SOFIZMATYK
Blogowa
twórczość sędziego Falkensteina stanowi niewyczerpalne, wylewne źródło
zadziwiającej stronniczości. Typowej dla reprezentowanego przez niego - rzekomo
wzorcowo obiektywnego - środowiska zawodowego. Wygarniają to co i rusz
czytelnicy "Sub iudice". Wnioskując po wpisach - nie tylko jacyś tam
dyletanci, lecz również prawnicy.
Pod
ostatnim postem Falkensteina z 22.07.2011, zatytułowanym "Stawiennictwo
nieobowiązkowe", anonimowy internauta najpierw cytuje autora bloga:
"No to nie rozumiemy się. Żądanie to strona ma do drugiej strony. A sąd to
ona prosi, by on co do tego żądania wydał rozstrzygnięcie" - po czym
punktuje: "Pan sędzia wnosi twórczy wkład w naukę prawa o postępowaniu cywilnym.
Zawsze wydawało mi się, że wobec drugiej strony powód ma roszczenie, a
powództwo jest skierowanym do sądu ż ą d a n i e m udzielenia ochrony prawnej,
a tu się dowiaduję, że jest jednak tylko "prośbą". Z całym szacunkiem, ale jak
się coś palnęło, to czasami warto schować honor głęboko w kieszeń i się
przyznać do błędu, a nie brnąć w sofizmaty".
Autorze
komentarza, niedoczekanie twoje! Bo sędzia (każdy) ma zawsze rację, a jeśli
nawet jej nie ma… - patrz "paragraf 22".
Bezpośrednio
pod tym anonimem, ktoś o nicku Zarobiony rozprawia się z nieprzyzwoicie
subiektywnymi poglądami Falkensteina tak (cytuję ze skrótami):
"Zwalniam
się z pracy, czekam w sądzie 2 godziny. Żadnego najzwyklejszego "przepraszam za
opóźnienie". Na sali dowiaduję się, że wydział, w którym rozstrzygana jest moja
sprawa, w ciągu miesiąca nie był w stanie przesłać sobie (sic!) akt innej sprawy
z tego samego wydziału (sprawa mająca być przesłana, leży na tej samej półce co
sprawa, do której była żądana, i nawet tego samego dnia przeglądałem jej akta).
Odroczono na miesiąc.
Proszę
więc nie wydziwiać, że tylko strony robią problemy i zawracają głowę wysokiemu
sądowi. I nie przemawia do mnie argument, że coś tam jest winą sekretariatu, bo
nie ma to żadnego znaczenia dla żadnej ze stron.
Potknięcia
stron są najczęściej niewybaczalne i rodzą nieodwracalne negatywne skutki. Ja
się nie stawię (bo według kpc nie muszę) - obraza wysokiego sądu. Złożę wniosek
o uzasadnienie - no jak śmiałem! Ale jak sąd nie może sam sobie przesłać akt,
to już wszystko OK - a moje żale to tylko zawracanie głowy przez namolnego
petenta?".
Tuż
po tych słowach swoje dokłada Paweł Krawczyk (też cytuję go w skrócie):
"Jechałem
250 km na wezwanie jako świadek po to, by po 15 minutach rozprawy (spóźnionej o
godzinę) usłyszeć od pani sędzi, że odracza na miesiąc, bo dwa tygodnie
wcześniej oskarżony przysłał zwolnienie lekarskie. I taki sam cyrk miałem potem
w sądzie apelacyjnym.
Przykro
mi, ale takiego bałaganu (delikatnie mówiąc) nie tłumaczą żadne przepisy, żaden
legalizm ani formalizm. Tłumaczy Pan to niskimi kwalifikacjami sekretariatu,
ale to chyba sędzia, a nie sekretarka odracza rozprawę po tym, jak dostanie 2
tygodnie wcześniej zwolnienie od oskarżonego?".
Co
na to Falkenstein? Jak zwykle przy takich komentarzach, kuli ogon pod siebie i
wymownie milczy.
07.2011