niedziela, 28 września 2014

Konieczna polityczna wola odszambienia sądownictwa

   PRL-owskie szambo, zwane jak na ironię „wymiarem sprawiedliwości”, nieoczyszczone przez „Solidarność” z PZPR-owskiej gnojówki, cuchnie coraz nieznośniej. W przypominającym stajnię Augiasza sądownictwie wciąż rządzą (często pełniąc kluczowe funkcje kierownicze) i dzielą (w pierwszej kolejności obsadzając wolne etaty swoimi genetycznymi lub sztucznymi klonami: dziećmi, pociotkami albo przynajmniej znajomkami) sędziowie stanu wojennego. Starzy dają osobisty przykład młodym, jak się robi karierę, np. ferując skandalicznie niskie lub nawet uniewinniające wyroki na sprawców zbrodni komunistycznych, w poczuciu własnej bezkarności. Prywatyzowanie kadr i orzecznicza samowolka trzeciej władzy niszczą konstytucyjne fundamenty demokratycznego państwa prawnego i wpływają demoralizująco na z trudem budowane społeczeństwo obywatelskie.

   W krótkiej historii III RP nie dziwiło konserwowanie sądowniczego „układu zamkniętego” za rządów SLD. Zdumiewa, że w te same śmierdzące buty wleźli następcy z PiS (liczą się czyny, nie słowa) oraz PO.

   Jest dla mnie oczywistym faktem, że nadal nie ma politycznej woli chociażby przewietrzenia tubylczych przybytków Temidy. Dlaczego? Może dlatego, że im bardziej sprostytuowani sędziowie, tym chętniej dają dupy każdej kolejnej władzy legislatywnej i egzekutywnej? A haniebna zawodowa przeszłość i trwający z pokolenia na pokolenie nepotyzm ułatwiają szantażowanie ich niczym byłych esbeckich donosicieli, których zresztą wśród nich samych - nigdy niezlustrowanych - skolko ugodno?