piątek, 8 maja 2015

Syn ojca nie wybiera

   Jestem raczej przeciw wytykaniu (nie mylić z przemilczaniem!) dzieciom prawników, co w PRL-u robili ich rodzice. Co winien np. adwokat Marek Niedużak, że jego ojciec Andrzej Niedużak, prezes Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu, zaczynał karierę orzeczniczą tuż po nastaniu stanu wojennego, w Wojskowym Sądzie Rejonowym w Opolu? Jestem natomiast zdecydowanie za wytykaniem prawniczym małżeństwom, co w PRL-u robili ich ślubni partnerzy. Bo czy np. obecna wiceprezes Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu – Barbara Krameris, która też zaczynała orzekanie w stanie wojennym, w Sądzie Rejonowym w Zgorzelcu, byłaby tym, kim jest, gdyby za komuny nie została żoną prokuratora wojewódzkiego w Jeleniej  Górze – Jerzego Kramerisa?

   W swoim „Blogu weredyka” wspominałem o rodzinnych związkach Andrzeja Niedużaka, Barbary Krameris i innych prawników tylko wtedy, gdy miałem im do zarzucenia co najmniej nieetyczną postawę w sprawie moich roszczeń finansowych wobec Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Nie upubliczniałem natomiast swojej szczegółowej wiedzy o tych, którzy nie wyrządzili mi krzywdy…

   Zarazem od dawna z zainteresowaniem śledziłem karierę Jacka Gołaczyńskiego, którego ojca – Jerzego Gołaczyńskiego – znałem i prywatnie nawet lubiłem. Syn mu się udał. Na Uniwersytecie Wrocławskim awansował z absolwenta tej uczelni na jej profesora. Został też sędzią. Od 3.02.2012 do 30.09.2013 był wiceministrem sprawiedliwości. A obecnie jest pełnomocnikiem tego resortu – koordynatorem krajowym do spraw wdrożeń systemów teleinformatycznych w sądach powszechnych oraz wiceprezesem Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu, tworząc tym samym wraz z Andrzejem Niedużakiem i Barbarą Krameris ścisłe kierownictwo tej najważniejszej placówki Temidy w południowo-zachodniej części III RP.

   Dlaczego przerywam milczenie o rodzinie Gołaczyńskich? Bo poniewczasie odkryłem w internecie, że to i owo już od niemal 2 lat przestało być publiczną tajemnicą.

   Oto bowiem na forum dyskusyjnym portalu wPolityce.pl, w komentarzu pod publikacją pt. „Ministerstwo Sprawiedliwości pod lupą prokuratury. Chodzi o przetarg na system elektroniczny” – anonim o ksywie Wrocławianin napisał 25.07.2013 (cytuję jak w oryginale): „Niejaki prof. Jacek Gołaczyński, "świetny profesionalista" od elektronizacji, odpowiedzialny za wprowadzenie sukces e-sądów, nie wypadł sroce z pod ogona, tylko I sekretarzowi KW PZPR w Jeleniej Górze (tatuś został skazany za malwersacje piniędzy w banku spółdzielczym, którego został dyrektorem na początku lat 90, a syn poszedł w profesory i ministry). I znowu się "sprawdził" budując system usług elektronicznych dla resortu sprawiedliwości. Więcej nam takich trzeba!!!”.

   Chciałbym tu wystąpić w obronie Jacka Gołaczyńskiego, przeciwko stygmatyzowaniu go za pochodzenie. Gdy on się urodził, w 1966, ojciec nie był jeszcze wtedy nawet magistrem pedagogiki i nauczycielem w szkole podstawowej, bodajże w Lubaniu. Karierę polityczną zaczął robić znacznie później, zostając u jej szczytu posłem (1980-1985), wojewodą jeleniogórskim (1983-1986) i ostatnim I sekretarzem KW PZPR w Jeleniej Górze (1986-1990). A przed emeryturą m.in. dyrektorował w oddziale Banku Zachodniego.

   Nie od rzeczy będzie dodać, że zapamiętałem Jerzego Gołaczyńskiego jako PZPR-owskiego reformatora. Z pewnością nie był zaliczany do tzw. twardogłowych.

   Apeluję do lustratorów rodziny Gołaczyńskich: „Odstosunkujcie się od profesora!”. I będę to powtarzał dopóty, dopóki nie znajdziecie na niego jakiegoś poważniejszego haka.

   PS. Nie jestem dzieckiem „resortowym”. Moi rodzice byli nie tylko bezpartyjni, również apolityczni.