Gdyby marsz ustawy (tej umożliwiającej karanie sędziów za orzecznicze
bezprawie) z ziemi włoskiej do polskiej via Unia Europejska powiódł się –
niezwłocznie wystąpiłbym z pozwem przeciwko wrocławskim funkcjonariuszom tzw.
wymiaru sprawiedliwości, którzy podpisali się pod wyrokami i postanowieniami w
sprawie moich roszczeń finansowych wobec Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. O co
wnioskowałbym?
O ukaranie wedle „zasług” dziewięciorga sędziów za bodaj najpoważniejsze
przestępstwo służbowe: orzekanie niezawiśle od litery obowiązującego prawa i
interpretacji tych przepisów przez Sąd Najwyższy. Moim zdaniem, półroczna
utrata zarobków należałaby się Urszuli Kubowskiej-Pieniążek, pięciomiesięczna –
Grażynie Josiak i Elżbiecie Sobolewskiej-Hajbert, czteromiesięczna – Czesławowi
Chorzępie, Beacie Stachowiak, Ewie Gorczycy, Annie Kuczyńskiej i Izabeli
Bamburowicz, a kwartalna – Annie Sobczak-Kolek.
Byłbym skłonny wykorzystać otrzymane zadośćuczynienie na pomoc finansową dla
ofiar bezprawia funkcjonariuszy publicznych.
Nie zapomniałbym ponadto o nadzorcach wymienionych bezprawników: prezes Sądu
Okręgowego we Wrocławiu – Ewie Barnaszewskiej, prezesie Sądu Apelacyjnego we
Wrocławiu – Andrzeju Niedużaku i rzeczniku dyscyplinarnym dolnośląsko-opolskich
sędziów – Marcinie Cieślikowskim. Oni też powinni być rozliczeni za świadome
chronienie Kubowskiej-Pieniążek, Josiak, Sobolewskiej-Hajbert, Chorzępy, Stachowiak,
Gorczycy, Kuczyńskiej, Bamburowicz i Sobczak-Kolek przed jakąkolwiek
odpowiedzialnością za przekroczenie uprawnień, czyli za nadużycie władzy.
Wiem, że prawo nie działa wstecz, a przestępstwa ulegają przedawnieniu, cóż
jednak mi szkodzi trochę pomarzyć...