Nic dziwnego, że niezwykle poruszyła mnie publikacja Mariusza
Kowalewskiego w najnowszym numerze tygodnika „Wprost” z 25-31.08.2014. Została
zajawiona na okładce słowami „Olsztyn: niewinnie skazany na dożywocie”. Ma nadtytuł
„Kompromitacja polskiej kryminalistyki” i tytuł „Akcja mistyfikacja”. Zamiast
streszczać, jak robię to z prasówkami zazwyczaj, cytuję tekst w całości, jak
leci.
KOMPROMITACJA POLSKIEJ KRYMINALISTYKI
AKCJA MISTYFIKACJA
KOMPROMITACJA POLSKIEJ KRYMINALISTYKI
AKCJA MISTYFIKACJA
15
lat temu mogło dojść do jednej z największych mistyfikacji
w polskiej kryminalistyce. - W sprawie pewne jest tylko to,
że są dwa trupy przypisywane tej samej osobie - mówi oficer CBŚ.
Z taką
sprawą polski wymiar sprawiedliwości nie miał jeszcze do czynienia.
15 lat temu w jeziorze Pluszne pod Olsztynem znaleziono szczątki Tomasza
Sokołowskiego (nazwisko zmienione) z Suwałk. Tożsamość denata potwierdziły
badania DNA i opinia antropologów. Sokołowski przed śmiercią był więziony
w metalowej klatce dla psa. Zginął od dwóch strzałów w tył
głowy. Już po zabójstwie jego ciało zostało poćwiartowane, szczątki
zapakowano do plastikowych toreb i wrzucono do jeziora Pluszne.
Policja, prokuratura i sąd nie miały wątpliwości,
że Sokołowskiego zabił Jacek Wach z Olsztyna. Mężczyznę skazano
na dożywocie.
Tymczasem
w styczniu 2014 r. olsztyńskie CBŚ w lasach nad jeziorem Pluszne
odnalazło zakopane zwłoki mężczyzny. Okazało się, że policjanci znaleźli
ciało Tomasza Sokołowskiego z Suwałk. - Jego tożsamość potwierdzają
badania DNA i, co bardziej niezwykłe, ślady linii papilarnych - mówi
Arkadiusz Szwedowski, prokurator rejonowy Olsztyn-Południe.
Zabójstwo
Pluszne
to malownicze jezioro położone w lasach łańskich niedaleko Olsztyna.
Latem 1999 r. para turystów, spacerując brzegiem jeziora, natknęła się
na foliową torbę. W jej środku odkryli zawiniętą czaszkę z dwoma
otworami po kuli. Sprawą tajemniczego znaleziska zajął się świetnie
rokujący młody prokurator Piotr Jasiński z Olsztyna. Pomagała mu trójka
doświadczonych policjantów. Na polecenie prokuratora nurkowie przeczesali
jezioro Pluszne. Z wody wydobyli kolejne dwie foliowe torby ze szczątkami
ludzkimi. I to ostatnia pewna informacja wynikająca z akt sprawy
z 1999 r.
Dalej
już nic się nie zgadza. Według protokołu oględzin z foliowych toreb
miały zostać wyjęte odcięte ludzkie dłonie i podudzia. Gdyby szczątki
należały do Tomasza Sokołowskiego, na lewym podudziu powinien się
znajdować tatuaż. Jednak później w dokumentach policja przestała używać
liczby mnogiej - używała już tylko pojedynczej: „podudzie”.
Szczątki zwłok śledczy przewieźli do Zakładu Medycyny Sądowej w Olsztynie. Tam ich analizą zajął się Zygmunt Antoni Gidzgier, nieżyjący już patomorfolog z Olsztyna. Opisując otrzymane szczątki, lekarz pisał raz, że badał „podudzia”, innym razem, że tylko „jedno podudzie”. Policyjni technicy zdjęli też ślady biologiczne z foliowych toreb, w których były ludzkie szczątki. Identyfikacją tych materiałów zajął się Zakład Medycyny Sądowej przy Akademii Medycznej w Białymstoku.
Także tamtejsi genetycy dostali od prokuratora Jasińskiego polecenie sprawdzenia, do kogo należą znalezione szczątki zwłok. Z informacji przedstawianej przez policję wynikało, że głowa, dłonie, podudzie prawe mogły należeć do zaginionego wiosną 1999 r. Tomasza Sokołowskiego z Suwałk.
Szczątki zwłok śledczy przewieźli do Zakładu Medycyny Sądowej w Olsztynie. Tam ich analizą zajął się Zygmunt Antoni Gidzgier, nieżyjący już patomorfolog z Olsztyna. Opisując otrzymane szczątki, lekarz pisał raz, że badał „podudzia”, innym razem, że tylko „jedno podudzie”. Policyjni technicy zdjęli też ślady biologiczne z foliowych toreb, w których były ludzkie szczątki. Identyfikacją tych materiałów zajął się Zakład Medycyny Sądowej przy Akademii Medycznej w Białymstoku.
Także tamtejsi genetycy dostali od prokuratora Jasińskiego polecenie sprawdzenia, do kogo należą znalezione szczątki zwłok. Z informacji przedstawianej przez policję wynikało, że głowa, dłonie, podudzie prawe mogły należeć do zaginionego wiosną 1999 r. Tomasza Sokołowskiego z Suwałk.
DNA
Wersję
policji potwierdziły przeprowadzone badania DNA znalezionych w 1999 r.
ludzkich szczątków. Jako materiału porównawczego użyto materiału genetycznego
pobranego od siostry i matki zaginionego Tomasza Sokołowskiego.
Okazało się, że zamordowany mężczyzna musiał być z nimi spokrewniony.
A więc wszystko się zgadzało. Prokurator Jasiński zlecił jeszcze Zakładowi
Ekspertyz Sądowych z Poznania zrobienie wizualizacji twarzy na podstawie
znalezionej czaszki. Ta opinia też nie pozostawiała żadnych wątpliwości
- biegli napisali, że czaszka należy do Sokołowskiego.
Policja
szybko wytypowała potencjalnych sprawców. Według śledczych za zabójstwem
Tomasza Sokołowskiego mieli stać Jacek Wach z Olsztyna i Krzysztof A.
z Suwałk. Obaj byli dobrymi znajomymi i obaj mieli motyw.
Sokołowski
w latach 90. XX w. był dobrze znany suwalskiej policji. Jego kartoteka
była imponująca - od napadów, kradzieży po udział
w zorganizowaniu zamachu na Krzysztofa A., pod którego samochód
Sokołowski miał podłożyć bombę. W wyniku wybuchu Krzysztof A. stracił nogę
i to miał być motyw, dla którego zabił Tomasza Sokołowskiego.
Swój motyw miał też, według policji, Jacek Wach, Sokołowski był bowiem kochankiem jego żony. Poza tym Wach i Krzysztof A. działali w konkurencyjnej wobec Sokołowskiego grupie przestępczej. - Takie gangsterskie porachunki z love story w tle. Przyjęto tę hipotezę i zaczęto ją udowadniać - wspomina emerytowany oficer CBŚ z Olsztyna.
Swój motyw miał też, według policji, Jacek Wach, Sokołowski był bowiem kochankiem jego żony. Poza tym Wach i Krzysztof A. działali w konkurencyjnej wobec Sokołowskiego grupie przestępczej. - Takie gangsterskie porachunki z love story w tle. Przyjęto tę hipotezę i zaczęto ją udowadniać - wspomina emerytowany oficer CBŚ z Olsztyna.
Mając
motyw, prokuratura zaczęła szukać dowodów winy Wacha i Krzysztofa A.
Prokurator Jasiński i policja znaleźli nawet świadka, który zeznał,
że będąc na siłowni w Suwałkach, podsłuchał rozmowę,
w której Jacek Wach chwalił się, że zabił Sokołowskiego
i poćwiartował jego ciało. Śledczy mieli w końcu twardy dowód.
Prokuratura i policja szybko ustaliły przebieg zdarzenia, szczegółowo
opisują to akta sprawy z 1999 r.
Porwanie, klatka, egzekucja
Co
wynika z ustaleń? Wiosną 1999 r. na polecenie Krzysztofa A. Tomasz
Sokołowski został porwany w Suwałkach przez Marka J. i przewieziony
do Plusek pod Olsztynem. Tam przez kilka kolejnych tygodni był więziony
w metalowej klatce dla psa na posesji Wiesława S. Klatkę wykonał
na zlecenie Krzysztofa A. rzemieślnik z Podlasia - nigdy jej
nie znaleziono. Policja nigdy też nie odnalazła miejsca,
w którym miał być więziony przed śmiercią Sokołowski.
Po kilku
tygodniach więzienia w klatce Tomasz Sokołowski został wyprowadzony
do lasu i zabity dwoma strzałami w tył głowy. Strzelać miał
Wach, asystował mu Wiesław S. Następnie ciało poćwiartowano za pomocą piły
mechanicznej i wrzucono do jeziora. Wersję prokuratury i policji
potwierdzali liczni świadkowie, ale większość z nich swoje relacje
opierała na zasłyszanych rozmowach. Jedynie sąsiad Wiesława S. zeznał,
że widział, jak mężczyzna poszedł do lasu z piłą mechaniczną,
a później słychać było dwa głuche strzały. Sąsiad nie wspominał
jednak, że widział wtedy Wacha. Mimo to te zeznania, poza szczątkami
zwłok i badaniami DNA, były kluczowym dowodem potwierdzającym,
że Sokołowski został zabity dwoma strzałami w tył głowy
i poćwiartowany piłą mechaniczną.
Po Jasińskim sprawę zabójstwa Sokołowskiego badało jeszcze trzech prokuratorów z Podlasia. Jeden z nich, prokurator Tomasz Kamiński, miał wątpliwości, czy znalezione szczątki ciała należą do zaginionego bandyty z Suwałk. Napisał notatkę służbową, w której kazał przeszukać las i posesję Wiesława S. w celu znalezienia zwłok Sokołowskiego. Ale tej czynności nigdy nie wykonano. Ostatecznie prokuratura oskarżyła Jacka Wacha o zabójstwo. Prócz niego na ławie oskarżonych usiedli Wiesław S., Krzysztof A. i Marek J. Akt oskarżenia do sądu skierował prokurator Krzysztof Wojdakowski.
Po Jasińskim sprawę zabójstwa Sokołowskiego badało jeszcze trzech prokuratorów z Podlasia. Jeden z nich, prokurator Tomasz Kamiński, miał wątpliwości, czy znalezione szczątki ciała należą do zaginionego bandyty z Suwałk. Napisał notatkę służbową, w której kazał przeszukać las i posesję Wiesława S. w celu znalezienia zwłok Sokołowskiego. Ale tej czynności nigdy nie wykonano. Ostatecznie prokuratura oskarżyła Jacka Wacha o zabójstwo. Prócz niego na ławie oskarżonych usiedli Wiesław S., Krzysztof A. i Marek J. Akt oskarżenia do sądu skierował prokurator Krzysztof Wojdakowski.
Wyrok
Jacek
Wach od samego początku twierdził, że nie zabił Tomasza
Sokołowskiego. Jego adwokat kwestionował identyfikację szczątków oraz dowody
zdobyte przez prokuraturę i policję. Podkreślał, że badanie DNA
zostało zrobione niezgodnie ze sztuką. Nie zawierało wyliczeń
statystycznych, a co najważniejsze, profile różniły się od profili
krewnych Sokołowskiego. Nie do końca spójne były też opinie
olsztyńskiego patomorfologa Gidzgiera i opinia antropologiczna. Z obu
wynikało, że Sokołowski zginął od dwóch strzałów w tył głowy.
Ale u Gidzgiera znalazła się obserwacja, że jedna z ran była
zagojona. Oznaczałoby to, że ciało po postrzale zrosło się
po śmierci!
Ale
najpierw sąd okręgowy, później sąd apelacyjny, a na końcu Sąd Najwyższy
stwierdziły to samo, co wcześniej prokuratura: Sokołowski został porwany,
zabity dwoma strzałami, a jego ciało poćwiartowano i wrzucono
do jeziora. Wach dostał dożywocie za zbrodnię ze szczególnym
okrucieństwem. Akta trafiły do archiwum, wymiar sprawiedliwości uznał
sprawę za zamkniętą.
Tylko mieszkająca w Kanadzie siostra Jacka Wacha pisała a to do prokuratora generalnego, a to do Sądu Najwyższego i mediów, że jej brat został skazany na podstawie wymyślonych dowodów. Nikt jej nie wierzył.
Tylko mieszkająca w Kanadzie siostra Jacka Wacha pisała a to do prokuratora generalnego, a to do Sądu Najwyższego i mediów, że jej brat został skazany na podstawie wymyślonych dowodów. Nikt jej nie wierzył.
15
lat później…
Listopad
2013 r. Do prokuratury Olsztyn-Południe trafia krótki list
z zamkniętego zakładu psychiatrycznego w Warszawie. W kilku
zdaniach mężczyzna pisze, że wie, co się stało z Tomaszem Sokołowskim
i jest w stanie wskazać prokuraturze miejsce ukrycia zwłok.
- Sokołowski, przecież to osądzona sprawa - myślą prokuratorzy.
- I jeszcze ten zakład psychiatryczny!
Mimo to na początku stycznia 2014 r. śledczy przesłuchali mężczyznę i pojechali z nim we wskazane miejsce do lasu nad jeziorem Pluszne. Tam na głębokości ponad dwóch metrów odkopali ludzkie zwłoki przysypane wapnem. Identyfikację ciała na podstawie DNA powierzono prof. Ryszardowi Pawłowskiemu z Gdańska - nazywanemu w policji detektywem genetyki. Po kilku tygodniach prokuratura dostała odpowiedź - znalezione ciało to Tomasz Sokołowski.
Mimo to na początku stycznia 2014 r. śledczy przesłuchali mężczyznę i pojechali z nim we wskazane miejsce do lasu nad jeziorem Pluszne. Tam na głębokości ponad dwóch metrów odkopali ludzkie zwłoki przysypane wapnem. Identyfikację ciała na podstawie DNA powierzono prof. Ryszardowi Pawłowskiemu z Gdańska - nazywanemu w policji detektywem genetyki. Po kilku tygodniach prokuratura dostała odpowiedź - znalezione ciało to Tomasz Sokołowski.
Wersję
genetyków potwierdziła analiza linii papilarnych. Odnalezione w 2014 r.
zwłoki były przysypane wapnem, które zadziałało jak swoisty sarkofag.
- Dzięki temu stała się rzecz dość niezwykła: zachowała się cała
dłoń ofiary - opowiada prokurator Arkadiusz Szwedowski. Mimo upływu lat
można więc było zdjąć odciski palców. Badania te potwierdziły,
że w lesie znaleziono ciało Tomasza Sokołowskiego. Zwłoki
nie były pocięte ani nie miały żadnych śladów po kuli.
- Wiemy na pewno, że w lesie odkryliśmy ciało zaginionego
w 1999 r. Sokołowskiego. To mogę w tej chwili powiedzieć
- mówi Szwedowski.
Mężczyzna, który wskazał zwłoki, przyznał się także do zabicia Sokołowskiego. - Zrobił się straszny burdel. Sprawa znana była w CBŚ od stycznia 2014 r. i utrzymywano ją w tajemnicy. Przecież za tę konkretną osobę zostali skazani konkretni ludzie. Mieli oni zabić w określony sposób. Teraz wszystko to, co ustaliły kiedyś prokuratura i sąd, okazało się bujdą na resorach - opowiada oficer CBŚ.
Prokurator z białostockiej apelacji: - Czegoś takiego nie pamiętam, jak żyję. Zacząłem nawet szukać podobnej historii w literaturze kryminalistycznej i też nic. W Polsce nie było takiej sprawy. Pomyłki DNA się zdarzały, ale w USA. Masakra.
Oficer CBŚ: - Sprawa zabójstwa Tomasza Sokołowskiego może rzutować na inne śledztwa, gdzie dowodem były badania DNA.
Prokuratura nie ukrywa, że ze sprawą zabójstwa Tomasza Sokołowskiego ma problem. Nie dotyczy on tylko tego, że po 15 latach znaleziono jego ciało. Okazuje się bowiem, że Prokuratura Okręgowa w Białymstoku od kilku miesięcy prowadzi śledztwo w sprawie broni, z której miał zostać zabity w 1999 r. Tomasz Sokołowski. - Mogę tylko powiedzieć, że mamy śledztwo dotyczące posiadania broni palnej bez wymaganego zezwolenia. Nic więcej - ucina Adam Kozub, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Białymstoku.
- Cyrk. My mamy trupa Sokołowskiego, który nie został zabity z pistoletu, oni prowadzą śledztwo w sprawie broni, z której miał być zabity nasz trup, a w więzieniu siedzi skazany na dożywocie, który miał zabić, a wszystko wskazuje, że tego nie zrobił - dodaje policjant z Olsztyna.
Mężczyzna, który wskazał zwłoki, przyznał się także do zabicia Sokołowskiego. - Zrobił się straszny burdel. Sprawa znana była w CBŚ od stycznia 2014 r. i utrzymywano ją w tajemnicy. Przecież za tę konkretną osobę zostali skazani konkretni ludzie. Mieli oni zabić w określony sposób. Teraz wszystko to, co ustaliły kiedyś prokuratura i sąd, okazało się bujdą na resorach - opowiada oficer CBŚ.
Prokurator z białostockiej apelacji: - Czegoś takiego nie pamiętam, jak żyję. Zacząłem nawet szukać podobnej historii w literaturze kryminalistycznej i też nic. W Polsce nie było takiej sprawy. Pomyłki DNA się zdarzały, ale w USA. Masakra.
Oficer CBŚ: - Sprawa zabójstwa Tomasza Sokołowskiego może rzutować na inne śledztwa, gdzie dowodem były badania DNA.
Prokuratura nie ukrywa, że ze sprawą zabójstwa Tomasza Sokołowskiego ma problem. Nie dotyczy on tylko tego, że po 15 latach znaleziono jego ciało. Okazuje się bowiem, że Prokuratura Okręgowa w Białymstoku od kilku miesięcy prowadzi śledztwo w sprawie broni, z której miał zostać zabity w 1999 r. Tomasz Sokołowski. - Mogę tylko powiedzieć, że mamy śledztwo dotyczące posiadania broni palnej bez wymaganego zezwolenia. Nic więcej - ucina Adam Kozub, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Białymstoku.
- Cyrk. My mamy trupa Sokołowskiego, który nie został zabity z pistoletu, oni prowadzą śledztwo w sprawie broni, z której miał być zabity nasz trup, a w więzieniu siedzi skazany na dożywocie, który miał zabić, a wszystko wskazuje, że tego nie zrobił - dodaje policjant z Olsztyna.
Mistyfikacja
Jacek
Wach odsiaduje karę 15 lat więzienia w Zakładzie Karnym w Kamińsku
za wcześniejsze przestępstwa - głównie kradzieże. Karę
za zabójstwo Tomasza Sokołowskiego miał zacząć odbywać dopiero
od 2015 r. - Czekam na finał tej sprawy. Nauczyłem się
przyjmować wszystkie informacje dotyczące tamtego zabójstwa z pokorą
- mówi. Wach ma też swoją teorię na temat tego, co się stało.
- To była gra operacyjna policji. Oni od samego początku
wiedzieli, że nie mam z tą sprawą nic wspólnego. Ale że mnie
znali z innej działalności, to wplątali mnie w to wszystko
- twierdzi Wach.
Jest też inna wersja, podsuwa ją nam emerytowany policjant z Podlasia. Przez lata zajmował się zwalczaniem przestępczości zorganizowanej. Znał dobrze środowisko przestępcze wschodniej Polski.
- Tomasz Sokołowski był zamieszany w sprawę napadu na konwojenta z pieniędzmi na wypłaty w suwalskim szpitalu. Dostał od nas status świadka incognito. Wskazał sprawców - mówi.
Napad, o którym mówi emerytowany policjant, miał miejsce w 1996 r. Dwóch mężczyzn napadło wtedy na konwojenta, który w wyniku strzelaniny zginął. Sprawcami okazali się bracia Tadeusz i Artur D. - Tomasz Sokołowski podczas feralnego zdarzenia był ich kierowcą, a później poszedł z nami na układ - mówi nasz informator.
Jest też inna wersja, podsuwa ją nam emerytowany policjant z Podlasia. Przez lata zajmował się zwalczaniem przestępczości zorganizowanej. Znał dobrze środowisko przestępcze wschodniej Polski.
- Tomasz Sokołowski był zamieszany w sprawę napadu na konwojenta z pieniędzmi na wypłaty w suwalskim szpitalu. Dostał od nas status świadka incognito. Wskazał sprawców - mówi.
Napad, o którym mówi emerytowany policjant, miał miejsce w 1996 r. Dwóch mężczyzn napadło wtedy na konwojenta, który w wyniku strzelaniny zginął. Sprawcami okazali się bracia Tadeusz i Artur D. - Tomasz Sokołowski podczas feralnego zdarzenia był ich kierowcą, a później poszedł z nami na układ - mówi nasz informator.
„Wprost” dotarł do zeznań innego świadka
incognito złożonych w procesie braci D. w Sądzie Okręgowym
w Suwałkach. „Jeśli chodzi o śmierć Tomasza Sokołowskiego,
to plotka, jaka chodzi po mieście, że został on zamordowany
przez Krzysztofa A., chodzi tu o wybuch bomby, jest tylko zasłoną dymną. Faktycznie
to jest tak, że Artur D. eliminuje pewne osoby, współsprawców, żeby
kryć siebie i brata Tomasza. Tomasz Sokołowski był kierowcą samochodu
podczas napadu na szpital” - zeznał świadek incognito.
Czy za zabójstwem Sokołowskiego, tak jak twierdzi świadek, mógł stać D.? - W tej sprawie pewny jest tylko trup - ucina prokurator znający akta. Dlaczego policja, prokuratura i biegli dopuścili się tylu błędów? Dlaczego nikt ich nie zauważył?
Te pytania pozostają dziś bez odpowiedzi.
Czy za zabójstwem Sokołowskiego, tak jak twierdzi świadek, mógł stać D.? - W tej sprawie pewny jest tylko trup - ucina prokurator znający akta. Dlaczego policja, prokuratura i biegli dopuścili się tylu błędów? Dlaczego nikt ich nie zauważył?
Te pytania pozostają dziś bez odpowiedzi.
Cdn.
Mecenas
Jakub Orłowski, obrońca Jacka Wacha, skierował do Sądu Najwyższego wniosek
o wszczęcie na nowo przewodu sądowego w sprawie zabójstwa
Tomasza Sokołowskiego. Jako nową okoliczność wskazuje śledztwo prowadzone przez
olsztyńską prokuraturę. Śledczy z Białegostoku głowią się, co zrobić ze
sprawą broni, którą prowadzą od kilku miesięcy. Jacek Wach siedzi
w areszcie i czeka.
Jasiński i Gidzgier od 1999 r. współpracowali jeszcze z sobą przy różnych śledztwach. Najgłośniejsze, w którym brali udział, dotyczyło porwania Krzysztofa Olewnika. Macoch [to nazwisko, bez imienia, występuje tylko tu, bez uściślenia kto zacz] i Jasiński byli w 2006 r. podczas odkopywania zwłok porwanego syna biznesmena spod Drobina. Gidzgier robił sekcję zwłok Olewnika.
Jasiński i Gidzgier od 1999 r. współpracowali jeszcze z sobą przy różnych śledztwach. Najgłośniejsze, w którym brali udział, dotyczyło porwania Krzysztofa Olewnika. Macoch [to nazwisko, bez imienia, występuje tylko tu, bez uściślenia kto zacz] i Jasiński byli w 2006 r. podczas odkopywania zwłok porwanego syna biznesmena spod Drobina. Gidzgier robił sekcję zwłok Olewnika.
Po latach
okazało się, że Prokuratura Apelacyjna w Gdańsku musiała ekshumować
ciało mężczyzny i przeprowadziła ponowne badania DNA, by potwierdzić,
czy w 2006 r. znaleziono ciało Krzysztofa Olewnika.
Po tych wydarzeniach Jasiński usunął się w cień. Nie prowadzi już wielkich śledztw. W 2014 r. awansował jednak na naczelnika Wydziału Nadzoru Prokuratury Okręgowej w Olsztynie. To jego podwładni kontrolują dziś śledztwo w sprawie znalezienia zwłok Tomasza Sokołowskiego.
Krzysztof Wojdakowski, prokurator, który oskarżał Jacka Wacha o zabójstwo, dziś kieruje elitarnym Wydziałem V ds. Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury Apelacyjnej w Białymstoku.
O sprawie z 1999 r. nikt nie chce rozmawiać. - Czekamy, co ustali prokuratura w Olsztynie - ucina Kozub, rzecznik prokuratury w Białymstoku.
Mariusz Kowalewski
Po tych wydarzeniach Jasiński usunął się w cień. Nie prowadzi już wielkich śledztw. W 2014 r. awansował jednak na naczelnika Wydziału Nadzoru Prokuratury Okręgowej w Olsztynie. To jego podwładni kontrolują dziś śledztwo w sprawie znalezienia zwłok Tomasza Sokołowskiego.
Krzysztof Wojdakowski, prokurator, który oskarżał Jacka Wacha o zabójstwo, dziś kieruje elitarnym Wydziałem V ds. Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury Apelacyjnej w Białymstoku.
O sprawie z 1999 r. nikt nie chce rozmawiać. - Czekamy, co ustali prokuratura w Olsztynie - ucina Kozub, rzecznik prokuratury w Białymstoku.
Mariusz Kowalewski