Tekst archiwalny
Jakie to polskie… Najpierw prawnicy pomagają napisać projekt, a politycy uchwalają ustawę zakazującą kampanii wyborczej na billboardach. Następnie politycy (ci sami) robią kampanię wyborczą na billboardach, nazywając ją informacyjną, a prawnicy (inni) badają, czy agitujące w ten sposób partie postępują zgodnie z ustawą. Dom wariatów.
Jakie to polskie… Najpierw prawnicy pomagają napisać projekt, a politycy uchwalają ustawę zakazującą kampanii wyborczej na billboardach. Następnie politycy (ci sami) robią kampanię wyborczą na billboardach, nazywając ją informacyjną, a prawnicy (inni) badają, czy agitujące w ten sposób partie postępują zgodnie z ustawą. Dom wariatów.
Już
kiedyś [pisane w lipcu 2011] diagnozowałem, że w naszym fantastycznym kraju
najciężej chorzy umysłowo są politycy do spółki z prawnikami. Co najgorsze,
pacjenci ci reprezentują wszystkie - ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą -
władze w państwie.
Kto
może, niech spierdala stąd do normalności. Za granicę. A kto nie może, niech
przynajmniej nie daje się ogłupiać przez polityczno-prawniczych pasożytów.
Kiedy dojrzejemy do masowego obywatelskiego nieposłuszeństwa wobec
billboardowych kłamców, rządzących narodem i żywiących się jego podatkami?
Jako
politolog mam świadomość, że w dzisiejszym zatomizowanym społeczeństwie III RP
bodaj jedynymi siłami, zdolnymi do wymuszenia radykalnych zmian politycznych,
są górnicy i... kibole (stoczniowców już skutecznie wyeliminowano, likwidując
stocznie). Nieprzypadkowo władze tzw. państwa prawa właśnie ich boją się jak
rewolucji i albo im włażą w dupę, albo im dupę leją.
Dla
obecnie rządzących są oni - gdy protestują - zadymiarzami i inszymi
chuliganami. Natomiast dla przyszłych rządzących mogą się stać nowymi Wałęsami,
Frasyniukami i im podobnymi historycznymi bohaterami.