poniedziałek, 5 stycznia 2015

Blogowy dylemat

   Podział jest mniej więcej taki: mój podstawowy „Blog weredyka” zawiera teksty okołoprawnicze, a uzupełniający go „Blog pismaka” - okołodziennikarskie. Ostatnio, przy okazji ich rekonstrukcji po ocenzurowaniu przez Onet i Salon24 pod dyktando prezes Sądu Okręgowego we Wrocławiu - Ewy Barnaszewskiej lub (sprawa jest zagadkowa, stąd ta alternatywa) jakiegoś pożytecznego idioty, w „Blogu pismaka” trafiłem na tekst z grudnia 2008, który obecnie opublikowałbym raczej w „Blogu weredyka”.

   Aby nie mieć dylematu, powtarzam dziś tu, com pomieścił wtedy tam:

Z UST MI TO WYJĄŁ

    Wspominałem już o moim ulubionym blogu ekonomicznym, autorstwa Roberta Gwiazdowskiego. Dziś o równie chętnie czytanym blogu prawniczym, redagowanym przez wrocławianina Olgierda Rudaka.

   Jest on redaktorem naczelnym i wydawcą czasopisma internetowego „Lege Artis”. Prawnikiem, który - jak mało kto z tego środowiska zawodowego - potrafi pisać!

   Chociaż mieszkamy w tym samym mieście, nigdy się nie spotkaliśmy. Podkreślam to, by uniknąć ewentualnych zarzutów o „reklamowanie kolesia”.

   Wydaje się mi, że podobnie postrzegamy rzeczywistość. Na potwierdzenie zacytuję fragmenty jednego w jego ostatnich felietonów, po przeczytaniu którego pomyślałem: „On mi to z ust wyjął!” (poza skrótami, trochę pomajstrowałem przy interpunkcji).

   „Wpłynęło ostatnio - pisze Rudak - kilka ciekawych listeli do redakcji. Podstawowa kwestia: Czy ty strachu w sercu nie masz? Przecież ktoś się kiedyś może wkurzyć i nabruździć. Co z tego, że masz rację, skoro oni mogą mieć dobrych prawników?

   Można to nazwać pytaniami o zakres wolności słowa i ewentualną odpowiedzialność za słowo. Ja po prostu nazywam to zdrowym rozsądkiem i pilnowaniem swojego interesu (czyli czterech liter) w taki sposób, aby samemu zaleźć komuś za skórę, ale aby ten ktoś nie zalazł mi za skórę.

   Podstawowa sprawa to rzetelność: można być złośliwym, można być tendencyjnym i wpierać coś w żywe oczy, ale trzeba mówić, co się myśli. Weredyków zwykle traktuje się poważniej (oczywiście zaraz po tym, jak przestanie się ich traktować jako niebezpiecznych wariatów).

   Trzeba mieć wyrobiony pogląd na każdą sprawę, którą bierze się na tapetę. Komentarz, ocena, mogą być ostre, subiektywne, drażniące - czasem tylko w taki sposób można zmusić niektórych do myślenia.

   Inaczej traktuję osoby ze świecznika. Zgodnie bowiem z literą Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, wolno mi wypowiadać nawet najbardziej surowe oceny na temat osób publicznych.

   Owszem, zdarzało mi się otrzymywać głosy oburzenia czy niezadowolenia („Jak pan może brać w obronę tego…”, albo: „Już my się z tobą policzymy, frustracie”), ale - szczerze, bez cienia autopromocji - olbrzymia większość korespondencji jest pozytywna.

   Owszem, są uparciuchy. Powiedz takiemu, że czyni bezprawie, on dalszym bezprawiem odpowie, zagrozi konsekwencjami karnymi. Jeśli będzie komentarz, który mu się nie spodoba - zażąda „natychmiast i bezzwłocznie usunięcia pod rygorem”. Ale spytany o przedstawienie wiarygodnych przesłanek bezprawności danych, nabierze wody w usta.

   I sprawa ostatnia: nie bójcie się śmiechu! nie dajcie sobie wmówić, że dowcip jest nieprofesjonalny! Osobiście mam naprawdę serdecznie dosyć tych wszystkich klimatów „ą-ę”. Gadki-szmatki, która nic nie daje, której nikt nie rozumie, a która ma wyłącznie przykrywać brak kompetencji”.

   Kto chce polubić (albo wręcz przeciwnie) prawnika Rudaka za jego dziennikarstwo „według reguł sztuki”, odsyłam pod adres: olgierd.bblog.pl.

12.2008