Przypomnę, że Gzell i Pawlicki z pewnością nie
uczestniczyli w okupacji PKW. Oni tylko wykonywali swoje obowiązki zawodowe,
relacjonując przebieg nielegalnej akcji protestacyjnej. Mimo okazania
policjantom swoich legitymacji dziennikarskich, zostali zakuci w kajdanki i uwięzieni
na całą noc na tzw. dołku. Zamiast niezwłocznych przeprosin, doczekali się
procesu.
W międzyczasie byłem jednym z 407
dziennikarzy – sygnatariuszy oświadczenia o treści:
„Wyrażamy zdecydowany sprzeciw wobec
bezprecedensowego zatrzymania przez policję naszych kolegów dziennikarzy
podczas wykonywania obowiązków zawodowych w czasie protestu w siedzibie
Państwowej Komisji Wyborczej w nocy z 20 na 21 listopada 2014 roku. Tego typu
praktyki nie mogą być tolerowane w państwie prawa i są głęboko niepokojące,
ponieważ łudząco przypominają niechlubne czasy policji politycznej z okresu
PRL-u.
Obowiązkiem dziennikarza jest relacjonowanie
wszystkich bez wyjątku wydarzeń z życia politycznego i społecznego.
Zatrzymywanie reporterów w trakcie ich pracy musi być odebrane jako próba
zastraszania mediów i ograniczenie wolności prasy.
Apelujemy o zachowanie zasad obowiązujących
w państwie prawa i demokracji”.
Zauważyłem, że pod tym oświadczeniem nie
podpisał się żaden inny znany mi dziennikarz z Wrocławia. Tak wygląda
środowiskowa solidarność w moim mieście.
Na dokładkę, nazajutrz po uniewinnieniu
Gzella i Pawlickiego, w „Gazecie Wrocławskiej”, w której jako dziennikarz
pracowałem najdłużej, nie wydrukowano o tym wyroku ani słowa! Bez komentarza,
Czytelnikom ku refleksji…