niedziela, 31 sierpnia 2014

Prokuratorskie perpetuum debile

Tekst archiwalny

   Ja i niemal każdy inny obywatel pokrzywdzony przez funkcjonariuszy publicznych zna ten numer z autopsji. Skarga do władzy zwierzchniej na hierarchicznie jej podporządkowanych prokuratorów nie jest przez nią w ogóle sprawdzana. Nikt „na górze” nie bada zasadności zarzutów, które - jak choćby w przypadku sprawy moich oskarżeń pracowników ZUS - są bardzo łatwe do stwierdzenia. Pismo obywatela, zaadresowane do prokuratorskiej centrali, trafia stamtąd do śledczych z jednostki terenowej, na których się on poskarżył! A ci w poczuciu braku kontroli i pełnej bezkarności odpisują nieszczęśnikowi z właściwą sobie hucpą, że jego zarzuty wobec nich są oczywiście bezzasadne.

   Dlatego wcale mnie nie zszokowało publiczne oświadczenie prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta (byłego sędziego), że zaadresowanego do niego pisma Komisji Nadzoru Finansowego z 24.11.2011, informującego o bezprawnej działalności Amber Gold i opieszałych postępowaniach gdańskich prokuratorów wobec tego parabanku, nawet nie czytał, tylko przekazał za pośrednictwem swego współpracownika właśnie do tychże śledczych. Zgodnie z procedurami - tłumaczył. A prokuratorzy gdańscy szybciutko zameldowali swojemu szefowi, że wszystko, co robią w tym temacie, jest jak najbardziej po linii i na bazie…

   Jeśli „Seremetowie” lekceważą ostrzeżenia o nieprawidłowościach, kierowane z jednego z centralnych organów administracji państwowej, to nie dziwmy się, że skargi od pojedynczych śmieciów (pardon - żalących się) mają oni tam, gdzie można pana majstra w …. [tu niedomówienie] pocałować.

08.2012

sobota, 30 sierpnia 2014

Sędzia - zawód genetyczny

   Jeden z najlepszych blogerów wśród polskich prawników, były sędzia Janusz Wojciechowski napisał w felietonie z 23.10.2012, zatytułowanym „Sądzą nas dzieci sędziów - sąd genetycznie zmodyfikowany”, kogo faworyzuje Krajowa Rada Sądownictwa.

   Autor zaczął od konkretnego przykładu. O urząd sędziego jednego z sądów rejonowych konkurowały: pani prokurator z 14-letnim stażem oskarżyciela i nienagannymi opiniami służbowymi oraz młoda prawniczka z 3-letnim stażem asystentki sędziego.

   „Jak państwo sądzą - kto wygrał? Doświadczona zawodowo i życiowo pani prokurator, czy nieopierzona asystentka?

   Zgadli państwo - w Krajowej Radzie Sądownictwa stosunkiem głosów szesnaście do zera wyścig do urzędu sędziego wygrała asystentka. A pani prokurator otrzymała uprzejme zawiadomienie, że jej kandydatura nie uzyskała poparcia.

   I jeszcze taki jeden, pewnie nieistotny szczegół - rodzice asystentki są sędziami. To już trzecia toga sędziowska w rodzinie i niekoniecznie ostatnia”.

   Kontynuując, Wojciechowski wspomniał o swej rozmowie z doświadczonym adwokatem po pięćdziesiątce i cytuje jego słowa:

   „- Czuję, że mógłbym być naprawdę dobrym sędzią. Znam pracę prawniczą od podszewki, przez dziesiątki lat stawałem z obu stron sędziowskiego stołu, a i sam w życiu niemało już przeżyłem. Ja chciałbym zostać sędzią. Ale nie wystartuję w tej upokarzającej konkurencji, bo przegram z jakąś dwudziestoparolatką, która poprzez rodziców jest do zawodu sędziowskiego genetycznie predestynowana”.

   „Kiedyś, w paskudnym PRL-u - puentuje Wojciechowski - związki rodzinne między sędziami, prokuratorami, adwokatami były wykluczone. Nie mogło być w ogóle małżeństw sędziowsko-adwokackich, dalsza rodzina nie mogła wykonywać pozostających w kolizji zawodów prawniczych w tym samym okręgu. Dziś w tym samym mieście powiatowym mąż prokurator rejonowy kieruje akty oskarżenia do sądu rejonowego, gdzie sędzią w sprawach karnych jest jego czcigodna małżonka i nikomu to nie przeszkadza. Nikt nie podejrzewa, że pan prokurator może na przykład nie składać apelacji, żeby małżonce nie przysporzyć pracy i nie opóźnić przez to rodzinnego obiadu…”.

   Mnie ta opisana przez Wojciechowskiego polityka kadrowa Krajowej Rady Sądownictwa wcale nie dziwi m.in. dlatego, że miałem okazję poznać uczciwość, prawość i etyczność zasiadającej w prezydium tego gremium Ewy Barnaszewskiej, na co dzień prezesującej Sądowi Okręgowemu we Wrocławiu. W swoim miejscu pracy przyzwala ona nadzorowanym sędziom na orzeczniczą niezawisłość od ustaw, w sprawie moich roszczeń finansowych wobec Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, a także nie zauważa nic nagannego w skorzystaniu przez siebie z zaproszenia do udziału w jubileuszu tegoż ZUS-u, instytucji szczególnie często pozywanej przez pokrzywdzonych obywateli.

piątek, 29 sierpnia 2014

Remedium na bezrobocie? Sędzią być!

   Młody Polaku, zanim spełnisz swoje dziecięce marzenie i zostaniesz, jak ja, szczęśliwym emerytem, musisz w międzyczasie trochę (kilkadziesiąt lat) popracować. Jak takiś, dziadek, mądry - pouczam sam siebie - to poradź chociaż, jak nie zostać bezrobotnym i mieć dożywotnie zatrudnienie, sowicie opłacane i kompletnie nieodpowiedzialne.

   Ależ to proste! Wystarczy zostać sędzią (sądowym, nie piłkarskim).

   Najlepiej dobrze się urodzić. W rodzinie, w której mamusia, tatuś lub oboje są prawnikami albo mają wśród nich krewnych lub przynajmniej znajomych. Musisz bowiem pamiętać, że żyjesz w republice kolesiów. Bez nepotycznego wsparcia kariery na tej posadzie państwowej raczej nie zrobisz.

   Chyba że poświęcisz najlepszy okres życia na równie czasochłonne, co deprawujące studia i takąż aplikację. Gdzie twoi nauczyciele z PRL-owską, a często PZPR-owską przeszłością, przerobią cię na swój obraz i podobieństwo. Ukształtują w tobie poczucie nieomylności i bezkarności. Wzmocnione gwarantowaną konstytucyjnie orzeczniczą niezawisłością od kogokolwiek, tudzież immunitetem chroniącym przed jakimikolwiek przykrościami za praktykowanie antyustawowej samowolki.

   Gdy po takim demoralizującym praniu mózgu utracisz kontakt z elementarną sprawiedliwością, zostaniesz uznany za gotowego do jej wymierzania „w imieniu RP”. Za co będzie ci się należeć, jak psu kość, wynagrodzenie co najmniej parokrotnie lub nawet kilkakrotnie wyższe od średniej płacy krajowej, bez potrącania choćby złotówki na ZUS. Bo twoje zarobki, a także niezwykle wysoką emeryturę zwaną „uposażeniem w stanie spoczynku”, w całości sfinansują obywatele, jakże często przez ciebie terroryzowani i upodlani. Wyżywisz się pasożytując na cudzych podatkach.

   Żyć nie umierać, nieprawdaż?

   PS. Ja też mam papiery sędziego. Szachowego. Zaliczyłem stosowny kurs i egzamin. Nie dla władzy (jakiejś tam) i nie dla pieniędzy (tu akurat niewielkich i przeze mnie niespecjalnie poszukiwanych), lecz z zamiłowania do tej najwspanialszej z gier.

czwartek, 28 sierpnia 2014

Co o tym sądzić...

   Do mojej elektronicznej skrzynki pocztowej trafił mejl, nadany 22.08.2014 i zatytułowany „Pani Ewa”:

   „Witam

   Jaki człowiek taki werdykt!!!!

   Namaszczeni przez prawo ale nie przez ludzi!!

   Zmiana nazwiska powinna być obowiązkowa po.....

   Pozdrawiam

   BB”.

   Najwyraźniej ktoś podpisany inicjałami BB zaopiniował tymi słowy moją blogową pisaninę o postępowaniu sędziów wrocławskiego Sądu Okręgowego, z jego prezesem Ewą Barnaszewską na czele, w sprawie moich roszczeń finansowych wobec Zakładu Ubezpieczeń Społecznych.

   Anonim chyba nie przewidział, że wraz z tym wirtualnym listem otrzymam też pełne imię i nazwisko „użytkownika” skrzynki nadawczej, którym jest… Bożena Barnaszewska!

   Zareagowałem niezwłocznie:

   „Witam serdecznie

   Intrygujący ten mejl od Pani. W Polsce są zaledwie trzy osoby o nazwisku Barnaszewska i dwie - Barnaszewski. Czyżby Pani była kimś spokrewnionym z prezes Sądu Okręgowego we Wrocławiu? Przykro mi, że ona tak kompromituje to rzadkie nazwisko...


   Pozdrawiam z szacunkiem

   Adam Kłykow”.

   Minęło kilka dni, a odzewu brak…
 
   Jeszcze niezbędne - moim zdaniem - wyjaśnienie, dlaczego zdecydowałem się ujawnić treść mejla Bożeny Barnaszewskiej. Bo po pierwsze: dotyczy on osób publicznych (sędziów), a po drugie: autorka korespondencji nie zastrzegła jej treści tylko do mojej wiadomości (co zobowiązywałoby mnie, dziennikarza, do zachowania tajemnicy).

   PS. Nawiązując do wczorajszej notki, informuję kogo to interesuje: nieszczęśliwie wykasowane, z pocztowego okienka "odebrane", mejle od Piotra Baranowskiego i Bożeny Barnaszewskiej, są - skopiowane - w okienku "wysłane", w moich odpowiedziach do obojga nadawców.

środa, 27 sierpnia 2014

Ktoś mi wywala mejle w kosmos

   Dziwne to. I tajemnicze.

   Niedawno ni stąd, ni zowąd z mojej elektronicznej skrzynki pocztowej zniknęło jak kamfora kilka mejli. Wśród nich był nadany 9.03.2014 przez niejakiego Piotra Baranowskiego, podpisany „Bogusław Barnaszewski”. Autor przyznawał się do sprawstwa zablokowania moich blogów na portalach Onetu i Salonu24. Informował, że występuje w imieniu sędzi Ewy Barnaszewskiej - żony Bogusława (czy również za jej wiedzą, nie napisał).

   Może sam kliknąłem niechcąco „usuń”? Nijak nie przypominam sobie, abym taki komunikat - z ostrzeżeniem o bezpowrotnej utracie plików – zauważył.

   Minęło 5 miesięcy i historia się powtórzyła. Tym razem ktoś (bo chyba nie coś?) wywalił w kosmos niemal wszystkie mejle z okienka „odebrane”, które trafiły do mojej wirtualnej skrzynki po 1.01.2013. Wśród nich był dopiero co nadany - konkretnie 22.08.2014 - przez nieznaną mi Bożenę Barnaszewską, a dotyczący sędzi Ewy Barnaszewskiej (właśnie się zastanawiam, czy upublicznić jego treść).

   Włamywaczu, strzeż się!

   PS. Jeszcze tego samego dnia wyjaśniło się, że owym "włamywaczem" był... ktoś z własnej rodziny! Osoba ta, mająca dostęp do mojej poczty, skądinąd chciała dobrze, ale z komputerowej niewiedzy wyczyściła mi archiwum przysłanych mejli z jego 20-miesięcznej zawartości...

wtorek, 26 sierpnia 2014

Wrobiony w morderstwo

   Od dobrych kilku lat wspieram - w miarę swoich skromnych możliwości dziennikarskiego emeryta - walkę mieszkającej w Kanadzie Polki Grażynki Romanowej, szerzej znanej internautom jako blogerka „Faxe”, w walce o uwolnienie jej brata Jacka Wacha, skazanego w procesie poszlakowym na dożywocie za rzekome zabójstwo. Gdy przebywał on w zakładzie karnym w Wołowie, parokrotnie pośredniczyłem (z Wrocławia tam ciut bliżej niż z Toronto) w przekazywaniu uwięzionemu paczek, których zawartość wymagała doręczenia przez kogoś - niekoniecznie z rodziny, ale jednak - osobiście.

   Nic dziwnego, że niezwykle poruszyła mnie publikacja Mariusza Kowalewskiego w najnowszym numerze tygodnika „Wprost” z 25-31.08.2014. Została zajawiona na okładce słowami „Olsztyn: niewinnie skazany na dożywocie”. Ma nadtytuł „Kompromitacja polskiej kryminalistyki” i tytuł „Akcja mistyfikacja”. Zamiast streszczać, jak robię to z prasówkami zazwyczaj, cytuję tekst w całości, jak leci.

KOMPROMITACJA POLSKIEJ KRYMINALISTYKI
AKCJA MISTYFIKACJA

   15 lat temu mogło dojść do jednej z największych mistyfikacji w polskiej kryminalistyce. - W sprawie pewne jest tylko to, że są dwa trupy przypisywane tej samej osobie - mówi oficer CBŚ.

   Z taką sprawą polski wymiar sprawiedliwości nie miał jeszcze do czynienia. 15 lat temu w jeziorze Pluszne pod Olsztynem znaleziono szczątki Tomasza Sokołowskiego (nazwisko zmienione) z Suwałk. Tożsamość denata potwierdziły badania DNA i opinia antropologów. Sokołowski przed śmiercią był więziony w metalowej klatce dla psa. Zginął od dwóch strzałów w tył głowy. Już po zabójstwie jego ciało zostało poćwiartowane, szczątki zapakowano do plastikowych toreb i wrzucono do jeziora Pluszne. Policja, prokuratura i sąd nie miały wątpliwości, że Sokołowskiego zabił Jacek Wach z Olsztyna. Mężczyznę skazano na dożywocie.

   Tymczasem w styczniu 2014 r. olsztyńskie CBŚ w lasach nad jeziorem Pluszne odnalazło zakopane zwłoki mężczyzny. Okazało się, że policjanci znaleźli ciało Tomasza Sokołowskiego z Suwałk. - Jego tożsamość potwierdzają badania DNA i, co bardziej niezwykłe, ślady linii papilarnych - mówi Arkadiusz Szwedowski, prokurator rejonowy Olsztyn-Południe.

Zabójstwo

   Pluszne to malownicze jezioro położone w lasach łańskich niedaleko Olsztyna. Latem 1999 r. para turystów, spacerując brzegiem jeziora, natknęła się na foliową torbę. W jej środku odkryli zawiniętą czaszkę z dwoma otworami po kuli. Sprawą tajemniczego znaleziska zajął się świetnie rokujący młody prokurator Piotr Jasiński z Olsztyna. Pomagała mu trójka doświadczonych policjantów. Na polecenie prokuratora nurkowie przeczesali jezioro Pluszne. Z wody wydobyli kolejne dwie foliowe torby ze szczątkami ludzkimi. I to ostatnia pewna informacja wynikająca z akt sprawy z 1999 r.

   Dalej już nic się nie zgadza. Według protokołu oględzin z foliowych toreb miały zostać wyjęte odcięte ludzkie dłonie i podudzia. Gdyby szczątki należały do Tomasza Sokołowskiego, na lewym podudziu powinien się znajdować tatuaż. Jednak później w dokumentach policja przestała używać liczby mnogiej - używała już tylko pojedynczej: „podudzie”.

  Szczątki zwłok śledczy przewieźli do Zakładu Medycyny Sądowej w Olsztynie. Tam ich analizą zajął się Zygmunt Antoni Gidzgier, nieżyjący już patomorfolog z Olsztyna. Opisując otrzymane szczątki, lekarz pisał raz, że badał „podudzia”, innym razem, że tylko „jedno podudzie”. Policyjni technicy zdjęli też ślady biologiczne z foliowych toreb, w których były ludzkie szczątki. Identyfikacją tych materiałów zajął się Zakład Medycyny Sądowej przy Akademii Medycznej w Białymstoku.

   Także tamtejsi genetycy dostali od prokuratora Jasińskiego polecenie sprawdzenia, do kogo należą znalezione szczątki zwłok. Z informacji przedstawianej przez policję wynikało, że głowa, dłonie, podudzie prawe mogły należeć do zaginionego wiosną 1999 r. Tomasza Sokołowskiego z Suwałk.

DNA

   Wersję policji potwierdziły przeprowadzone badania DNA znalezionych w 1999 r. ludzkich szczątków. Jako materiału porównawczego użyto materiału genetycznego pobranego od siostry i matki zaginionego Tomasza Sokołowskiego. Okazało się, że zamordowany mężczyzna musiał być z nimi spokrewniony. A więc wszystko się zgadzało. Prokurator Jasiński zlecił jeszcze Zakładowi Ekspertyz Sądowych z Poznania zrobienie wizualizacji twarzy na podstawie znalezionej czaszki. Ta opinia też nie pozostawiała żadnych wątpliwości - biegli napisali, że czaszka należy do Sokołowskiego.

   Policja szybko wytypowała potencjalnych sprawców. Według śledczych za zabójstwem Tomasza Sokołowskiego mieli stać Jacek Wach z Olsztyna i Krzysztof A. z Suwałk. Obaj byli dobrymi znajomymi i obaj mieli motyw.

   Sokołowski w latach 90. XX w. był dobrze znany suwalskiej policji. Jego kartoteka była imponująca - od napadów, kradzieży po udział w zorganizowaniu zamachu na Krzysztofa A., pod którego samochód Sokołowski miał podłożyć bombę. W wyniku wybuchu Krzysztof A. stracił nogę i to miał być motyw, dla którego zabił Tomasza Sokołowskiego.

   Swój motyw miał też, według policji, Jacek Wach, Sokołowski był bowiem kochankiem jego żony. Poza tym Wach i Krzysztof A. działali w konkurencyjnej wobec Sokołowskiego grupie przestępczej. - Takie gangsterskie porachunki z love story w tle. Przyjęto tę hipotezę i zaczęto ją udowadniać - wspomina emerytowany oficer CBŚ z Olsztyna.

   Mając motyw, prokuratura zaczęła szukać dowodów winy Wacha i Krzysztofa A. Prokurator Jasiński i policja znaleźli nawet świadka, który zeznał, że będąc na siłowni w Suwałkach, podsłuchał rozmowę, w której Jacek Wach chwalił się, że zabił Sokołowskiego i poćwiartował jego ciało. Śledczy mieli w końcu twardy dowód. Prokuratura i policja szybko ustaliły przebieg zdarzenia, szczegółowo opisują to akta sprawy z 1999 r.

Porwanie, klatka, egzekucja

   Co wynika z ustaleń? Wiosną 1999 r. na polecenie Krzysztofa A. Tomasz Sokołowski został porwany w Suwałkach przez Marka J. i przewieziony do Plusek pod Olsztynem. Tam przez kilka kolejnych tygodni był więziony w metalowej klatce dla psa na posesji Wiesława S. Klatkę wykonał na zlecenie Krzysztofa A. rzemieślnik z Podlasia - nigdy jej nie znaleziono. Policja nigdy też nie odnalazła miejsca, w którym miał być więziony przed śmiercią Sokołowski.

   Po kilku tygodniach więzienia w klatce Tomasz Sokołowski został wyprowadzony do lasu i zabity dwoma strzałami w tył głowy. Strzelać miał Wach, asystował mu Wiesław S. Następnie ciało poćwiartowano za pomocą piły mechanicznej i wrzucono do jeziora. Wersję prokuratury i policji potwierdzali liczni świadkowie, ale większość z nich swoje relacje opierała na zasłyszanych rozmowach. Jedynie sąsiad Wiesława S. zeznał, że widział, jak mężczyzna poszedł do lasu z piłą mechaniczną, a później słychać było dwa głuche strzały. Sąsiad nie wspominał jednak, że widział wtedy Wacha. Mimo to te zeznania, poza szczątkami zwłok i badaniami DNA, były kluczowym dowodem potwierdzającym, że Sokołowski został zabity dwoma strzałami w tył głowy i poćwiartowany piłą mechaniczną.

   Po Jasińskim sprawę zabójstwa Sokołowskiego badało jeszcze trzech prokuratorów z Podlasia. Jeden z nich, prokurator Tomasz Kamiński, miał wątpliwości, czy znalezione szczątki ciała należą do zaginionego bandyty z Suwałk. Napisał notatkę służbową, w której kazał przeszukać las i posesję Wiesława S. w celu znalezienia zwłok Sokołowskiego. Ale tej czynności nigdy nie wykonano. Ostatecznie prokuratura oskarżyła Jacka Wacha o zabójstwo. Prócz niego na ławie oskarżonych usiedli Wiesław S., Krzysztof A. i Marek J. Akt oskarżenia do sądu skierował prokurator Krzysztof Wojdakowski.

Wyrok

   Jacek Wach od samego początku twierdził, że nie zabił Tomasza Sokołowskiego. Jego adwokat kwestionował identyfikację szczątków oraz dowody zdobyte przez prokuraturę i policję. Podkreślał, że badanie DNA zostało zrobione niezgodnie ze sztuką. Nie zawierało wyliczeń statystycznych, a co najważniejsze, profile różniły się od profili krewnych Sokołowskiego. Nie do końca spójne były też opinie olsztyńskiego patomorfologa Gidzgiera i opinia antropologiczna. Z obu wynikało, że Sokołowski zginął od dwóch strzałów w tył głowy. Ale u Gidzgiera znalazła się obserwacja, że jedna z ran była zagojona. Oznaczałoby to, że ciało po postrzale zrosło się po śmierci!

   Ale najpierw sąd okręgowy, później sąd apelacyjny, a na końcu Sąd Najwyższy stwierdziły to samo, co wcześniej prokuratura: Sokołowski został porwany, zabity dwoma strzałami, a jego ciało poćwiartowano i wrzucono do jeziora. Wach dostał dożywocie za zbrodnię ze szczególnym okrucieństwem. Akta trafiły do archiwum, wymiar sprawiedliwości uznał sprawę za zamkniętą.

   Tylko mieszkająca w Kanadzie siostra Jacka Wacha pisała a to do prokuratora generalnego, a to do Sądu Najwyższego i mediów, że jej brat został skazany na podstawie wymyślonych dowodów. Nikt jej nie wierzył.

15 lat później…

   Listopad 2013 r. Do prokuratury Olsztyn-Południe trafia krótki list z zamkniętego zakładu psychiatrycznego w Warszawie. W kilku zdaniach mężczyzna pisze, że wie, co się stało z Tomaszem Sokołowskim i jest w stanie wskazać prokuraturze miejsce ukrycia zwłok. - Sokołowski, przecież to osądzona sprawa - myślą prokuratorzy. - I jeszcze ten zakład psychiatryczny!

   Mimo to na początku stycznia 2014 r. śledczy przesłuchali mężczyznę i pojechali z nim we wskazane miejsce do lasu nad jeziorem Pluszne. Tam na głębokości ponad dwóch metrów odkopali ludzkie zwłoki przysypane wapnem. Identyfikację ciała na podstawie DNA powierzono prof. Ryszardowi Pawłowskiemu z Gdańska - nazywanemu w policji detektywem genetyki. Po kilku tygodniach prokuratura dostała odpowiedź - znalezione ciało to Tomasz Sokołowski.

   Wersję genetyków potwierdziła analiza linii papilarnych. Odnalezione w 2014 r. zwłoki były przysypane wapnem, które zadziałało jak swoisty sarkofag. - Dzięki temu stała się rzecz dość niezwykła: zachowała się cała dłoń ofiary - opowiada prokurator Arkadiusz Szwedowski. Mimo upływu lat można więc było zdjąć odciski palców. Badania te potwierdziły, że w lesie znaleziono ciało Tomasza Sokołowskiego. Zwłoki nie były pocięte ani nie miały żadnych śladów po kuli. - Wiemy na pewno, że w lesie odkryliśmy ciało zaginionego w 1999 r. Sokołowskiego. To mogę w tej chwili powiedzieć - mówi Szwedowski.

   Mężczyzna, który wskazał zwłoki, przyznał się także do zabicia Sokołowskiego. - Zrobił się straszny burdel. Sprawa znana była w CBŚ od stycznia 2014 r. i utrzymywano ją w tajemnicy. Przecież za tę konkretną osobę zostali skazani konkretni ludzie. Mieli oni zabić w określony sposób. Teraz wszystko to, co ustaliły kiedyś prokuratura i sąd, okazało się bujdą na resorach - opowiada oficer CBŚ.

   Prokurator z białostockiej apelacji: - Czegoś takiego nie pamiętam, jak żyję. Zacząłem nawet szukać podobnej historii w literaturze kryminalistycznej i też nic. W Polsce nie było takiej sprawy. Pomyłki DNA się zdarzały, ale w USA. Masakra.

   Oficer CBŚ: - Sprawa zabójstwa Tomasza Sokołowskiego może rzutować na inne śledztwa, gdzie dowodem były badania DNA.

   Prokuratura nie ukrywa, że ze sprawą zabójstwa Tomasza Sokołowskiego ma problem. Nie dotyczy on tylko tego, że po 15 latach znaleziono jego ciało. Okazuje się bowiem, że Prokuratura Okręgowa w Białymstoku od kilku miesięcy prowadzi śledztwo w sprawie broni, z której miał zostać zabity w 1999 r. Tomasz Sokołowski. - Mogę tylko powiedzieć, że mamy śledztwo dotyczące posiadania broni palnej bez wymaganego zezwolenia. Nic więcej - ucina Adam Kozub, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Białymstoku.

   - Cyrk. My mamy trupa Sokołowskiego, który nie został zabity z pistoletu, oni prowadzą śledztwo w sprawie broni, z której miał być zabity nasz trup, a w więzieniu siedzi skazany na dożywocie, który miał zabić, a wszystko wskazuje, że tego nie zrobił - dodaje policjant z Olsztyna.

Mistyfikacja

   Jacek Wach odsiaduje karę 15 lat więzienia w Zakładzie Karnym w Kamińsku za wcześniejsze przestępstwa - głównie kradzieże. Karę za zabójstwo Tomasza Sokołowskiego miał zacząć odbywać dopiero od 2015 r. - Czekam na finał tej sprawy. Nauczyłem się przyjmować wszystkie informacje dotyczące tamtego zabójstwa z pokorą - mówi. Wach ma też swoją teorię na temat tego, co się stało. - To była gra operacyjna policji. Oni od samego początku wiedzieli, że nie mam z tą sprawą nic wspólnego. Ale że mnie znali z innej działalności, to wplątali mnie w to wszystko - twierdzi Wach.

   Jest też inna wersja, podsuwa ją nam emerytowany policjant z Podlasia. Przez lata zajmował się zwalczaniem przestępczości zorganizowanej. Znał dobrze środowisko przestępcze wschodniej Polski.

   - Tomasz Sokołowski był zamieszany w sprawę napadu na konwojenta z pieniędzmi na wypłaty w suwalskim szpitalu. Dostał od nas status świadka incognito. Wskazał sprawców - mówi.

   Napad, o którym mówi emerytowany policjant, miał miejsce w 1996 r. Dwóch mężczyzn napadło wtedy na konwojenta, który w wyniku strzelaniny zginął. Sprawcami okazali się bracia Tadeusz i Artur D. - Tomasz Sokołowski podczas feralnego zdarzenia był ich kierowcą, a później poszedł z nami na układ - mówi nasz informator.

   „Wprost” dotarł do zeznań innego świadka incognito złożonych w procesie braci D. w Sądzie Okręgowym w Suwałkach. „Jeśli chodzi o śmierć Tomasza Sokołowskiego, to plotka, jaka chodzi po mieście, że został on zamordowany przez Krzysztofa A., chodzi tu o wybuch bomby, jest tylko zasłoną dymną. Faktycznie to jest tak, że Artur D. eliminuje pewne osoby, współsprawców, żeby kryć siebie i brata Tomasza. Tomasz Sokołowski był kierowcą samochodu podczas napadu na szpital” - zeznał świadek incognito.

   Czy za zabójstwem Sokołowskiego, tak jak twierdzi świadek, mógł stać D.? - W tej sprawie pewny jest tylko trup - ucina prokurator znający akta. Dlaczego policja, prokuratura i biegli dopuścili się tylu błędów? Dlaczego nikt ich nie zauważył?

   Te pytania pozostają dziś bez odpowiedzi.

Cdn.

   Mecenas Jakub Orłowski, obrońca Jacka Wacha, skierował do Sądu Najwyższego wniosek o wszczęcie na nowo przewodu sądowego w sprawie zabójstwa Tomasza Sokołowskiego. Jako nową okoliczność wskazuje śledztwo prowadzone przez olsztyńską prokuraturę. Śledczy z Białegostoku głowią się, co zrobić ze sprawą broni, którą prowadzą od kilku miesięcy. Jacek Wach siedzi w areszcie i czeka.

   Jasiński i Gidzgier od 1999 r. współpracowali jeszcze z sobą przy różnych śledztwach. Najgłośniejsze, w którym brali udział, dotyczyło porwania Krzysztofa Olewnika. Macoch [to nazwisko, bez imienia, występuje tylko tu, bez uściślenia kto zacz] i Jasiński byli w 2006 r. podczas odkopywania zwłok porwanego syna biznesmena spod Drobina. Gidzgier robił sekcję zwłok Olewnika.

   Po latach okazało się, że Prokuratura Apelacyjna w Gdańsku musiała ekshumować ciało mężczyzny i przeprowadziła ponowne badania DNA, by potwierdzić, czy w 2006 r. znaleziono ciało Krzysztofa Olewnika.

   Po tych wydarzeniach Jasiński usunął się w cień. Nie prowadzi już wielkich śledztw. W 2014 r. awansował jednak na naczelnika Wydziału Nadzoru Prokuratury Okręgowej w Olsztynie. To jego podwładni kontrolują dziś śledztwo w sprawie znalezienia zwłok Tomasza Sokołowskiego.

   Krzysztof Wojdakowski, prokurator, który oskarżał Jacka Wacha o zabójstwo, dziś kieruje elitarnym Wydziałem V ds. Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury Apelacyjnej w Białymstoku.

   O sprawie z 1999 r. nikt nie chce rozmawiać. - Czekamy, co ustali prokuratura w Olsztynie - ucina Kozub, rzecznik prokuratury w Białymstoku.

Mariusz Kowalewski

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Świadomość i byt

   Monitorując internet, zauważam ku pokrzepieniu rozumu, że Polacy mają coraz większą świadomość zagnieżdżenia się w sądownictwie i prokuraturze najgroźniejszej dla państwa prawa zorganizowanej grupy przestępczej, niezawisłej od litery ustaw i zwyczajnej przyzwoitości. Widać, słychać i czuć, że dopóki antykonstytucyjna samowolka decyzyjna sędziów i prokuratorów pozostanie zupełnie bezkarna, dopóty bytowi demokratycznej Polski grozi najpoważniejsze niebezpieczeństwo nie z zewnątrz, lecz od wewnątrz.

niedziela, 24 sierpnia 2014

Właściwy człowiek w Krajowej Radzie Sądownictwa

   Poseł Jan Bury, szef Klubu Parlamentarnego Polskiego Stronnictwa Ludowego, jest również - z partyjnego i sejmowego nadania - członkiem 25-osobowej Krajowej Rady Sądownictwa. Jak wynika z przecieków z Centralnego Biura Antykorupcyjnego i prokuratury, sztabka złota, którą ten polityk przyjął od pewnego biznesmena z Leżajska na Podkarpaciu i ukrywał ją u znajomego księdza pułkownika Roberta Mokrzyckiego, miała być wyrazem wdzięczności za załatwienie - póki co, nieskuteczne - nominacji sędziowskiej dla córki dawcy kosztownego prezentu.    

   W tejże KRS, co Bury, o nominacjach sędziowskich (ściślej: o wnioskowaniu ich do prezydenta RP) współdecyduje od bieżącego roku prezes Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu - Andrzej Niedużak, a wcześniej współdecydowała przez 8 lat prezes Sądu Okręgowego we Wrocławiu - Ewa Barnaszewska. Oboje do dziś trzymają parasol ochronny nad „wymierzaczami sprawiedliwości”, którzy w sprawie moich roszczeń finansowych wobec Zakładu Ubezpieczeń Społecznych orzekali niezawiśle od litery ustaw.

   Dobrane towarzystwo.

sobota, 23 sierpnia 2014

Granice prywatności

Tekst archiwalny

   Sąd jak ZUS. Swoje głupie decyzje uzasadnia twierdzeniem, że takie są przepisy.

   To ja uprzejmie pytam, czy np. żądanie przez asesor Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Śródmieście Annę Sobczak, abym w ciągu zaledwie tygodnia skompletował adresy zamieszkania jedenaściorga funkcjonariuszy ZUS z Wrocławia i Warszawy, nie jest zmuszaniem mnie, żebym w ekspresowym tempie złamał ustawę o ochronie danych osobowych? Niesłychane: reprezentantka wymiaru sprawiedliwości nakłania pokrzywdzonego przez urzędników państwowych do naruszania ich prywatności, do ustalania faktów niezwiązanych z ich działalnością publiczną!

   Czy Annie Sobczak nie powinny wystarczyć wrocławskie i warszawski adresy miejsc pracy owych funkcjonariuszy? Jeśli już koniecznie chce się dowiedzieć, gdzie oni mieszkają - niech zażąda tego od nich, a nie ode mnie. Tym bardziej, że ja w ogóle, z różnych względów, nie powinienem znać prywatnych adresów urzędników ZUS. Bezmyślność sądowej asesor jest przerażająca.

06.2008

piątek, 22 sierpnia 2014

Inteligentni poszukiwani

Tekst archiwalny

   ZUS-owska bezmyślność zdaje się nie mieć granic. Telewizja TVN24 doniosła, że instytucja ta przesyła niektórym emerytom, listami poleconymi, druczek o treści: „Niniejszym oświadczam, że pozostaję przy życiu i zamieszkuję pod wskazanym adresem”. Adresaci muszą się pod tym dokumentem podpisać i odesłać do nadawcy. Organ rentowy tłumaczy absurdalną procedurę jak zwykle: takie są przepisy, my je tylko realizujemy.

   - Wygląda na to, że mają tam kompletny bajzel - zirytowała się Joanna Kluzik-Rostkowska, poprzednia minister pracy i polityki społecznej. - Wszystkie takie informacje urzędnik powinien przecież bez problemu odnaleźć w systemie PESEL.

   Zdaniem obecnej rzecznik Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej Bożeny Diaby, też oburzonej całą sprawą, zawiniły tu nie przepisy, lecz ich niefortunna interpretacja. „To jest kolejna sytuacja, kiedy nie trzeba zmieniać prawa, tylko wymagać od urzędników elementarnej inteligencji” - skomentowała.

   Jakby mi z ust wyjęła. Dokładnie tego samego domagam się od funkcjonariuszy ZUS-u ładnych parę lat!

06.2008

czwartek, 21 sierpnia 2014

Dowód przestępstwa wrocławskich sędziów

   Przy okazji rekonstrukcji mojego „Bloga weredyka”, ocenzurowanego pod dyktando prezes Sądu Okręgowego we Wrocławiu - Ewy Barnaszewskiej lub (nie mam pewności, stąd ta alternatywa) jakiegoś pożytecznego idioty, 20.08.2014 w internecie trafiłem wreszcie na pełną wersję wyroku Sądu Najwyższego o sygnaturze akt I UK 82/10, który pośrednio świadczy o popełnieniu przestępstwa przekroczenia uprawnień przez asesor Annę Sobczak oraz sędziów Elżbietę Sobolewską-Hajbert, Annę Kuczyńską, Izabelę Bamburowicz, Urszulę Kubowską-Pieniążek, Beatę Stachowiak, Ewę Gorczycę, Grażynę Josiak i Czesława Chorzępę, orzekających w sprawie moich roszczeń finansowych wobec Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Cytuję ten dokument w całości, bez adiustacji.

 

Sygn. akt I UK 82/10   

WYROK W IMIENIU RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ 

   Dnia 24 sierpnia 2010 r.

   Sąd Najwyższy w składzie : 

   SSN Jerzy Kwaśniewski (przewodniczący) SSN Halina Kiryło SSN Roman Kuczyński (sprawozdawca) 

   w sprawie z odwołania H. K. przeciwko Zakładowi Ubezpieczeń Społecznych  o prawo do świadczenia przedemerytalnego i zwrot nienależnie pobranych świadczeń, po rozpoznaniu na posiedzeniu niejawnym w Izbie Pracy, Ubezpieczeń Społecznych i Spraw Publicznych w dniu 24 sierpnia 2010 r., skargi kasacyjnej ubezpieczonego od wyroku Sądu Apelacyjnego  z dnia 10 listopada 2009 r.,   

   oddala skargę kasacyjną.  

Uzasadnienie 

   H. K., urodzony 27 stycznia 1946 r., posiadający wykształcenie średnie techniczne, w dniu 17 sierpnia 2006 r. złożył wniosek o przyznanie prawa do świadczenia przedemerytalnego. We wniosku tym ubezpieczony wskazał, że ostatnie zatrudnienie ustało z dniem 31 stycznia 2006 r. W załączonym do wniosku kwestionariuszu okresów składkowych i nieskładkowych, jako ostatnie zatrudnienie H. K. wymienił okres pracy od 1 stycznia 2005 r. do 31 stycznia 2006 r. Jednym z załączników do wymienionego wniosku było świadectwo pracy z dnia 31 stycznia 2006 r., które potwierdzało powyższą okoliczność oraz zaświadczenie z Powiatowego Urzędu Pracy o zarejestrowaniu od dnia 2 lutego 2006 r. w charakterze bezrobotnego i wypłacie zasiłku w okresie od 10 lutego 2006 r. Decyzją z 3 października 2006 r. Zakład Ubezpieczeń Społecznych przyznał H. K. prawo do świadczenia przedemerytalnego od dnia 18 sierpnia 2006 r. W okresie od 16 lipca 2006 r. do 12 sierpnia 2006r. wnioskodawca był zatrudniony na podstawie umowy zlecenia w Biurze Turystyki Żeglarskiej „R.". Z tytułu tego zatrudnienia otrzymał wynagrodzenie w kwocie 1.425 zł brutto. O powyższym zatrudnieniu organ rentowy powziął wiadomość w dniu 4 września 2007 r. Decyzją Wojewody z dnia 17 grudnia 2007r., kontrolującą zgodność z prawem decyzji Starosty Powiatu z dnia 24 października 2007r., wnioskodawca utracił prawo do statusu osoby bezrobotnej oraz osoby uprawnionej do zasiłku ostatecznie z dniem 16 lipca 2006 r.

   Na skutek powyższych okoliczności Zakład Ubezpieczeń Społecznych decyzją z dnia 4 lutego 2008 r. zobowiązał H. K. do zwrotu nienależnie pobranych świadczeń z tytułu świadczenia przedemerytalnego, za okres od 18 sierpnia 2006 r. do 31 stycznia 2008 r. w kwocie 12.417,48 zł i odsetek za okres od 6 października 2006 r. do 4 lutego 2008 r. w kwocie 989,30 zł. Kolejną decyzją z dnia 4 lutego 2008 r. Zakład Ubezpieczeń Społecznych zobowiązał H. K. do zwrotu nienależnie pobranych świadczeń z tytułu zapomogi za okres od 1 kwietnia 2007 r. do 30 kwietnia 2007 r. w kwocie 310 zł i odsetek za okres od 2 kwietnia 2007 r. do 4 lutego 2008 r. w kwocie 30,18 zł. Następnie decyzją z dnia 4 lutego 2008 r. Zakład Ubezpieczeń Społecznych odmówił H. K. prawa do świadczenia przedemerytalnego od dnia 18 sierpnia 2006 r. W uzasadnieniu wyżej wskazanych decyzji wskazano między innymi, że wobec prawomocnego pozbawienia świadczeniobiorcy statusu osoby bezrobotnej, brak jest podstaw prawnych do przyznania świadczenia przedemerytalnego.

   Sąd Okręgowy - Sąd Pracy i Ubezpieczeń Społecznych wyrokiem z dnia 5 listopada 2008 r. oddalił odwołania ubezpieczonego od wyżej wskazanych decyzji organu rentowego stwierdzając, że Zakład Ubezpieczeń Społecznych prawidłowo zobligował H. K. do zwrotu nienależnie pobranego świadczenia przedemerytalnego i zapomogi, na podstawie art. 138 ust. 1 i 2 ustawy z dnia 17 grudnia 1998r. o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych (Dz.U. Nr 39 z 2004 r., poz. 353 ze zm.), albowiem świadczenia te zostały mu przyznane i wypłacone na skutek wprowadzenia przez wnioskodawcę w błąd organu rentowego.

   Ubezpieczony zaskarżył powyższy wyrok apelacją w całości, wnosząc o jego zmianę i uwzględnienie odwołań.

   Sąd Apelacyjny – Sąd Pracy i Ubezpieczeń Społecznych wyrokiem z dnia 10 listopada 2009 r. oddalił apelację. Sąd podzielił ocenę faktyczną i prawną Sądu pierwszej instancji, że ubezpieczony składając w dniu 18 sierpnia 2006 r. wniosek o świadczenie przedemerytalne zataił przed organem rentowym fakt, iż ostatnim okresem jego zatrudnienia była praca świadczona na podstawie umowy zlecenia od 16 lipca 2006 r. do 12 sierpnia 2006 r., co w konsekwencji doprowadziło do przyznania świadczeń, które mu nie przysługiwały na podstawie art. 138 ust. 1 i 2 ustawy z 17 grudnia 1998r. o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Sąd nie podzielił także podniesionej w apelacji kwestii, jakoby poświadczenie nieprawdy o ostatnim zatrudnieniu wnioskodawcy wynikało z wprowadzenia go w błąd przez pracownika Powiatowego Urzędu Pracy, stwierdzając, że fakt ten nie został w żaden sposób przez ubezpieczonego udowodniony, a to na nim - zgodnie z art. 6 k.c. - ciążył obowiązek przedstawienia dowodów na poparcie swoich twierdzeń.

   Na wskazane wyżej orzeczenie ubezpieczony wniósł skargę kasacyjną, zarzucając w niej naruszenie prawa materialnego: - art. 2 ust. 3 w związku z art. 2 ust. 5 pkt. 2 ustawy z dnia 30 kwietnia 2004 r. o świadczeniach przedemerytalnych (Dz.U. z dnia 28 maja 2004 r., nr 120, poz. 1252 ze. zm.) przez jego niezastosowanie i niezaliczenie okresu wykonywania przez ubezpieczonego zatrudnienia na podstawie umowy zlecenie w okresie od 16 lipca do 12 sierpnia 2006 r do okresu pobierania zasiłku dla bezrobotnych i w rezultacie uznanie, iż ubezpieczony jest zobowiązany do zwrotu pobranego świadczenia przedemerytalnego, podczas gdy okres ten podlega dodaniu do okresu pobierania przez skarżącego zasiłku dla bezrobotnych co powoduje, że nie ma podstaw do żądania zwrotu przedmiotowego świadczenia; - art. 138 ust. 1 i 2 ustawy z dnia 17 grudnia 1998 r. o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych (tekst jednolity: Dz.U. z 2009 r. Nr 153, poz. 1227)  przez błędną wykładnię w zakresie pojęcia nienależnego świadczenia i uznanie, że przyznane skarżącemu świadczenie jest nienależne, oraz jego niewłaściwe zastosowanie w sytuacji, gdy nie było podstaw do żądania od ubezpieczonego zwrotu pobranych przez niego świadczeń; - art. 138 ust. 1 i 2 ustawy o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych w związku z art. 84 ust. 1 ustawy z dnia 13 października 1998 r. o systemie ubezpieczeń społecznych (tekst jednolity: Dz.U. z 2007 r. Nr 11, poz. 74 ze zm.) oraz art. 359 § 2 i art. 481 § 1 k.c., przez zobowiązanie ubezpieczonego do zwrotu pobranego świadczenia wraz z odsetkami liczonymi od dnia 18 sierpnia 2006 r., podczas gdy winny być one naliczane od dnia doręczenia decyzji obligującej skarżącego do zwrotu pobranego świadczenia; - art. 138 ust. 6 ustawy z dnia 17 grudnia 1998 r. o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych przez jego niezastosowanie i nie podjęcie ustaleń, czy istnieją przesłanki do odstąpienia przez organ rentowy od żądania zwrotu kwot nienależnie pobranych świadczeń w całości lub w części, o co wnosił ubezpieczony.

   Sąd Najwyższy zważył, co następuje:

   Skarga kasacyjna jest nieuzasadniona. Pobieranie świadczenia przedemerytalnego nie stanowi tytułu do podlegania ubezpieczeniom społecznym. Należy jednak zauważyć, że zgodnie z art. 2 ust. 3 ustawy z dnia 30 kwietnia 2004 r. o świadczeniach przedemerytalnych (Dz.U. Nr 120, poz. 1252 ze zm.) świadczenie przedemerytalne przysługuje po upływie co najmniej 6 miesięcy pobierania zasiłku dla bezrobotnych. Osoba pobierająca zasiłek dla bezrobotnych podlega zaś obowiązkowo ubezpieczeniom społecznym (art. 6 ust. 1 pkt 9 ustawy z dnia 13 października 1998 r. o systemie ubezpieczeń społecznych (tekst jednolity: Dz.U. z 2007 r. Nr 11, poz. 74 ze zm.). Oznacza to, iż ostatnim tytułem do podlegania ubezpieczeniom społecznym przez osobę, która po utracie zatrudnienia pobiera świadczenie przedemerytalne, nie jest ściśle rzecz ujmując, pozostawanie w stosunku pracy, lecz pobieranie zasiłku dla bezrobotnych, nie mniej jednak w sześciu punktach art. 2 ustawy o świadczeniach przedemerytalnych w sposób wyczerpujący wyliczono kategorie osób, którym przysługuje prawo do świadczenia przedemerytalnego. Część przesłanek powstania tego uprawnienia powtarza się; są to przesłanki dotyczące wieku osoby uprawnionej i stażu pracy, okresu zatrudnienia u danego pracodawcy albo pobierania renty z tytułu niezdolności do pracy oraz okresu opłacania składek na ubezpieczenie społeczne. Wymienione przesłanki można określić jako dotyczące samego uprawnionego, które związane są ściśle z pracowniczym tytułem ubezpieczenia. W art. 2 ust. 3 ustawy przewidziany został ponadto wymóg dalszego pozostawania bez pracy, mimo wcześniejszego wykorzystania prawa do zasiłku dla bezrobotnych. Ponadto wbrew twierdzeniom skarżącego nie było możliwe zaliczenie okresu wykonywania przez skarżącego zatrudnienia na podstawie umowy zlecenia w okresie od 16 lipca do 12 sierpnia 2006 r. do okresu pobierania zasiłku dla bezrobotnych, skoro zgodnie z art. 3 ust. 5 pkt 2 ustawy o świadczeniach przedemerytalnych do okresu 6 miesięcy pobierania zasiłku dla bezrobotnych wlicza się okresy zatrudnienia lub innej pracy zarobkowej, w rozumieniu przepisów ustawy o promocji zatrudnienia. Ustawa ta w art. 72 ust. 5 zalicza okresy zatrudnienia, o których mowa w art. 89 - dotyczące zatrudnienia obywateli polskich w byłej Niemieckiej Republice Demokratycznej i byłej Czechosłowackiej Republice Socjalistycznej na podstawie umów i porozumień międzynarodowych przypadające przed dniem 1 grudnia 1991 r. (...) oraz ust. 5a zalicza okresy zatrudnienia lub innej pracy zarobkowej przebyte przed dniem 1 stycznia 1997 r. i okresy zatrudnienia lub innej pracy zarobkowej przebyte przed dniem 1 maja 2004 r. za granicą u pracodawcy zagranicznego (...).

   Stwierdzić należy zatem, na podstawie powyższych przepisów, że podleganie ubezpieczeniom społecznym z tytułu pobierania zasiłku dla bezrobotnych będącego warunkiem przyznania świadczenia przedemerytalnego jest pochodną pracowniczego ubezpieczenia społecznego, wobec czego nie można go kwalifikować jako odrębnego, niezależnego od statusu pracownika tytułu do podlegania ubezpieczeniom społecznym. Należy zwrócić uwagę, że takie poglądy były już prezentowane w judykaturze, np. w wyroku z dnia 16 sierpnia 2005 r., I UK 363/04 (OSNP 2006 nr 11-12, poz. 194), czy wyroku z dnia 19 maja 2009 r., III UK 6/09 (niepublikowany), gdzie za „będącą ostatnio pracownikiem” uznano również osobę pobierającą zasiłek dla bezrobotnych bezpośrednio po rozwiązaniu stosunku pracy.

   Mając powyższe na uwadze, w ocenie Sądu Najwyższego, nie budzi  wątpliwości kwestia, iż zatrudnienie na podstawie umowy cywilnoprawnej (również w okresie pobierania świadczenia przedemerytalnego) jest odrębnym od pracowniczego tytułem do podlegania ubezpieczeniom społecznym (art. 6 ust. 1 pkt 4 ustawy systemowej). Niezależnie od tego, na jaki okres została zawarta umowa cywilnoprawna i na jak długo osoba taka traci status bezrobotnego, niewątpliwie w okresie pobierania świadczenia przedemerytalnego ostatnim tytułem do ubezpieczenia jest wykonywanie pracy na podstawie umowy cywilnoprawnej, która nie mieści się w pojęciu „zatrudnienia lub innej pracy zarobkowej” użytym w ustawie o świadczeniach przedemerytalnych oraz w ustawie o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy i nie jest ona wykonywana w ramach prac interwencyjnych lub robót publicznych. Tak jak wyżej wskazano, przepisy ustawy uzależniają nabycie prawa do świadczenia przedemerytalnego od łącznego spełnienia warunków w postaci zatrudnienia przez okres nie krótszy niż 6 miesięcy u pracodawcy, u którego doszło do rozwiązania stosunku pracy z przyczyn dotyczących zakładu pracy w rozumieniu przepisów o promocji zatrudnienia, legitymowania się okresem uprawniającym do emerytury, posiadania statusu bezrobotnego i pobierania z tego tytułu przez okres co najmniej 6 miesięcy zasiłku, braku odmowy bez uzasadnionej przyczyny przyjęcia propozycji odpowiedniego zatrudnienia lub innej pracy zarobkowej w rozumieniu ustawy o promocji zatrudnienia, albo zatrudnienia w ramach prac interwencyjnych lub robót publicznych oraz złożenia wniosku o przyznanie świadczenia przedemerytalnego w terminie nieprzekraczającym 30 dni od dnia wydania przez powiatowy urząd pracy dokumentu poświadczającego 6-miesięczny okres pobierania zasiłku dla bezrobotnych.

   W tym stanie rzeczy w skutek decyzji Wojewody z dnia 17 grudnia 2007 r., na mocy której ostatecznie wnioskodawca z dniem 16 lipca 2006 r. utracił prawo do statusu osoby bezrobotnej oraz osoby uprawnionej do zasiłku, zasadne było stanowisko organu rentowego wobec prawomocnego pozbawienia świadczeniobiorcy statusu osoby bezrobotnej, iż odpadła jedna z przesłanek art. 2 ust 3 ustawy o świadczeniach przedemerytalnych (pozostawania osobą bezrobotną), a w konsekwencji powyższego ustało prawo do świadczenia przedemerytalnego.

   Nie jest uzasadniony zarzut naruszenia art. 138 ust. 6 ustawy z dnia 17 grudnia 1998 r. o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Zgodnie z art. 476 § 2 k.p.c., sprawą z zakresu ubezpieczeń społecznych jest sprawa, w której wniesiono odwołanie od decyzji organu rentowego. Zakres i przedmiot rozpoznania sądowego wyznacza zatem treść decyzji organu rentowego. Zgodnie z systemem orzekania w sprawach z tego zakresu, sąd rozstrzyga o prawidłowości zaskarżonej decyzji. W sprawie, w której wniesiono odwołanie od decyzji organu rentowego, przedmiot sporu nie może więc wykraczać poza treść tej decyzji. W niniejszej sprawie skarżący kwestionował decyzje zobowiązujące go do zwrotu nienależnie pobranych świadczeń z tytułu świadczenia przedemerytalnego. Taki przedmiot decyzji wyznaczał też granice sporu w sprawie sądowej. Chodziło zatem o rozstrzygnięcie, czy spełnione zostały przesłanki do uznania świadczeń wypłaconych ubezpieczonemu w spornym okresie za nienależne w rozumieniu przepisów ustawy emerytalnej. Kwestia odstąpienia od żądania zwrotu tych świadczeń nie stanowiła zatem elementu stosunku prawnego będącego przedmiotem zaskarżonej decyzji, skarżący w tym zakresie powinien wystąpić z odrębnym wnioskiem, na skutek którego organ wydałby decyzję w tym zakresie.  Może ona bowiem zaktualizować się dopiero po prawomocnym rozstrzygnięciu sporu sądowego co do prawidłowości uznania świadczeń za pobrane nienależnie, na wniosek ubezpieczonego, który wskaże okoliczności uzasadniające, jego zdaniem, odstąpienie od żądania zwrotu kwot pobranych świadczeń w całości lub w części. Sąd rozpoznający odwołanie od decyzji uznającej świadczenia za pobrane nienależnie nie ma zatem nie tylko obowiązku, ale i uprawnienia, do badania kwestii odstąpienia od żądania zwrotu tych kwot w myśl art. 138 ust. 6 ustawy emerytalnej. Wynika z tego, iż do rozpoznania niniejszej sprawy przepis ten nie ma zastosowania, a tym samym zarzut jego naruszenia nie może doprowadzić do uwzględnienia skargi kasacyjnej.

   Nie jest zasadny również zarzut, iż zaskarżony wyrok został wydany z naruszeniem przepisu art. 359 § 2 k.c. i art. 481 k.c. w związku z art. 84 ust. 1 ustawy z dnia 13 października 1998 r. o systemie ubezpieczeń społecznych. Zgodnie z art. 84 ust. 1 powołanej ustawy, osoba, która pobrała nienależne świadczenie z ubezpieczeń społecznych, jest obowiązana do jego zwrotu, wraz z odsetkami, w wysokości i na zasadach określonych przepisami prawa cywilnego. Odesłanie do „prawa cywilnego" dotyczy wyłącznie zasad zapłaty i wysokości odsetek, a nie zasad zwrotu nienależnego świadczenia. W niniejszej sprawie świadczenie nie stało się nienależne z chwilą wydania decyzji organu rentowego w dniu 4 lutego 2008 r. tylko z chwilą wystąpienia okoliczności powodujących odpadniecie prawa do świadczenia przedemerytalnego, które zostało stwierdzone decyzjami właściwych organów o utracie przez skarżącego statusu osoby bezrobotnej i prawa do zasiłku dla bezrobotnych.

   Mając to na uwadze, Sąd Najwyższy na podstawie art. 398 14 k.p.c. orzekł jak w sentencji.

 

   Tak brzmi wyrok Sądu Najwyższego, który został zignorowany zwłaszcza przez orzeczniczą recydywistkę Kubowską-Pieniążek. Po moich skargach, m.in. do jej szefowej Barnaszewskiej, nie tylko nie została ukarana, lecz jeszcze awansowała z zastępcy przewodniczącej na przewodniczącą Wydziału Cywilnego Odwoławczego Sądu Okręgowego we Wrocławiu.

środa, 20 sierpnia 2014

Usprawiedliwiam dziennikarzy przed ofiarami bezprawia sędziów

   Bywa mi - emerytowanemu pismakowi - przykro, gdy w internecie coraz częściej trafiam na skargi na dziennikarzy za uniki wobec ofiar sądowego bezprawia i niechęć do nagłaśniania ich niedoli. Rozumiem krytyków, chociaż…

   Wyobraź sobie, Czytelniku bloga, że właśnie Ty jesteś reporterem. Przychodzi do Ciebie, do redakcji, osoba uważająca siebie za pokrzywdzoną przez sędziów. Przynosi furę dokumentów, z kończącym postępowanie prawomocnym i niesprawiedliwym - zdaniem gościa - wyrokiem włącznie. Aby wszystko starannie przeczytać i przeanalizować, należałoby poświęcić mniej więcej pracowniczą dniówkę. A tu czas (w środowiskowym żargonie - deadline) goni, masz do napisania kilka tematów naraz - i z tego Cię przede wszystkim rozliczają, za to Ci płacą.

   Opublikujesz coś, wierząc bez wahania w wersję skarżącego się i jego stuprocentową prawdomówność? Zakwestionujesz bez wątpliwości uczciwość sędziów, którzy mają służbowy obowiązek rozpoznawać spory wnikliwie? Jaką masz pewność, że nie zostaniesz wmanewrowany między wódkę a zakąskę? I że w konsekwencji nie staniesz się chłopcem do bicia dla obu poróżnionych stron?

   Pomijam antydziennikarzy, którzy niczym bezrozumni politycy próbują wyautować interesanta powtarzanym w kółko kretynizmem: „wyroków sądowych się nie krytykuje”. Nawet dziennikarze, którzy szczerze chcą komuś pomóc, bywają bezradni, gdy z jednej strony wymaga się od nich staranności i obiektywizmu, z drugiej zaś - pisania nieomal pod dyktando domniemanej ofiary jakoby nierzetelnych sędziów.

   Wiem skądinąd, że czytelnikami tego bloga są również moi koledzy po fachu. Żaden z nich z własnej inicjatywy (ja od dawna nikogo o nic nie proszę, radzę sobie sam) nie wyraził ochoty opisania, jak w sprawie moich roszczeń finansowych wobec ZUS sędziowie orzekali niezawiśle od ustaw, dopuszczając się oczywistego, łatwiutkiego w tym przypadku do stwierdzenia, przestępstwa przekroczenia uprawnień. Jednak do nikogo nie mam żalu. Jestem świadom, że odwaga zawodowa w obecnych realiach medialnego rynku pracy jest ryzykowna i miewa swoją cenę (mnie, emeryta, stać na większą nieustraszoność, ale zapewne miałbym ją mniejszą, jeślibym jeszcze musiał zarabiać na życie).

   Liczę co najwyżej na poparcie, gdyby sędziowie zaczęli mnie represjonować (poważniej niż dotychczas) za ujawnianie prawdy o nadużywaniu przez nich swojej władzy. Na razie wciąż siedzą cicho, gdyż milczenie - przy braku jakiejkolwiek kontroli zewnętrznej sądowego orzecznictwa - gwarantuje im trwanie w bezkarności za uprawianą „w imieniu RP” samowolkę.

wtorek, 19 sierpnia 2014

Co robić, aby Rzeczpospolita Polska zaczęła być państwem prawa

   Wczoraj (18.08.2014) przesłałem za pośrednictwem portalu www.petycje.pl pismo do prezydenta RP Bronisława Komorowskiego i marszałek Sejmu Ewy Kopacz o treści:

   Mój autorski (wersja robocza) projekt (otwarty na uzupełniania) programu sanacji III RP, aby zapisane w konstytucji słowa o „demokratycznym państwie prawnym” stały się ciałem.

   Deklaruję neutralność polityczną i światopoglądową (nie należy mnie kojarzyć z żadną partią czy związkiem wyznaniowym).

   Jednym z głównych celów moich działań jest edukowanie - w internecie (czytaj www.adam-klykow.blogspot.com i www.adamklykow.bloog.pl) i nie tylko w nim - obecnych i przyszłych prawników o ich właściwej roli w demokratycznym społeczeństwie obywatelskim, zwłaszcza o służebności sędziów (po pierwsze: nie szkodzić!) wobec utrzymujących ich podatników.

   Postuluję:

   * wprowadzenie do programów szkolnych przedmiotu „propedeutyka wiedzy o prawie”;

   * likwidację immunitetu prokuratorskiego;

   * ograniczenie immunitetu sędziowskiego do najniezbędniejszych gwarancji swobody (nie dowolności!) orzecznictwa;

   * egzekwowanie odpowiedzialności karnej sędziów za przestępcze orzekanie niezawiśle od Konstytucji RP i innych ustaw;

   * zniesienie „przedawnienia przestępstwa”, jeśli popełnia je prokurator, sędzia lub inny funkcjonariusz publiczny (dotyczy przede wszystkim przekraczania przez nich uprawnień, fałszowania dokumentów, poświadczania nieprawdy i zatajania prawdy);

   * powołanie „strażnika etyki sędziów” spośród kandydatów spoza środowiska prawniczego;

   * przeciwdziałanie patologicznemu nepotyzmowi w sądownictwie, m.in. poprzez wstępną selekcję na podstawie egzaminów (konkretnie: testów wiedzy i inteligencji) uniemożliwiających identyfikację kandydata na sędziego przed pierwszą oceną (promującą lub eliminującą) jego predyspozycji i kwalifikacji zawodowych;

   * obowiązkowe okresowe badania psychologiczne i psychiatryczne sędziów i prokuratorów;

   * ustanowienie wymogu rejestracji audio (i ewentualnie również wideo) wszelkich czynności urzędowych z udziałem policjantów, prokuratorów, sędziów i biegłych;

   * współuczestnictwo w pracach legislacyjnych, szczególnie w Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka Sejmu RP, osób pokrzywdzonych przez prokuratorów i/lub sędziów;

   * upublicznianie dorocznych oświadczeń majątkowych przez funkcjonariuszy organów ścigania i tzw. wymiaru sprawiedliwości, w celu możliwości zweryfikowania tych zeznań przez obywateli.

   Liczę na wnikliwe rozpatrzenie niniejszych postulatów.

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Prawo bez sprawiedliwości

   W majestacie prawa kopacze piłki z Legii Warszawa zostali wyeliminowali z rozgrywek europejskiej Ligii Mistrzów przy zielonym stoliku, mimo że w dwumeczu na zielonej murawie strzelili szkockiemu Celticowi Glasgow sześć goli - tracąc tylko jednego. Pokonani na boisku dostali poza nim walkowera za to, że w drużynie zwycięzców przez kilka ostatnich minut pojedynku rewanżowego zagrał zawodnik nieuprawniony.

   Głupota kierownictwa Legii głupotą, litera prawa literą prawa, ale gdzie tu duch sportu i sprawiedliwość? Ilekroć o tym w ostatnich dniach myślę, tylekroć przypomina się mi… sędzia Anna Cieślińska z Sądu Okręgowego we Wrocławiu.

   Wyrokując w jednym z procesów przeciwko Zakładowi Ubezpieczeń Społecznych, bezmyślnie trzymała się litery prawa i nie pozwoliła mi skorzystać z przepisu promocyjnego, umożliwiającego przyznanie świadczenia przedemerytalnego około czterech miesięcy wcześniej. Uznała, że byłem sam sobie winien, iż w PUP-ie (Powiatowym Urzędzie Pracy) trafiłem na urzędniczkę Ewę Kołaczek, która wprowadziła mnie w błąd skutkujący przedawnieniem premii za aktywność zawodową.

   Przy Cieślińskiej to nawet krzywdzący Legię działacze UEFA wyglądają na sprawiedliwszych. Oni przynamniej drastycznie ukarali ewidentną wpadkę regulaminową szefostwa mistrza Polski, ja natomiast zostałem upodlony przez pozbawioną przyzwoitości sędzię za cudzą - funkcjonariuszki samorządowej - niekompetencję.

niedziela, 17 sierpnia 2014

Sędzia sędziemu nierówny

   Diagnozując degrengoladę zawodu sędziowskiego w III RP, bynajmniej nie wrzucam wszystkich funkcjonariuszy tzw. wymiaru sprawiedliwości do jednego wora. Np. w mojej sprawie przeciwko wrocławskiemu oddziałowi Zakładu Ubezpieczeń Społecznych przydzielam ich przynajmniej do trzech różnych.

   Ci najbardziej profesjonalni mieszczą się nie tyle w worze, co w skarbczyku. Z pewnością jest tam miejsce dla Bożeny Rejment-Ponikowskiej i Jolanty Styczyńskiej-Szczotki. Pierwsza - szczególnie godna uhonorowania - rozprawiła się z debilną decyzją Danuty Marciniszyn i postępowaniem innych urzędników ZUS, którzy zastosowali przepis, premiujący moją aktywność zawodową, w celu restrykcyjnym. Druga przyznała mi odsetki za wypłacone z opóźnieniem świadczenie przedemerytalne.

   Do najbardziej pojemnego worka wkładam przestępców w czarnych togach z fioletowymi żabocikami, którzy orzekali niezawiśle od ustaw. Miałem chyba wyjątkowego pecha, bo trafiłem aż na dziewięcioro: Annę Sobczak, Elżbietę Sobolewską-Hajbert, Annę Kuczyńską, Izabelę Bamburowicz, Urszulę Kubowską-Pieniążek (recydywistka!), Beatę Stachowiak, Ewę Gorczycę. Grażynę Josiak i Czesława Chorzępę. Wespół w zespół (pożyczka z „Jeżeli kochać”, z Kabaretu Starszych Panów) uznali, że wystarczającą rekompensatą finansową dla mnie - ofiary oczywistego bezprawia ZUS - będzie symboliczne zadośćuczynienie (nawet niewyrównujące poniesionych kosztów procesu), bez choćby złotówki (mimo udokumentowania roszczenia z niezwykle rzadko możliwą precyzją do jednego grosza) odszkodowania za straty finansowe. Czołowa czwórka zawyrokowała, że mi się ono nie należy, bo nie udowodniłem, iż próbowałem podjąć pracę zarobkową w czasie, w którym… nie pozwalały na to obowiązujące przepisy. Pozostała piątka przyklepała tę paranoję swoimi postanowieniami, uniemożliwiającymi wznowienie postępowania sądowego.

   Natomiast do woreczka dla bezrozumnych służbistów pakuję Annę Cieślińską, która wcześniej nie zgodziła się na przyśpieszenie przyznania mi świadczenia przedemerytalnego o kilka miesięcy. Przekroczyłem bowiem termin złożenia stosownego wniosku do ZUS, wprowadzony w błąd przez niekompetentną - jak się okazało poniewczasie - inspektor Powiatowego Urzędu Pracy we Wrocławiu, Ewę Kołaczek. Cieślińska mogła, choć nie musiała, zinterpretować przepisy na moją niekorzyść, zgodnie z prawem. Dała przy okazji nauczkę, że za pomyłkę funkcjonariusza publicznego (ściślej: urzędniczki samorządowej Kołaczek) zazwyczaj płaci poszkodowany przez niego obywatel (czyli w tym konkretnym przypadku ja). Uświadomiła mi wyższość litery ustaw nad ich duchem i nad elementarną sprawiedliwością. I choć darzę Cieślińską brakiem jakiegokolwiek szacunku, powinienem jej podziękować za tę lekcję. Przydała się w walce z orzeczniczą samowolką Sobczak, Sobolewskiej-Hajbert, Kuczyńskiej, Bamburowicz, Kubowskiej-Pieniążek, Stachowiak, Gorczycy, Josiak i Chorzępy.

sobota, 16 sierpnia 2014

Przepraszam debili i bandytów

   Przepraszam ludzi upośledzonych umysłowo za nazywanie debilizmem prawniczym postawy urzędników Zakładu Ubezpieczeń Społecznych we Wrocławiu, którzy nie dość, że bezprawnie, to na dokładkę bezrozumnie zastosowali wobec mnie przepis promocyjny w celu restrykcyjnym. Usiłowali ukarać za to, że zamiast korzystać z zasiłku dla bezrobotnych, zdecydowałem się zawiesić jego pobieranie i utrzymywać nie z cudzych podatków, lecz z własnej płacy za pracę.

   Przepraszam złodziei i innych złoczyńców za nazywanie bandytyzmem prawniczym postawy sędziów wrocławskich sądów, którzy w sprawie moich roszczeń finansowych wobec ZUS orzekali niezawiśle od litery ustaw i od interpretacji przepisów przez Sąd Najwyższy. Tym samym okradli mnie z wyliczalnego co do grosza odszkodowania, a przyznanym zadośćuczynieniem nie zrekompensowali nawet poniesionych kosztów procesu.

08.2014

piątek, 15 sierpnia 2014

Wyobraź sobie

   Wyobraź sobie, że nazywasz się Adam Kłykow i zostałeś pokrzywdzony (fakt bezsporny) przez funkcjonariuszy publicznych z Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Procesujesz się z tym biurokratycznym „państwem w państwie” i otrzymujesz rekompensatę pieniężną w wysokości niższej nawet od poniesionych przez ciebie kosztów sporu. Nic to, że funkcjonariusze tzw. wymiaru sprawiedliwości zademonstrowali przy okazji hucpiarską niezawisłość od ustaw i równie bezczelne lekceważenie potwierdzającego twoje racje orzeczenia Sądu Najwyższego. Reagują na skargi poszkodowanego powtarzeniem, że niezgodne z prawem wyroki niższych instancji z Wrocławia są zgodne z prawem, bo… stały się prawomocne (w wyniku - dodajmy - solidarnych przekrętów zdeprawowanych cór i synów Temidy).

   Wyobraź sobie, że nazywasz się Anna Sobczak, Elżbieta Sobolewska-Hajbert, Urszula Kubowska-Pieniążek, albo Grażyna Josiak - i zostajesz sędzią orzekającym w imieniu RP. Dostajesz strój służbowy (czarną togę z fioletowym podgardlem, plus łańcuch z orłem w koronie) i immunitet (gwarantujący dożywotnią bezkarność), po czym uprawiasz samowolkę poza jakąkolwiek kontrolą społeczną i odpowiedzialnością przed kimkolwiek (nawet przed formalnie nominującym na tę funkcję prezydentem). Od tego momentu ustawy z konstytucją na czele mają dla ciebie, uzurpatorskiego władcy cudzych losów, li tylko wartość papieru toaletowego. Bo „prawo to ja” i nie ma na mnie mocnych!

   Oto rzeczywistość „demokratycznego państwa prawnego”.

czwartek, 14 sierpnia 2014

Woda z mózgu i pomidor

   Podczas dotychczasowych bliskich spotkań z wrocławskimi sędziami, w sprawie moich roszczeń finansowych za bezprawne decyzje Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, miałem uzasadnione wrażenie, że robią mi oni wodę z mózgu i bawią się ze mną w pomidora.

   Z pozoru urzędowe smutasy, w rzeczywistości są urodzonymi jajcarzami, uwielbiającymi mącić w głowie, mataczącymi ile wlezie. Gdy zarzucasz im przestępcze nadużywanie władzy i pytasz ich, dlaczego kpią sobie nawet z ustaw - zamiast odpowiedzieć a propos meritum, powtarzają w kółko, że są w swoim orzecznictwie niezawiśli, w domyśle: od rozumu też. Gdy na takie dictum nie możesz się powstrzymać od śmiechu, grożą wzięciem pieniężnego fantu za naruszanie powagi wymiaru – ha, ha, ha! cha, cha, cha! – sprawiedliwości. Możesz się wszakże wykupić ze swojego ataku głupawki, uznając nieomylność i boskość tych cór i synów Temidy za dogmat niewymagający udowadniania.

   No to sobie pożartujmy… Dlaczego Ewa Barnaszewska, prezes Sądu Okręgowego we Wrocławiu, toleruje przekraczanie uprawnień przez służbowo jej podporządkowanych sędziów, orzekających z pominięciem litery ustaw? Pomidor! Dlaczego sama postępuje nieetycznie, przyjmując zaproszenie na jubileusz ZUS - instytucji bodaj najczęściej pozywanej? Pomidor! Co ja sądzę o takiej postawie tej prominentnej funkcjonariuszki publicznej, do niedawna będącej również członkiem Prezydium Krajowej Rady Sądownictwa - organu konstytucyjnego? Pomidor! Zabawne, prawda? Pomidor!

środa, 13 sierpnia 2014

Wolę być nieposłusznym weredykiem niż uległym durniem

   Mając do czynienia z sądami jako strona o statusie pokrzywdzonego, stwierdziłem pewną prawidłowość.

   Dopóki, skarżąc się tam na przekraczających swoje uprawnienia funkcjonariuszy tzw. wymiaru sprawiedliwości, przestrzegasz urzędowej procedury i słownej poprawności, dopóty dostajesz bezmyślnie powielane komunikaty zwrotne, że wszystko, co zdecydowano w twojej sprawie, jest w porządku, bo - najkrócej reasumując - niezawiśli sędziowie zawsze mają rację. A jeśli uparcie powtarzasz, że nie mogą oni bezkarnie orzekać z całkowitym pominięciem przepisów ustawowych dotyczących meritum sporu, z wyłączeniem elementarnej logiki w ocenie faktów, to okazujesz takim rozumowaniem swój oczywisty subiektywizm.

   Gdy cię ta mieszanka prawniczego debilizmu i bandytyzmu niezdrowo wnerwi, zaczynasz wyrażać swoje myśli bardziej emocjonalnie. Wtedy z kolei jesteś traktowany wymownym milczeniem, na jakie każdy nieposłuszny trzeciej władzy weredyk w tym zakłamanym półświatku zasługuje.

   Tak czy owak, wolę sędziów samokneblujących się niż robiących durniów z siebie i ze mnie. A ich przestępczej głupocie nie mam zamiaru ulec.

wtorek, 12 sierpnia 2014

Szczyty bezczelności

   Do czasu bliskich spotkań z sądami w roli pokrzywdzonego przez urzędników Zakładu Ubezpieczeń Społecznych - podzielałem pogląd dowcipnisiów, że szczytem bezczelności jest nasrać komuś na wycieraczkę, zapukać do drzwi jej właściciela i poprosić go o papier toaletowy. Potem jednak zaczęło już być mniej śmiesznie i bardziej śmierdząco.

   Mam nawet kłopot z wyborem, kogo na tym wierzchołku hucpy umiejscowić: córę czy syna Temidy? Znaczy: Urszulę Kubowską-Pieniążek czy Marcina Cieślikowskiego?

   Ona, obecnie przewodnicząca Wydziału Cywilnego Odwoławczego Sądu Okręgowego we Wrocławiu, dwukrotnie uznała, że nieuwzględnienie przez jej poprzedniczki, orzekające w sprawie moich roszczeń finansowych wobec ZUS, litery dwóch ustaw, którym wszyscy sędziowie konstytucyjnie podlegają, nie stanowi wystarczającej podstawy do wznowienia procesu, zakończonego przyznaniem mi symbolicznego zadośćuczynienia i odmową należnego odszkodowania. Przy rozpatrywaniu powtórnej skargi zignorowała również wyrok Sądu Najwyższego, w którym znalazłem potwierdzenie trafności mojej interpretacji obowiązujących przepisów.

   Natomiast on, wtedy i teraz rzecznik dyscyplinarny dolnośląsko-opolskich sędziów, nie zauważył żadnej sprzeczności między zasadami etyki zawodowej, nakazującymi unikać dwuznacznych kontaktów, a uczestnictwem Ewy Barnaszewskiej, wiceprezes (obecnie prezes) Sądu Okręgowego we Wrocławiu i członka (w tamtym czasie) Krajowej Rady Sądownictwa, w imprezie jubileuszowej w miejscowym oddziale ZUS, czyli w instytucji szczególnie często pozywanej za bezprawne decyzje. Czy po takiej ocenie postępowania prominentnej funkcjonariuszki tzw. wymiaru sprawiedliwości mam rozumieć, że może ona również przyjmować zaproszenia na urodziny (tylko te okrągłe, rzecz jasna) innych sprawców przestępstw?