Zusizmem nazywam szczególną odmianę debilizmu prawniczego, który
dopuszcza represjonowanie bezrobotnego na podstawie przepisu nagradzającego
aktywność zawodową nieszczęśnika. Nic to, że takie postępowanie to oczywisty
sabotaż polityki prozatrudnieniowej państwa. Funkcjonariusze ZUS rządzą się
własnymi prawami i nieodgadnioną logiką. Odporni na zdrowy rozsądek, zaczadzeni
oparami absurdu – aparatczycy tej instytucji czynią z niej swoiste państwo w
państwie, przy biernej postawie nadzorców z Kancelarii Premiera oraz Ministerstwa
Pracy i Polityki Społecznej.
Wewnątrz ZUS-u debilizm prawniczy okazuje się być chorobą zaraźliwą. Po
wystąpieniu jej, w mojej sprawie, u kierowniczek jednego z wrocławskich
inspektoratów – Danuty Marciniszyn i Anny Kapucińskiej, zawirusowała ich szefów
z oddziału – Antoniego Malakę i Zbigniewa Raka, a następnie dopadła
byłych i obecnych zwierzchników z warszawskiej centrali – Aleksandrę
Wiktorow, Wandę Pretkiel, Pawła Wypycha, Grażynę Melanowicz, Sylwestra
Rypińskiego, Jarosława Sochę i Halinę Wolińską, że poprzestanę na samych
figurach, o pionkach nie wspominając. Po prostu epidemia, nie dająca się
wyleczyć nawet korzystnymi dla mnie wyrokami sądowymi.
Zarażeni zusizmem nikczemnicy, chciwi na prowizję za odmówienie mi nabytego i
należnego prawa do świadczenia przedemerytalnego, sami wpadli w pułapkę, którą
na mnie zastawili. W swej pewności siebie, przemieszanej ze zwyczajną głupotą,
zagalopowali się tak dalece, aż popełnili przestępstwa przekroczenia
uprawnień i poświadczenia nieprawdy. Nie mogą się teraz wyłgać nawet swoją
dyżurną wymówką, że postępowali, jak postępowali, bo ”takie są przepisy”.
Zawinili, bo je bezsensownie zinterpretowali.
Zastosowanie w celu represyjnym przepisu premiującego podjęcie pracy powinno
dyskwalifikować nawet szeregowych urzędników. Tymczasem w ZUS-ie takie
intelektualne zera nadal pełnią kierownicze stanowiska i decydują o cudzych
losach!
09.2008