środa, 8 października 2014

Bloger Falkenstein, czyli wizerunek sędziego III RP (3)

SĘDZIA BLOGER ZGADZA SIĘ ZE SOBĄ… ANONIMOWO

   Chwaliłem niedawno bodaj pierwszego w Polsce sędziego blogera o pseudonimie Falkenstein za jego szczerą stronniczość, prezentowaną udatnie w blogu "Sub iudice". Przekonać się podczas lektury o ponadprzeciętnej arogancji reprezentanta tzw. wymiaru sprawiedliwości, połączonej z brakiem empatii wobec krzywdzonych przez jego psiapsiółki i kolesiów w czarnych (jak ich charaktery) togach z fioletowymi żabocikami - bezcenne.

   Zauważyłem, że Falkenstein nie tylko cenzuruje komentarze czytelników, lecz również dopisuje swoje. Nie miałbym absolutnie nic przeciwko, gdyby sędzia bloger zgadzał się ze sobą pod własną ksywą. Sęk w tym, że występuje jako "Anonimowy". Czyli udziela sobie poparcia jako osoba trzecia.

   Wygląda to tak, jakby dziennikarz pod swoim tekstem jednoczył się z myślami jego autora. W moim, też skądinąd nie bezgrzesznym, środowisku zawodowym, ktoś taki, proszę Falkensteina, naraziłby się na ośmieszenie i pogardę.

   Skąd moja pewność, że sędzia redaktor nieetycznie manipuluje komentarzami? Otóż Falkenstein ma zwyczaj ujawniać po parę bądź po kilka wpisów internautów naraz. W takim dołączanym bloczku natychmiast po komentarzu krytycznym, ale łaskawie zatwierdzonym do publikacji, niejednokrotnie pojawia się polemika "Anonimowego", którego racje zawsze - ma się rozumieć - muszą być na wierzchu. Nie trzeba być Sherlockiem Holmesem, aby stwierdzić: autorem nie może być nikt inny, tylko właściciel bloga!
 
   I jeszcze jedno pod adresem Falkensteina: wie Pan, czym przede wszystkim różnią się nasze blogowe felietony? Ja nie uzurpuję sobie nieomylności i - śmiem mniemać - jestem ciut obiektywniejszy.

   PS. Niebawem po przesłaniu powyższego kawałka Falkensteinowi, bloger ten zaczął podpisywać swoje komentarze własnym pseudonimem. I tak trzymać!

10.2010