czwartek, 1 stycznia 2015

Obciachowy Falkenstein

   Serialu z sędzią - blogerem o pseudonimie artystycznym Falkenstein i jego fanami ciąg dalszy. Co zdarzyło się 1.01.2015?

    Na dzieńdoberek pojawił się komentarz Anonimowego (to taka ksywa bodaj większości komentatorów bloga „Sub iudice”), adresowany do mnie:

   „Oj Panu wyraźnie też się coś pomyliło, ale w końcu to wolny kraj, więc wolno Panu bredzić! Proszę jednak rozróżnić problem ogólny od "ogólnika". Dalsza dyskusja z Panem jest marnowaniem czasu”.

   Prawda, że na temat i treściwie?

   Biorąc Anonimowego za wzór do naśladowania, odezwałem się tymi słowy:

   „Nie ucz Pan - bełkociarzu (trzymam się Pana poziomu, to za "bredzenie") - ojca dzieci robić. Napisałem "ogólniki" w sensie: "banały", "frazesy", "komunały", "pustosłowie", "slogany", "truizmy" itp. W tekstach Falkensteina tego, co dziennikarze nazywają "ślizganiem się po temacie", nie brak. Ja, stary pismak, wolę o konkretach, czyli o faktach.

   A skoro już tu jestem - załączam kopię mojego dzisiejszego tekstu ze swojego bloga. Na pamiątkę”.

   Po czym wkleiłem swój pierwszy tegoroczny wpis pt. „Pogadaliśmy jak pismak z sędzią”.

   Zareagował Falkenstein, usuwając ten mój komentarz wraz z dodatkiem i wstawiając na jego miejsce własny:

   „Istnieje pewna granica przyzwoitości, a Pan ją przekroczył, dlatego komentarz został skasowany. Ma Pan swojego bloga niech więc pan tam pisze, a nie wykorzystuje mojego bloga to propagowania swoich poglądów. I jeszcze jedno. Zapewne uzna Pan za stosowne zawrzeć na swoim blogu ocenę mojej decyzji o skasowaniu komentarza. Proszę jednak, żeby Pan powstrzymał się od przeklejania jej tutaj. Jeżeli moi czytelnicy będą chcieli się z nią zapoznać z pewnością zajrzą na Pańskiego bloga, który trudno przeoczyć.

   Pana odsyłam do zamieszczonej na moim blogu listy zasad dotyczących komentowani artykułów i proszę o stosowanie się do nich. A moich wiernych czytelników proszę o nie kontynuowanie tej dyskusji”.

   Na co ja na gorąco:

   „Pan o przyzwoitości? Ha, ha, ha!”.

   A po kilku minutach na chłodno:

   „Proszę Pana o minimum przyzwoitości i pozostawienie przynajmniej pierwszej części usuniętego komentarza, akapitu adresowanego do odważnego Anonimowego (Papkin jakiś?)”.

   I zacytowałem raz jeszcze:
  
   „Nie ucz Pan - bełkociarzu (trzymam się Pana poziomu, to za "bredzenie") - ojca dzieci robić. Napisałem "ogólniki" w sensie: "banały", "frazesy", "komunały", "pustosłowie", "slogany", "truizmy" itp. W tekstach Falkensteina tego, co dziennikarze nazywają "ślizganiem się po temacie", nie brak. Ja, stary pismak, wolę o konkretach, czyli o faktach”.

   Falkenstein ocenzurował mnie ponownie, uzasadniając to tak:

   „Kolejny komentarz został usunięty z uwagi na zawarte w nim obraźliwe określenia pod adresem jednego z dyskutantów. Proszę o odrobinę kultury.

   I proszę jeszcze raz o zapoznanie się z zasadami komentowania wpisów i stosowanie się do nich. To nie jest trudne, 99% komentujących jest w stanie to zrobić”.

   Obiektywny jak Kali (niewyszukany synonim niektórych polskich sędziów) Falkenstein uznał słowo „bredzić” za kulturalne i dopuszczalne w polemice, a słowo „bełkociarz” za obraźliwe i zabronione. Mimo że akurat „bełkot” jest epitetem ciut łagodniejszym od „bredzenia”, a na dodatek to nie ja zacząłem tę wymianę uprzejmości (zastosowałem tylko odwecik, nie jestem bowiem typem chłopca - a właściwie już dziadka - do bicia).

    Finałem sylwestrowo-noworocznego krótkiego spięcia na blogu „Sub iudice” wydaje się być komunikat Falkensteina o treści:

   „W związku z powtarzającymi się przypadkami naruszania zasad komentowania artykułów, na prośbę kilku czytelników wprowadzam niniejszym wstępną weryfikację komentarzy”.

   Urocze zdanko! Przypomniało mi ono czasy PRL-u, kiedy na prośbę bliżej niezidentyfikowanych towarzyszy ówczesna władza weryfikowała tzw. elementy antysocjalistyczne.

   Wszystkiego najlepszego w 2015 życzę :)