środa, 25 czerwca 2014

Stowarzyszenie Pokrzywdzonych Przestępstwami Sądowymi

   Tak mnie, programowego autsajdera, ludziska dopingują, aż nieomal ulegam namowom. Deklaruję zatem zamiar powołania organizacji zrzeszającej poszkodowanych przez funkcjonariuszy tzw. trzeciej władzy.
   Długo dumałem, jak utworzyć coś prospołecznego, co nie dublowałoby bytów już istniejących i byłoby wypełnieniem luki w tropieniu negatywnych zjawisk w życiu publicznym. A zarazem co uniemożliwiałoby członkostwo (tego się najbardziej obawiam) zwyczajnym pieniaczom, łatwym do ośmieszenia i zlekceważenia przez nieuczciwych aparatczyków Temidy.
   W efekcie w mojej słowiańskiej kiepele narodziła się idea Stowarzyszenia Pokrzywdzonych Przestępstwami Sądowymi (SPPS). Warunki wstąpienia do niego są tylko i aż dwa. Po pierwsze: trzeba mieć status osoby pokrzywdzonej (nie świadka, podejrzanego czy sprawcy!). Po wtóre: należy sprecyzować, które przepisy ustawowe nie zostały w jej sprawie wzięte po uwagę przez sędziów.
   Członkiem SPPS może więc zostać np. ktoś taki, jak ja. Przypomnę, że status pokrzywdzonego nadała mi prokuratura po zawiadomieniu tego organu ścigania o popełnieniu przestępstwa przez urzędników Zakładu Ubezpieczeń Społecznych (potem za ofiarę ZUS-owskiego bezprawia uznały mnie także sądy). W sprawie o odszkodowanie za poniesione straty finansowe, które udokumentowałem z dokładnością do jednego grosza, nie dostałem ani złotówki, ponieważ reprezentantki tzw. wymiaru sprawiedliwości całkowicie zignorowały treść art. 2 ust. 3 pkt 1 ustawy o świadczeniach przedemerytalnych oraz art. 2 ust. 1 pkt 2 ustawy o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy (otrzymałem jedynie symboliczne zadośćuczynienie za krzywdy moralne i zdrowotne, w kwocie nierekompensującej nawet obowiązkowych kosztów procesu).
   Krytyce przez SPPS podlegaliby tylko konkretni (nie anonimowi, lecz wymieniani z imienia i nazwiska) sędziowie, którzy nadużyli swojej władzy. W moim przypadku pod ten klucz podpada osiem dam i jeden dżentelmen z Wrocławia, z Anną Sobczak, Elżbietą Sobolewską-Hajbert, Urszulą Kubowską-Pieniążek i Grażyną Josiak na czele oraz z figurantami: Anną Kuczyńską, Izabelą Bamburowicz, Beatą Stachowiak, Ewą Gorczycą i Czesławem Chorzępą.
   Główny cel SPPS? Ograniczenie sędziom immunitetu, aby nie masakrowali oni bezkarnie art. 178 pkt 1 Konstytucji RP, gwarantującego im co prawda niezawisłość w orzekaniu, ale jednocześnie zobowiązującego ich do podległości ustawom.
   Po co powoływać organizację, której członkami mogą zostać tak nieliczni? A choćby po to, by zdyscyplinować sędziów zdemoralizowanych swą dotychczasową nietykalnością oraz ukrócić ich bezgranicznie dziś bezczelną samowolkę, zwaną „swobodną oceną dowodów”.
   Nie wiem, na jakim świecie, ściślej: w jakim kraju, żyję? Że „demokratyczne państwo prawne” to konstytucyjna fikcja? Że w realnej konfrontacji ze zdeprawowaną władzą sądowniczą pokrzywdzony obywatel jest skazany na porażkę? Pocieszam się, że rewolucje zawsze inicjował ktoś, kto nie miał pojęcia lub przynajmniej nie chciał uwierzyć, że coś jest niemożliwe do zmienienia…