Autor zaczął od konkretnego przykładu. O urząd sędziego jednego z sądów
rejonowych konkurowały: pani prokurator z 14-letnim stażem oskarżyciela i
nienagannymi opiniami służbowymi oraz młoda prawniczka z 3-letnim stażem
asystentki sędziego.
„Jak państwo sądzą - kto wygrał? Doświadczona zawodowo i życiowo pani
prokurator, czy nieopierzona asystentka?
Zgadli państwo - w Krajowej Radzie Sądownictwa stosunkiem głosów szesnaście do
zera wyścig do urzędu sędziego wygrała asystentka. A pani prokurator otrzymała
uprzejme zawiadomienie, że jej kandydatura nie uzyskała poparcia.
I jeszcze taki jeden, pewnie nieistotny szczegół - rodzice asystentki są
sędziami. To już trzecia toga sędziowska w rodzinie i niekoniecznie ostatnia”.
Kontynuując, Wojciechowski wspomniał o swej rozmowie z doświadczonym adwokatem
po pięćdziesiątce i cytuje jego słowa:
„- Czuję, że mógłbym być naprawdę dobrym sędzią. Znam pracę prawniczą od
podszewki, przez dziesiątki lat stawałem z obu stron sędziowskiego stołu, a i
sam w życiu niemało już przeżyłem. Ja chciałbym zostać sędzią. Ale nie
wystartuję w tej upokarzającej konkurencji, bo przegram z jakąś
dwudziestoparolatką, która poprzez rodziców jest do zawodu sędziowskiego
genetycznie predestynowana”.
„Kiedyś, w paskudnym PRL-u - puentuje Wojciechowski - związki rodzinne między
sędziami, prokuratorami, adwokatami były wykluczone. Nie mogło być w ogóle
małżeństw sędziowsko-adwokackich, dalsza rodzina nie mogła wykonywać
pozostających w kolizji zawodów prawniczych w tym samym okręgu. Dziś w tym
samym mieście powiatowym mąż prokurator rejonowy kieruje akty oskarżenia do
sądu rejonowego, gdzie sędzią w sprawach karnych jest jego czcigodna małżonka i
nikomu to nie przeszkadza. Nikt nie podejrzewa, że pan prokurator może na
przykład nie składać apelacji, żeby małżonce nie przysporzyć pracy i nie
opóźnić przez to rodzinnego obiadu…”.
Mnie ta opisana przez Wojciechowskiego polityka kadrowa Krajowej Rady
Sądownictwa wcale nie dziwi m.in. dlatego, że miałem okazję poznać uczciwość,
prawość i etyczność zasiadającej w prezydium tego gremium Ewy Barnaszewskiej,
na co dzień prezesującej Sądowi Okręgowemu we Wrocławiu. W swoim miejscu pracy
przyzwala ona nadzorowanym sędziom na orzeczniczą niezawisłość od ustaw, w
sprawie moich roszczeń finansowych wobec Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, a
także nie zauważa nic nagannego w skorzystaniu przez siebie z zaproszenia do
udziału w jubileuszu tegoż ZUS-u, instytucji szczególnie często pozywanej przez
pokrzywdzonych obywateli.