Na wieść o tym przypomniałem sobie, że w marcu 2011 w swoim „Blogu weredyka”
opublikowałem kilka tekstów o Dubienieckim. Cytuję je poniżej bez poprawek i
bez komentarza.
IKONA
PALESTRY
Kto jak kto, ale prawnicy z pewnością etycznymi wzorcami do naśladowania nie
są. Jednak nawet oni sami wyglądają na skonsternowanych wyskokami mecenasa
Marcina Dubienieckiego, pochodzącego z rodziny komunistycznych aparatczyków
(dziadek Henryk był przewodniczącym komisji rewizyjnej Komitetu Centralnego
PZPR, ojciec Marek esbekiem) drugiego męża córki Marii i Lecha Kaczyńskich –
Marty.
Wydawało się, że ten nieprzeciętny bufon i tupeciarz przekroczył już wszelkie
granice przyzwoitości, gdy pytany kilka dni wcześniej przez tygodnik „Polityka”
o fakt utworzenia kancelarii adwokackiej wspólnie ze specjalizującym się w
obrocie nieruchomościami radcą prawnym Jackiem M. – aferzystą, któremu
udowodniono przestępstwo korupcyjne (wykorzystując kontakty służbowe, za
łapówkę tanio kupił i drogo sprzedał działkę pod budowę nowej siedziby ambasady
Egiptu w Warszawie) – odpowiedział, że to jego prywatny biznes, z kim robi
interesy i może je kręcić nawet ze „Słowikiem” (ksywa znanego gangstera).
Teraz media doniosły, jak Dubieniecki potraktował redaktora „Dziennika
Bałtyckiego”, telefonującego do niego z prośbą o komentarz w sprawie jednej ze
spółek, w której on ma udziały. Dziennikarz usłyszał tylko tyle, że gdyby
rozmawiał z nim na ten temat bezpośrednio, to „dostałby w dziób”, a poza tym –
dodał – „niech się pan ode mnie odpierdoli”.
Jakem pismak od kilkudziesięciu lat, w życiu nie spotkałem się z tak
skandaliczną reakcją jakiejkolwiek osoby publicznej, nie tylko przed
opublikowaniem o niej czegokolwiek, również już po wydrukowaniu krytycznego czy
satyrycznego tekstu. Oj, rozbrykał się nam kochaś prezydentówny!
POCZĄTEK
KOŃCA ADWOKATA DUBIENIECKIEGO?
Mąż swojej żony, mecenas Marcin Dubieniecki, dotychczas nazbyt pewny siebie
młody (31 lat) prawnik ze zwodniczym poczuciem nietykalności, najwyraźniej nie
docenił siły rażenia mediów w państwie z pewnością ułomnym, ale wyróżniającym
się – mimo niechlubnych wyjątków z orzecznictwa sądowego – znaczną wolnością
słowa. Są w tym kraju odważni dziennikarze, którzy nie boją się z niej
korzystać i piszą, co wiedzą, zarazem wiedząc, co piszą (czytaj: postępują w
interesie społecznym i jednocześnie odpowiedzialnie).
Przyparty do muru przez redaktorów Piotra Głuchowskiego i Marcina Kowalskiego z
„Gazety Wyborczej”, Dubieniecki przyznał, że jest właścicielem 100 proc.
udziałów w zarejestrowanej na siebie spółce MD Invest Group, która faktycznie
należy do gangstera Tomasza M. – pseudonim „Matucha”, posiadacza sieci salonów
sprzedaży luksusowych samochodów, prawomocnie skazanego za kierowanie
międzynarodową grupą przestępczą (m.in. przemycała ona z Rosji lewy alkohol i
podrabiane papierosy). „Działałem na zlecenie klienta” – tłumaczy infantylnie
osaczony mąż prezydentówny Marty Kaczyńskiej.
Czym zajmuje się MD (zwracają uwagę inicjały imienia i nazwiska Dubienieckiego
w nazwie spółki) Inwest Group? Jak wynika z akt gdańskiego sądu gospodarczego:
„sprzedażą hurtową, detaliczną i komisową pojazdów mechanicznych nowych i
używanych”.
To niejedyny fakt biznesowej współpracy Dubienieckiego z przestępcami.
Wcześniej media ujawniły m.in., że uruchomił on kancelarię razem z Jackiem M.
Radcą prawnym poznanym za pośrednictwem swego ojca, też mecenasa (a w
przeszłości działacza PZPR i funkcjonariusza PRL-owskich służb specjalnych).
Został on obrońcą Jacka M., gdy ten został aresztowany za korupcyjny przekręt z
działką pod ambasadę Egiptu.
„GW” przypomina przy okazji historię znajomości Marcina Dubienieckiego i Marty
Kaczyńskiej. Studiowali równolegle prawo na Uniwersytecie Gdańskim. Jednak ich
drogi połączyły się znacznie później, w drugiej połowie roku 2006, gdy ona
przypadkowo spotkała go w Darłówku, gdzie uczestniczył w szkoleniu dla
aplikantów adwokackich. Koleżeństwo przerodziło się w miłość.
Marcin był wtedy wciąż kawalerem. Marta – już żoną Piotra Smuniewskiego i matką
kilkuletniej Ewy. On – chłopak do wzięcia. Natomiast jej dotychczasowe życie
rodzinne jakoś się nie układało.
W grudniu 2006 Dubieniecki oświadczył Lechowi i Marii Kaczyńskim, że Marta jest
z nim w ciąży. „Jesteś naszym synem” – miał zaregować po chwili prezydent.
Informacje o komuszej i esbeckiej przeszłości ojca Marcina oraz o ateistycznym
światopoglądzie kandydata na drugiego zięcia ponoć zbagatelizował. Nie
przeszkadzała mu nawet wizja skandalu obyczajowego, jakim dla tabloidów mogło
być dziecko zamężnej córki z kochankiem.
Marta jeszcze tej zimy rozwiodła się. W kwietniu 2007 wzięła z Marcinem ślub
cywilny (kościelny jej nie przysługiwał, a jemu – niewierzącemu – był on
niepotrzebny do szczęścia). Dwa miesiące później urodziła się im (jako
wcześniaczka, w siódmym miesiącu) Martynka…
Ciekawostka: gdy tylko Marta Kaczyńska dostała od ubezpieczyciela – na swoje
prywatne konto, mimo że składki opłacało państwo z podatków wszystkich obywateli
– trzymilionowe odszkodowanie za śmierć rodziców w katastrofie smoleńskiej, jej
mąż wymienił luksusowego SUV-a BMW X6 za prawie pół miliona złotych na znacznie
droższe, ekstrawaganckie porsche 911 carrera. Mnie, motoryzacyjnemu laikowi,
nic te marki nie mówią, ale na znawcach aut robią wrażenie.
TEŚĆ
UŁASKAWIŁ WSPÓLNIKA ZIĘCIA
W publikacjach o adwokacie Marcinie Dubienieckim, jak w kryminałach Alfreda
Hitchcocka wedle jego autorskiej recepty: „Film powinien zaczynać się od
trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma rosnąć”. Właśnie wyszło na jaw, za co
mąż prezydentówny Marty Kaczyńskiej miał ochotę dziennikarzowi „Dziennika
Bałtyckiego” dać „w dziób” i dlaczego kazał mu się „odpierdolić”.
Redaktorzy Tomasz Słomczyński i Łukasz Kłos z tejże gazety poinformowali
czytelników, że 9.06.2009 ówczesny prezydent RP Lech Kaczyński ułaskawił
przedsiębiorcę z Kwidzyna – Adama S. Mężczyznę, z którym nieco wcześniej zięć
głowy państwa, czyli Marcin Dubieniecki, założył jedną ze swych co najmniej
13(!) spółek.
Adam S. przez niemal osiem lat oszukiwał Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób
Niepełnosprawnych i fiskusa. W zamian za podpisywanie się pod fikcyjnymi
listami obecności, wypłacał kilku inwalidom po 100-200 zł. Poświadczali oni
swoją rzekomą pracę w jednej z jego firm. Dzięki temu procederowi wyłudził z
PFRON ponad 120 tys. zł i naraził skarb państwa na stratę minimum 30 tys. zł.
Podczas prokuratorskiego śledztwa i procesu sądowego interesy Adama S.
reprezentował mecenas Marek Dubieniecki. Ojciec Marcina.
Jedyna rozprawa odbyła się 15.05.2008. Trwała zaledwie kwadrans. Adam S.
przyznał się do zarzucanych mu czynów i zaproponował dla siebie wymiar kary.
Wobec braku sprzeciwu pozostałych stron, sąd ogłosił wyrok: rok i 10 miesięcy
pozbawienia wolności w zawieszeniu na 3 lata. Ponadto wymierzył skazanemu 30
tys. zł grzywny i nakazał wpłacenie ponad 120 tys. zł na konto PFRON.
Adam S. z wszystkich powinności finansowych się wywiązał i nadal prowadził
biznes. Jednak „w papierach” wciąż miał kłopotliwy zapis, że jest osobą karaną.
5.02.2009 Adam S. złożył więc w Kancelarii Prezydenta wniosek o ułaskawienie.
8.05.2009 zapadła decyzja, że będzie on rozpatrywany w rzadko stosowanym tzw.
trybie prezydenckim. W czasie sprawowania urzędu przez Lecha Kaczyńskiego wpłynęły
do niego 1824 wnioski o ułaskawienie. Decyzja o wszczęciu postępowania
przyśpieszonego zapadła tylko wobec 18 osób.
Zazwyczaj w procedurze ułaskawienia znaczącą rolę odgrywa prokurator generalny.
Opiniuje wniosek i następnie przesyła go do Kancelarii Prezydenta. Jakie było
stanowisko prokuratora generalnego w sprawie Adama S.? Był przeciwny
zastosowaniu prawa łaski.
9.06.2009 prezydent podjął inną decyzję. Okres zawieszenia kary Adama S. został
skrócony do jednego roku, a jego skazanie uległo zatarciu.
Trzy tygodnie wcześniej przedsiębiorca ten założył z Marcinem Dubienieckim
pierwszą spółkę, potem razem tworzyli jeszcze kolejne. Wśród udziałowców
pojawił się również były urzędnik Kancelarii Prezydenta, odpowiedzialny m.in.
za realizowanie procedury ułaskawieniowej.
Od przesłania przez Adama S. wniosku do jego pozytywnego załatwienia minęły
zaledwie 4 miesiące.
– Takie tempo to niemalże mistrzostwo świata – skomentował Dariusz Strzelecki,
wicedziekan Okręgowej Rady Adwokackiej w Gdańsku, macierzystego samorządu
zawodowego Marcina Dubienieckiego.
Jak ustalił „Dziennik Bałtycki”, wśród strzeżonych dokumentów, dotyczących
procedury ułaskawieniowej Adama S., nie ma żadnego uzasadnienia
prezydenckiego postanowienia. Bo być nie musi.
– Prezydent – wyjaśnia mecenas Roman Nowosielski – może ułaskawić każdego
obywatela. Jest to jego władza absolutna, niepodlegająca żadnej kontroli.
A ówczesny szef Kancelarii Prezydenta, Piotr Kownacki, dodaje: – Lech Kaczyński
mógł nie wiedzieć, że udziela łaski wspólnikowi własnego zięcia.
Fakt, że prezydenci III RP nie zapoznają się osobiście z wszystkimi takimi
wnioskami i dołączonymi do nich aktami spraw. Swe decyzje o ułaskawieniu
opierają na opiniach przedłożonych im przez współpracowników – prawników.
DUBIENIECKI
ROBIŁ INTERESY Z GWAŁCICIELEM I OSZUSTEM
Kolejną ciemną kartę w życiorysie adwokata Marcina Dubienieckiego ujawnił w
„Super Expressie” redaktor Sylwester Ruszkiewicz. Do szemranego towarzystwa
męża córki prezydenta Lecha Kaczyńskiego dziennikarz ten dołączył Krzysztofa T.
Tabloid opublikował zdjęcie, pstryknięte w grudniu 2010 na molo w Gdyni. Widać,
jak Dubieniecki spaceruje z Krzysztofem T. Mężczyzną poszukiwanym wówczas od
miesiąca listem gończym za oszustwa kredytowe. Rozmawiają o czymś prawie
godzinę.
Krzysztof T. jest przedsiębiorcą z Białej Podlaskiej, uchodzącym w swoim
mieście za finansowego rekina. Z informacji uzyskanych w policji, prokuraturze
i sądzie wynika, że to także kryminalista.
W 1999 Krzysztof T. zgwałcił młodą kobietę. Poszukiwany – po raz pierwszy, ale
nie ostatni – listem gończym, zapadł się pod ziemię. Został aresztowany w 2003.
W tymże roku lubelski sąd skazał go na 3 lata i 6 miesięcy więzienia za gwałt i
groźby wobec świadka.
Po odsiadce Krzysztof T. wraz z żoną Natalią kierował grupą przestępczą,
wyłudzającą kredyty. Jeden ze skierniewickich banków oszukał na ok. 4 mln 750
tys. zł. Od listopada 2010 był ponownie poszukiwany listem gończym. Sam stawił
się w łódzkiej prokuraturze 2.03.2011.
Dubieniecki i kiblujący obecnie w areszcie Krzysztof T. występują obok siebie w
Krajowym Rejestrze Sądowym w historii jednej ze spółek. W grudniu 2009 adwokat
– zięć prezydenta Lecha Kaczyńskiego – założył Sea View Inwestment,
zajmującą się m.in. sprzedażą nieruchomości. Kilka miesięcy później jej
właścicielem został Adam S., o którym zrobiło się głośno po ekspresowym
ułaskawieniu go przez teścia Dubienieckiego. Spółka zmieniła nazwę na Megii
Food Technology i zaczęła m.in. handlować mięsem. W listopadzie 2010 Adam S.
odsprzedał swoje udziały. Wtedy współwłaścicielem spółki stał się nie kto inny,
tylko Krzysztof T.
Zastanawiające jest to lgnięcie nietuzinkowych przestępców do Dubienieckiego
jak much do miodu…