niedziela, 21 września 2014

Sędziowie nie czytają akt? To, niestety, prawdopodobne!

   Przeglądając zasobne archiwum „Bloga weredyka” miałem wrażenie, że o swojej sprawie roszczeń finansowych wobec Zakładu Ubezpieczeń Społecznych i przestępczym przekraczaniu uprawnień przez orzekających w niej wrocławskich funkcjonariuszy tzw. wymiaru sprawiedliwości napisałem już wszystko. Wnet uświadomiłem sobie, że dotychczas nie było tu ani słowa o nieczytaniu akt przez sędziów.

   Zarzut ten wydawał mi się bardziej nieprawdopodobny od oskarżeń tych i innych funkcjonariuszy publicznych o niemal powszechne skorumpowanie. Wyrokować bez przeczytania zawartości akt sprawy mógłby tylko analfabeta - mniemałem. Jednak po dłuższym zastanowieniu się zacząłem mieć wątpliwości. Chyba rzeczywiście coś jest na rzeczy…

   Jestem kiepskim mówcą, ale wyrażać myśli na piśmie potrafię lepiej niż dobrze. W korespondencji z sądami starałem się łączyć prostotę rodzimego języka (zgodnie ze starą dziennikarską regułą, że przekazywane informacje powinny być zrozumiałe również przez osoby w wykształceniem podstawowym) z prawniczym pseudouczonym bełkotem (nieużywanym we wzajemnej komunikacji przez ludzi jako tako wrażliwych na poprawną polszczyznę).

   Gdyby sędziowie rzetelnie przestudiowali treść moich pism do nich, musieliby uznać oczywistą zasadność przyznania mi odszkodowania za bezprawne (co wcześniej ustalili bezspornie) decyzje ZUS (skutkujące wyliczalnymi co do grosza stratami materialnymi pokrzywdzonego). Wystarczyłoby im trzymać się litery obowiązujących ustaw.

   Wygląda na to, że sędziowie, w poczuciu swej pełnej bezkarności i braku jakiejkolwiek kontroli przez kogokolwiek spoza ich korporacyjnej sitwy, woleli „załatwić” mnie kodeksowymi sztuczkami formalnymi, niewymagającymi uważnej lektury akt. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że na żadnym etapie postępowania, z odwoławczym i skargowym włącznie, nie zastosowali oni przepisów dotyczących sedna czytelnie opisanego sporu?

06.2013