Przyczynek
do rozważań nad symbiozą polityki i prawa na szkodę zwykłych Polaków, którym
funkcjonariusze pierwszej, drugiej i trzeciej władzy mają podobno służyć.
1.03.2011 Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia oddalił pozew szczecinianina
Dominika Jafry, żądającego od Platformy Obywatelskiej symbolicznej złotówki za
poniesione straty moralne.
Pięć
lat wcześniej poparł on swym podpisem akcję tej - opozycyjnej wówczas -
partii: "Cztery razy tak dla Polski". Donald Tusk i jego ludzie
zobowiązali się wprowadzić okręgi jednomandatowe w wyborach do Sejmu,
zmniejszyć liczbę posłów z 460 do 230, zlikwidować Senat i znieść immunitet
parlamentarny. Minęła cała kadencja rządów PO i trwa następna, a żadne z
tamtych zapewnień nie zostało zrealizowane. Kolejny raz elektorat został
bezczelnie oszukany.
Uzasadniając
oddalenie pozwu, sędzia Aleksandra Różalska-Danilczuk stwierdziła, że
przedwyborczej obietnicy nie można traktować jako umowy albo przyrzeczenia
publicznego. Wniosek jest jednoznaczny: nasi politycy mogą okłamywać
społeczeństwo do woli i nikt nie ma prawa ich za to ukarać.
Mnie
takie orzeczenie nawet niespecjalnie zdziwiło, bo pamiętam podobne
rozstrzygnięcie w procesie przeciwko Lechowi Wałęsie - autorowi sławetnego
hasła z kampanii prezydenckiej w 1990: "Sto milionów złotych dla każdego
obywatela". W 1996 Sąd Najwyższy uznał, że czego jak czego, ale obiecanek
przedwyborczych nie należy brać na poważnie (czyli kto w nie wierzy, ten pożytecznym idiotą jest).
Dla
politycznych łgarzy, nieuczciwie trzymających się państwowego koryta, mam swoją
deklarację, którą już zresztą w przeszłości spełniałem. Zamiast mojego głosu
mogą oni liczyć na pokazywanie im w dniu wyborów środkowego palca.