Otóż Maciejewski zrobił doktorat właśnie na
podstawie swojego procesu, w którym został oskarżony i skazany za rzekome słowne
zniesławienie sędziów i prokuratorów. Zainspirowało go to do napisania pracy
naukowej o różnicach między językiem mediów a językiem prawa.
Znamy się z Maciejewskim od dawna, choć
zakolegować się bliżej jakoś nie mieliśmy okazji. Pisaliśmy - on w „Gazecie
Wybrorczej”, ja w „Gazecie Robotniczej/„Gazecie Wrocławskiej” - na inne tematy,
więc nasze ścieżki dziennikarskie się rozmijały.
Red. dr Maciejewski to ciekawa postać.
Młodszy ode mnie o 6 lat (rocznik 1955). Absolwent studiów polonistycznych na
Uniwersytecie Wrocławskim. W mediach debiutował w 1974, w tutejszej rozgłośni
Polskiego Radia, w audycji satyrycznej „Studio 202”, gdzie rej wodzili Andrzej
Waligórski i członkowie kabaretu „Elita”.
Zanim współtworzył w 1990 dolnośląski
oddział „Gazety Wyborczej”, pracował - jak wspomina jego redakcyjna koleżanka
Beata Maciejewska (zbieżność nazwisk przypadkowa) - jako konserwator urządzeń
elektrycznych w telewizji i na śluzach, pielęgniarz zwierząt kopytnych w zoo i
kosztorysant w biurze projektów, występował na estradzie, a na rowerowe
wędrówki po Europie zarabiał robiąc ciastka w londyńskiej cukierni. W stanie
wojennym też pisał, ale tylko w prasie podziemnej (m.in. polityczne szopki
noworoczne pod egidą „Solidarności Walczącej”).
W „Gazecie Wyborczej” przepracował prawie 17
lat, awansując z reportera na szefa działu kryminalnego. Obecnie jest tzw.
wolnym strzelcem. Udziela się w zarządzie dolnośląskiego oddziału
Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Pełni(ł) tam funkcje
wiceprzewodniczącego, sekretarza i skarbnika.
Jest autorem interesującej książki „Kulisy
dziennikarstwa, czyli granice wolności kija”, wydanej w 2009. Opowiada w niej z
właściwą sobie swadą o mediach w PRL i III RP.
Od 2005 pracuje w Wydziale Dziennikarstwa i
Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Swoje doświadczenie zawodowe
przekazuje studentom.