UZASOWY
BIZNES
W
"Samych swoich" jest taka scenka, w której babcia Pawlakowa, po
przeprowadzce na ziemie odzyskane, starym kresowym zwyczajem kładzie się spać
do wyrka na piecu. Nie jest jednak w pełni zadowolona, co demonstruje odzywką:
"Jeszcze tylko żeby tej elektryki nie było…".
Podobnie
z sędziami. Nie ukrywają oni na internetowych forach, że żyłoby się im jak u
Pana Boga za piecem, gdyby nie konieczność pisania uzasów, jak w zawodowym
slangu nazywają uzasadnienia do orzeczeń. To mus, jeśli tego zażąda (o,
przepraszam: poprosi uniżenie) przynajmniej jedna ze stron. Owo czasochłonne
zajęcie wydaje się być przez czarno-fioletowych szczególnie nielubiane.
Sędzia
Falkenstein (cholera, znów o nim!) w swoim blogu "Sub iudice" z
właściwą sobie hucpą, zapewne w imieniu większości szwarckieckowych orłów,
wyraża pogląd, że za uzasadnienia na piśmie zainteresowani powinni płacić
dodatkowo. Facet najwyraźniej pomylił się z powołaniem. Z taką kiepełą powinien
robić karierę w biznesie. Nie pasożytowałby wówczas na podatnikach i nie
narzekał na niegodne (znacznie przewyższające średnią płacę krajową)
wynagrodzenie z kasy państwa.
07.2011