SEDNO
BŁĘDU
Jeden z nowych Czytelników - prawnik, jak się przedstawił (przy okazji dziękuję sędziemu o ksywie Falkenstein za dodatkową reklamę mego bloga w jego blogu "Sub iudice") - zapytał mnie, czy mógłbym sprecyzować w jednym zdaniu, na czym polegał podstawowy błąd wrocławskich sędzi orzekających w sprawie moich roszczeń finansowych wobec ZUS.
Odpowiedziałem
jak fachowcowi, że błąd polegał na nieuwzględnieniu faktu, iż sprawa ta wcale
nie wymagała przeprowadzenia dowodu zasadności roszczeń, albowiem wystarczyło
zastosować normę domniemania prawnego niewzruszalnego.
Przekładając
na język zrozumiały dla laików: moje roszczenia (zaspokojone tylko
symbolicznie, bo przyznane zadośćuczynienie nie wyrównało nawet kosztów
procesu) wynikały z samych przepisów ustawowych, które zabraniały mi podjęcia
jakiejkolwiek pracy zarobkowej podczas trwania sporu z ZUS-em i tym samym naraziły
mnie na konkretne - wyliczalne nawet co do grosza! - straty finansowe.
Nie
biorąc tego pod uwagę, sędzie postąpiły bezprawnie. W przypadku Urszuli
Kubowskiej-Pieniążek, Beaty Stachowiak i Ewy Gorczycy z Wydziału Cywilnego
Odwoławczego Sądu Okręgowego we Wrocławiu śmiem twierdzić, że przyłapałem je
wręcz na gorącym uczynku popełnienia przestępstwa nadużycia władzy. One
przecież zignorowały przepisy ustawowe, zacytowane im przeze mnie w odrzuconej
skardze o wznowienie postępowania, w pełni świadomie. W normalnym państwie
prawa musiałyby za to zostać rozliczone na podstawie art. 231 Kodeksu karnego,
ale - trawestując znane porzekadło - musi to w cywilizowanym świecie, w Polsce
jak kto, posiadający togę i immunitet, chce.
Prawnicy
z reguły potrafią wytknąć innym najdrobniejsze nieścisłości w rozumowaniu.
Tymczasem ten pytający o istotę błędu sędzi zareagował na moją odpowiedź
podobnie jak jego co inteligentniejsi poprzednicy po fachu - wymownie milcząc.
Rozumiem to zakłopotanie. Tylko dlaczego ja - pokrzywdzony nie tylko przez ZUS,
lecz i przez sąd - mam płacić rachunek za skandaliczny, niesprawiedliwy wyrok z
zerowym odszkodowaniem?
10.2010