środa, 31 grudnia 2014

Ofiara sądowej bylejakości

   Nie chcę, ale muszę raz jeszcze o Falkensteinie - sędzi, autorze bloga „Sub iudice”. Ostatnio opublikował w nim, pod datą 29.12.2014, tekst pt. „Zawodowy świadek”. W jednym z komentarzy pod tą notką o swoim skazaniu za niewinność napisał pewien mężczyzna, znany mi z kontaktów telefonicznych. Doczekał się reakcji jakiegoś czytelnika, zapewne prawnika, który zarzucił mu subiektywizm i dał tzw. dobrą radę, by „wylewał żale” gdzie indziej.

   Postanowiłem się wtrącić słowami: „Znam szczegóły sprawy opisywanej przez Anonimowego i jestem przekonany o jego niewinności. Jest on typową ofiarą sędziów, którzy nie czują wyrzutów sumienia z powodu bylejakości swojej pracy i którzy nie mają za grosz empatii”.

    Mój komentarzyk - jak widać, kulturalny - został w całości ocenzurowany. Dla sędziego Falkensteina najwyraźniej okazał się nie do zaakceptowania.

    Autorowi bloga „Sub iudice” i osobnikom jemu podobnym pozwolę sobie tą okrężną drogą uzasadnić, dlaczego wierzę w niewinność Anonimowego. Otóż on, będąc inkasentem w konwoju, feralnego dnia transportował do różnych wrzutni bankowych około pół miliona z utargów. Zaginęła tylko jedna przesyłka z zawartością 11.650 zł. Kamera wideo zarejestrowała fakt wrzucenia koperty z tą kwotą do wpłatomatu, który akurat nie drukował - zdarza się - potwierdzeń transakcji. Koperta zaginęła wewnątrz banku!

   - Ja naprawdę nigdy nic nie ukradłem - przysięga pechowy inkasent. A mimo to musi teraz spłacać swój rzekomy dług, który z czasem wzrósł prawie 4-krotnie.

   PS. Przesłałem ten felietonik Falkensteinowi. Bez nadziei na jego jakikolwiek odzew, jedynie ku refleksji.