czwartek, 18 września 2014

Durnie z urzędowym prawem do interpretowania przepisów

Tekst archiwalny

   W naszym fantastycznym „państwie prawnym” (jak III RP definiuje konstytucja) nadreprezentacją durniów wyróżnia się środowisko funkcjonariuszy publicznych. Półgłówków (debili), ćwierćgłówków (imbecyli), a nawet bezgłówków (kompletnych idiotów) jest wśród nich dostatek - czego mój blog świadectwem.

   Sam miałem nieprzyjemność trafić na debili (przez grzeczność poprzestanę na najłagodniejszej nazwie osobników niedorozwiniętych intelektualnie) decyzyjnych w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych. Zastosowali oni przepis promocyjny w celu restrykcyjnym: zamiast nagrodzić, chcieli mnie na jego podstawie ukarać za aktywność zawodową. W sądzie spotkałem debili orzeczniczych. Chcieli oni, abym udowodnił im próbę podjęcia pracy w czasie, w którym na zarobienie choćby złotówki nie pozwalała mi litera ustaw. Prokuratura też nie okazała się instytucją wolną od debili. Ci z kolei nie stwierdzili „znamion popełnienia czynu zabronionego” przez urzędników ZUS i sędziów, którzy w swej głupocie ewidentnie nadużyli władzy - przekraczając uprawnienia i podpadając pod artykuł 231 paragraf 1 Kodeksu karnego.

   Debili nie brak również tam, gdzie ja akurat miałem szczęście nie być dotąd bezrozumnie upodlany. Myślę o urzędach skarbowych.

   Dziś (13.02.2013) dziennik „Rzeczpospolita” opublikował tekst Przemysława Wojtasika i Bartosza Marczuka pt. „Podatkowy cios w rodziny”. Z treści wynika, że fiskus żąda podatku od rodzin wielodzietnych, które korzystają z gminnych kart, uprawniających do różnych zniżek opłat, m.in. za miejsce w przedszkolu oraz za wstęp do kina, teatru, zoo czy na pływalnię.

   Jakiś cymbał z Izby Skarbowej w Warszawie, zamiast zrozumieć sens przepisu, który ma pomóc najbiedniejszym, ograniczył się do stwierdzenia, że uzyskują oni korzyść majątkową. A skoro tak, to muszą zapłacić podatek od przyznanych im przez władze samorządowe bonusów.

   Kto może, powinien spierdalać jak najdalej od tego pojebanego kraju i jego rządowej polityki prozatrudnieniowej czy prorodzinnej (sic!). Przepraszam za wulgaryzmy, ale to wyraz moich emocji…

   A tubylcy niech się nie zdziwią, gdy wkrótce jakiś inny cymbał na posadzie funkcjonariusza publicznego odkryje np. możliwość podatkowego rozliczania klientów supermarketów. Wszak kupując tam towary w cenach promocyjnych, też uzyskuje się korzyść majątkową!