niedziela, 17 sierpnia 2014

Sędzia sędziemu nierówny

   Diagnozując degrengoladę zawodu sędziowskiego w III RP, bynajmniej nie wrzucam wszystkich funkcjonariuszy tzw. wymiaru sprawiedliwości do jednego wora. Np. w mojej sprawie przeciwko wrocławskiemu oddziałowi Zakładu Ubezpieczeń Społecznych przydzielam ich przynajmniej do trzech różnych.

   Ci najbardziej profesjonalni mieszczą się nie tyle w worze, co w skarbczyku. Z pewnością jest tam miejsce dla Bożeny Rejment-Ponikowskiej i Jolanty Styczyńskiej-Szczotki. Pierwsza - szczególnie godna uhonorowania - rozprawiła się z debilną decyzją Danuty Marciniszyn i postępowaniem innych urzędników ZUS, którzy zastosowali przepis, premiujący moją aktywność zawodową, w celu restrykcyjnym. Druga przyznała mi odsetki za wypłacone z opóźnieniem świadczenie przedemerytalne.

   Do najbardziej pojemnego worka wkładam przestępców w czarnych togach z fioletowymi żabocikami, którzy orzekali niezawiśle od ustaw. Miałem chyba wyjątkowego pecha, bo trafiłem aż na dziewięcioro: Annę Sobczak, Elżbietę Sobolewską-Hajbert, Annę Kuczyńską, Izabelę Bamburowicz, Urszulę Kubowską-Pieniążek (recydywistka!), Beatę Stachowiak, Ewę Gorczycę. Grażynę Josiak i Czesława Chorzępę. Wespół w zespół (pożyczka z „Jeżeli kochać”, z Kabaretu Starszych Panów) uznali, że wystarczającą rekompensatą finansową dla mnie - ofiary oczywistego bezprawia ZUS - będzie symboliczne zadośćuczynienie (nawet niewyrównujące poniesionych kosztów procesu), bez choćby złotówki (mimo udokumentowania roszczenia z niezwykle rzadko możliwą precyzją do jednego grosza) odszkodowania za straty finansowe. Czołowa czwórka zawyrokowała, że mi się ono nie należy, bo nie udowodniłem, iż próbowałem podjąć pracę zarobkową w czasie, w którym… nie pozwalały na to obowiązujące przepisy. Pozostała piątka przyklepała tę paranoję swoimi postanowieniami, uniemożliwiającymi wznowienie postępowania sądowego.

   Natomiast do woreczka dla bezrozumnych służbistów pakuję Annę Cieślińską, która wcześniej nie zgodziła się na przyśpieszenie przyznania mi świadczenia przedemerytalnego o kilka miesięcy. Przekroczyłem bowiem termin złożenia stosownego wniosku do ZUS, wprowadzony w błąd przez niekompetentną - jak się okazało poniewczasie - inspektor Powiatowego Urzędu Pracy we Wrocławiu, Ewę Kołaczek. Cieślińska mogła, choć nie musiała, zinterpretować przepisy na moją niekorzyść, zgodnie z prawem. Dała przy okazji nauczkę, że za pomyłkę funkcjonariusza publicznego (ściślej: urzędniczki samorządowej Kołaczek) zazwyczaj płaci poszkodowany przez niego obywatel (czyli w tym konkretnym przypadku ja). Uświadomiła mi wyższość litery ustaw nad ich duchem i nad elementarną sprawiedliwością. I choć darzę Cieślińską brakiem jakiegokolwiek szacunku, powinienem jej podziękować za tę lekcję. Przydała się w walce z orzeczniczą samowolką Sobczak, Sobolewskiej-Hajbert, Kuczyńskiej, Bamburowicz, Kubowskiej-Pieniążek, Stachowiak, Gorczycy, Josiak i Chorzępy.