poniedziałek, 22 września 2014

Między logiką a kazuistyką

   Ktoś musi w sądzie sprawę przegrać, by wygrać ją mógł ktoś. To taka koronna wymówka tubylczych aparatczyków tzw. wymiaru sprawiedliwości od zarzutu, że przynajmniej połowa społeczeństwa jest niezadowolona z ich sędziowskich orzeczeń.

   Wytłumaczenie niby logiczne, ale też kazuistyczne - w pejoratywnym (wykrętne argumentowanie) tego wyrazu znaczeniu. Rzecz bowiem nie w prostym podziale na zwycięzców i pokonanych, lecz w antykonstytucyjnym podziale na równych i równiejszych wobec prawa.

   Polskie sądownictwo to, niestety, karykatura sprawiedliwego rozstrzygania sporów. Bardziej od faktów i dowodów liczą się w nim układy („kto” ważniejsze niż „co”) i kasa (ach, ten aromat korupcyjnego smrodku…).

   W efekcie zwykły obywatel, pokrzywdzony często-gęsto m.in. przez funkcjonariuszy publicznych, np. urzędników ZUS, zazwyczaj nie ma jednakowych szans w walce z nimi w sądzie, gdzie jeszcze dodatkowo bywa upodlany przez sędziów, też zresztą będących funkcjonariuszami publicznymi (łączy ich żerowanie, a nawet pasożytowanie na podatkach).

   Bo w naszym - z przeproszeniem - przyjaznym państwie prawa swój swemu łba nie urwie. Prędzej już ci swojacy wspólnie uzmysłowią poszkodowanemu, że jest dla nich wart mniej niż zero…