niedziela, 8 lutego 2015

Wulkaniczny frenetyk to ja. Rzadko, ale jednak

   Mniemam, że mam zdolność autodiagnozowania – jakby rzekł obciachowo niegdysiejszy lider eseldeków Grzegorz Napieralski – „mojej osoby”. Umiejętność samopoznawania pozwala mi twierdzić, że od kiedy jestem emerytem i zacząłem być blogerem, wyspecjalizowanym w krytyce bezprawia funkcjonariuszy publicznych, stałem się weredykiem. Wcześniej, jako zawodowy dziennikarz, aż takim prawdopiszącym nie byłem. Nie tyle ze względu na państwową cenzurę prewencyjną w czasach PRL-u, ile cenzurę wewnątrzredakcyjną i nawet autocenzurę również po nastaniu III RP.

   Wiem, że to ryzykowne, ale skorom weredyk, wyznam wszem wobec, że mam w sobie coś z frenetyka. Co prawda uśpionego na co dzień, ale od czasu do czasu rozbudzonego niczym wulkan. Zwłaszcza gdy ktoś mnie szczególnie wnerwi. Np. kiedy jakiś urzędnik ZUS czy sędzia robi durnia z siebie lub – co gorsza – ze mnie.