Tekst archiwalny
W upały (dziś, 15.07.2010, we Wrocławiu znów gorąco jak w piekle) prokuratorzy
i adwokaci mogą występować podczas sądowych procesów bez togi, jeśli tylko
zezwolą im sędziowie. Oni sami natomiast nie mogą się z tego ustawowego wymogu zwolnić.
Jak mus, to mus. Zresztą wcale mi ich nie żal - niech się taplają w sosie
własnym do upadłego, najlepiej orzekając w salach szczególnie nasłonecznionych
i bez jakiejkolwiek klimy.
Powinni
się radować, że na swe myślące (?) głowy nie muszą zakładać peruk. Z mojego
punktu widzenia - szkoda, bo widowisko byłoby przedniejsze.
W przypływie sardonicznego humorku, pod informacją o togach na stronie
internetowej „Dziennika Gazety Prawnej” wklepałem swój komentarzyk: „I jak ja
odróżniłbym sędziego od przestępcy?” (w domyśle: gdyby funkcjonariusze wymiaru
sprawiedliwości wyrokowali bez stroju urzędowego). O dziwo, żaden z adresatów
tego wrednego (zarazem w przypadku niektórych niezawisłych od ustaw
reprezentantek wrocławskiego Sądu Okręgowego - jakże celnego) żarciku nie
zareagował na moją zaczepkę, chociaż przy podobnych złośliwostkach potrafią oni
używanym słownictwem (łatwo sprawdzić na forach) zawstydzić niejednego
zawodowego pismaka i insze menelstwo.
Rozbawiła mnie, zacytowana ze stosownego rozporządzenia rządu, definicja togi.
To mianowicie ”suknia fałdzista z lekkiego czarnego materiału wełnianego
lub wełnopodobnego, sięgająca powyżej kostek około 25 cm od ziemi i ma u góry
odcinany karczek szerokości 21 cm”. No proszę, a normalne ludziska nie potrafią
skumać, skąd upodobanie do kiecek np. u takiego mecenasa Krzysztofa
Piesiewicza, zwłaszcza gdy jest akurat na haju. Skoro chłop nie raz paradował w
nich służbowo, w robocie, to tym bardziej wolno mu - nawet z makijażem na
dokładkę - prywatnie, we własnej chałupie, z zaproszoną doń striptizerką i
innymi córami bynajmniej nie Temidy.