Od co najmniej trzech lat nie nawiedzałem
głównego gmaszyska wrocławskich sądów. Dobrowolne wdeptywanie do tego
prawniczego domu publicznego mnie nie kręci. Od blisko dwóch lat nawet doń nie
telefonowałem i nie mejlowałem. Nie uśmiecha mi się dzwonić i pisać na
Berdyczów.
Przechodząc wczoraj ulicą Sądową, zauważyłem
na bramie Sądu Okręgowego – udzielnego królestwa prezes Ewy
Barnaszewskiej, przyzwalającej podwładnym na orzekanie niezawiśle od ustaw – komunikat o treści: „Ze względu na konieczność zapewnienia
bezpieczeństwa i porządku publicznego, na podstawie art. 15 ust. 1 w zw. z art.
4 ust. 2 ustawy o Policji z dnia 06.04.90 r. (Dz. U. nr 30 poz. 179 ze zm.),
przed wejściem na teren Sądu należy okazać dowód osobisty”.
Niemal identyczna informacja zawisła
nieopodal na bramie od Podwala, wiodącej bezpośrednio do sądów rejonowych dla
dzielnic Fabryczna, Krzyki i Śródmieście.
No proszę – pomyślałem – trzecia władza
przestaje ukrywać, że boi się obywateli, którzy ją utrzymują ze swoich
podatków, a którzy są przez nią co rusz poniżani. Strach robi swoje.
Jak to leci w rewolucyjnej pieśni „Czerwony
sztandar”? „Wciąż płyną ludu gorzkie łzy, nadejdzie jednak dzień zapłaty,
sędziami wówczas będziem my!”.