sobota, 30 maja 2015

Emeryt Komorowski

   Same fakty (nie do podważenia), bez komentarza (by powstrzymać się od obrażania głowy państwa).

   30.03.2011 prezydent RP Bronisław Komorowski podpisał ustawę podwyższającą o połowę własną emeryturę, którą zacznie pobierać w wieku 63 lat.

   1.06.2012 Komorowski podpisał ustawę podwyższającą wiek emerytalny Polaków z 60 (kobiety) lub 65 (mężczyźni) do 67 lat, mimo że wcześniej tego nikomu z obywateli nie obiecał.

   20.05.2015, po porażce w pierwszej turze wyborów prezydenckich, Komorowski poinformował o swoim projekcie ustawy uprawniającej do przejścia na emeryturę osobom legitymującym się 40-letnim stażem pracy.

   25.05.2015, nazajutrz po przegraniu również w drugiej turze wyborów prezydenckich, Komorowski wycofał z konsultacji społecznych projekt ustawy umożliwiającej przejście na emeryturę po 40 latach płacenia składek na ZUS.

poniedziałek, 25 maja 2015

Papierek lakmusowy bez rujnowania budżetu

   Naród (ten głosujący) wybrał mi beze mnie Andrzeja Dudę na prezydenta RP. Z wolą suwerena (jak tą z nieba) zawsze zgadzać się trzeba. Proszę zauważyć, że na razie, „dzień po”, nic naprawdę ważnego się nie zmieniło. Po niedzieli mamy poniedziałek, zupełnie jak za Bronisława Komorowskiego.

   Żarty żartami, ale wypadałoby też coś na poważnie. Co Andrzej Duda może i powinien zrobić, aby stał się również moim prezydentem? Przede wszystkim - przeprosić za socjalne obietnice, nierealne do urzeczywistnienia bez wzrostu podatków. Po czym popracować nad czymś, co dochodów uczciwych obywateli i zasobów kasy publicznej nie uszczupli.

   Marzy mi się mianowicie, aby prawnik Andrzej Duda, przedstawiciel partii z prawem (i sprawiedliwością!) w nazwie, wespół z prawnikiem Januszem Wojciechowskim, tak wrażliwym w blogosferze na ludzką krzywdę, sprawili, by Polska stała się „demokratycznym państwem prawnym” (artykuł 2 Konstytucji RP) nie tylko teoretycznie. By obywatele poszkodowani przez funkcjonariuszy publicznych poczuli wreszcie w praktyce, że prezydent jest razem z ofiarami urzędniczej hucpy, a nie przeciwko nim, jak to się działo za panowania Bronisława Komorowskiego (bardziej od jego licznych gaf zapamiętam mu słowa: „Wara komukolwiek od wtrącania się w to, jak pracują sądy”).

piątek, 8 maja 2015

Syn ojca nie wybiera

   Jestem raczej przeciw wytykaniu (nie mylić z przemilczaniem!) dzieciom prawników, co w PRL-u robili ich rodzice. Co winien np. adwokat Marek Niedużak, że jego ojciec Andrzej Niedużak, prezes Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu, zaczynał karierę orzeczniczą tuż po nastaniu stanu wojennego, w Wojskowym Sądzie Rejonowym w Opolu? Jestem natomiast zdecydowanie za wytykaniem prawniczym małżeństwom, co w PRL-u robili ich ślubni partnerzy. Bo czy np. obecna wiceprezes Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu – Barbara Krameris, która też zaczynała orzekanie w stanie wojennym, w Sądzie Rejonowym w Zgorzelcu, byłaby tym, kim jest, gdyby za komuny nie została żoną prokuratora wojewódzkiego w Jeleniej  Górze – Jerzego Kramerisa?

   W swoim „Blogu weredyka” wspominałem o rodzinnych związkach Andrzeja Niedużaka, Barbary Krameris i innych prawników tylko wtedy, gdy miałem im do zarzucenia co najmniej nieetyczną postawę w sprawie moich roszczeń finansowych wobec Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Nie upubliczniałem natomiast swojej szczegółowej wiedzy o tych, którzy nie wyrządzili mi krzywdy…

   Zarazem od dawna z zainteresowaniem śledziłem karierę Jacka Gołaczyńskiego, którego ojca – Jerzego Gołaczyńskiego – znałem i prywatnie nawet lubiłem. Syn mu się udał. Na Uniwersytecie Wrocławskim awansował z absolwenta tej uczelni na jej profesora. Został też sędzią. Od 3.02.2012 do 30.09.2013 był wiceministrem sprawiedliwości. A obecnie jest pełnomocnikiem tego resortu – koordynatorem krajowym do spraw wdrożeń systemów teleinformatycznych w sądach powszechnych oraz wiceprezesem Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu, tworząc tym samym wraz z Andrzejem Niedużakiem i Barbarą Krameris ścisłe kierownictwo tej najważniejszej placówki Temidy w południowo-zachodniej części III RP.

   Dlaczego przerywam milczenie o rodzinie Gołaczyńskich? Bo poniewczasie odkryłem w internecie, że to i owo już od niemal 2 lat przestało być publiczną tajemnicą.

   Oto bowiem na forum dyskusyjnym portalu wPolityce.pl, w komentarzu pod publikacją pt. „Ministerstwo Sprawiedliwości pod lupą prokuratury. Chodzi o przetarg na system elektroniczny” – anonim o ksywie Wrocławianin napisał 25.07.2013 (cytuję jak w oryginale): „Niejaki prof. Jacek Gołaczyński, "świetny profesionalista" od elektronizacji, odpowiedzialny za wprowadzenie sukces e-sądów, nie wypadł sroce z pod ogona, tylko I sekretarzowi KW PZPR w Jeleniej Górze (tatuś został skazany za malwersacje piniędzy w banku spółdzielczym, którego został dyrektorem na początku lat 90, a syn poszedł w profesory i ministry). I znowu się "sprawdził" budując system usług elektronicznych dla resortu sprawiedliwości. Więcej nam takich trzeba!!!”.

   Chciałbym tu wystąpić w obronie Jacka Gołaczyńskiego, przeciwko stygmatyzowaniu go za pochodzenie. Gdy on się urodził, w 1966, ojciec nie był jeszcze wtedy nawet magistrem pedagogiki i nauczycielem w szkole podstawowej, bodajże w Lubaniu. Karierę polityczną zaczął robić znacznie później, zostając u jej szczytu posłem (1980-1985), wojewodą jeleniogórskim (1983-1986) i ostatnim I sekretarzem KW PZPR w Jeleniej Górze (1986-1990). A przed emeryturą m.in. dyrektorował w oddziale Banku Zachodniego.

   Nie od rzeczy będzie dodać, że zapamiętałem Jerzego Gołaczyńskiego jako PZPR-owskiego reformatora. Z pewnością nie był zaliczany do tzw. twardogłowych.

   Apeluję do lustratorów rodziny Gołaczyńskich: „Odstosunkujcie się od profesora!”. I będę to powtarzał dopóty, dopóki nie znajdziecie na niego jakiegoś poważniejszego haka.

   PS. Nie jestem dzieckiem „resortowym”. Moi rodzice byli nie tylko bezpartyjni, również apolityczni.

wtorek, 5 maja 2015

Advocatus diaboli

   Prywatnie bądź człowiekiem zaangażowanym w ludzkie sprawy i miej swoje subiektywne poglądy, ale służbowo, jako dziennikarz, zachowuj wobec opisywanych wydarzeń neutralność i staraj się być obiektywny – powtarzałem sobie wielokrotnie, zanim pożegnałem się z pracą zawodową i zostałem emerytem. Wciąż pamiętając o tej wytycznej, również w przypadku historii pani Anny Kapeli (czytaj moje blogowe teksty „Stonoga atakuje wrocławski sąd” i „Sąd nad sądem pod sądem”) nie mogę przemilczeć kilku faktów świadczących na niekorzyść matki, której sędzia Magdalena Wacowska, orzekająca w imieniu państwa polskiego, odebrała dwie 7-letnie córki i umieściła je w placówce zastępczej.

   Z publicznych wypowiedzi Kapeli wynika, że sąd dał jej szansę odzyskania dzieci pod paroma warunkami. Przede wszystkim jeśli zdecyduje się na leczenie szpitalne. Jest bowiem chora na różę. To choroba zakaźna, może więc swoje bliźniaczki po prostu zarazić. Powinna też wziąć udział w kursie poprawienia kompetencji wychowawczych. Cóż w tym złego? Wiedzy nigdy dosyć!

   Ponadto dają do myślenia słowa pani Anny na proteście solidarnościowym pod Sądem Okręgowym we Wrocławiu, że podczas kolejnych odwiedzin córek w ich obecnym miejscu pobytu jedna z nich powiedziała do niej „spierdalaj”. Świadectwo demoralizowania, prania mózgu przez nowych opiekunów, czy raczej popełnienia błędów macierzyńskich, skutkujących niechęcią dziecka do rodzicielki?

poniedziałek, 4 maja 2015

Sąd nad sądem pod sądem

   „Sędzio Magdaleno W. Bóg Ciebie widzi!!! Oddaj matce Patrycję i Wiktorię!!!”

   Transparent o takiej treści górował nad uczestnikami dzisiejszego – 4.05.2015 – protestu solidarnościowego pod Sądem Okręgowym we Wrocławiu. Udział w nim zadeklarowało na fejsbuku prawie 800 osób. W rzeczywistości w samo południe zebrało się ich niespełna 100, z internetowym celebrytą – skandalistą Zbigniewem Stonogą na czele. Ci zabierający głos przedstawiali się jako zwolennicy tzw. antysystemowych kandydatów na prezydenta RP – Pawła Kukiza, Janusza Korwin-Mikkego, Grzegorza Brauna, Jacka Wilka i Mariana Kowalskiego. Razem z nimi wystąpił też bodaj najgłośniej oklaskiwany sierżant Kamil Całek, który zrezygnował ze służby w policji w proteście przeciwko złu w niej się dziejącym.

   Centralną postacią demonstracji była jednak pani Anna Kapela. Kobieta z widoczną nadwagą, której właśnie z powodu otyłości sędzia Magdalena Wacowska odebrała 7-letnie córki Patrycję i Wiktorię. Zapłakana matka opowiadała publiczności, jak w placówce zastępczej jej dzieci są „demoralizowane” (np. uczone odzywki „spierdalaj”). A wspierający ją manifestanci po kolei żądali powrotu bliźniaczek z ośrodka wychowawczego do rodzinnego domu, nie przebierając w słowach pod adresem funkcjonariuszy tzw. wymiaru sprawiedliwości, nazywanych zamiennie „postkomuną” i „żydokomuną” oraz straszonych polityczną czystką („wszyscy won!”). Poza ekscesami oratorskimi, innych incydentów nie odnotowałem. Policjanci na obrzeżach pilnowali tylko, aby protestujący nie utrudniali ruchu ulicznego.