Gdybym żył w normalnym kraju, urzędniczka Powiatowego Urzędu Pracy we Wrocławiu
Ewa Kołaczek, mając przed sobą dokumentację mojej sprawy, potrafiłaby
kompetentnie poinformować mnie we właściwym czasie o prawie do natychmiastowego
przejścia z zasiłku dla bezrobotnych na świadczenie przedemerytalne. W
rzeczywistości wprowadziła mnie 12.05.2006 w błąd, uruchamiając wirówkę
biurokratycznych absurdów.
Gdybym żył w normalnym kraju, sędzia Sądu Pracy i Ubezpieczeń Społecznych we
Wrocławiu Anna Cieślińska mogłaby już w wyroku z 6.12.2006 uznać mnie za ofiarę
nieudolności urzędniczki PUP i umożliwić skorzystanie z przepisu promującego
aktywność zawodową, czyli wcześniejsze o ponad 4 miesiące przejście z zasiłku
dla bezrobotnych na świadczenie przedemerytalne. Ta reprezentantka organu
wymiaru sprawiedliwości wolała jednak tępo egzekwować literę niedorobionego
prawa, zobowiązującego do ekspresowego (po co ów nadzwyczajny pośpiech, nie
sposób pojąć) złożenia wniosku o tę premię.
Gdybym żył w normalnym kraju, dostałbym świadczenie przedemerytalne z ZUS-u
w zasadniczym trybie, na podstawie obowiązujących wszystkich uprawnionych
bezrobotnych przepisów podstawowych, najpóźniej w miesiąc po 26.09.2006. W
polskim realu należne pieniądze otrzymałem dopiero 12.07.2007, po wyroku
sądowym z 27.04.2007, wcześniej bowiem decydujący o moim losie niedorozwinięci
umysłowo funkcjonariusze wrocławskiego ZUS z dyrektorem oddziału Antonim Malaką
i szefem prawników Zbigniewem Rakiem oraz kierowniczkami inspektoratu Anną
Kapucińską i Danutą Marciniszyn nie potrafili zrozumieć, że nie można
represjonować bezrobotnego za to, iż sam znalazł sobie zatrudnienie i
utrzymywał się nie z zasiłku z budżetu państwa, lecz z płacy za pracę.
Gdybym żył w normalnym kraju, nie musiałbym się dodatkowo procesować o odsetki
za zwłokę w wypłacie świadczenia przedemerytalnego. Dostałem je dopiero po
wyroku sądowym z 25.10.2007.
Gdybym żył w normalnym kraju, otrzymałbym także godziwe zadośćuczynienie za
doznane krzywdy moralne i zdrowotne oraz odszkodowanie za poniesione straty
finansowe. Tymczasem w procesie z mojego powództwa cywilnego przeciwko ZUS-owi,
wyrokiem z 10.06.2008, asesor Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Śródmieście Anna
Sobczak przyznała mi jałmużnę w wysokości 3 tys. zł, nierekompensującą nawet
samych kosztów procesowania się.
Gdybym żył w normalnym kraju, to po zawiadomieniu przeze mnie prokuratury w
marcu 2007 o popełnieniu przestępstwa przez funkcjonariuszy ZUS, nadużywających
władzy i sabotujących politykę prozatrudnieniową państwa, powinni oni
odpowiadać przed sądem w procesie karnym, za przekroczenie swoich uprawnień.
Póki co, rozpoznający sprawę prokurator Prokuratury Rejonowej dla Wrocławia-Fabrycznej
Bartosz Biernat dwukrotnie - 25.06.2007 i 29.11.2007 - postanowił o
umorzeniu śledztw „z braku znamion czynu zabronionego”.
Gdybym żył w normalnym kraju, moje zażalenie na te dziwaczne decyzje organu
ścigania uwzględniłby organ wymiaru sprawiedliwości. Tymczasem orzeczeniem z
28.02.2008 asesor Sądu Rejonowego dla Wrocławia-Śródmieście Miłosz Chwalibóg
utrzymał w mocy postanowienia prokuratora Biernata, blokując tym samym
rozpoznanie meritum sprawy.
Gdybym żył w normalnym kraju, zwierzchnicy Malaki, Raka, Kapucińskiej i
Marciniszyn z warszawskiej centrali ZUS-u (zwłaszcza kolejni prezesi:
Aleksandra Wiktorow, Paweł Wypych i Sylwester Rypiński oraz była członek
zarządu Wanda Pretkiel) powinni wyciągnąć konsekwencje służbowe wobec swych
gwałcących przepisy podwładnych. Zamiast tego, przełożeni do dziś ściemniają
sprawę i zwyczajnie rżną głupa, unikając też konkretnych odpowiedzi na moje
kluczowe pytania, dotyczące m.in. łamania Konstytucji RP, w tym gwarancji
równości wobec prawa i niedyskryminowania z jakiejkolwiek przyczyny (w
szczególności represjonowania za aktywność zawodową)…
W PRL-u jajcarz Jan Pietrzak śpiewał czasem patetycznie: „Żeby Polska była
Polską”. Od nastania III RP już - zdaje się - nią jest. I co? W kontekście
moich przygód z PUP-em, ZUS-em, prokuraturą i niektórymi sądami, zamiast „hip,
hip, hura!” wznoszę okrzyk „ratunku!!!”.
08.2008