Jestem raczej przeciw wytykaniu (nie mylić z
przemilczaniem!) dzieciom prawników, co w PRL-u robili ich rodzice. Co winien np.
adwokat Marek Niedużak, że jego ojciec Andrzej Niedużak, prezes Sądu
Apelacyjnego we Wrocławiu, zaczynał karierę orzeczniczą tuż po nastaniu stanu
wojennego, w Wojskowym Sądzie Rejonowym w Opolu? Jestem natomiast zdecydowanie za
wytykaniem prawniczym małżeństwom, co w PRL-u robili ich ślubni partnerzy. Bo
czy np. obecna wiceprezes Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu – Barbara Krameris,
która też zaczynała orzekanie w stanie wojennym, w Sądzie Rejonowym w
Zgorzelcu, byłaby tym, kim jest, gdyby za komuny nie została żoną prokuratora
wojewódzkiego w Jeleniej Górze – Jerzego
Kramerisa?
W swoim „Blogu weredyka” wspominałem o
rodzinnych związkach Andrzeja Niedużaka, Barbary Krameris i innych prawników
tylko wtedy, gdy miałem im do zarzucenia co najmniej nieetyczną postawę w
sprawie moich roszczeń finansowych wobec Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Nie
upubliczniałem natomiast swojej szczegółowej wiedzy o tych, którzy nie
wyrządzili mi krzywdy…
Zarazem od dawna z zainteresowaniem
śledziłem karierę Jacka Gołaczyńskiego, którego ojca – Jerzego Gołaczyńskiego –
znałem i prywatnie nawet lubiłem. Syn mu się udał. Na Uniwersytecie Wrocławskim
awansował z absolwenta tej uczelni na jej profesora. Został też sędzią. Od
3.02.2012 do 30.09.2013 był wiceministrem sprawiedliwości. A obecnie jest
pełnomocnikiem tego resortu – koordynatorem krajowym do spraw wdrożeń systemów
teleinformatycznych w sądach powszechnych oraz wiceprezesem Sądu Apelacyjnego
we Wrocławiu, tworząc tym samym wraz z Andrzejem Niedużakiem i Barbarą Krameris
ścisłe kierownictwo tej najważniejszej placówki Temidy w
południowo-zachodniej części III RP.
Dlaczego przerywam milczenie o rodzinie
Gołaczyńskich? Bo poniewczasie odkryłem w internecie, że to i owo już od niemal
2 lat przestało być publiczną tajemnicą.
Oto bowiem na forum dyskusyjnym portalu
wPolityce.pl, w komentarzu pod publikacją pt. „Ministerstwo Sprawiedliwości pod
lupą prokuratury. Chodzi o przetarg na system elektroniczny” – anonim o ksywie
Wrocławianin napisał 25.07.2013 (cytuję jak w oryginale): „Niejaki prof. Jacek
Gołaczyński, "świetny profesionalista" od elektronizacji,
odpowiedzialny za wprowadzenie sukces e-sądów, nie wypadł sroce z pod ogona,
tylko I sekretarzowi KW PZPR w Jeleniej Górze (tatuś został skazany za
malwersacje piniędzy w banku spółdzielczym, którego został dyrektorem na
początku lat 90, a syn poszedł w profesory i ministry). I znowu się
"sprawdził" budując system usług elektronicznych dla resortu
sprawiedliwości. Więcej nam takich trzeba!!!”.
Chciałbym tu wystąpić w obronie Jacka
Gołaczyńskiego, przeciwko stygmatyzowaniu go za pochodzenie. Gdy on się
urodził, w 1966, ojciec nie był jeszcze wtedy nawet magistrem pedagogiki i
nauczycielem w szkole podstawowej, bodajże w Lubaniu. Karierę polityczną zaczął
robić znacznie później, zostając u jej szczytu posłem (1980-1985), wojewodą
jeleniogórskim (1983-1986) i ostatnim I sekretarzem KW PZPR w Jeleniej Górze
(1986-1990). A przed emeryturą m.in. dyrektorował w oddziale Banku Zachodniego.
Nie od rzeczy będzie dodać, że zapamiętałem
Jerzego Gołaczyńskiego jako PZPR-owskiego reformatora. Z pewnością nie był
zaliczany do tzw. twardogłowych.
Apeluję do lustratorów rodziny Gołaczyńskich:
„Odstosunkujcie się od profesora!”. I będę to powtarzał dopóty, dopóki nie znajdziecie
na niego jakiegoś poważniejszego haka.
PS. Nie jestem dzieckiem „resortowym”. Moi
rodzice byli nie tylko bezpartyjni, również apolityczni.