Konieczna polityczna wola odszambienia sądownictwa
PRL-owskie szambo, zwane jak na ironię „wymiarem sprawiedliwości”,
nieoczyszczone przez „Solidarność” z PZPR-owskiej gnojówki, cuchnie coraz
nieznośniej. W przypominającym stajnię Augiasza sądownictwie wciąż rządzą
(często pełniąc kluczowe funkcje kierownicze) i dzielą (w pierwszej kolejności
obsadzając wolne etaty swoimi genetycznymi lub sztucznymi klonami: dziećmi,
pociotkami albo przynajmniej znajomkami) sędziowie stanu wojennego. Starzy dają
osobisty przykład młodym, jak się robi karierę, np. ferując skandalicznie
niskie lub nawet uniewinniające wyroki na sprawców zbrodni komunistycznych, w
poczuciu własnej bezkarności. Prywatyzowanie kadr i orzecznicza samowolka
trzeciej władzy niszczą konstytucyjne fundamenty demokratycznego państwa
prawnego i wpływają demoralizująco na z trudem budowane społeczeństwo
obywatelskie.
W krótkiej historii III RP nie dziwiło konserwowanie sądowniczego
„układu zamkniętego” za rządów SLD. Zdumiewa, że w te same śmierdzące buty
wleźli następcy z PiS (liczą się czyny, nie słowa) oraz PO.
Jest dla mnie oczywistym faktem, że nadal nie ma politycznej
woli chociażby przewietrzenia tubylczych przybytków Temidy. Dlaczego? Może
dlatego, że im bardziej sprostytuowani sędziowie, tym chętniej dają dupy
każdej kolejnej władzy legislatywnej i egzekutywnej? A haniebna zawodowa
przeszłość i trwający z pokolenia na pokolenie nepotyzm ułatwiają szantażowanie
ich niczym byłych esbeckich donosicieli, których zresztą wśród nich
samych - nigdy niezlustrowanych - skolko ugodno?