A TO
SĘDZIA WŁAŚNIE!
Jeszcze
raz - nie chcę, ale muszę - o blogerze ukrywającym się pod ksywą Falkenstein.
12.10.2010
przepuścił przez cenzurę i opublikował na swoim blogu mój wpis nawiązujący do
jego pouczenia.
Falkenstein:
"Normalny człowiek po prawomocnym - czyli ostatecznym - zakończeniu
postępowania albo godzi się z wyrokiem, albo podejmuje w granicach prawa próby
jego podważenia. Wnosi o wznowienie postępowania, o stwierdzenie niezgodności z
prawem orzeczenia sądowego itp.".
Ja:
"Ładnie napisane. Jak to się ma do rzeczywistości - polecam lekturę mojej
skargi do KRS [Krajowej Rady Sądownictwa] i odpowiedzi na nią. Serdeczności -
Adam Kłykow". Łyknął komplement? Raczej chciał mieć pretekst do dowalenia
mi z grubej rury.
"Zadaniem
KRS nie jest wyjaśnianie osobom, które przegrały proces, dlaczego przegrały,
ani tłumaczenie motywów wyroku" - warknąć raczył.
Nic
nie pojął, czy tylko rżnie głupa?
Ja w
skardze - o udokumentowanych zarzutach popełnienia przez wrocławskie sędzie
przestępstwa przekroczenia uprawnień i naruszenia zasad etyki zawodowej, a on -
o jakoby przegranym procesie, który tak naprawdę wygrałem, tyle że nie w takim
wymiarze finansowym, w jakim na podstawie obowiązujących przepisów ustawowych
powinienem.
Falkensteina
nie było już stać na ujawnienie innego mojego, o kilka minut późniejszego
komentarzyka do jego słów: "My [sędziowie] nie jesteśmy od wysłuchiwania
żalów skrzywdzonych przez los i złe sądy, tylko od rozstrzygania sporów".
Donoszę
więc na swoim blogu, że ocenzurował taką refleksję: "Zastanawiał się Pan
nad logiką tego zdanka? Zachęcam do procesu (myślowego oczywiście)”.
Natomiast
chyba przez pomyłkę (sędziowska specjalność?)
Falkenstein opublikował w swoim blogu czyjś wpis o treści: "Kłykow do Pana
kulturalnie, a Pan - szkoda gadać. Sędziowie, merytoryczniej trochę!".
Poza
tym daje się zauważyć, że ja do niego piszę "Pan", a on do mnie -
"pan". Ot, prawnicza elegancja.
10.2010