sobota, 3 stycznia 2015

Bliskich spotkań z fanami sędziego - blogera część czwarta

   Wlazłem ci ja 2.01.2015 w kapciach do bloga „Sub iudice” (taka prawnicza wersja „Gazety Wybiórczej”) autorstwa sędziego Falkensteina i od progu napatoczyłem się na komentarz internauty o nicku Bartoszcze:

   „Żeby nie wyszło, że dzielny pan Kłykow, specjalista od masakrowania leniwych sędziów, zdominował całkowicie dyskusję”…  - zaczął, po czym przeszedł do rzeczy niemających już ze mną żadnego związku.

   Uznałem, że po wywołaniu z nazwiska wypada się odezwać:

   „Nie tyle "leniwych", co niezawisłych od ustaw. Czyli zwyczajnych przestępców. Bezkarnych. Do czasu...

   A poza tym - cytując klasyka - plus dodatni dla Pana za inteligentny, złośliwy i dowcipny przytyk”.

   Po chwili dopisałem:

   „Uprzedzając "znawców" prawa: nie jestem prawnikiem, ale będąc dziennikarzem (obecnie żem emeryt) byłem sprawozdawcą parlamentarnym, dobrze poznałem legislacyjną kuchnię i potrafię - w przeciwieństwie np. do niejednego sędziego - czytać ustawy ze zrozumieniem i sensownie je interpretować”.

   Zareagował Anonimowy (ten i inne cytaty jak w oryginale):

   „nie wiem czy zdaje sobie Pan sprawę, że w dzisiejszych czasach problemem jest stanowienie ustaw ze zrozumieniem. może w tym kierunku powinien Pan skierować swoje działania?

   i nie wiem też skąd u Pana takie poczucie wyższości, które pozwala zarzucać sędziom, że nie potrafią czytać ustaw ze zrozumieniem i sensownie ich interpretować. rzadko przegranie sprawy przez stronę wynika z oczywiście błędnej wykładni prawa, najczęściej częściej ze stanu faktycznego - tu pretensji o złą wykładnię mieć nie można. najwyżej do ustawodawcy, że nie zadekretował, iż pan X. ma wygrywać wszystkie sprawy i kropka”.

   Zaczepkę o swoim poczuciu wyższości przemilczałem, bo kudy mi do poczucia wyższości - boskości nawet - słynących ze skromności sędziów. Poprzestałem na wyjaśnieniu:

   „1. Ja z ZUS-em wygrałem, tyle że przyznane zadośćuczynienie niezrekompensowało mi choćby tylko poniesionych kosztów procesu.

   2. Nie dostałem odszkodowania (wyliczalnego co do grosza na podstawie oficjalnego dokumentu ZUS), bo nie udowodniłem, że próbowałem szukać pracy w czasie, w którym przepisy nie zezwalały mi na dorobienie choćby złotówki. Gdybym udowodnił - nie tylko nie dostałbym odszkodowania, ale jeszcze zostałbym ukarany finansowo za naruszenie litery ustaw. 

   Po szczegóły odsyłam do mojego bloga, by nie nadużywać gościnności Gospodarza "Sub iudice"”.

   W międzyczasie do akcji wkroczył kolejny Anonimowy, dzieląc się ze mną i ludzkością najprawdziwszą z prawd:

   „Kłykow nudny jesteś i dlatego nie powinien cię Falken tu drukować: zaniżasz mu poziom dyskusji, nudzisz czytelników” .

   Ja na to:

   „Bardzo ciekawy komentarz jakiegoś kolejnego Papkina (odważnego anonima)...”.

   Następny Anonimowy zaapelował:

   „Uprasza się o nie karmienie trolla”.

   Znów ja:

   „Popieram! A zarazem współczuję wszystkim prawniczym nietrollom, niezdolnym do racjonalnego myślenia”.

   Swoje przemyślenia zaprezentował jeszcze jeden Anonimowy:

   „I tak zazwyczaj mądre i dowcipne komentarze zdominował wielce szanowny pan Kłykow, który wyraźnie na wszystkim się zna, ma monopol na racje i jako jedyny posiadł "zdolność racjonalnego myślenia", normalnie pozazdrościć!!!

   Faktycznie czas przestać karmić trolla!!!”.

   Moje ostatnie - wczoraj - słowa brzmiały tak:

   „Jakżebym śmiał odbierać monopol na wszechwiedzę i rację wielce szanowanym przez naród sędziom! Toż to wyjątkowo wredna insynuacja!”.

   O dziwo, Falkenstein tym razem uniknął obciachu (drzewiej rzeczono by: sromoty) i nic nie ocenzurował - chyba że prewencyjnie, ale na to nie mam dowodów. Tak czy owak, świadectwa inteligencji jego kolesiów widać w całej okazałości.

   Szkoda tylko, że gdzieś w całej polemice zupełnie zniknął wątek mojej obrony skazanego za niewinność mężczyzny przed co najmniej nieżyczliwością bywalców bloga „Sub iudice”.

   Przypomnę, że nieszczęśnik ten, będąc inkasentem w konwoju, feralnego dnia transportował do różnych wrzutni bankowych około pół miliona z utargów. Zaginęła tylko jedna przesyłka z zawartością 11.650 zł. Kamera wideo zarejestrowała fakt wrzucenia koperty z tą kwotą do wpłatomatu, który akurat nie drukował - zdarza się - potwierdzeń transakcji. Koperta zaginęła więc wewnątrz banku! Wyrokiem sądu, to jednak inkasent, nie rzeczywisty złodziej, musi teraz spłacać dług, który z czasem wzrósł prawie 4-krotnie.

   Dodam, że na procesie pechowiec ów prosił o przebadanie jego prawdomówności wariografem. Wyśmiano go: „Tu nie Ameryka”.

   Cóż z tego, że artykuł 5 paragraf 2 Kodeksu postępowania karnego stanowi: „Nie dające się usunąć wątpliwości rozstrzyga się na korzyść oskarżonego”? Sądowi zamiast dowodów wystarczyły poszlaki.

   Mężczyzna - ofiara bylejakości pracy sędziów bez odrobiny empatii - napisał do mnie we wczorajszym esemesie: „Gardzę taką sprawiedliwością, jeśli choć jednemu człowiekowi dzieje się krzywda. Moja trwa od 2008 roku i jeszcze trwać będzie 10 lat (kredyt)”. Gorzkie słowa obywatela „państwa prawnego”...