wtorek, 6 stycznia 2015

"W sądzie wygrał, a przegrał". To o mnie

   Ależ się Arkadiusz Biernaczyk rozpisał! 

   W „Trybunie” z 5-6.01.2015 już szósty odcinek jego krytycznych publikacji o polskim sądownictwie, wrocławskim w szczególności. Tym razem wydrukowano tam pierwszą część tekstu pt. „Nieznajomość prawa szkodzi”: 

   „Ignorantia iuris nocet to jedna z najstarszych zasad prawa, wywodząca się ze starożytnego Rzymu. Zapisana w tomie 22 Kodeksu Justyniana. Bezwzględna dla obywateli. Oznacza, że niezależnie od tego, jak skomplikowane, nieczytelne, restrykcyjne i trudno dostępne jest prawo – trzeba je znać. Wyraża się ona tym, że nikt nie może podnosić, iż zachował się niezgodnie z prawem dlatego, że nie wiedział o jego istnieniu. Bo nieznajomość prawa szkodzi. 

   Zasada ta wdarła się na stałe do naszego życia codziennego. Uprzykrzając je poprzez wykorzystywanie przez rozlicznych drobnych cwaniaczków, przedsiębiorców, korporacje, banki, na notariuszach, prokuratorach i sądach kończąc. Co jakiś czas dowiadujemy się o poszkodowanych, którzy brakiem znajomości prawa zostali „obdarowani” długiem spadkowym (rodzice wiedząc o długach bliskich, odrzucają spadek, nie przypuszczając, że w ich miejsce wstępują dzieci), którym przewłaszczono za pożyczki domy, mieszkania, którym banki „wcisnęły” polisolokaty, na których z założenia mieli możliwość jedynie stracić. Te wszystkie i wiele innych przypadków dotyka osoby, które w prawniczym języku nie dołożyły tak zwanej należytej staranności przy podejmowaniu decyzji. Pozostaje im tylko walka przed obliczem Temidy, choć nie zawsze równa, bo większość sędziów widzi bardziej literę prawa (czytaj: dura lex sed lex) niż tzw. zasady współżycia społecznego (może dlatego, że nawet przepis art. 76 poprzedniej ustawy zasadniczej nie znalazł miejsca w aktualnie obowiązującej Konstytucji). 

   Co się jednak stanie, gdy nieznajomość prawa wykaże przedstawiciel jakiegokolwiek zawodu prawniczego? Czy spotka się z karą, konsekwencjami, sankcjami? Oczywiście, że nie. Konsekwencje poniesie przysłowiowy Kowalski. W sytuacji takiej znalazło się wielu moich znajomych. Były dziennikarz „Gazety Wrocławskiej” od lat wojuje z państwem w państwie o nazwie ZUS. W sądzie wygrał a przegrał, za sprawą właśnie ignorancji prawa czołowych przedstawicielek płci pięknej i establishmentu Sądu Okręgowego we Wrocławiu. To samo może powiedzieć inny mój znajomy (też prawnik), który stanął na drodze znanemu wrocławskiemu lichwiarzowi”.

   Biernaczyk trafnie skonkludował: „W sądzie wygrał, a przegrał”. To o mnie. No bo faktycznie: szukając tam – o naiwny! – sprawiedliwości, więcej wykosztowałem się na proces niźli zyskałem zadośćuczynienia za naruszenie przez ZUS moich dóbr osobistych. A wyliczalnego co do grosza odszkodowania za poniesione straty finansowe nie dostałem w ogóle, ponieważ bezkarni sędziowie (z jednym wyjątkiem same damy) solidarnie zademonstrowali nieznajomość prawa dotyczącego meritum rozstrzyganego sporu.