, nie jest stroną. Dla przedsiębiorców dokonujących takiego przestępstwa sprawy kończą się bolesnymi karami. W sądzie Pani Prezes kwota blisko 500 000 zł podwoiła się i nic.

   Sytuacje takie można mnożyć w nieskończoność. Czy zawsze w grę wchodzi nieznajomość prawa? Wydaje się, że w dużej mierze istotną rolę odgrywa pieniądz oraz protekcja. Stróżom prawa, dopóki się ich nie złapie za rękę, nic złego stać się nie może, bo i tych, którzy chcieliby za nią złapać ze świecą szukać. Cierpieć ma zwykły szary człowiek. Za nim nikt nie stoi i to on jedynie poniesie konsekwencje nieznajomości prawa, braku gotówki i znajomości”.