Moja chcica na wlezienie do politycznego szamba zaczęła się i… skończyła na
podpisie (złożonym w takiej procedurze po raz pierwszy w życiu) na liście
poparcia Kukiza jako kandydata na prezydenta. W wyborach głowy państwa już na
niego (jak i na żadnego konkurenta) nie głosowałem.
Nawet nie próbowałem się wkręcić do Ruchu Kukiza, nawiązując kontakt z
najbliższymi współpracownikami rockmana. Mimo że znam trzy „jedynki” na jego
listach kandydatów na posłów w najbliższych wyborach parlamentarnych: Kornela
Morawieckiego z Wrocławia (z kontaktów dziennikarskich) oraz Janusza Sanockiego
z Nysy na Opolszczyźnie i Jerzego Jachnika z Bielska-Białej (ze wspólnych akcji
protestacyjnych przeciwko bezprawiu funkcjonariuszy publicznych, sędziów i
prokuratorów w szczególności).
Dziś, obserwując potężniejącą rozpierduchę wewnątrz Ruchu Kukiza, dziękuję –
jakem agnostyk – Bogu za ustrzeżenie samego siebie przed utytłaniem w tym
politycznym gównie. I jedynie idei tworzenia autentycznego społeczeństwa
obywatelskiego mi szkoda...