Naprawdę? Żaden sędzia czy prokurator, nie mówiąc już o przedstawicielach rządu, nie przyzna otwarcie, że za działaniami rodzimej Temidy może stać coś (i ktoś) więcej, niż tylko twarde lecz sprawiedliwe prawo i dbałość o dobro społeczeństwa”.
Tak w swoim najnowszym mejlu – adresowanym jak
zwykle m.in. do mnie osobiście – pisze dyrektor Fundacji LEX NOSTRA Maciej
Lisowski. Tym razem załączył do zacytowanego wstępu swoją dziennikarską
publikację pt. „Niebezpieczne związki”.
W prasowych i blogowych tekstach o
patologiach w sądach i całym środowisku prawniczym poszukuję przede wszystkim
konkretów. Nie tyle literatury pięknej, ile literatury faktu.
Znalazłem takie fragmenty również w „Niebezpiecznych
związkach”. Co prawda brak tam nazwisk osób krytykowanych, ale są przynajmniej jakieś
namiary umożliwiające sprawdzenie prawdziwości informacji.
„Jakiś czas temu – wylicza Lisowski – jeden
z tygodników opisał sytuację, jaka wydarzyła się w postępowaniu prowadzonym
przez Sąd Rejonowy w Kłodzku. Okazało się, że żona jednej ze stron tego
postępowania była w tym sądzie kuratorem. Kłodzki sąd do największych nie
należy i można się spodziewać, że wszyscy znają się jak przysłowiowe „łyse
konie”, co jest wystarczającą podstawą do wyłączenia sędziów ze sprawy. A
jednak tamtejszy Sąd Okręgowy takiego wniosku nie uznał, bo – jak uzasadnił –
trzeba by było „udowodnić związek emocjonalny pomiędzy sędzią a żoną
uczestnika”. Cóż, „grzebać w prywatnych brudach” sensu nie ma (zresztą, pewnie
i tak niczego by się „nie dogrzebano”), ale niesmak pozostaje.
W
2010 roku Janusz Wojciechowski – polityk, a co najważniejsze były Prezes
Najwyższej Izby Kontroli i wieloletni czynny sędzia – pisał na swoim blogu o
następującym układzie: prezes jednego z sądów nadzorował komornika, który w
swoim biurze zatrudniał członków rodziny tego prezesa. Na dodatek – zdaniem
Wojciechowskiego – sędzia z Ministerstwa Sprawiedliwości nie widział w tym nic
złego!”.
Niestety, cała reszta „Niebezpiecznych
związków” to faktograficzne – sorry – pustosłowie. Weźmy następujący fragment:
„Rodzeństwo wychowane w rodzinie adwokackiej
idzie – co wydaje się nawet naturalne – na studia prawnicze. Potem ona zostają
sędzią, a on prokuratorem. Ona wychodzi za mąż i zmienia nazwisko. Mieszkają w
tym samym mieście i siłą rzeczy spotykają się na sądowych korytarzach. Siłą
rzeczy rozmawiają o sprawach na spotkaniach rodzinnych i – również siłą rzeczy
– prędzej czy później trafiają na siebie na jednej sali rozpraw. Noszą inne
nazwiska, więc nikt nie orientuje się – przynajmniej nie od razu – że łączą ich
jakieś więzy rodzinne. To naprawdę nie jest sytuacja przerysowana”.
Z tego akapitu nie wiadomo kto, nie wiadomo
gdzie. Zamiast zapewnienia, że „sytuacja naprawdę nie jest przerysowana”,
wolałbym przeczytać, skąd (myślę przynajmniej o nazwie miejscowości) autor
zaczerpnął wiedzę o takich „więzach rodzinnych”.
Czepiam się jak na zawodowego pismaka
przystało – co nie znaczy, że nie uważam kolejnej publikacji Lisowskiego za
potrzebną i wartościową. A już bez żadnego marudzenia podpisuję się pod zawartymi
w niej wnioskami:
„Niebezpieczeństw związanych z
nieujawnionymi powiązaniami rodzinnymi w sądownictwie jest zresztą jeszcze
więcej. Pytanie zatem brzmi: jak im zapobiegać?
Rozwiązanie jest wbrew pozorom dość proste,
choć wymaga drobnej zmiany prawa. Otóż sędziowie zobowiązani są składać
coroczne rozliczenia majątkowe. W przeciwieństwie do rozliczeń posłów czy
samorządowców – nie są to oświadczenia jawne i publicznie dostępne. Wiedzę o
nich mają wyłącznie prezesi sądów. Ale to właśnie one są kluczem do rozwiązania
kwestii niebezpiecznych układów rodzinno-towarzyskich w polskim sądownictwie.
Po pierwsze: należy tak zmienić prawo, by
rozliczenia te stały się jawne. Przy okazji będzie to bardzo mocny cios w
potencjalną korupcję.
Po drugie: należy prawnie nakazać sędziom
ujawnianie w owych rozliczeniach członków rodziny (do określonego stopnia
pokrewieństwa oraz spowinowacenia), którzy również są przedstawicielami wymiaru
sprawiedliwości lub wykonują zawody prawnicze z natury rzeczy wiążące ich z
sądownictwem – sędziów, prokuratorów, adwokatów.
Po trzecie wreszcie – dobrze byłoby, aby
wszystkie te oświadczenia co roku sprawdził niezależny audytor oraz by mogły
być poddane niezależnej analizie ze strony organizacji pozarządowych.
Oczywiście obywatele powinni mieć dostęp zarówno do wspomnianych oświadczeń,
jak i analiz.
To naprawdę proste rozwiązanie, które
diametralnie zmieni funkcjonowanie polskiego sądownictwa. Zmieni – rzecz jasna
– na korzyść obywateli i ich praw. Parafrazując słynne słowa legendarnego
astronauty Neila Armstronga: to mały krok dla sędziów, ale wielki dla
sądownictwa. I jeszcze większy dla sprawiedliwości”.