czwartek, 5 marca 2015

Przejdź ze sobą na ty

   Na prośbę Ani Kowalskiej (imię i nazwisko fikcyjne, na użytek tego tekstu), jednej z moich „dawnych dziewczyn” (pożyczka z hiciora Macieja Maleńczuka) – pomogłem jej w dopieszczeniu odwołania od niesprawiedliwego (również moim zdaniem) orzeczenia sądu w sprawie cywilnej przeciwko Zakładowi Ubezpieczeń Społecznych.

   Studiując projekt apelacji, pochwaliłem autorkę za udane naśladownictwo prawniczego bełkotu, charakterystycznego w kontaktach sędziów (prokuratorów, adwokatów i radców też) z obywatelami ze świata ludzi normalnych.

   – Oni [czyli adresaci] to zrozumieją na pewno – zawyrokowałem.

   Z rosnącym rozbawieniem zauważyłem, że Ania Kowalska pisze w apelacji nie „ja”, lecz „Anna Kowalska”, „wnioskodawczyni”, „ona” to, „ona” tamto. Do kompletu zabrakło bodaj tylko „powódki”.

   – Aniu, bardzo cię proszę, przejdź ze sobą na ty! – zareagowałem.

   Ona na to, że chciała konsekwentnie wysławiać się jak prawnicy, ale przyznaje mi rację i obiecuje poprawę. Nie tyle siebie samej, ile narracji z trzecio- na pierwszoosobową.

   Jeszcze ciekawostka. Spotkaliśmy się w lokalu gastronomicznym, gdzie Ania zafundowała mi (kategorycznie odmówiła sfinansowania przeze mnie) coś słodkiego. Przy płaceniu skonstatowałem, że ten gest kosztował ją niemal całą, 29-złotową netto, miesięczną podwyżkę waloryzowanej właśnie w marcu emerytury.