Sędzia
Katarzyna G. z Sądu Rejonowego Gdańsk-Południe zaparkowała samochód przed
miejscem swojej pracy. Na chodniku o pięciometrowej szerokości, co jest
dozwolone (wystarczy pozostawić półtora metra dla pieszych). Zarazem jednak pod
znakiem zakazującym zatrzymywania pojazdów, czego oczywiście robić nie wolno
(nawet boskim wybrańcom Temidy).
W
konsekwencji rzecznik dyscyplinarny, czyli taki wewnątrzsądowy prokurator,
wszczął postępowanie wobec Katarzyny G., zarzucając jej uchybienie godności
sędziego. Nic to, że sprawczyni prozaicznego wykroczenia drogowego już w
wymiarze sprawiedliwości nie pracuje (z własnego wyboru została adwokatem).
Nadal [pisane w lipcu 2010] grozi jej kara, od upomnienia do wydalenia z zawodu
sędziego włącznie. Póki co, zaangażowany w tę sprawę sam Sąd Najwyższy wytknął
nieznajomość prawa Sądowi (sic!) Apelacyjnemu w Gdańsku. Ci z prowincji chcą
winną uniewinnić, ci ze stolicy to kontestują. Obie instancje odwalają kawał
dobrej, nikomu (kto w tym paranoidalnym kraju pozostaje jeszcze przy zdrowych
zmysłach) niepotrzebnej roboty. Bo porządek (prawny) musi być.
Nie
prościej i sensowniej - kombinowałem zdroworozsądkowo - za parkowanie auta w
niedozwolonym miejscu wlepić babie mandat? Nie wiesz, idioto - skarciłem
słusznie sam siebie - że sędzia z immunitetem to nie jest jakiś normalny
człowiek i ukarać go (czyli w tym przypadku ją) grzywną się nie da?
A
już bez śmichów-chichów, zupełnie na poważnie: komu z sędziowskiej kliki i za
co naprawdę podpadła Katarzyna G.? Nie mam wątpliwości, że jakieś drugie dno tu
jest.