Studiując projekt apelacji, pochwaliłem
autorkę za udane naśladownictwo prawniczego bełkotu, charakterystycznego w
kontaktach sędziów (prokuratorów, adwokatów i radców też) z obywatelami ze
świata ludzi normalnych.
– Oni [czyli adresaci] to zrozumieją na
pewno – zawyrokowałem.
Z rosnącym rozbawieniem zauważyłem, że Ania Kowalska
pisze w apelacji nie „ja”, lecz „Anna Kowalska”, „wnioskodawczyni”, „ona” to, „ona”
tamto. Do kompletu zabrakło bodaj tylko „powódki”.
– Aniu, bardzo cię proszę, przejdź ze sobą
na ty! – zareagowałem.
Ona na to, że chciała konsekwentnie wysławiać
się jak prawnicy, ale przyznaje mi rację i obiecuje poprawę. Nie tyle siebie samej, ile narracji z trzecio- na pierwszoosobową.
Jeszcze ciekawostka. Spotkaliśmy się w
lokalu gastronomicznym, gdzie Ania zafundowała mi (kategorycznie odmówiła sfinansowania
przeze mnie) coś słodkiego. Przy płaceniu skonstatowałem, że ten gest kosztował
ją niemal całą, 29-złotową netto, miesięczną podwyżkę waloryzowanej właśnie w
marcu emerytury.