Ależ to proste! Wystarczy zostać sędzią (sądowym, nie piłkarskim).
Najlepiej dobrze się urodzić. W rodzinie, w której mamusia, tatuś lub oboje są
prawnikami albo mają wśród nich krewnych lub przynajmniej znajomych. Musisz
bowiem pamiętać, że żyjesz w republice kolesiów. Bez nepotycznego wsparcia
kariery na tej posadzie państwowej raczej nie zrobisz.
Chyba że poświęcisz najlepszy okres życia na równie czasochłonne, co deprawujące
studia i takąż aplikację. Gdzie twoi nauczyciele z PRL-owską, a często
PZPR-owską przeszłością, przerobią cię na swój obraz i podobieństwo.
Ukształtują w tobie poczucie nieomylności i bezkarności. Wzmocnione
gwarantowaną konstytucyjnie orzeczniczą niezawisłością od kogokolwiek, tudzież
immunitetem chroniącym przed jakimikolwiek przykrościami za praktykowanie
antyustawowej samowolki.
Gdy po takim demoralizującym praniu mózgu utracisz kontakt z elementarną
sprawiedliwością, zostaniesz uznany za gotowego do jej wymierzania „w imieniu
RP”. Za co będzie ci się należeć, jak psu kość, wynagrodzenie co najmniej
parokrotnie lub nawet kilkakrotnie wyższe od średniej płacy krajowej, bez
potrącania choćby złotówki na ZUS. Bo twoje zarobki, a także niezwykle wysoką
emeryturę zwaną „uposażeniem w stanie spoczynku”, w całości sfinansują
obywatele, jakże często przez ciebie terroryzowani i upodlani. Wyżywisz się
pasożytując na cudzych podatkach.
Żyć nie umierać, nieprawdaż?
PS. Ja też mam papiery sędziego. Szachowego. Zaliczyłem stosowny kurs i
egzamin. Nie dla władzy (jakiejś tam) i nie dla pieniędzy (tu akurat
niewielkich i przeze mnie niespecjalnie poszukiwanych), lecz z zamiłowania do
tej najwspanialszej z gier.