niedziela, 23 sierpnia 2015

Czy adwokat się obroni?

   Centralne Biuro Antykorupcyjne zatrzymało dziś (23.08.2015) dwie kobiety i trzech mężczyzn, wśród nich adwokata Marcina Dubienieckiego. Śledczy podejrzewają ich o wyłudzenie ponad 13 mln zł z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.

   Na wieść o tym przypomniałem sobie, że w marcu 2011 w swoim „Blogu weredyka” opublikowałem kilka tekstów o Dubienieckim. Cytuję je poniżej bez poprawek i bez komentarza.

IKONA PALESTRY

   Kto jak kto, ale prawnicy z pewnością etycznymi wzorcami do naśladowania nie są. Jednak nawet oni sami wyglądają na skonsternowanych wyskokami mecenasa Marcina Dubienieckiego, pochodzącego z rodziny komunistycznych aparatczyków (dziadek Henryk był przewodniczącym komisji rewizyjnej Komitetu Centralnego PZPR, ojciec Marek esbekiem) drugiego męża córki Marii i Lecha Kaczyńskich – Marty.

   Wydawało się, że ten nieprzeciętny bufon i tupeciarz przekroczył już wszelkie granice przyzwoitości, gdy pytany kilka dni wcześniej przez tygodnik „Polityka” o fakt utworzenia kancelarii adwokackiej wspólnie ze specjalizującym się w obrocie nieruchomościami radcą prawnym Jackiem M. – aferzystą, któremu udowodniono przestępstwo korupcyjne (wykorzystując kontakty służbowe, za łapówkę tanio kupił i drogo sprzedał działkę pod budowę nowej siedziby ambasady Egiptu w Warszawie) – odpowiedział, że to jego prywatny biznes, z kim robi interesy i może je kręcić nawet ze „Słowikiem” (ksywa znanego gangstera).

   Teraz media doniosły, jak Dubieniecki potraktował redaktora „Dziennika Bałtyckiego”, telefonującego do niego z prośbą o komentarz w sprawie jednej ze spółek, w której on ma udziały. Dziennikarz usłyszał tylko tyle, że gdyby rozmawiał z nim na ten temat bezpośrednio, to „dostałby w dziób”, a poza tym – dodał – „niech się pan ode mnie odpierdoli”.

   Jakem pismak od kilkudziesięciu lat, w życiu nie spotkałem się z tak skandaliczną reakcją jakiejkolwiek osoby publicznej, nie tylko przed opublikowaniem o niej czegokolwiek, również już po wydrukowaniu krytycznego czy satyrycznego tekstu. Oj, rozbrykał się nam kochaś prezydentówny!

POCZĄTEK KOŃCA ADWOKATA DUBIENIECKIEGO?

   Mąż swojej żony, mecenas Marcin Dubieniecki, dotychczas nazbyt pewny siebie młody (31 lat) prawnik ze zwodniczym poczuciem nietykalności, najwyraźniej nie docenił siły rażenia mediów w państwie z pewnością ułomnym, ale wyróżniającym się – mimo niechlubnych wyjątków z orzecznictwa sądowego – znaczną wolnością słowa. Są w tym kraju odważni dziennikarze, którzy nie boją się z niej korzystać i piszą, co wiedzą, zarazem wiedząc, co piszą (czytaj: postępują w interesie społecznym i jednocześnie odpowiedzialnie).

   Przyparty do muru przez redaktorów Piotra Głuchowskiego i Marcina Kowalskiego z „Gazety Wyborczej”, Dubieniecki przyznał, że jest właścicielem 100 proc. udziałów w zarejestrowanej na siebie spółce MD Invest Group, która faktycznie należy do gangstera Tomasza M. – pseudonim „Matucha”, posiadacza sieci salonów sprzedaży luksusowych samochodów, prawomocnie skazanego za kierowanie międzynarodową grupą przestępczą (m.in. przemycała ona z Rosji lewy alkohol i podrabiane papierosy). „Działałem na zlecenie klienta” – tłumaczy infantylnie osaczony mąż prezydentówny Marty Kaczyńskiej.

   Czym zajmuje się MD (zwracają uwagę inicjały imienia i nazwiska Dubienieckiego w nazwie spółki) Inwest Group? Jak wynika z akt gdańskiego sądu gospodarczego: „sprzedażą hurtową, detaliczną i komisową pojazdów mechanicznych nowych i używanych”.

   To niejedyny fakt biznesowej współpracy Dubienieckiego z przestępcami. Wcześniej media ujawniły m.in., że uruchomił on kancelarię razem z Jackiem M. Radcą prawnym poznanym za pośrednictwem swego ojca, też mecenasa (a w przeszłości działacza PZPR i funkcjonariusza PRL-owskich służb specjalnych). Został on obrońcą Jacka M., gdy ten został aresztowany za korupcyjny przekręt z działką pod ambasadę Egiptu.

   „GW” przypomina przy okazji historię znajomości Marcina Dubienieckiego i Marty Kaczyńskiej. Studiowali równolegle prawo na Uniwersytecie Gdańskim. Jednak ich drogi połączyły się znacznie później, w drugiej połowie roku 2006, gdy ona przypadkowo spotkała go w Darłówku, gdzie uczestniczył w szkoleniu dla aplikantów adwokackich. Koleżeństwo przerodziło się w miłość.

   Marcin był wtedy wciąż kawalerem. Marta – już żoną Piotra Smuniewskiego i matką kilkuletniej Ewy. On – chłopak do wzięcia. Natomiast jej dotychczasowe życie rodzinne jakoś się nie układało.

   W grudniu 2006 Dubieniecki oświadczył Lechowi i Marii Kaczyńskim, że Marta jest z nim w ciąży. „Jesteś naszym synem” – miał zaregować po chwili prezydent. Informacje o komuszej i esbeckiej przeszłości ojca Marcina oraz o ateistycznym światopoglądzie kandydata na drugiego zięcia ponoć zbagatelizował. Nie przeszkadzała mu nawet wizja skandalu obyczajowego, jakim dla tabloidów mogło być dziecko zamężnej córki z kochankiem.

   Marta jeszcze tej zimy rozwiodła się. W kwietniu 2007 wzięła z Marcinem ślub cywilny (kościelny jej nie przysługiwał, a jemu – niewierzącemu – był on niepotrzebny do szczęścia). Dwa miesiące później urodziła się im (jako wcześniaczka, w siódmym miesiącu) Martynka…

   Ciekawostka: gdy tylko Marta Kaczyńska dostała od ubezpieczyciela – na swoje prywatne konto, mimo że składki opłacało państwo z podatków wszystkich obywateli – trzymilionowe odszkodowanie za śmierć rodziców w katastrofie smoleńskiej, jej mąż wymienił luksusowego SUV-a BMW X6 za prawie pół miliona złotych na znacznie droższe, ekstrawaganckie porsche 911 carrera. Mnie, motoryzacyjnemu laikowi, nic te marki nie mówią, ale na znawcach aut robią wrażenie. 

TEŚĆ UŁASKAWIŁ WSPÓLNIKA ZIĘCIA

   W publikacjach o adwokacie Marcinie Dubienieckim, jak w kryminałach Alfreda Hitchcocka wedle jego autorskiej recepty: „Film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma rosnąć”. Właśnie wyszło na jaw, za co mąż prezydentówny Marty Kaczyńskiej miał ochotę dziennikarzowi „Dziennika Bałtyckiego” dać „w dziób” i dlaczego kazał mu się „odpierdolić”.

   Redaktorzy Tomasz Słomczyński i Łukasz Kłos z tejże gazety poinformowali czytelników, że 9.06.2009 ówczesny prezydent RP Lech Kaczyński ułaskawił przedsiębiorcę z Kwidzyna – Adama S. Mężczyznę, z którym nieco wcześniej zięć głowy państwa, czyli Marcin Dubieniecki, założył jedną ze swych co najmniej 13(!) spółek.

   Adam S. przez niemal osiem lat oszukiwał Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych i fiskusa. W zamian za podpisywanie się pod fikcyjnymi listami obecności, wypłacał kilku inwalidom po 100-200 zł. Poświadczali oni swoją rzekomą pracę w jednej z jego firm. Dzięki temu procederowi wyłudził z PFRON ponad 120 tys. zł i naraził skarb państwa na stratę minimum 30 tys. zł.

   Podczas prokuratorskiego śledztwa i procesu sądowego interesy Adama S. reprezentował mecenas Marek Dubieniecki. Ojciec Marcina.

   Jedyna rozprawa odbyła się 15.05.2008. Trwała zaledwie kwadrans. Adam S. przyznał się do zarzucanych mu czynów i zaproponował dla siebie wymiar kary. Wobec braku sprzeciwu pozostałych stron, sąd ogłosił wyrok: rok i 10 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na 3 lata. Ponadto wymierzył skazanemu 30 tys. zł grzywny i nakazał wpłacenie ponad 120 tys. zł na konto PFRON.

   Adam S. z wszystkich powinności finansowych się wywiązał i nadal prowadził biznes. Jednak „w papierach” wciąż miał kłopotliwy zapis, że jest osobą karaną.

  5.02.2009 Adam S. złożył więc w Kancelarii Prezydenta wniosek o ułaskawienie. 8.05.2009 zapadła decyzja, że będzie on rozpatrywany w rzadko stosowanym tzw. trybie prezydenckim. W czasie sprawowania urzędu przez Lecha Kaczyńskiego wpłynęły do niego 1824 wnioski o ułaskawienie. Decyzja o wszczęciu postępowania przyśpieszonego zapadła tylko wobec 18 osób.

  Zazwyczaj w procedurze ułaskawienia znaczącą rolę odgrywa prokurator generalny. Opiniuje wniosek i następnie przesyła go do Kancelarii Prezydenta. Jakie było stanowisko prokuratora generalnego w sprawie Adama S.? Był przeciwny zastosowaniu prawa łaski.

   9.06.2009 prezydent podjął inną decyzję. Okres zawieszenia kary Adama S. został skrócony do jednego roku, a jego skazanie uległo zatarciu.

   Trzy tygodnie wcześniej przedsiębiorca ten założył z Marcinem Dubienieckim pierwszą spółkę, potem razem tworzyli jeszcze kolejne. Wśród udziałowców pojawił się również były urzędnik Kancelarii Prezydenta, odpowiedzialny m.in. za realizowanie procedury ułaskawieniowej.

   Od przesłania przez Adama S. wniosku do jego pozytywnego załatwienia minęły zaledwie 4 miesiące.

    – Takie tempo to niemalże mistrzostwo świata – skomentował Dariusz Strzelecki, wicedziekan Okręgowej Rady Adwokackiej w Gdańsku, macierzystego samorządu zawodowego Marcina Dubienieckiego.

   Jak ustalił „Dziennik Bałtycki”, wśród strzeżonych dokumentów, dotyczących procedury ułaskawieniowej  Adama S., nie ma żadnego uzasadnienia prezydenckiego postanowienia. Bo być nie musi.

   – Prezydent – wyjaśnia mecenas Roman Nowosielski – może ułaskawić każdego obywatela. Jest to jego władza absolutna, niepodlegająca żadnej kontroli.

   A ówczesny szef Kancelarii Prezydenta, Piotr Kownacki, dodaje: – Lech Kaczyński mógł nie wiedzieć, że udziela łaski wspólnikowi własnego zięcia.

   Fakt, że prezydenci III RP nie zapoznają się osobiście z wszystkimi takimi wnioskami i dołączonymi do nich aktami spraw. Swe decyzje o ułaskawieniu opierają na opiniach przedłożonych im przez współpracowników – prawników.

DUBIENIECKI ROBIŁ INTERESY Z GWAŁCICIELEM I OSZUSTEM

   Kolejną ciemną kartę w życiorysie adwokata Marcina Dubienieckiego ujawnił w „Super Expressie” redaktor Sylwester Ruszkiewicz. Do szemranego towarzystwa męża córki prezydenta Lecha Kaczyńskiego dziennikarz ten dołączył Krzysztofa T.

   Tabloid opublikował zdjęcie, pstryknięte w grudniu 2010 na molo w Gdyni. Widać, jak Dubieniecki spaceruje z Krzysztofem T. Mężczyzną poszukiwanym wówczas od miesiąca listem gończym za oszustwa kredytowe. Rozmawiają o czymś prawie godzinę.

   Krzysztof T. jest przedsiębiorcą z Białej Podlaskiej, uchodzącym w swoim mieście za finansowego rekina. Z informacji uzyskanych w policji, prokuraturze i sądzie wynika, że to także kryminalista.

   W 1999 Krzysztof T. zgwałcił młodą kobietę. Poszukiwany – po raz pierwszy, ale nie ostatni – listem gończym, zapadł się pod ziemię. Został aresztowany w 2003. W tymże roku lubelski sąd skazał go na 3 lata i 6 miesięcy więzienia za gwałt i groźby wobec świadka.

   Po odsiadce Krzysztof T. wraz z żoną Natalią kierował grupą przestępczą, wyłudzającą kredyty. Jeden ze skierniewickich banków oszukał na ok. 4 mln 750 tys. zł. Od listopada 2010 był ponownie poszukiwany listem gończym. Sam stawił się w łódzkiej prokuraturze 2.03.2011.

   Dubieniecki i kiblujący obecnie w areszcie Krzysztof T. występują obok siebie w Krajowym Rejestrze Sądowym w historii jednej ze spółek. W grudniu 2009 adwokat – zięć prezydenta  Lecha Kaczyńskiego – założył Sea View Inwestment, zajmującą się m.in. sprzedażą nieruchomości. Kilka miesięcy później jej właścicielem został Adam S., o którym zrobiło się głośno po ekspresowym ułaskawieniu go przez teścia Dubienieckiego. Spółka zmieniła nazwę na Megii Food Technology i zaczęła m.in. handlować mięsem. W listopadzie 2010 Adam S. odsprzedał swoje udziały. Wtedy współwłaścicielem spółki stał się nie kto inny, tylko Krzysztof T.

   Zastanawiające jest to lgnięcie nietuzinkowych przestępców do Dubienieckiego jak much do miodu…