środa, 3 grudnia 2014

Między ustawami a ustawkami

   „Trybuna” z 1-2.12.2014 (gazeta ta ukazuje się trzy razy w tygodniu: w poniedziałki, środy i piątki) opublikowała tekst, który za wiedzą jego autora cytuję w całości.


Sąd Okręgowy we Wrocławiu

legalizuje pranie brudnych pieniędzy?

   Od dawna wiadomym jest, że zakup nieruchomości na przetargu komorniczym odbywa się z pominięciem Głównego Inspektora Informacji Finansowej. Ustawodawca „zapomniał” wśród instytucji obowiązanych w art. 2 ustawy o przeciwdziałaniu praniu pieniędzy oraz finansowaniu terroryzmu, wymienić Sądy. Zatem każdy zakup nieruchomości (niekiedy za wiele milionów złotych) odbywa się w tajemnicy przed instytucjami dbającymi o interesy Państwa jakimi są GIIF oraz Urzędy Skarbowe. Wydawać by się mogło, że przejrzystość przepisów postępowania cywilnego, pozwala jednak Sądom wyłapywać sytuacje, które mogą budzić wątpliwości. Miałem możliwość jednak osobiście przekonać się, że tak nie jest. W najdłuższej licytacji nowoczesnej Europy toczącej się przed Sądem Rejonowym Wrocław - Krzyki, doszło do sytuacji, w której za licytanta, cenę nabycia nieruchomości (kilkaset tysięcy złotych) uiszcza osoba trzecia. W aktach sprawy widnieje informacja, że pracuje ona w niepełnym wymiarze czasu pracy za 518 zł miesięcznie i że są okresy w jej życiu, kiedy nie ma za co nakarmić trójki dzieci. Dla mnie, osoby spoza wymiaru sprawiedliwości sytuacja ta jest co najmniej zastanawiająca. Skąd u takiej osoby znalazło się tyle pieniędzy oraz dlaczego licytant sam nie dokonał przelewu za wylicytowaną nieruchomość. Ponieważ sytuacja nie dawała mi spokoju, zapytałem drogą mailową Panią wiceprezes Sądu Okręgowego we Wrocławiu Małgorzatę Brulińską (współtwórcę komentarza do III części kodeksu postępowania cywilnego i autora części dotyczącej właśnie licytacji) czy skuteczne jest dokonanie zapłaty ceny nabycia przez osobę trzecią. Po wielokrotnych interwencjach telefonicznych otrzymałem wymijającą odpowiedź, która nota bene, mijała się z prawdą, żeby nie powiedzieć, że jest kłamstwem. Pani wiceprezes stwierdziła, że nie spotkała się jeszcze z taką sytuacją w swojej pracy w Sądzie ani w orzecznictwie innych sądów, wobec tego nie udzieli mi odpowiedzi albowiem przedstawiony problem ma charakter akademicki. Piszę, że jest to kłamstwo, ponieważ w odpowiedzi udzielonej jednemu z uczestników tego postępowania, jako II instancja, łaskawa była użyć zwrotu „po przeanalizowaniu akt sprawy”, twierdząc, że w sprawie wszystko przebiega zgodnie z przepisami. Otwierają się zatem  drzwi dla wszelkiej maści hochsztaplerów, lichwiarzy, wyłudzaczy VAT-u, handlarzy środkami odurzającymi itp. a wszystko pod osłoną Sądu Okręgowego we Wrocławiu.

   Arkadiusz Biernaczyk
 

   Tyle „Trybuna”. Teraz ja.

    Od niedawna znam Arkadiusza Biernaczyka, mieszkańca Wrocławia. Spotykamy się na żywo, jesteśmy w kontakcie telefonicznym i mejlowym. Wiem, że Biernaczyk nie jest zawodowym dziennikarzem. Z wykształcenia jest prawnikiem.

   Od dłuższego czasu znam Małgorzatę Brulińską. Póki co, tylko korespondencyjnie. Gdy Ewa Barnaszewska awansowała w 2010 z wiceprezesa na prezesa Sądu Okręgowego we Wrocławiu, namaściła Brulińską na zwolnioną przez siebie funkcję nadzorczyni pionu cywilnego tej placówki „wymiaru sprawiedliwości”. Obie damy solidarnie trzymają parasol ochronny nad sędziami, którzy w sprawie moich roszczeń finansowych wobec Zakładu Ubezpieczeń Społecznych orzekali (na wszystkich etapach postępowania, z odwoławczym i skargowym włącznie) niezawiśle od przepisów ustawowych dotyczących meritum sporu (ograniczyły się do przyklepywania sztuczek formalnych swoich podwładnych).

   W jednej z rozmów z Biernaczykiem usłyszałem od niego, że kiedy studiował prawo na Uniwersytecie Wrocławskim, jego koledzy marzyli głównie o karierze adwokata, ewentualnie notariusza. Ci mniej ambitni bardziej niż sędziami chcieli być prokuratorami.

   W pierwszym momencie zareagowałem na te słowa Biernaczyka nieukrywanym zdziwieniem. Jednak po zastanowieniu musiałem przyznać, że studenci prawa z jego roku rozumowali całkiem sensownie. Wszak posada sędziego to może nie najwyższa wśród zawodów prawniczych, ale z pewnością gwarantowana co miesiąc kasa. To duże możliwości dorabiania do płacy dzięki korupcjogennemu prawu do „swobodnej (a de facto - dowolnej) oceny dowodów”. To dożywotnia nieodpowiedzialność za orzecznicze przekręty i błędy, które gdzie indziej (aby nie szukać daleko, np. w dziennikarstwie) skutkowałyby zwolnieniami dyscyplinarnymi.