Jeżeli
proces degrengolady polskiego wymiaru sprawiedliwości będzie postępował w
tempie dyktowanym przez Ewę Barnaszewską i jej, sfeminizowany do rozpaczliwych
rozmiarów, niezawisły (znaczy: niekontrolowany przez nikogo spoza togowej mafii
i nieodpowiedzialny przed nikim z zewnątrz) kolektyw sędziowski, to wcale mnie
nie zdziwi, gdy niebawem, pewnego pięknego dzionka, wszystkie możliwe instancje
w rodzimych przybytkach Temidy orzekną arbitralnie, że Mikołaj Kopernik nie
tylko kobietą (pamiętacie "Seksmisję"?), ale i wielkim oszustem był.
Stwierdzą one niepodważalnie, z właściwą sobie genialną wnikliwością, w ramach
przysługującej im swobodnej (w ich rozumieniu: dowolnej) oceny dowodów, że
Słońce kręci się wokół Ziemi, bo przecież - dodałyby w uzasadnieniu orzeczenia
- każdy głupi to widzi, jeśli akurat nie śpi i chmury nie zniekształcają mu
jasnego obrazu rzeczywistości (tożsamego z prawdą objawioną). Skoro bowiem,
postępując z przestępczą bezczelnością wzmocnioną poczuciem bezkarności, mają
"gdzieś" nawet literę ustaw, którym konstytucyjnie podlegają - tym
bardziej nie muszą zawracać swoich, mądrych od urodzenia (a może już od
poczęcia w przypadku pochodzenia z rodzin prawniczych), główek jakimiś uczonymi
teoriami, że jest na odwyrtkę.
Gdybym był istotą wierzącą, łatwiej byłoby mi żyć z nadzieją, że nad sądami
polskimi, z Sądem Najwyższym włącznie, jest jeszcze Sąd Ostateczny. A jeśli się
mylę i wszechmocny Bóg jednak istnieje, to ostrzegam Go zawczasu przez
Barnaszewską i jej podobnymi damskimi sędziami: one nie znoszą konkurencji
"w temacie" cudotwórstwa!
Że nie potrafią robić niektórych numerów, np. przemieniać wody w wino? Ale
mogłyby nauczyć wszystkich świętych niejednej nieznanej im sztuczki, np.
nazywania czarnego białym.