Tekst archiwalny
Okazało się, że kandydatów na polskich sędziów w Europejskim Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu, rozpatrującym skargi naszych obywateli na własne państwo i rząd, wybiera niejawnie komisja, którą tworzą wyłącznie przedstawiciele rządu: Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Ministerstwa Sprawiedliwości i Prokuratorii Generalnej! Ot, symbol rzekomej niezawisłości władzy sądowniczej (judykatywy) od wykonawczej (egzekutywy) w III RP.
Okazało się, że kandydatów na polskich sędziów w Europejskim Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu, rozpatrującym skargi naszych obywateli na własne państwo i rząd, wybiera niejawnie komisja, którą tworzą wyłącznie przedstawiciele rządu: Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Ministerstwa Sprawiedliwości i Prokuratorii Generalnej! Ot, symbol rzekomej niezawisłości władzy sądowniczej (judykatywy) od wykonawczej (egzekutywy) w III RP.
Takie „praworządne” zwyczaje panują jeszcze bodaj tylko w Bośni i Hercegowinie - wynika ze sprawozdania Rady Europy. Wiadomość ta pozwala lepiej zrozumieć,
skąd się bierze zadziwiająco nierównościowe i niespójne orzecznictwo ETPC.
Zamiast pisać „od Adama i Ewy”, o co mi konkretnie chodzi - pozwolę sobie pójść
na skróty, sposobem „kopiuj-wklej”. Poniżej: chronologiczny zestaw 7
felietoników z mojego bloga z czerwca 2011.
WYGRANĄ
W STRASBURGU MAM
JAK W BANKU
Lekarz kardiochirurg Mirosław Garlicki - ten, o którym Zbigniew Ziobro, jako
minister sprawiedliwości, powiedział, że „nikt już przez tego pana życia
pozbawiony nie będzie” - wygrał z polskim państwem w Europejskim Trybunale Praw
Człowieka w Strasburgu. Doktor otrzyma 8 tys. euro odszkodowania tylko dlatego,
że o jego aresztowaniu - po zatrzymaniu 12.02.2007 przez funkcjonariuszy
Centralnego Biura Antykorupcyjnego - zadecydował sądowy asesor.
Nie jest to pierwszy taki wyrok. 14.06.2011 ETPC kolejny raz stwierdził bezprawność
orzekania w Polsce przez asesorów, którzy jako powoływani przez ministra
sprawiedliwości nie byli niezawisłymi urzędnikami publicznymi.
Moja skarga do Strasburga, potwierdzona i przyjęta, też zawiera zarzut, że
autorką oprotestowanego wyroku Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Śródmieścia z
10.06.2008 jest ówczesna asesor Anna Sobczak. Mam więc pewność, że wygram
przynajmniej w tym punkcie.
Chociaż oczywiście wolałbym, aby ETPC rzetelnie ocenił przede wszystkim dowód
na ewidentne nadużycie władzy przez Sobczak i jej starsze koleżanki – sędzie z
instancji odwoławczej: Elżbietę Sobolewską-Hajbert, Annę Kuczyńską i Izabelę
Bamburowicz. Jestem bowiem przekonany, że popełniły one przestępstwo
przekroczenia uprawnień, polegające na nieuwzględnieniu litery przepisów
ustawowych, dotyczących meritum moich roszczeń finansowych wobec ZUS.
Asesorów w polskich sądach nie ma od 5.05.2009. Bezprawność ferowania przez
nich orzeczeń stwierdził Trybunał Konstytucyjny wyrokiem z 27.10.2007.
Śmiem uważać, że mam w związku z tym więcej racji niż dr Garlicki. Wszak
postanowienie o jego aresztowaniu asesor wydał ponad osiem miesięcy przed
wyrokiem TK, podczas gdy w mojej sprawie asesor Sobczak orzekała przeszło
siedem miesięcy po wyroku TK.
Zwróciłem również uwagę, że dr Garlicki czekał na werdykt ETPC około czterech
lat. Ja czekam dopiero(?) niespełna dwa lata…
DATY
Zestawienie dat w powyższej sprawie doktora Mirosława Garlickiego to dodatkowy
dowód, jak kompromitującym bublem orzeczniczym jest uzasadnienie postanowienia
Sądu Okręgowego we Wrocławiu z 24.01.2011. Dzieło Grażyny Josiak, Urszuli
Kubowskiej-Pieniążek i Czesława Chorzępy.
Przypomnę, że tym orzeczeniem sędziowie ci odrzucili mój drugi wniosek o
wznowienie postępowania w sprawie roszczeń finansowych wobec ZUS. Uzasadnili,
że nie znaleźli „rzeczywistej podstawy skargi”, ponieważ przywołany w niej
wyrok Sądu Najwyższego, świadczący o słuszności moich żądań odszkodowawczych,
zapadł dwa lata później niż obrażający przepisy ustawowe wyrok Anny Sobczak z Sądu
Rejonowego dla Wrocławia-Śródmieścia oraz rok później niż równie
niedopuszczalny wyrok Elżbiety Sobolewskiej-Hajbert, Anny Kuczyńskiej i Izabeli
Bamburowicz z Sądu Okręgowego we Wrocławiu.
Natomiast sędziowie Europejskiego Trybunału Praw Człowieka uznali za zasadny
zarzut dr. Garlickiego, że decyzję o jego aresztowaniu zmajstrował zawisły
(uzależniony) od swoich pracodawców sądowy asesor. Jakoś nie wpadli oni, ci w
Strasburgu, na zgoła idiotyczny pomysł, by nie dać skarżącemu odszkodowania pod
pretekstem, że wyrok polskiego Trybunału Konstytucyjnego, oficjalnie
stwierdzający nielegalność orzekania przez asesorów, zapadł osiem miesięcy po
wydaniu przez osobę nieuprawnioną postanowienia o tymczasowym pozbawieniu
wolności lekarza podejrzewanego m.in. o korupcję.
CO
PRZYSŁUGUJE GARLICKIEMU, TO
MNIE SIĘ NIE NALEŻY
Naiwna okazała się moja wiara w przewidywalność i rzetelność Europejskiego
Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Listem z 16.06.2011, który otrzymałem
20.06.2011, zostałem poinformowany przez „sekretarza prawnego K. Kosowicza”, że
ETPC „orzekający jednoosobowo (sędzia L. Mijović) zadecydował na posiedzeniu w
dniu 9 czerwca 2011 r. o uznaniu Pana skargi wniesionej w dniu 1 sierpnia 2009
r. (…) za niedopuszczalną”.
Ustaliłem, że radca prawny Kosowicz ma na imię Krzysztof, a sędzia Mijović - Ljiljana. Reprezentuje ona Bośnię i Hercegowinę.
„Decyzja ta jest ostateczna i nie podlega zaskarżeniu” - przeczytałem i
poczułem się jak uwięziony w mackach togowej ośmiornicy…
W jednym z ostatnich wpisów w swoim blogu, zatytułowanym huraoptymistycznie
„Wygraną w Strasburgu mam jak w banku”, odnotowałem sukces kardiochirurga
Mirosława Garlickiego, któremu 14.06.2011 ETPC przyznał 8 tys. euro
odszkodowania za to, że orzeczenie o aresztowaniu tego lekarza wydał sądowy
asesor. Skoro tak - pomyślałem wówczas - to moja skarga z pewnością też
zostanie uwzględniona, przynajmniej w tej części, w której zarzucam, że autorką
kwestionowanego przeze mnie orzeczenia też była asesor.
Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że 5 dni wcześniej, 9.06.2011, bośniacka sędzia
Ljiljana Mijović jednoosobowo uznała moją skargę za niedopuszczalną. Dlaczego?
„Na podstawie - poinformował mnie sekretarz prawny Krzysztof Kosowicz - przedstawionego materiału dowodowego oraz oceniając skargę w granicach swych
kompetencji, Trybunał uznał, że nie zostały spełnione kryteria dopuszczalności
skargi, o których mowa w art. 34 oraz 35 Europejskiej Konwencji Praw
Człowieka”. Brak uszczegółowienia, których to wymienionych tam „kryteriów
dopuszczalności” nie spełniłem.
Zastanawiam się, kto tłumaczył Mijović moją skargę? Tłumacz przysięgły
niezwiązany z polskim sądownictwem, czy któryś z prawników delegowanych z
naszego kraju do ETPC? I jak ten ktoś tłumaczył skargę? Wiernie, czy wypaczając
jej treść i sens?
Poza tym jakim cudem uznano wydanie orzeczenia przez asesora w mojej sprawie za
dopuszczalne, a wydanie orzeczenia przez asesora w sprawie doktora Mirosława
Garlickiego - za niedopuszczalne? Czy jakieś znaczenie ma fakt, że jedynym
przedstawicielem Polski w 47-osobowym ETPC jest sędzia Leszek Garlicki?
Zbieżność nazwisk zupełnie przypadkowa?
Pytań na gorąco nasunęło się mi więcej. Niestety, odpowiedzi na żadne z nich
nie doczekam.
„Mam obowiązek poinformować Pana - zawiadomił sekretarz prawny - że Kancelaria
Trybunału nie będzie udzielać żadnych dodatkowych informacji dotyczących
posiedzenia Trybunału w niniejszej sprawie, ani prowadzić dalszej
korespondencji na temat powyższej decyzji. Nie otrzyma Pan również żadnych
innych dokumentów z Trybunału w tej sprawie”.
I żebym nie miał jakichkolwiek wątpliwości co do losu mojej sprawy w ETPC,
Kosowicz dodał: „Ponadto, zgodnie z instrukcjami Trybunału, akta, które zostały
założone do niniejszej skargi, zostaną zniszczone w ciągu jednego roku od daty
decyzji”. Czyli po 9.06.2012 jedynym świadectwem owego europrzekrętu będzie ten
blog.
OFIARA
PROTOKOŁU
Wygląda na to, że jestem jedną z coraz liczniejszych ofiar niedawnej reformy orzecznictwa Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Mam na myśli obowiązujący od 1.06.2010 protokół nr 14 do Europejskiej Konwencji Praw Człowieka.
Na tej podstawie skargi obywateli mogą być odrzucane mocą decyzji jednego
sędziego. Wcześniej orzekano w podobnych sprawach w składzie trzyosobowym.
Wprowadzono dodatkową przesłankę dopuszczalności skargi. Teraz masowo odrzucane
są sprawy, w których skarżący nie poniósł istotnej szkody.
Efekt jest taki, że obecnie w Strasburgu najpierw do archiwum, a po roku na
przemiał ląduje co najmniej 95 proc. skarg z Polski. Przepadają głównie te,
których autorzy zarzucają krajowym sądom niewłaściwą interpretację prawa oraz
błędną ocenę stanu faktycznego i dowodów.
Zaczynam przyznawać rację tym, którzy uważają, że ETPC służy walczącym z
krzyżami w miejscach publicznych, zwolennikom przerywania ciąży, przestępcom
niezadowolonym z ciasnoty w więziennych celach, czy homoseksualistom czującym
się dyskryminowanymi. Natomiast pokrzywdzeni przez krajowe sądy nie mają tam na
co liczyć.
Protokół nr 14 de facto pozwala naszemu wymiarowi (nie)sprawiedliwości na
więcej orzeczniczego bezprawia niż to było możliwe jeszcze rok temu.
RÓWNY
I RÓWNIEJSZY
Po przespaniu się z decyzją bośniackiej sędzi Europejskiego Trybunału Praw Człowieka – Ljiljany Mijović, która uznała moją skargę przeciwko państwu polskiemu za „niedopuszczalną”, wstałem nazajutrz ze swoją teorią, co mogło być podstawą takiego orzeczenia. Muszę spekulować, bo w oficjalnym zawiadomieniu ze Strasburga zabrakło jednoznacznego uzasadnienia niekorzystnego dla mnie werdyktu. Próżno szukać choćby wzmianki, że skarga była po prostu nieuzasadniona. Na domiar złego, nie mam żadnych szans na poznanie szczegółów niejawnego, jednoosobowego posiedzenia tego międzynarodowego sądu. To bowiem tajne przez poufne.
Mniemam zatem, że zadziałał przede wszystkim, obowiązujący w orzecznictwie ETPC
od 1.06.2010, artykuł 12 protokołu nr 14 do Europejskiej Konwencji Praw
Człowieka. Przepis ten stanowi: „Trybunał uznaje za niedopuszczalną każdą
skargę indywidualną wniesioną w trybie artykułu 34, jeśli (…) skarżący nie
doznał znaczącego uszczerbku”. Cel tej wrzutki wydaje się oczywisty – jest nim
usprawnienie orzecznictwa ETPC. A że gdzieś po drodze gubi się sprawiedliwość,
to już insza inszość.
Wypada przyznać, że np. w porównaniu z kardiochirurgiem Mirosławem Garlickim
rzeczywiście nie doznałem istotnej szkody. On - podejrzewany o przyjmowanie
łapówek i przyczynienie się do śmierci pacjenta - na podstawie orzeczenia
asesora sądowego przesiedział trzy miesiące w areszcie. Ja - ofiara bezspornego
bezprawia urzędników ZUS - na podstawie orzeczenia sądowej asesor poniosłem
tylko stosunkowo niewielkie straty finansowe. Zacytowany fragment artykułu 12
pasuje więc do mojej sprawy jak ulał.
Jak to się jednak ma do fundamentalnej zasady równości obywateli wobec prawa? A
tak, że pokrzywdzony przez funkcjonariuszy publicznych (w tym sędziów) jest
równy, ale oskarżony o nieumyślne zabójstwo i korupcję - równiejszy.
Puentując bezpruderyjnie: zdaje się, że znów zostałem wydupczony przez „wymiar
sprawiedliwości” kazuistycznymi sztuczkami.
EUROOBCIACH
- Dobrze ci tak! Było nie głosować za Związkiem Socjalistycznych Republik Europejskich! - zażartował złośliwie znajomy, prawicowiec i eurosceptyk w jednym, po przeczytaniu mojej refleksji o wydupczeniu przez Europejski Trybunał Praw Człowieka.
Wytyk wydawał się mu celny. Pamiętał, że w referendum głosowałem za
członkostwem Polski w Unii Europejskiej. Miał więc prawo uważać mnie za
euroentuzjastę. Chociaż w rzeczywistości jestem raczej eurorealistą, świadomym
cywilizacyjnej konieczności kontynentalnej integracji.
- Pudło! - nie straciłem dobrego humoru. - Strasburski trybunał nie jest
przybudówką unijną! - sponiewierałem go wiedzą, tudzież „siłom i godnościom
osobistom”.
ETPC - wyłożyłem - jest organem Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Nie
mającym związku z Unią Europejską, liczącą obecnie 27 państw, i co najwyżej
luźno powiązanym z Radą Europy, tworzoną przez 47 państw.
- Zauważ - dodałem - że moją sprawę rozpatrywała sędzia z Bośni, z kraju, który
do unii nie należy, ale do rady i owszem.
- Proponuję remis - zareagował znajomy po szachowemu, wiedząc też o moim
ulubionym hobby.
- Zgoda - zachowałem się niczym przyjaciel polityki miłości i wróg mowy
nienawiści, krzyżując swoją prawicę z jego lewicą (bo on akurat mańkut).
A już po tej wymianie ciosów z pokojowym finałem, pomyślałem z niepokojem, że w
kwestii wymiaru sprawiedliwości to nie tyle Polska zbliża się do Europy, ile
Europa do Polski. Za którą - wystarczy spojrzeć na mapę - jest już tylko
ściana, czyli Białoruś…
W
PRAWNEJ PUŁAPCE
Bogatszy o kontakty z Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu, chcę zwrócić uwagę skarżącym się tam na swoje państwo Polakom na pewne pułapki. Doświadczyłem ich osobiście.
Po zarejestrowaniu skargi, trybunał najpierw bada - w czasie około dwóch lat - jej dopuszczalność. To znaczy: czy spełnia ona wszystkie bez wyjątku kryteria
formalne (w ogóle nie wnika na tym etapie postępowania w meritum sprawy). Jeśli
brak choćby jednego z licznych wymogów, trybunał wydaje krótką i niepodważalną
decyzję o niedopuszczalności skargi. Nie informując jej autora, jakie
konkretnie uchybienie popełnił!
Trybunał w swym orzecznictwie - wiem to z internetu - wielokrotnie podkreślał,
że nie jest kolejną instancją odwoławczą od niekorzystnych rozstrzygnięć sądów
krajowych. Dlatego nie jest jego zadaniem badanie błędów - co do faktów i co do
prawa - popełnionych przez sędziów w Polsce i innych państwach europejskich!
Bodaj najbardziej kuriozalne jest tłumaczenie, dlaczego trybunał za
niedopuszczalne uznaje skargi kwestionujące zgodność wyroków z ustawodawstwem
danego kraju. Robi to, ponieważ w istocie żaden przepis - nawet artykuł 6 - Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, będącej podstawą działalności ETPC, nie
gwarantuje nikomu prawa do… korzystnego orzeczenia sądowego!
Jeśli kogoś jeszcze zaskakuje bezczelne wręcz lekceważenie przez polski „wymiar
sprawiedliwości” obywateli skarżących się do Strasburga, to po uświadomieniu
sobie powyższych praktyk powinien przestać się temu dziwić.
PARAGRAF
22 PO STRASBURSKU
Oficjalna strona internetowa polskiego Ministerstwa Sprawiedliwości. W tekście „Podstawowe informacje dotyczące składania skargi do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka”, w części pt. „Warunki dopuszczalności skargi”, dopisano: „Protokół nr 14 Konwencji, który wszedł w życie w dniu 1 czerwca 2010 roku wprowadził nowe kryterium dopuszczalności skargi tzw. „znaczący uszczerbek”. Trybunał uzna za niedopuszczalną każdą skargę indywidualną w przypadku, gdy wnioskodawca nie doznał znaczącego uszczerbku, chyba że poszanowanie praw człowieka w rozumieniu Konwencji i jej Protokołów wymaga rozpoznania przedmiotu skargi oraz pod warunkiem, że żadna sprawa, która nie została należycie rozpatrzona przez sąd krajowy, nie może być odrzucona na tej podstawie”.
Nie będę się znęcał nad polszczyzną owego dwuzdaniowego tekstu, ani wytykał
brakujących przecinków (nie o „chyba że” piszę) i błędnego użycia cudzysłowu w
połączeniu ze zwrotem „tzw.” (albo jedno, albo drugie). Pozwalam sobie tylko
przedstawić oficjalny dowód „usprawnienia” (czy jak kto woli: tzw.
usprawnienia) pracy ETPC w Strasburgu poprzez uchwalenie nowego przepisu, który
automatycznie eliminuje większość skarg Polaków na swoje państwo - z jego
sądownictwem na czele.
Szczególny wyraz togowej hucpy stanowi końcowy fragment zacytowanej informacji,
zaczynający się od „chyba że”. Jak możliwe jest stwierdzenie nienależytego
rozpatrzenia sprawy przez sąd krajowy i tym samym uznanie, że skarga wymaga
rozpoznania w Strasburgu mimo niedoznania przez wnioskodawcę znaczącego
uszczerbku - skoro sędziowie ETPC podejmują (jednoosobowo!) decyzję o
niedopuszczalności skargi z tej przyczyny formalnej (czyli z braku istotnej
szkody) bez wnikania w meritum (sedno) sprawy?
Artykuł 12 w protokole nr 14 do Europejskiej Konwencji Praw Człowieka,
zawierający ów niejasny zapis o nieznaczącym uszczerbku, jako żywo przypomina
mi sytuację bez wyjścia, w której występują sformułowania wzajemnie się
wykluczające.
Odnoszę czasem wrażenie, że niektórych sędziów, naszych i zagranicznych,
potrafią zrozumieć chyba tylko psychiatrzy, specjaliści od rozpoznawania
schizofrenii paranoidalnej itp. umysłowych przypadłości. Ja mogę co najwyżej
zdiagnozować u tych szwarckieckowych oczywistą intelektualną niedyspozycję,
której jestem jedną z licznych - niestety - ofiar.