Sąd
Okręgowy we Wrocławiu
legalizuje
pranie brudnych pieniędzy?
Od dawna wiadomym jest, że zakup nieruchomości na przetargu komorniczym odbywa
się z pominięciem Głównego Inspektora Informacji Finansowej. Ustawodawca
„zapomniał” wśród instytucji obowiązanych w art. 2 ustawy o przeciwdziałaniu
praniu pieniędzy oraz finansowaniu terroryzmu, wymienić Sądy. Zatem każdy zakup
nieruchomości (niekiedy za wiele milionów złotych) odbywa się w tajemnicy przed
instytucjami dbającymi o interesy Państwa jakimi są GIIF oraz Urzędy Skarbowe.
Wydawać by się mogło, że przejrzystość przepisów postępowania cywilnego,
pozwala jednak Sądom wyłapywać sytuacje, które mogą budzić wątpliwości. Miałem
możliwość jednak osobiście przekonać się, że tak nie jest. W najdłuższej
licytacji nowoczesnej Europy toczącej się przed Sądem Rejonowym Wrocław - Krzyki,
doszło do sytuacji, w której za licytanta, cenę nabycia nieruchomości (kilkaset
tysięcy złotych) uiszcza osoba trzecia. W aktach sprawy widnieje informacja, że
pracuje ona w niepełnym wymiarze czasu pracy za 518 zł miesięcznie i że są
okresy w jej życiu, kiedy nie ma za co nakarmić trójki dzieci. Dla mnie, osoby
spoza wymiaru sprawiedliwości sytuacja ta jest co najmniej zastanawiająca. Skąd
u takiej osoby znalazło się tyle pieniędzy oraz dlaczego licytant sam nie
dokonał przelewu za wylicytowaną nieruchomość. Ponieważ sytuacja nie dawała mi
spokoju, zapytałem drogą mailową Panią wiceprezes Sądu Okręgowego we Wrocławiu
Małgorzatę Brulińską (współtwórcę komentarza do III części kodeksu postępowania
cywilnego i autora części dotyczącej właśnie licytacji) czy skuteczne jest
dokonanie zapłaty ceny nabycia przez osobę trzecią. Po wielokrotnych
interwencjach telefonicznych otrzymałem wymijającą odpowiedź, która nota bene,
mijała się z prawdą, żeby nie powiedzieć, że jest kłamstwem. Pani wiceprezes
stwierdziła, że nie spotkała się jeszcze z taką sytuacją w swojej pracy w
Sądzie ani w orzecznictwie innych sądów, wobec tego nie udzieli mi odpowiedzi
albowiem przedstawiony problem ma charakter akademicki. Piszę, że jest to
kłamstwo, ponieważ w odpowiedzi udzielonej jednemu z uczestników tego
postępowania, jako II instancja, łaskawa była użyć zwrotu „po przeanalizowaniu
akt sprawy”, twierdząc, że w sprawie wszystko przebiega zgodnie z przepisami.
Otwierają się zatem drzwi dla wszelkiej maści hochsztaplerów, lichwiarzy,
wyłudzaczy VAT-u, handlarzy środkami odurzającymi itp. a wszystko pod osłoną
Sądu Okręgowego we Wrocławiu.
Arkadiusz Biernaczyk
Tyle „Trybuna”. Teraz ja.
Od niedawna znam Arkadiusza Biernaczyka, mieszkańca Wrocławia. Spotykamy się na
żywo, jesteśmy w kontakcie telefonicznym i mejlowym. Wiem, że Biernaczyk nie
jest zawodowym dziennikarzem. Z wykształcenia jest prawnikiem.
Od dłuższego czasu znam Małgorzatę Brulińską. Póki co, tylko korespondencyjnie.
Gdy Ewa Barnaszewska awansowała w 2010 z wiceprezesa na prezesa Sądu Okręgowego
we Wrocławiu, namaściła Brulińską na zwolnioną przez siebie funkcję nadzorczyni
pionu cywilnego tej placówki „wymiaru sprawiedliwości”. Obie damy solidarnie
trzymają parasol ochronny nad sędziami, którzy w sprawie moich roszczeń
finansowych wobec Zakładu Ubezpieczeń Społecznych orzekali (na wszystkich
etapach postępowania, z odwoławczym i skargowym włącznie) niezawiśle od
przepisów ustawowych dotyczących meritum sporu (ograniczyły się do
przyklepywania sztuczek formalnych swoich podwładnych).
W jednej z rozmów z Biernaczykiem usłyszałem od niego, że kiedy studiował prawo
na Uniwersytecie Wrocławskim, jego koledzy marzyli głównie o karierze adwokata,
ewentualnie notariusza. Ci mniej ambitni bardziej niż sędziami chcieli być
prokuratorami.
W pierwszym momencie zareagowałem na te słowa Biernaczyka nieukrywanym
zdziwieniem. Jednak po zastanowieniu musiałem przyznać, że studenci prawa z
jego roku rozumowali całkiem sensownie. Wszak posada sędziego to może nie
najwyższa wśród zawodów prawniczych, ale z pewnością gwarantowana co miesiąc
kasa. To duże możliwości dorabiania do płacy dzięki korupcjogennemu prawu do
„swobodnej (a de facto - dowolnej) oceny dowodów”. To dożywotnia
nieodpowiedzialność za orzecznicze przekręty i błędy, które gdzie indziej (aby
nie szukać daleko, np. w dziennikarstwie) skutkowałyby zwolnieniami
dyscyplinarnymi.